Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Dzika miłość

Kiedy dzik pokocha świnię, rodzą się problemy

Strażnika łowieckiego nurtowało pytanie, w jaki sposób Feliks Predkiel ze Studnicy wszedł w posiadanie świniodzików. Strażnika łowieckiego nurtowało pytanie, w jaki sposób Feliks Predkiel ze Studnicy wszedł w posiadanie świniodzików. Miłosz Poloch / Polityka
Feliks Predkiel dochował się sporej trzódki i niemałych kłopotów. Władza leśna za nic nie chciała uwierzyć, że jego maciora z własnej woli poszła w knieję szukać partnera.
Na wspomnienie smaku półdzikiego mięsa chmurne oblicze Feliksa Predkiela rozjaśnia się.Loxley/Wikipedia Na wspomnienie smaku półdzikiego mięsa chmurne oblicze Feliksa Predkiela rozjaśnia się.

Starszy strażnik łowiecki Zbigniew Jaśkiewicz, szperając w internecie, natrafił na ślad. Urzędowo określił to tak: „Ustaliłem w przeglądarce google, że oferowane są do sprzedaży mieszańce świni i dzika zwane potocznie świniodzikami”. Natychmiast przystąpił do pracy operacyjnej.

Zatelefonował pod wskazany numer i podając się za potencjalnego nabywcę, spytał o adres. Jak każdy strażnik miał wykuty na blachę art. 119 ustawy o ochronie przyrody, który zabrania „krzyżowania gatunków dziko żyjących z domowymi”. To znaczy rozmnażać można, ale za stosowną zgodą Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Starszy strażnik miał dojmujące przeczucie, że Feliks Predkiel ze wsi Studnica pod Legnicą żadnej zgody nie posiada. Skrzyżował gatunki po kryjomu i nielegalnie.

Świniodziki na własne potrzeby

Kiedy do Studnicy zajechał wypasiony terenowiec, hodowca świń Feliks Predkiel zdziwił się, że dwaj niemłodzi już mężczyźni, którzy wysiedli z samochodu, czają się za domem. Pomyślał, że jacyś nieśmiali. Potem dowiedział się, że w towarzystwie starszego strażnika Jaśkiewicza nawiedził go sam komendant wojewódzki Państwowej Straży Łowieckiej z Wrocławia Dariusz Olejniczak.

Dalsze wersje trochę się rozmijają. Według pana Predkiela strażnicy leśni czekali na obstawę i nabrali odwagi dopiero, kiedy zjawiła się policja i weterynarze. Strażnik Jaśkiewicz w raporcie napisał, że Predkiel nie chciał pokazać świń, zakazał wchodzić do chlewu, bo stwierdził, że „zarazimy je chorobą zakaźną”. Pokazał dopiero, jak strażnicy zagrozili policją.

Dokonano inspekcji chlewu. W boksach pochrząkiwały zaniepokojone świnie (w protokole odnotowano „lochy rasy świni domowej”) i prosięta w różnym wieku. Wprawne oko strażników leśnych w świńskim stadzie dostrzegło jednostki wybitnie odmienne. Miały ciemną szczecinę i przyglądały się obcym bystro, choć raczej spode łba. Stwarzały groźne wrażenie, chociaż do pana Predkiela wyraźnie się łasiły. Komendant wojewódzki i starszy strażnik ocenili z oddali wygląd, wagę i wiek stworzeń. Nazwali je świniodzikami. Naliczyli pięć sztuk – cztery po ok. 100 kg i jedna pokaźniejsza (ok. 130 kg). Płci zwierząt nie odważyli się zbadać. W protokole napisali: „Feliksa Predkiela pouczono o zakazie rozmnażania zwierząt”.

Pan Feliks jeszcze długo po odjeździe funkcjonariuszy łowieckich zastanawiał się, o co chodziło z tym pouczeniem, jak niby miałby warchlaki świniodzika rozmnażać albo nie rozmnażać.

Chociaż niczego nie rozmnażał, po kilku tygodniach kolejna kontrola, tym razem weterynaryjna, stwierdziła obecność w chlewie nie pięciu, ale sześciu młodych świniodzików. – Tak naprawdę było ich dziewięć, ale i tamci, i ci nie doliczyli – zauważa dzisiaj Predkiel i nie kryje satysfakcji. Weterynarze przepytali go, w jakim celu trzyma mieszańce, i zanotowali odpowiedź: „Posiadane świniodziki wykorzystuje na własne potrzeby”. Ale to sprawy nie zakończyło.

Ucieczka z powodu rujki

Starszego strażnika łowieckiego nurtowało pytanie, w jaki sposób Feliks Predkiel ze Studnicy wszedł w posiadanie świniodzików. W celu uzyskania odpowiedzi poprosił o pomoc policję. Hodowcę świń wezwano na przesłuchanie. Posterunkowy z komisariatu w protokole zapisał wyjaśnienie podejrzanego: „uciekła mi locha, ukryła się w kukurydzy, nie wiedziałem, że w czasie ucieczki mojej lochy mogło dojść do jej zapłodnienia, które jest zabronione prawem”.

To jednak nie usatysfakcjonowało funkcjonariuszy straży łowieckiej. W sprawę wkroczył sam wojewoda dolnośląski, który udzielił strażnikowi Jaśkiewiczowi specjalnego pełnomocnictwa do występowania w imieniu wojewody przed sądem. Nad Feliksem Predkielem zawisły czarne chmury. Z powodu nieokiełznanej seksualnie lochy – która wdała się w romans z nieznanym odyńcem, czym naruszyła, co widać jak na dłoni, majestat państwa – sprawa trafiła do sądu. Hodowcę świń oskarżono o celowe krzyżowanie świni z dzikiem. W akcie oskarżenia nie wyjaśniono jednak, jakim sposobem dopuścił się zabronionego czynu. Czym przekonał odyńca do swojej maciory? Gdzie doszło do mezaliansu?

Sąd Rejonowy w Legnicy przeprowadził rozprawę bez udziału stron i skazał Feliksa Predkiela na 500 zł grzywny i 50 zł opłat sądowych. Uznał go za winnego dopuszczenia do „rozmnożenia zwierząt w wyniku skrzyżowania lochy świni domowej z dzikiem”.

Wyrok oburzył pana Predkiela, tym bardziej że nic nie wiedział o sądowej rozprawie. – Potraktowano mnie jak ciemnego chłopa, którego można ukarać za sam fakt, że żyje – mówi. – Przystawili mi spluwę do skroni i nakazali płacić. Jest fanem zespołu Guns N’Roses (czyli nomen omen Spluwy i Róże), jeździł na ich koncerty po Europie, potrafił zdobyć bilety, kiedy inni składali broń. Teraz postanowił dać odpór władzy, aby dowieść, że nie tylko nie jest ciemniakiem, ale też nie zamierza pełnić roli stróża moralności rozpasanej erotycznie świni domowej.

Napisał sprzeciw, w którym polemizował z ustaleniami strażnika łowieckiego: „Oskarżono mnie, że z premedytacją zajmowałem się krzyżowaniem rasy dzikiej i domowej. W przypadku, gdy rzecz dotyczyła dosłownie jednej lochy, jest to działaniem mającym znamiona szykany ze strony służb państwowych”. Locha, jak pisał, miała rujkę i uciekła, bo mama pana Predkiela źle domknęła drzwi od chlewu. Po trzech dniach świnia wróciła, po dwóch miesiącach okazało się, że jest prośna, a po kolejnych dwóch miesiącach oprosiła się. „Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że cały miot to półdziki niepodobne do zwykłych prosiaków”.

Wyznaczono termin rozprawy głównej z udziałem oskarżonego.

Między knurem a odyńcem

Przed sądem Feliks Predkiel dowodził, że nie miał żadnego wpływu na swoją świnię, jedną z 60, jakie wówczas hodował. Zwierzę wykorzystało chwilę nieuwagi i poszło w kukurydzę. Kto mógł wiedzieć, że tam czyha dziki samiec? Świnie domowe i dzikie to w gruncie rzeczy ten sam gatunek – zbliżenie nastąpiło zapewne w sposób całkowicie naturalny. Pan Predkiel miał w tym czasie knura zapładniającego stado, ale ten był już dość leciwy i być może nie mógł sprostać wymaganiom młodej lochy.

Kiedy świniodziki przyszły na świat, pan Predkiel zawiadomił weterynarza z pobliskiego Chojnowa i zapytał, co robić. „Ale on na dobrą sprawę sam nie wiedział i poradził, żebym młode chował” – rolnik tłumaczył sądowi. Początkowo nie zamierzał sprzedawać warchlaków, ale jeden ze znajomych zamieścił w internecie ogłoszenie i podał jego numer telefonu. „Ja nie mam internetu” – wyjaśniał przed sądem. Znajomy chciał mu pomóc, bo u państwa Predkielów się nie przelewało. „Hoduję świnie, ale jestem na skraju bankructwa” – oskarżony opowiadał wysokiemu sądowi. – „Żona pracuje w markecie i to dzięki niej mamy środki na życie”.

Sąd zważył wszystkie okoliczności i uniewinnił rolnika. Uznał, że ucieczka lochy miała charakter incydentalny i nie była sprowokowana przez obwinionego, a przepisy nic nie mówią o przypadkowym zapłodnieniu świni przez dzika. O stosowne zezwolenie powinny występować osoby, które zamierzają świadomie rozpocząć hodowlę świniodzików. Pan Predkiel, w przeciwieństwie do swojej lochy, nie zamierzał niczego rozpoczynać. Stanął w obliczu faktów dokonanych.

Dodatkową okolicznością łagodzącą, według sądu, było odstąpienie przez obwinionego od zamiaru sprzedaży świniodzików. Zadeklarował strażnikom łowieckim, że owoce nocnej przygody swojej lochy w kukurydzy sam skonsumuje, i tak też uczynił – potomstwo świni i dzika spożył wraz z rodziną bliższą i dalszą.

Pamiątki po romansie

Na wspomnienie smaku półdzikiego mięsa chmurne oblicze Feliksa Predkiela rozjaśnia się, ale tylko na moment, bo powraca tęsknota za warchlakami, z którymi, co tu ukrywać, zaprzyjaźnił się, co wykraczało poza sztywne ramy relacji hodowca–zwierzę. Dziczki były wyjątkowo inteligentne i wrażliwe. Kiedy wchodził do chlewu, prostowały uszy i przyjacielsko chrumkały. – To może dziwnie zabrzmi, ale ja bym nie potrafił zabić stworzenia – mówi pan Predkiel. – Świniodziki dałem do uboju specjaliście, ale tylko dlatego, że zostałem do tego zmuszony.

Gwoli prawdy pan Predkiel zjadł jedynie osiem sztuk półdzikich świnek, jedną zachował. Był to knurek szczególnie ulubiony, ale pod względem temperamentu wdał się w swego nieznanego ojca odyńca. Kiedy dorósł, przeskoczył którejś nocy do boksu z lochami i wykorzystał jedną z nich. Dzisiaj w chlewie pana Predkiela można dojrzeć dwie świnki ciemniejsze od innych, to praprawnuczki lochy świni domowej i dzikiego odyńca. Nawet starszemu strażnikowi łowieckiemu trudno byłoby zakwalifikować je jako nielegalną krzyżówkę – tak na oko. Zwykła pamiątka po miłosnej przygodzie świni, która poszła za wezwaniem serca.

Polityka 12.2014 (2950) z dnia 18.03.2014; Społeczeństwo; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Dzika miłość"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną