Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Prenatalne i postnatalne

Za kulisami legalnej aborcji

W Polsce nie ma chętnych na adopcje nieuleczalnie chorych dzieci, czemu nie można się dziwić, skoro państwo praktycznie w tym nie pomaga. W Polsce nie ma chętnych na adopcje nieuleczalnie chorych dzieci, czemu nie można się dziwić, skoro państwo praktycznie w tym nie pomaga. Mirosław Gryń / Polityka
Ważąca 750 gramów dziewczynka z zespołem Downa i wadą serca przeżyła własną aborcję. Zmarła dopiero po miesiącu.
Według Światowej Organizacji Zdrowia płód osiąga zdolność do wspomaganego przeżycia ok. 22 tygodnia ciąży, gdy waży powyżej 500 gramów.Mirosław Gryń/Polityka Według Światowej Organizacji Zdrowia płód osiąga zdolność do wspomaganego przeżycia ok. 22 tygodnia ciąży, gdy waży powyżej 500 gramów.
Już w 10 tygodniu za 2,6 tys. zł można z 99-proc. prawdopodobieństwem wykluczyć u płodu zespół Downa, Edwardsa i Papau’a.Mirosław Gryń/Polityka Już w 10 tygodniu za 2,6 tys. zł można z 99-proc. prawdopodobieństwem wykluczyć u płodu zespół Downa, Edwardsa i Papau’a.

Tekst został opublikowany w POLITYCE w kwietniu 2014 roku.

Dziecko przez pięć tygodni leżało na oddziale intensywnej terapii noworodków wojewódzkiego szpitala. W inkubatorze obok – niewiele starszy i odrobinę większy chłopczyk, który po prostu urodził się sporo za wcześnie. Oboje podłączeni do respiratorów i całej tej skomplikowanej maszynerii ratującej życie. Łudząco do siebie podobni, kompletnie różni.

Polskie prawo dopuszcza przerwanie ciąży m.in. wtedy, gdy badania prenatalne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Z danych Ministerstwa Zdrowia: w 2011 r. z około 5 tys. inwazyjnych badań prenatalnych 724 miało pozytywny wynik, wykazując wadę genetyczną płodu. 620 matek (ok. 80 proc.) zdecydowało o wcześniejszym zakończeniu ciąży.

Czasem zdarza się jak we Wrocławiu, że w wyniku tzw. terminacji ciąży rodzi się żywe dziecko. Dokładnych danych z polskich szpitali brak. Ale wiadomo, im późniejsza ciąża, tym większe ryzyko (w Wielkiej Brytanii, gdzie można usunąć nawet bardzo zaawansowaną ciążę, takich przypadków jest kilkadziesiąt rocznie). I wtedy zespół przerywający zaawansowaną ciążę może mieć dylemat: ratować czy zostawić bez pomocy i czekać na zgon?

Wskazaniem „właściwego sposobu postępowania” ma się zająć Komitet Ministrów Rady Europy.

Ratować czy nie

W warszawskim Szpitalu Bielańskim mają na sali inkubator. – Trzeba zapewnić komfort takiemu dziecku, nie można profanować ani zwiększać cierpienia – mówi prof. dr hab. n.med. Romuald Dębski, kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii Szpitala Bielańskiego. Wyrzucić do śmieci, jak we Włoszech, gdzie po 20 godzinach znaleziono poaborcyjnego noworodka w pojemniku na brudne szpitalne prześcieradła. Wtedy, jakby w poczuciu winy, zaczęto go reanimować. – To był błąd w sztuce – uważa prof. Dębski. – Tak jak podpisuje się protokół DNR (o zaniechaniu uporczywej terapii) przed porodem, gdy wiadomo, że dziecko ma wadę uniemożliwiającą życie, jak nie reanimuje się pacjentów umierających na raka, tak nie powinno się reanimować ciężko uszkodzonego płodu po sztucznie wywołanym poronieniu. Ale np. uniwersyteccy ginekolodzy z Rzymu apelują, by ratować płody powyżej 22 tygodnia życia, które przeżyły aborcję. Nawet wbrew woli matki. Powołują się na dane przeżywalności wcześniaków: ok. 30 proc. urodzonych w 23 tygodniu i poddanych intensywnemu leczeniu ma szanse na przeżycie. – To jest po prostu nielogiczne – twierdzi prof. Dębski. – Nie po to kończymy ciążę wcześniej, by potem ratować, nie dość, że nieodwracalnie i ciężko uszkodzony, to jeszcze niedojrzały płód.

Polska wrażliwość w praktyce często okazuje się bliższa tej rzymskiej. Dębski pamięta przypadek sprzed wielu lat z innego szpitala – gdy nie robiono jeszcze nie tylko badań prenatalnych, ale nawet nie zawsze usg. – kobieta urodziła dziecko z tzw. wodo-bezmózgowiem (czyli z tak zaawansowanym wodogłowiem, że doprowadziło do zaniku kory mózgowej), noworodek dostał 1 punkt w skali Apgar. Ale było to duże, donoszone dziecko, około 4 kg i pediatra je zaintubował. Potem przetransportowano je do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie umierało przez pół roku. – W tym czasie, gdyby tego noworodka nie reanimowano po porodzie, można by na tym miejscu w superwyspecjalizowanym ośrodku uratować pięcioro czy sześcioro innych dzieci, które miały szansę – mówi prof. Dębski. Ale położnik nie może pediatrze zabronić resuscytacji. Chyba że podpisano wcześniej protokół DNR.

Ale nie tylko o wrażliwość chodzi. Postępowanie z dużymi poaborcyjnymi płodami komplikuje fakt, że taka późna terminacja to w praktyce poród. W Polsce nie podaje się też domacicznych zastrzyków uśmiercających płód. Kobieta dostaje leki wywołujące poród. Czasem taka indukcja trwa dwa–trzy dni. Lekarze czekają na rozwarcie szyjki i akcję skurczową macicy. Płód na ogół umiera na skutek skurczów albo tuż po przecięciu pępowiny, albo po prostu nie zaczyna oddychać i umiera po kilku sekundach. Czasem próbuje i wtedy trwa to trochę dłużej. Ale w końcu „zasypia” – jak mówią ginekolodzy – choć anestezjolog, który jednak nie chce pod nazwiskiem wypowiadać się na temat aborcji, zżyma się na taką hipokryzję: – Nie zasypia, tylko się dusi. Na intensywnej terapii dostawałby leki znieczulające. Dlatego próbował przekonać ginekologów, którzy przeprowadzają aborcje eugeniczne, do stosowania pomp morfinowych u kobiet – ale bez skutku. Dziecko wysycałoby się znieczulającym narkotykiem i nie czułoby bólu. On może tylko radzić, jakiekolwiek działanie w tej sprawie byłoby pomocnictwem przy aborcji, a to w prawie kanonicznym powoduje ekskomunikę – polscy lekarze nie chcą się na nią narażać, względnie na szykany ze strony Kościoła.

Ustawa o planowaniu rodziny nie określa też dokładnie, do którego tygodnia można ciążę usunąć z powodu ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Dopuszcza takie rozwiązanie do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej. – Ale co to znaczy: zdolny do życia – zastanawia się dr Joanna Różyńska, bioetyczka z Uniwersytetu Warszawskiego. – Samodzielnie czy za pomocą zaawansowanej aparatury medycznej?

Według Światowej Organizacji Zdrowia płód osiąga zdolność do wspomaganego przeżycia (tzn. można go próbować reanimować) ok. 22 tygodnia ciąży, gdy waży powyżej 500 gramów. Więc niektórzy przyjmują, że to jest ta granica, do której wolno ciążę usunąć. Tak jest np. w warszawskim Szpitalu Klinicznym im. ks. Anny Mazowieckiej (przy Karowej). Ale z drugiej strony mamy wyrok Sądu Najwyższego w słynnej sprawie łomżyńskiej (przypadek państwa Wojnarowskich, którym na skutek odmowy wykonania badań genetycznych, mimo że ich pierwsze dziecko miało nieuleczalną, genetyczną hipochondroplazję kości, urodziło się drugie dziecko z tą samą chorobą), który przesuwa granicę do 24 tygodnia ciąży. – Tak jak rekomendacje polskiego Zespołu ds. Problemów Etycznych w Perinatologii, które przyjmują, że naturalną granicą przeżywalności dla większości noworodków jest właśnie 24 tydzień ciąży – wyjaśnia dr Różyńska. I już w Szpitalu Bielańskim można przerwać ciążę ze wskazań embriopatologicznych do 24 tygodnia. – W wielu krajach Europy, w Wielkiej Brytanii, Holandii nie ma w ogóle tej górnej granicy – mówi prof. Dębski. – Te Polki, które z jakichś powodów nie zdążą przed 24 tygodniem, jadą tam, a potem wracają z martwą ciążą, którą oczywiście my musimy ukończyć. A za granicą płacą tylko za zastrzyk.

Uśmiercić czy dać umrzeć

Okazuje się więc, że możemy mieć do czynienia z przypadkiem terminacji ciąży 24-tygodniowej – i wtedy jest to dla lekarzy płód. Dzieckiem staje się, gdy w tym samym 24 tygodniu urodzi się za wcześnie. Wtedy neonatolodzy walczą o jego życie. Z różnym skutkiem. Ale ma już imię, najczęściej jest ochrzczone, a jak nie uda się go uratować, będzie pochowane na cmentarzu. Podobnie jak każde dziecko martwo urodzone czy poronione, niezależnie od czasu trwania ciąży.

Rodzice, którzy zdecydowali się na przerwanie ciąży, nie występują do szpitala o kartę zgonu i wydanie ciała. Bo w tym wypadku nie ma dziecka. Jest tylko płód, spalany razem z odpadami szpitalnymi. Więc te kobiety, które nie są w stanie zaakceptować rozstania bez pożegnania, i przede wszystkim te, którym religia nie pozwala na przerwanie ciąży, wiedząc o nieodwracalnym uszkodzeniu płodu, decydują się na donoszenie i urodzenie po to, by móc się pożegnać ze swoim dzieckiem. To kolejna komplikacja.

Kilka tygodni temu taka pacjentka rodziła w Szpitalu Bielańskim. Od 16 tygodnia ciąży wiedziała, że dziecko ma dysplazję nerek prowadzącą do całkowitej niewydolności, ale zdecydowała się na kontynuację ciąży. Dziecko umarło na jej rękach w ciągu godziny po porodzie. – To była decyzja matki, jej świadomy wybór – mówi prof. Dębski. – Zastanawiam się tylko, kiedy to dziecko bardziej cierpi: czy jak umiera w 20 tygodniu, czy jako dziecko donoszone. Nie mam 100-proc. pewnej odpowiedzi, ale wiadomo, że im bardziej dojrzały mózg, tym więcej bodźców odbiera.

Prof. Jacek Zaremba, kierownik poradni genetycznej warszawskiego Zakładu Genetyki Instytutu Psychiatrii i Neurologii, przyznaje, że nie widzi sensu w donoszeniu ciąży, jeżeli płód ma wadę letalną (np. zespół Edwardsa lub Patau’a), ale nigdy nie doradzi tego pacjentce. Podstawową zasadą w diagnostyce prenatalnej jest niedyrektywność. I podejmowanie decyzji po konsultacji w poradni genetycznej. Jednak może uprzedzić, że takie dzieci, jeśli rodzą się żywe, w 95 proc. umierają przed pierwszym rokiem życia i właściwie nigdy nie ma z nimi kontaktu.

Ale czasem one potem żyją dalej. Kilka, a nawet kilkanaście lat. Warszawskie hospicjum dziecięce i perinatalne dr. Tomasza Dangla ma pod opieką 12-letnią dziewczynkę z zespołem Edwardsa. Zespół Edwardsa jest wskazaniem do aborcji. I tu zaczyna się prawdziwy dylemat. – Czy mamy prawo skazywać bardzo ciężko upośledzone dzieci na kilkumiesięczną czy kilkuletnią wegetację, jeśli jedyne, co im możemy zaoferować, to opieka paliatywna? Czy życie, które ogranicza się tylko do przeżywania choroby, cierpienia i czekania na śmierć, jest błogosławieństwem? – zastanawia się bioetyczka dr Joanna Różyńska. – Wydaje się, że tym, co cenimy, jest nie tyle samo życie biologiczne, ale życie osobowe – zdolność do świadomego przeżywania swojego istnienia, do formułowania planów i marzeń, wchodzenia w relacje z innymi ludźmi, zawierania przyjaźni, kochania.

Według dr Różyńskiej prawo zezwalające na przerywanie ciąży chroni nie tylko prawo rodziców do podjęcia świadomej decyzji o tym, czy chcą i mogą podjąć się opieki nad dzieckiem, które wymaga szczególnej troski, ale także dobrostan nieuleczalnie chorego przyszłego dziecka. – Oczywiście można umyć ręce i powiedzieć: nie będziemy przerywać takiej ciąży – mówi. – Tylko że koszty takiej decyzji ponosi przede wszystkim to dziecko.

Z takim stanowiskiem nie zgadzają się przeciwnicy aborcji eugenicznych. Według nich przy właściwie prowadzonej opiece paliatywnej te dzieci nie cierpią, są szczęśliwe, jeśli otoczymy je miłością. Ich rodzice twierdzą, że nawiązują z nimi kontakt. I tu dochodzimy do najtrudniejszego pytania o wartość życia. – Nie można sensownie pytać, czy życie jest lepsze bądź gorsze od nieistnienia – mówi dr Różyńska. – Ale nie musimy wdawać się w karkołomne porównania istnienia z nieistnieniem, aby dostrzec cierpienie drugiego i wziąć na siebie odpowiedzialność moralną za jakość życia, jakim obdarzamy nasze dzieci.

Większość osób niepełnosprawnych bardzo ceni swoje życie. Działacze pro life lubią przypominać o australijskim kaznodziei i mówcy motywacyjnym Nicku Vujicicu, który urodził się z rzadkim zespołem Tetra-Amelia, wadą wrodzoną polegającą na całkowitym braku rąk i nóg. Twierdzi, że jest szczęśliwy, ożenił się, pracuje.

Wada ciężka czy umiarkowana

Ale nie tylko czas trwania ciąży nie jest precyzyjnie określony w ustawie. To samo dotyczy powodów, dla których można usunąć ciążę. Nie ma listy chorób, tylko zapis o ciężkiej i nieodwracalnej wadzie płodu. – Nieodwracalna – to jest jasne, ale już ciężka to pojęcie względne – mówi dr Różyńska. – Kto i według jakich kryteriów ma to oceniać? Tylko lekarz czy może także rodzice, którzy tym chorym dzieckiem będą się zajmować?

Nawet wśród lekarzy nie ma zgody np. co do zespołu Downa. Ciężka wada czy nie? Znana jest sprawa byłego ordynatora oddziału położniczego z warszawskiego szpitala przy Inflanckiej, który odmówił przeprowadzenia aborcji, argumentując, że dzieci z zespołem Downa mogą żyć długo i szczęśliwie. Również w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu uznano, że zespół Downa rozpoznany u płodu nie jest wskazaniem do przeprowadzenia takiego zabiegu. – Trisomia chromosomu 21 jest poważną wadą, z reguły związaną z upośledzeniem umysłowym w stopniu znacznym lub umiarkowanym – twierdzi prof. Zaremba, który zresztą tamtą pacjentkę (na jej prośbę) wysłał na Inflancką, a potem, gdy ordynator odmówił aborcji, na Karową.

Co nie oznacza, że nie można takich dzieci kochać. Profesor dobrze zna rodziny, które poświęciły całe życie takim swoim dzieciom. Jak państwo Garliccy, założyciele Komitetu Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski. Niedawno był na pogrzebie ich córki Joanny, z zespołem Downa, która dożyła ponad 60 lat. Jednak z prawnego i medycznego punktu widzenia sprawa jest jasna: – Nie ma mowy o żadnych wątpliwościach, czy zespół Downa jest podstawą do wystawienia skierowania do przerwania ciąży, jeżeli taka jest wola ciężarnej.

Ale już prof. Dębski, mimo że na jego oddziale są przeprowadzane aborcje płodów z tą wadą, przyznaje, że zespół Downa budzi w nim trochę wątpliwości. Może dlatego, że wychowywał się na jednym podwórku z Wojtusiem dotkniętym tą chorobą. Próbował rodziców z taką diagnozą wysyłać do stowarzyszenia Bardziej Kochani czy do rodzin, które mają takie dziecko. Nikt z tych, którzy poszli, nie zdecydował się na urodzenie dziecka. Więc przestał wysyłać, bo wyglądało, jakby namawiał do aborcji. – Zdarzali się za to rodzice, którzy nie wiedzieli, że dziecko ma zespół Dow­na, ale po urodzeniu nie chcieli się zgodzić np. na operację serca – mówi Dębski. – Po to, żeby umarło. Obecnie w takiej sytuacji można okresowo odebrać im prawa rodzicielskie.

Dr Różyńska o zespole Downa: – To wada nieuleczalna, nieodwracalna, ale nie zagraża życiu dziecka. Czy jest ciężka? Dzieci z zespołem Downa mogą być upośledzone intelektualnie w bardzo różnym stopniu. Upośledzeniu intelektualnemu mogą towarzyszyć różne wady i choroby fizyczne. Ludzie z zespołem Downa potrafią nawiązywać relacje społeczne, niektórzy są w stanie żyć względnie samodzielnie. Są pogodni, ufni, przyjaźnie nastawieni do świata, mogą się zaprzyjaźniać, kochać. Nie cierpią. Ale pamiętajmy, że bycie rodzicem dla dziecka z zespołem Downa jest wyzwaniem.

Zespół Downa jest najczęściej diagnozowaną wadą genetyczną. Zapewne jest też jednym z najczęstszych powodów aborcji. Nie ma statystyk, z powodu jakiej wady ciąże są przerywane, wiadomo, że na pierwszym miejscu są wady strukturalne, a wśród wad genetycznych zespół Downa.

Poświęcenie czy porzucenie

Jednak nie każdy gotów jest poświęcić życie na heroizm wychowywania ciężko niepełnosprawnego dziecka. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 1997 r. mówi wyraźnie: nie wolno nikogo zmuszać do heroizmu. Przeciwnicy aborcji proponują rodzenie i oddawanie chorych dzieci do adopcji. Co nie jest łatwą decyzją. – Dla części kobiet usunięcie płodu, jeszcze niesamodzielnej istoty, która dopiero się rozwija i nie ma jeszcze zdolności charakteryzujących osoby normalne, może być relatywnie łatwiejsze niż życie ze świadomością, że gdzieś na świecie jest istota, którą wydało się na świat – mówi dr Różyńska. – Argument o możliwości oddania takiego dziecka do adopcji tylko pozornie rozwiązuje wszystkie problemy. Nie uwzględnia kosztów emocjonalnych takiej decyzji dla rodziców, które mogą być równie wysokie jak koszty decyzji o usunięciu ciąży.

Ale i tak dyskusja jest czysto akademicka: w Polsce nie ma chętnych na adopcje nieuleczalnie chorych dzieci, czemu nie można się dziwić, skoro państwo praktycznie w tym nie pomaga. Przeciwnicy przerywania ciąży mówią: postęp medycyny pozwala pomóc nieprawidłowo rozwijającym się płodom. Weźmy chirurgię prenatalną.

Niedawno media ogłosiły sukces drugiego etapu interwencji wewnątrzmacicznej u płodu z wrodzoną przepukliną przeponową pierwszej tego typu w Polsce. Najpierw udało się poszerzyć specjalnym balonikiem tchawicę, by umożliwić rozwój płuc, uciskanych poprzednio przez narządy wewnętrzne, przemieszczające się z jamy brzusznej do klatki piersiowej, a potem balonik usunięto. Prof. Jacek Zaremba, znając wyniki niektórych procedur prenatalnych, do chirurgii wewnątrzmacicznej podchodzi dość sceptycznie: – Próbuje się operować w ten sposób otwarte wady cewy nerwowej (m.in. rozszczepy kręgosłupa z przepukliną rdzeniową), lecz np., o ile mi wiadomo, w Centrum Zdrowia Matki Polki już zaniechano tych interwencji, bo nie dawały oczekiwanych efektów.

Prenatalne zabiegi kardiochirurgiczne (przeprowadza się ich w Polsce ok. 2 tys. rocznie) często także nie przynoszą oczekiwanego rezultatu. Tak naprawdę jeszcze jest za wcześnie, by ocenić realne wyniki takiej terapii. Będzie to możliwe za kilka–kilkanaście lat: lekarze monitorują dzieci, które były w ten sposób leczone. Mimo to większość polskich rodziców chce dać swoim dzieciom szansę: mniej niż 10 proc. decyduje się na przerwanie ciąży z powodu wrodzonej wady serca. Prof. Edward Malec, polski kardiochirurg, który wyspecjalizował się w operacjach serca dzieci z zespołem HLHS, pracuje w Niemczech, ale operuje prawie wyłącznie dzieci z Polski. W Niemczech takie rodzą się już rzadko, ponieważ ta wada jest rozpoznawana prenatalnie i ciąże są usuwane.

Do niedawna także genetyczna choroba Burneville’a­Pringle’a, stwardnienie guzowate, brzmiała jak wyrok skazujący. Na liście objawów padaczka i upośledzenie umysłowe. W krajach Europy Zachodniej lekarze uważają, że stwierdzenie mnogich guzów serca u płodu jest wskazaniem do zakończenia ciąży. U nas, dzięki wprowadzeniu profilaktycznego leczenia padaczki (program Epistop, koordynowany przez prof. Jóźwiaka), dzieci te mają szansę na normalne życie. Zapobieganie napadom padaczki chroni je przed upośledzeniem umysłowym. Ale nie na pewno i nie zawsze w 100 proc. skutecznie.

Walka z czasem

Na wszystkie te pytania niewielu ma gotowe odpowiedzi. Dzielą też środowisko lekarskie na „terminatorów” i „rycerzy sumienia”. Ci pierwsi mają tym drugim za złe, że zasłaniając się klauzulą sumienia, nie brudzą sobie rąk. Ale wszyscy są zgodni: jeżeli kobieta decyduje się na terminację ciąży, a taką możliwość daje polskie prawo, dla wszystkich byłoby lepiej, żeby ta ciąża była jak najmniej zaawansowana.

Tymczasem jednak – paradoksalnie w praktyce wygląda to tak, jakby wszyscy dokładali starań, by diagnoza trwała jak najdłużej. Wady w budowie płodu najczęściej stwierdza się w najważniejszym usg. w ciąży, tzw. połówkowym, które wykonywane jest między 18 a 22 tygodniem. Późno. Czasem już sama wada strukturalna może być prawnie akceptowalnym powodem aborcji eugenicznej. Często jednak potrzebne są dodatkowe badania genetyczne. Lekarze ginekolodzy, przeciwnicy aborcji, nie wydają skierowań, żądają rozmaitych zaświadczeń, np. od konsultanta wojewódzkiego, potem od krajowego, każą czekać na zwołanie komisji. – A tymczasem wystarczy skierowanie od lekarza rodzinnego do poradni genetycznej – mówi prof. Zaremba. – A jeśli lekarz odmówi skierowania, my i tak przyjmiemy taką pacjentkę tylko na podstawie jej pisemnego oświadczenia. Mimo to skargi Polek do Trybunału w Strasburgu zawierają zawiłe opisy krętej drogi do genetyka.

Ale nawet, gdy już uda się wyszarpać skierowanie, a pacjentka jest np. z Lublina, to żeby zrobić badania genetyczne, musi pojechać do innego miasta. Na Śląsk, do Warszawy, do Łodzi. I tam poddać się np. kordocentezie (pobranie krwi pępowinowej). Teoretycznie to najszybsze badanie i w prywatnym laboratorium wynik uzyskuje się w ciągu kilku dni. Przez NFZ z niewiadomych powodów trwa to dużo dłużej, oczekiwanie ciągnie się tygodniami. Podobnie jak inne badania genetyczne ciąż. – Amniopunkcję robiłem w 16 tygodniu i wynik dostawałem po sześciu tygodniach – mówi prof. Dębski. – A z prywatnego laboratorium, z którym współpracuję w ramach prywatnej kliniki, już po tygodniu.

To samo z biopsją kosmówki (prof. Dębski robi ją w 1213 tygodniu) – prywatnie wynik po trzech dniach, na NFZ często, jak twierdzi Dębski, nie udaje się nic wyhodować. Niektórzy przypuszczają, że to kwestia odczynników, inni, że genetycy czekają, aż uzbiera się określona pula próbek.

Prof. Zaremba, którego zakład wykonuje prawie co trzecie genetyczne badanie prenatalne w Polsce, twierdzi: to ginekolodzy za późno kierują na badania, ale przyznaje, że oczekiwanie na wynik jest często zbyt długie, bo laboratoria są przeciążone. Wskazuje natomiast na inny problem: wstępne, nieinwazyjne badania przesiewowe na podstawie analizy krwi matki tzw. test PAPPA refunduje się kobietom powyżej 35 roku życia, które i tak mają dostęp do inwazyjnej diagnostyki prenatalnej, finansowanej przez NFZ (o ile ją sobie wychodzą). Tymczasem test ­PAPPA pomyślany jest głównie dla kobiet młodszych, po to, by wyodrębnić kolejną grupę ryzyka spośród nich. Przecież 70 proc. dzieci z zespołem Downa i innymi aberracjami chromosomowymi ma matki, które nie ukończyły 35 lat. – Niestety, mimo że byłem wiceprzewodniczącym ministerialnej komisji ds. badań prenatalnych, nie udało mi się przekonać ginekologów, żeby prowadzić te badania u wszystkich kobiet – mówi prof. Zaremba. Teraz powołano nową komisję i tym razem jej członkowie są za powszechną refundacją badań przesiewowych. Czy jednak Ministerstwo Zdrowia się na to zgodzi, nie wiadomo.

Tak więc ciężarnym, podobnie jak i większości chorych w Polsce, jeżeli nie chcą czekać i robić badań na NFZ, pozostaje płacić. Od ok. 600 zł (test PAPPA) do 6 tys. zł (amniopunkcja). Prof. Zaremba nie kryje oburzenia: – Badania prenatalne są w całości refundowane dla tych kobiet, które mają ku temu wskazania. To skandal, że ktoś naraża pacjentki na tak duże koszty. A łączenie przez lekarzy pracy w publicznym szpitalu i prywatnej klinice, w tym przypadku może być poczytywane za konflikt interesów. Nowością na prywatnym rynku medycznym są nieinwazyjne badania genetyczne z krwi matki. Już w 10 tygodniu za 2,6 tys. zł można z 99-proc. prawdopodobieństwem wykluczyć u płodu zespół Downa, Edwardsa i Papau’a. Dodatkowo można określić nie tylko płeć płodu, ale także anomalie chromosomów X i Y.

Żeby wrócić do pozostałych wątków i poszukać jakiejś odpowiedzi na pytania – od tego trzeba zacząć. Powszechnych badań i ich wyników uzyskanych w jakimś rozsądnym terminie.

Polityka 15.2014 (2953) z dnia 08.04.2014; Społeczeństwo; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Prenatalne i postnatalne"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama