Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Mama ma kota

Czy twój sześciolatek jest gotowy do szkoły?

Przy dzisiejszej małodzietności dziecko jest zbyt cennym projektem, by miał się on nie powieść. Przy dzisiejszej małodzietności dziecko jest zbyt cennym projektem, by miał się on nie powieść. bogumil / PantherMedia
Wydaje się, że pokojowe posłanie polskich sześciolatków do szkół jest niewykonalne. Niedawno rodzice hurmem ruszyli do poradni psychologiczno-pedagogicznych po zaświadczenia, że ich dzieci nie są do nauki gotowe. Teraz wielu odwołuje się od tych orzeczeń.
W 2015 r. wszystkie 6-latki będą musiały iść już do szkół – tak przewiduje ustawa.Blend Images/Hill Street Studios/Corbis W 2015 r. wszystkie 6-latki będą musiały iść już do szkół – tak przewiduje ustawa.
Z badań IBE wynika, że tylko 3 proc. rodziców jest ostatecznie niezadowolonych z decyzji posłania w 2013 r. 6-latków do szkoły.Jacek Waszkiewicz/Reporter Z badań IBE wynika, że tylko 3 proc. rodziców jest ostatecznie niezadowolonych z decyzji posłania w 2013 r. 6-latków do szkoły.

Mama A. 31 sierpnia 2013 r. już o 5.00 rano była pod upatrzoną szkołą społeczną. Jeden z ojców koczował tam od 3.00. W śpiworze. Dyrektor szkoły zapowiedział, że przyjmie do rozpatrzenia tylko 40 pierwszych podań na 16 miejsc w pierwszej klasie, która wystartuje za ponad rok – 1 września 2014 r. Kilka miejsc było już i tak zarezerwowanych dla rodzeństwa uczniów ze starszych klas. Wiosną odbyła się rekrutacja. Egzamin. Dyrektor zapowiadał, że trzeba będzie tylko przeczytać wyraz, a trzeba było całe zdanie. Wytknął, że Staś, wrysowując koło w kwadrat, nie dociągnął go do jednego boku. Szlaczki nie poszły najlepiej. Polegliśmy, mówi mama A. Ale nie żałuje, bo gdyby Staś miał się uczyć w takiej szkole…

W Instytucie Badań Edukacyjnych obserwują, że wielkie miasta odróżniają się od tych małych i wsi, a Warszawa to już zupełnie osobliwy szkolny ekosystem. Na wsi z posłaniem 6-latków do szkół problemy gasną (bo i specjalnego wyboru ludzie nie mają), w większych miastach wciąż sprawa się kitłasi. Poległy na niej już dwie minister edukacji – Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas. Siódmego roku do dzieła zabrała się Joanna Kluzik-Rostkowska; wydawałoby się – z wystarczającym zasobem empatii dla rodzicielskich obaw. Wprowadziła asystentów nauczycieli do najmłodszych klas, obiecała darmowy podręcznik dla wszystkich i pewnie tego dotrzyma, opisową ocenę dzieci przesunęła na moment, kiedy ukończą trzecią klasę. Rocznik 2008 podzielono na pierwsze i drugie półrocze; dzieci starsze mają iść do szkół, młodsze – mogą. Rodzice starszych mogą też z zaświadczeniem z poradni psychologicznej (samorządowej bądź prywatnej) ubiegać się u dyrektora szkoły, by obowiązek nauki odroczył.

Opór społeczny

No i się zaczęło. Dokładna instrukcja na stronie internetowej państwa Elbanowskich, tych od miliona podpisów pod wnioskiem o referendum, podpowiada, jak takie zaświadczenie nie tyle zdobyć, ile wymusić („Nie dajcie się zbyć, jeśli będą was przekonywać, że dziecko sobie poradzi”). Głośna zrobiła się historia z Tarnowa, gdzie psycholog w ogóle nie mogła nawiązać kontaktu z pewnym chłopczykiem, bo bezustannie płakał. W końcu wyciągnęła od niego, że mama kazała mu udawać głupszego, niż jest.

W niektórych miastach już 20 proc. dzieci ma taki „żółty papier”. Fala ruszyła, kiedy dzielono miejsca w przedszkolach – rodzice usiłowali tam umieścić tych „niegotowych”. MEN zorganizowało nawet ekipę ratunkową: w prawie 400 przychodniach przeprowadzono warsztaty dla psychologów, w kwietniu odbyła się ogólnopolska konferencja. Nie tyle po to, by te odroczenia storpedować, ile namówić psychologów, że skoro stwierdzają niegotowość szkolną, to trzeba postawić drugi krok – nawiązać współpracę ze szkołą, pomóc rodzicom w ich problemach.

Teraz całkiem liczne są przypadki, że rodzice od odroczenia usiłują się odwołać (na co, nawiasem, nie przewidziano procedury prawnej), bo skoro dziecko nie zdobyło miejsca w przedszkolu, to niech już idzie do tej szkoły. Po prostu – w wielu miastach nie ma możliwości, by dziecko jeszcze umieścić w przedszkolnej zerówce. Samorządy zobowiązane do wymoszczenia miejsc w szkołach nie mają żadnego interesu w utrzymywaniu dużo kosztowniejszych oddziałów przedszkolnych. Jak przekonuje Joanna Dębek, rzeczniczka MEN, pojawiła się całkiem spora grupa rodziców „drugiego półrocza”, którzy choć teoretycznie nie muszą, chcą swoje dzieci do szkół posłać.

Co się właściwie dzieje? Dlaczego ta reforma budzi wciąż opór społeczny, i to tam, gdzie – wydawałoby się – oporu być nie powinno, gdzie najwięcej jest wykształconych, psychologicznie uświadomionych rodziców, którym powinno zależeć, by dziecko jak najszybciej mogło rozwijać swój potencjał?

Jest na to kilka – niewykluczających się – odpowiedzi. Że w wielkich miastach trudno rodzicom zorganizować opiekę po trzech godzinach „lekcji” (20 zł za godzinę bierze emerytowana nauczycielka). A o ile zajęcia stricte szkolne nie budzą już zwykle zastrzeżeń (dywany leżą, tyle że niekiedy generują problem wszawicy, ale klasy są wygodne, sedesy małe, dzwonki nie obowiązują, zajęcia poszatkowano na kwadranse, żeby dzieci się nie nudziły), o tyle świetlice szkolne są zwykłymi, masowymi przechowalniami.

Druga odpowiedź jest taka, że rodzice są przestraszeni. Nie pójdą do szkoły, nie przekonają się, że to już nie ta sama szkoła, co za ich czasów, że nauczyciele są inni, że się naprawdę starają – rodzice boją się rygoru, dyscypliny, wymagań. Kolejna sprawa – rodzice nie chcą uwierzyć, że ich 6-latek jest właśnie na ścieżce przyspieszonego rozwoju i we wrześniu będzie to trochę mocniejszy – intelektualnie i emocjonalnie – człowiek. – Trudno dokonać w sposób jednoznaczny i kategoryczny rozróżnienia między dzieckiem, które może rozpocząć naukę w szkole, a tym, które nie jest do tego przygotowane – podkreśla Karolina Appelt. Podpowiedź mogą przynieść wyniki testów gotowości szkolnej. Wielu rodzicom wydają się one podejrzanie proste. Ale dla zdecydowanej większości są też uspokajające.

Dobry start

Jednak sednem sprawy jest co innego: panujące w metropoliach przeświadczenie (a już szczególnie w warszawskim „ekosystemie”), że nie da się żyć inaczej niż w wyścigu wszystkich ze wszystkimi, i własnemu dziecku nie można odciąć szansy na starcie. Że jeśli nie trafi do tzw. dobrej podstawówki, to przepadło, bo zamknęły się przed nim właśnie dobre gimnazjum, liceum, studia. Że jeśli nie będzie miało grafiku wypełnionego od rana do wieczora basenem, językami, rysunkiem i Bóg jeden wie, jakimi zajęciami dodatkowymi, to stoczy się w społeczny niebyt, wykluczenie, klasę niższą. Przy dzisiejszej małodzietności dziecko jest zbyt cennym projektem, by miał się on nie powieść.

Niewykluczone zatem, że wiele tych wymuszanych odroczeń bierze się z prostej kalkulacji: 7-latek zaczynający edukację będzie bardziej krzepki, powygrywa wszystkie te rekrutacje i gotowości, będzie po prostu lepszy od młodszych.

Szukanie tzw. lepszej szkoły opiera się przy tym na niepewnych kryteriach: wiele szkół, walcząc o przetrwanie w czasach niżu demograficznego, kusi tandetnym marketingiem (tylko u nas chiński, japoński, lekcje tanga!). Za twarde kryterium uchodzą średnie wyniki sprawdzianów po 6 klasie. Niby rodzice wiedzą, że one nie do końca o czymkolwiek świadczą, są zmienne i dość przypadkowe, ale kultura testowania, punktowania, obliczania wartości człowieka w procentach wgryzła się nieprawdopodobnie w mentalność. Podsyca ją samo reformowanie oświaty, które od ćwierćwiecza biegnie dwutorowo: z jednej strony hasła o podmiotowości ucznia, z drugiej – dyktat testów, standaryzacja, wielki wyścig tzw. placówek o miejsce w rankingu miejskim; klas i nauczycieli w rankingu szkolnym.

I nie jest to specyficznie polski problem, cały świat zagnał się w ten zaułek. Europa jeszcze delektuje się bądź załamuje ręce nad słynnymi porównawczymi testami PISA. Ale i coraz częściej słyszy się o rozczarowaniu systemem bolońskim, który – właśnie na teście i standaryzacji oparty – miał być filarem pod budowę nowej, wspólnej Europy.

 

W Polsce w efekcie owej wszechstandaryzacji i oberrankingowania popadliśmy w hipokryzję. Co innego przyświeca idei reformy szkolnej, co innego z niej wychodzi. Miała polegać na wyrównaniu szans młodych ludzi z upośledzonych społecznie środowisk – fakt, rozwój dzieci na wsi przyspiesza w stosunku do tego, jaki był ich udziałem wcześniej, ale dystans do miejskich się utrzymuje. Generalnie reforma wzmogła edukacyjną segregację; ba, przesunęła selekcję na tych z dobrych i gorszych domów już na poziom szóstego roku życia.

Miała uczynić ze szkoły miejsce pasjonującej przygody poznawczej – szkoła dalej w dużej mierze jest postrzegana jako instytucja zagrażająca tzw. beztroskiemu dzieciństwu i niegodna zaufania. Edukacja małych dzieci miała uwzględniać ich emocjonalną kruchość – od małego stawiane są one w sytuacji potwornego stresu. Niż demograficzny miał stymulować autorskie metody pedagogiczne – w wielu przypadkach nakręca ów blagierski marketing. Współpraca rodziców ze szkołą miała wejść im w krew – co piąty rodzic kombinuje, jak przechytrzyć system. Nic dziwnego, że ci normalni, najbardziej zrównoważeni emocjonalnie rodzice, jak np. mama A., w tym się gubią, żeby nie powiedzieć, że dostają kota.

Czy ten węzeł gordyjski da się przeciąć? W 2015 r. wszystkie 6-latki będą musiały iść już do szkół – tak przewiduje ustawa. Więc być może jakoś to się ułoży. Z badań IBE wynika, że tylko 3 proc. rodziców jest ostatecznie niezadowolonych z decyzji – i tych, którzy posłali w 2013 r. 6-latki do szkoły, i tych, którzy zdecydowali się na przedszkole.

Lecz na razie mama A. ma taką sytua­cję: Staś jest wysoko na liście rezerwowej do szkoły społecznej, ale zapisała go też do dobrej publicznej. Nie w bezpośrednim rejonie, więc zażądano od niej sądowego kwitu, że jest samotną matką, w końcu – po długotrwałym sporze – przyjęto oświadczenie w tej sprawie. Po drodze gotowość szkolna Stasia była dwukrotnie oceniana przez przedszkole – dostała obszerne kwity o jego kompetencjach społeczno-emocjonalnych, spostrzegawczości, zdolnościach matematycznych itd. Chłopczyk dwukrotnie podchodził do – cokolwiek powiedzieć – egzaminu. Mama starała się przed nim ukryć, że chodzi o coś więcej niż sprawdzenie, która szkoła wyda mu się najfajniejsza. Przed sobą prawdy ukryć nie potrafi. Że to była roczna paranoja. Która się jeszcze nie skończyła.

***

Sprawdź, czy twoje dziecko jest gotowe do szkoły

Oto skonstruowany przez nas zestaw pytań na podstawie skali gotowości edukacyjnej SGE-5, opracowanej w Instytucie Badań Edukacyjnych (w Polsce nie ma zuniformizowanego testu; SGE-5 jest tylko jednym z polecanych narzędzi), kilku publikacji popularnonaukowych oraz rad prof. Anny Brzezińskiej, która jest autorytetem w dziedzinie psychologii rozwojowej.

Test

Czy twoje dziecko:

1. Odróżnia kierunki lewo–prawo.

2. Zna pory roku i związane z nimi zjawiska, zabawy, w które bawią się wtedy dzieci.

3. Wie, jaki jest dzień tygodnia i jaki będzie następny.

4. Wie, co to znaczy: nad, pod, za, obok, w górę, w dół.

5. Potrafi porównać dwa obrazki różniące się szczegółami.

6. Potrafi opowiedzieć historyjkę obrazkową, rozróżniając przyczyny i skutki.

7. Potrafi umieścić nowy obiekt w już ustawionym szeregu.

8. Dzieli słowo na sylaby i zdanie na wyrazy.

9. Chętnie układa układanki, np. puzzle.

10. Przerysowuje proste figury geometryczne; rysuje szlaczki literopodobne.

11. Chętnie gra w proste zabawy liczbowe, rymowanki.

12. Zadaje pytania, jest ciekawe świata, dopytuje, docieka prawidłowości.

13. Dużo mówi o sobie, np. co lubi robić.

14. Potrafi trafnie powiedzieć, co wie i umie.

15. Lubi zajęcia gimnastyczne i sportowe; w miarę sprawnie łapie i odrzuca piłkę, umie jeździć na rowerze, wspina się po drabince.

16. Buduje z drobnych klocków, lepi z plasteliny.

17. Prawidłowo trzyma ołówek i nożyczki.

18. Umie pozapinać guziki, zawiązać sznurowadła, zaciągnąć suwak; w miarę sprawnie posługuje się łyżką i widelcem; obsłuży się w toalecie.

19. Umie odebrać telefon, powiedzieć, kto dzwonił.

20. Umie pościelić (choćby i z pomocą dorosłego) swoje łóżko, poskładać ubrania przed snem; posprząta po sobie zabawki.

21. W czymkolwiek pomaga w domu (podlewa kwiaty, opiekuje się zwierzęciem).

22. Jest w stanie zrobić drobne zakupy.

23. Potrafi zapamiętać i wykonać proste polecenie.

24. Potrafi skupić się na wykonywanej czynności.

25. Samo podejmuje próby radzenia sobie z przeciwnościami; nie unika zadań wymagających samodzielności (nie zawsze oczekuje pomocy, asekuracji ze strony dorosłego).

26. Stara się zakończyć swoją pracę, lubi wykonać ją dobrze, nie zraża się, gdy trzeba coś poprawić.

27. Okazuje radość, gdy coś mu się uda.

28. W trudnych sytuacjach potrafi opanować emocje (reaguje nie tylko obrażaniem się, nie wybucha w każdej sytuacji płaczem).

29. Nie jest agresywne wobec innych dzieci; potrafi przeprosić kolegę.

30. Potrafi bez rozpaczy rozstać się z rodzicami na kilka godzin.

 

Oczywiście nie chodzi o to, by teraz posadzić dziecko, zrobić mu test i wystawić jakąś punktację. Ocenę gotowości tak małego dziecka przeprowadza się, obserwując je przez wiele godzin. Ty masz tę możliwość w o wiele większym stopniu niż jakikolwiek profesjonalista. Jeśli przynajmniej na połowę pytań możesz odpowiedzieć twierdząco, to znaczy, że dziecko jest gotowe do szkoły. Zauważysz też z pewnością, że niektóre sprawy da się szybko nadrobić (choćby to wiązanie sznurówek, co dla wielu nauczycieli jest prawdziwym utrapieniem). Jeśli jednak więcej niż połowa odpowiedzi brzmi „nie”, powinieneś zwrócić się o pomoc do poradni pedagogiczno-psychologicznej. Nie po to tylko, by zdobyć kwitek o konieczności odroczenia nauki, ale by poszukać sposobów poradzenia sobie z problemami. Niewykluczone bowiem, że za rok dziecko wciąż będzie wykazywać te same trudności, wcale niewynikające z jego „winy”, jakkolwiek rozumianego opóźnienia, lecz np. ze stylu wychowania, wyręczania malucha we wszystkim lub stawiania mu nieadekwatnych do wieku wymagań.

Około 6–7 roku życia następuje ewidentne przejście między kolejnymi fazami rozwoju dziecka (opisała to obszernie Joanna Cieśla w niedawnym Poradniku Psychologicznym POLITYKI „JA MY ONI” tom 13). Sęk w tym, że u niektórych dzieci poszczególne zmiany nastąpią raczej po siódmych urodzinach, u innych długo przed nimi, zaś u niektórych mogą rozciągać się na wiele miesięcy. Co zatem się wtedy zmienia?

• Po raz pierwszy dochodzi do głosu potrzeba kompetencji, tego, by zająć się „czymś poważnym”. Rośnie wytrwałość w działaniu i dbałość o wynik. 6–7-latkowi przyjemność sprawia sam fakt zrobienia czegoś od początku do końca.

• Rośnie umiejętność logicznego myślenia. Jeśli przed czterolatkiem ułożymy dwa równe rzędy żetonów, to na pytanie: „W którym rzędzie jest więcej żetonów?”, odpowiada prawidłowo, że w obu jest tyle samo. Gdy na oczach dziecka rozsuniemy żetony w jednym rzędzie i zadamy to samo pytanie, niemal każdy przedszkolak uzna, że więcej żetonów jest w dłuższym rzędzie. Ok. 6–7 roku życia na ogół potrafi już zauważyć, że choć wygląd rzędu żetonów się zmienił, ich liczba się nie zmieniła.

• Dzieciom coraz lepiej idzie grupowanie przedmiotów, sortowanie i dzielenie na kategorie. Zaczynają rozumieć, że niebieski plastikowy klocek może należeć i do grupy klocków niebieskich, i do plastikowych, i do wszystkich klocków w ogóle.

• Rozwija się pamięć. Dzieci w wieku 5 lat mają bardzo małą wiedzę o własnej pamięci. Przeciętnie dopiero rok później uświadamiają sobie, że sięganie po strategie zapamiętywania ma sens; najprostszą jest powtarzanie.

• W tym czasie docierają też do dzieci najważniejsze zasady prowadzenia rozmów – że mówić należy na temat, i to mówić rzeczy, które mają związek z poprzednimi wypowiedziami, ale wcześniej nie padły.

• Gdy przyjdzie rozdzielać nagrody między osoby w różnym stopniu zaangażowane w wykonanie jakiegoś zadania, jeśli poprosić o to 4-latka, podzieli tak, żeby jak najwięcej przypadło jemu. 5–6-latek rozda wszystkim po równo. 7-latek jest już w stanie przy podziale wziąć pod uwagę poziom zaangażowania w pracę.

***

Sprawdź, czy szkoła jest gotowa na przyjęcie dziecka:

Trzeba tam po prostu pójść. Najpierw bez dziecka i niekoniecznie w czasie dni otwartych. Oczywiście nie może to być wtargnięcie znienacka (ważne jest przecież także, by do twojej szkoły zbyt łatwo nie dostawały się osoby postronne), ale spróbuj dowiedzieć się, którzy nauczyciele kończą pracę z klasami trzecimi i z nimi nawiązać rozmowę. Pytać po prostu, jak wygląda nauka, jak podzielone są zajęcia, ile czasu dzieci naprawdę spędzają w ławkach. Ważne, czy nauczyciel jest tu elastyczny i otwarty. Czy gdy np. jest ładna pogoda, porzuci plan i pójdzie z maluchami badać przyrodę, czy też trzyma się sztywno „sprawdzonych” metod: dzwonek, tablica, lekcja (one naprawdę dziś w klasach 1–3 nie obowiązują!).

• Właśnie relacje z nauczycielem – dziecka i twoje – będą w ciągu kilku następnych lat najważniejsze. Zadaj sobie pytanie, czy zdołałbyś się z tą osobą zaprzyjaźnić?

• Szkoła powinna bez trudu udostępnić do obejrzenia klasy, świetlicę, toalety – przyjrzyj się, zasugeruj coś, co uważasz za konieczne.

Pójdź do szkoły z dzieckiem nie tylko na dni otwarte, ale np. w czasie przerwy, by pobawiło się na szkolnym placu zabaw. Przy okazji zobacz, czy jest on bezpieczny i atrakcyjny.

Dowiedz się, czy szkoła proponuje otwarte lekcje, wspólne gry i zabawy uczniów z przedszkolakami; taka aktywność to dobra wróżba na przyszłość – znaczy, że szkoła nie poprzestaje na podstawowych obowiązkach.

• Pytaj dyrektora, czy w razie potrzeby będzie można skorzystać z pomocy psychologa lub pedagoga szkolnego; czy szkoła na stałe współpracuje z jakąś poradnią. Rozmawiaj z innymi rodzicami, sprawdzaj, szukaj dziury w całym – dobrzy pedagodzy zrozumieją, że wynika to z troski o dziecko. Ale staraj się robić to tak, by dziecku nie udzieliły się twoje lęki i obawy. Absolutnie najważniejsza rada brzmi: Nie straszyć szkołą!

Polityka 18.2014 (2956) z dnia 27.04.2014; Temat tygodnia; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Mama ma kota"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną