Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Ślepa, głucha i zapiekła

Temida ślepa, głucha i zapiekła. System sprawiedliwości nie zawsze naprawia własne błędy

Jedynym mocnym dowodem winy Adama Dudały były obciążające go zeznania Sławomira R. ps. Woźny. Jedynym mocnym dowodem winy Adama Dudały były obciążające go zeznania Sławomira R. ps. Woźny. AN
Pomyłki są nieuniknione. Gorzej, że system sprawiedliwości nie zawsze naprawia własne błędy. Skazuje niewinnego, wszyscy o tym wiedzą i odwracają się tyłem. Jak w sprawie Adama Dudały.
Sąd zapomina o domniemaniu niewinności. I, co ostatnio coraz częstsze, podąża krok w krok za prokuratorem.Wojciech Muła/Wikipedia Sąd zapomina o domniemaniu niewinności. I, co ostatnio coraz częstsze, podąża krok w krok za prokuratorem.

Więzienia pełne są niewinnych – tak się mówi o taktyce przyjętej przez doświadczonych kryminalistów. Ale w masie takich „niewinnych” gubią się ci, którzy za kraty trafili rzeczywiście przez pomyłkę. Piszą listy do całego świata (ministra sprawiedliwości, rzecznika praw obywatelskich, prokuratora generalnego, Fundacji Helsińskiej, gazet i telewizji), ale najczęściej odbijają się jak od muru. To trudne sprawy, wielowątkowe, wyroki już zapadły – nikt nie chce się pochylić nad losem takich osób.

Błąd sądowy swój początek najczęściej bierze z pomyłki śledczych. Zdarza się, że prokurator i policjanci brną w złą stronę, bo tak jest wygodniej, bo chcą szybko zanotować sukces, bo mają świadka, który zezna to, co chcą usłyszeć. Powstaje akt oskarżenia, a sąd daje wiarę połowicznie zebranym dowodom, nie pochyla się nad materiałem procesowym z wnikliwością. Zapomina o domniemaniu niewinności. Sąd, to ostatnio coraz częstsze, podąża krok w krok za prokuratorem.

Tak właśnie było w sprawie Adama Dudały, skazanego w Białymstoku za rzekomy udział w dwóch zabójstwach na 25 lat więzienia. To modelowy przykład. Nie zbadano jego alibi, nie uznano za wiarygodne korzystne dla niego zeznanie. Pisaliśmy o tej historii („Ten Adam to był inny Adam”, POLITYKA 46/11). Po naszym artykule prokurator generalny zlecił podwładnym przeanalizowanie akt sprawy. Chciał wiedzieć, czy byłoby zasadne wznowienie postępowania. Lektura liczącej 47 stron analizy nie pozostawia złudzeń – wykonano ją nie po to, aby rozstrzygnąć wątpliwości, ale wyłącznie, żeby potwierdzić znane już ustalenia. Konkluzja: błędów nie popełniono, wznowienie postępowania nie jest potrzebne.

A fakty są takie, że jedynym mocnym dowodem winy Adama Dudały były obciążające go zeznania Sławomira R. ps. Woźny. To on, walcząc o złagodzenie własnego wyroku, opowiedział śledczym, że uczestniczył w dwóch zabójstwach, których dokonał nieznany mu Adam z Warszawy. Opisał jego wygląd: niewysoki, ok. 170–173 cm wzrostu, średniej budowy ciała, bez znaków szczególnych. Podkreślił, że Adam z Warszawy „nie był typem pakera”, czyli nie przypominał kulturysty, ale w czasie okazania rozpoznał człowieka wyglądającego zgoła inaczej: wysokiego (ok. 185 cm), atletycznie zbudowanego, z charakterystyczną myszką na twarzy i kropkami wytatuowanymi przy oczach, prawie łysego. Czyli Adama Dudałę.

Według Sławomira R. Adam z Warszawy zastrzelił dwie osoby: mężczyznę o pseudonimie Kozyr w miejscowości Wiartel i właściciela agencji towarzyskiej w Olsztynie. W pierwszym zdarzeniu brało też udział kilku mieszkańców Łomży, którzy pojechali do Wiartla zemścić się na Kozyrze – ale żaden z nich nie rozpoznał w Adamie Dudale Adama z Warszawy.

Nieistotny szczegół

Właściciela agencji zastrzelono z pistoletu typu Makarow. W czasie kiedy w Białymstoku trwał już proces w sprawie dwóch zabójstw, Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji zbadało broń używaną podczas kilku napadów na banki w Warszawie i okolicach. Ustalono, że pociski zabezpieczone na miejscu zabójstwa właściciela agencji w Olsztynie zostały wystrzelone z tej samej broni – makarowa używanego podczas późniejszych napadów na banki. Rabusie bankowi zostali zatrzymani, osądzeni i skazani. Kiedy w stolicy napadano na banki, Adam Dudała od ponad dwóch lat siedział już w areszcie. Nie zrobiono nic, aby ustalić, od kogo sprawca napadów na banki kupił (dostał?) pistolet i jaka była historia tej broni. Nie znaleziono też broni, z której strzelano w Wiartlu. Zgodnie z linią oskarżenia powinna należeć do Adama Dudały, ale w mieszkaniach jego i rodziny żadnej broni nie było. Autorzy analizy, przygotowanej na zlecenie prokuratora generalnego, nie odnoszą się do tych wątków.

Za to uczestnicy krwawej wyprawy do Wiartla znali innego Adama z Warszawy – Chrzanowskiego. Robert P. twierdził, że był to mężczyzna ok. 35-letni, ciemny blondyn, grubszej budowy ciała i wzrostu ok. 178 cm. Podczas okazania Robert P. nie rozpoznał Adama Dudały, ale uznano, że wynika to z jego obawy o własne bezpieczeństwo.

W tej sprawie nie przesłuchano też innych istotnych osób, powiązanych z łomżyńskim środowiskiem przestępczym. Jedną z nich, świetnie znaną policjantom i prokuratorom z Białegostoku, bo przewijającą się w wielu prowadzonych tu sprawach, był Sławomir O. ps. Uchal. Gdyby go przesłuchano, Uchal być może ujawniłby już wtedy (uczynił to niedawno w rozmowie z adwokatem), że po zdarzeniu w Wiartlu Chrzanowski poprosił go o przechowanie broni, prawdopodobnie tej samej, z której strzelano w Wiartlu.

Nie przesłuchano też samego Adama Chrzanowskiego – z gangu wołomińskiego, wspólnika m.in. słynnego Klepaka. Jego osoba dlatego jest dla tej sprawy istotna, że podczas rozprawy apelacyjnej Jarosław K., jeden z głównych oskarżonych (ten sam, który według Woźnego brał udział w obu zabójstwach), ujawnił, że to Chrzanowski ps. Pryszcz był w Wiartlu i strzelał – a nie Adam Dudała. Potem worek się rozwiązał – podobne zeznania złożyli inni. W analizie przeprowadzonej na zlecenie prokuratora generalnego uznano jednak, że to wszystko jest bez znaczenia, bo kiedy pojawiły się zeznania o prawdziwej roli Chrzanowskiego, ten już nie żył, a to znaczyło, że przestępcy mogli zawiązać spisek, aby bezkarnie obciążać go winą.

Nie miały też znaczenia ani dla śledczych, ani dla sądu, ani dla autorów analizy fakty bezspornie dowiedzione, świadczące, że Adam Chrzanowski, kiedy jeszcze żył, wpływał na śledztwo dotyczące morderstw w Wiartlu i Olsztynie. Kontaktował się z aresztowanymi, wysyłając do nich swoją konkubinę, wynajmował za swoje pieniądze adwokatów, Woźnemu przysłał pieniądze i korespondował z nim.

Sprawa Woźnego

Niedawno wyszedł na wolność Jan M. Odsiedział cały wyrok za udział w zabójstwie Kozyra, czyli 12 lat więzienia. Nigdy nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. W rozmowie z niżej podpisanym opowiedział, że w Wiartlu go nie było, siedział w domu w Zambrowie. Nocą przyjechał do niego Adam Chrzanowski i przywiózł Sławomira R. ps. Woźny. Poprosił, aby Janek przenocował go u siebie, a rano odwiózł do Białegostoku. Powiedział też, że chyba w Wiartlu zabili człowieka. Jan M. nie ma żadnego interesu prawnego, aby dzisiaj przedstawiać kłamliwą wersję, swój wyrok przecież zaliczył.

Autorzy analizy wykonanej dla prokuratora generalnego wbrew faktom z uporem podkreślają jednak, że nie ma podstaw, by wątpić w wiarygodność Sławomira R. ps. Woźny. Przyznając zaraz, że to prawda, iż w innej sprawie kłamał. I choć w posiadaniu prokuratury są liczniejsze dowody, że Woźny ze składania fałszywych zeznań uczynił stały proceder.

Także Adam W., podobnie jak Woźny pochodzący z Sokółki, który siedział w jednej celi z Adamem Dudałą, ujawnił niżej podpisanemu, że kiedy wyszedł na wolność, zatelefonował do niego z aresztu w Białymstoku Woźny. – Powiedział, że tamten siedzi nie za swoje, on, Woźny, wie, kim jest prawdziwy Adam z Warszawy, i zezna to, jak dostanie 20 tys. euro – relacjonował Adam W. Adam W. przekazał tę informację rodzinie Dudały. Potem się dowiedział, że Dudała zakazał płacenia haraczu oszustowi, wciąż twierdził, że jest niewinny, i wierzył, że sąd też tak uzna.

Adam W. opowiedział o telefonie od Woźnego ówczesnemu adwokatowi Dudały, mec. Kazimierzowi Skalimowskiemu. – Uznałem, że dowodowo nie ma jak tego wykorzystać. Mec. Skalimowski do dzisiaj nie może się pogodzić z wyrokiem, jaki zapadł na Adama Dudałę. – To jeden z większych skandali – ocenia. – Skazali niewinnego i o tym dobrze wiedzieli. Od pracownika aresztu usłyszałem, że Woźny w zamian za swoje zeznania dostaje od policjantów z CBŚ pieniądze na wypiskę, paczki, ma od nich telefon komórkowy i dzwoni spod celi, a także że otrzymuje do aresztu narkotyki. Złożyłem w sądzie wniosek dowodowy, aby sprawdzono, kto mu wysyła paczki i pieniądze, ale sąd go odrzucił. Do dzisiaj budzę się po nocach, ta sprawa wciąż mnie uwiera.

Ta sprawa uwiera nie tylko dziekana adwokatów z Białegostoku. Sędzia Barbara Piwnik, która orzekając w innej sprawie, trafiła na zeznania osób pomówionych przez Sławomira R. ps. Woźny, uważa, że Adamowi Dudale należy się wznowienie postępowania, bo dowody świadczą, że został fałszywie obciążony. Niezależnie od siebie w sprawę zaangażowali się dziennikarze: poza niżej podpisanym także reportażystka Helena Kowalik, Elżbieta Jaworowicz, autorka „Sprawy dla reportera” w TVP, Dariusz Prosiecki z „Faktów” TVN oraz Adam Bogoryja-Zakrzewski, znany reporter radiowy i telewizyjny. Każdy z nich, wgłębiając się w tę historię, nabierał przekonania, że na wieloletni wyrok skazano niewinnego i nie można nad tym przejść do porządku dziennego.

Doniesienie o przestępstwie

Bardzo prawdopodobne, że w imieniu prawa popełniono sądową pomyłkę, która wymaga naprawienia. Dlatego ten artykuł dedykuję prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi, niech nakaże przeprowadzenie odpowiedniego śledztwa. I niech to zleci prokuraturze z innego miasta, nie z obszaru białostockiej apelacji – oni już swojej prawdy raczej nie zmienią.

A po sprawie Dudały czas będzie wrócić do kolejnych. Według dr. Łukasza Chojniaka, współautora raportu o niesłusznie skazanych (przygotowanego dla Forum Obywatelskiego Rozwoju), pomyłki sądów były bezpośrednim powtórzeniem nietrafionych wniosków prokuratora. Przyczyną niesłusznych skazań są zwykłe błędy, ale też – co podkreślono we wspomnianym raporcie – zła wola lub niekompetencja.

Przykładów nie brakuje. Przez kilkanaście lat śledczy i sędziowie upierali się, że zabójcą Adama K., mistrza Polski w ujeżdżaniu, był Czesław K. Nie dawali wiary zeznaniom świadka, który wskazywał na innego zabójcę. Czesław K. dwa razy usłyszał wyroki skazujące – najpierw na dożywocie, potem 25 lat – bo sąd przyjął punkt widzenia prokuratora. Wszystkie wątpliwości, niezgodnie ze świętą zasadą procesową, rozstrzygano na niekorzyść oskarżonego. Dopiero po 12 latach i 3 miesiącach spędzonych za kratami Czesław K. usłyszał, że jest niewinny. Sąd naprawił wreszcie własne błędy, chociaż trwało to całą wieczność.

Prowadzący śledztwo w sprawie okrutnego morderstwa 10-letniego Marcina w Lisewie Malborskim od początku przyjęli za pewne, że sprawcą był upośledzony umysłowo Tomasz K., mieszkaniec pobliskiej wsi. Dla sądu rozstrzygające były wyjaśnienia podejrzanego złożone w śledztwie. Wtedy się przyznał. Potem wyszło na jaw, że policjanci obiecali mu za wzięcie na siebie winy policyjną kurtkę typu moro. Tanio kupili sobie kluczowy dowód. Sąd nie był podejrzliwy wobec takich śledczych metod. Nie pochylił się też nad, trzeba przyznać, dość niezbornymi wyjaśnieniami składanymi przez oskarżonego podczas rozprawy, kiedy próbował wytłumaczyć, że nikogo nie zabił. Prawdopodobnie Tomasz K. do dzisiaj odsiadywałby 15 lat więzienia, bo na tyle został skazany, gdyby nie kolejne morderstwo w tej okolicy. 11-letni Sebastian został zabity w identyczny sposób, jak kilka lat wcześniej Marcin. Policjanci z pomorskiego tzw. archiwum X znaleźli prawdziwego sprawcę obu morderstw, a Tomasz K. odzyskał wolność.

Temida dla niektórych bywa ślepa i głucha – liczy się tylko martwa litera prawa, przepisy i paragrafy. Dowody obrony wykraczające poza schemat są z reguły odrzucane, bo rzekomo nic do sprawy nie wnoszą. Dr Łukasz Chojniak dotarł do statystyk dotyczących spraw odszkodowawczych za niesłuszne skazania. W 2008 r. było takich przypadków 22, ale w 2010 r. już 33. Ogółem w latach 2007–10 wypłacono 83 odszkodowania, ale to nie oznacza, że tylko tyle osób padło ofiarami pomyłki sądowej. – Według moich wyliczeń w tych latach liczba niesłusznych skazań to minimum 750 przypadków – mówi dr Chojniak.

Pół biedy, jeżeli takie przypadki dotyczą spraw drobnych – ofiary pomyłek ponoszą szkody, ale nie tak dotkliwe, jak niewinni skazani na wieloletnie więzienie. Wymiar sprawiedliwości łatwiej i chętniej naprawia wyrządzone przez siebie krzywdy skazanym na wyroki krótkotrwałe. Niestety, przewrotna reguła mówi, że im poważniejszy wyrok, tym bardziej ślepnie później Temida.

Polityka 15.2014 (2953) z dnia 08.04.2014; Społeczeństwo; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Ślepa, głucha i zapiekła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama