Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Był sobie Krzysiek

O bezdomnym żywcem zamurowanym

Krzysiek K. nie dość, że umarł z wycieńczenia, to jeszcze sam się zamurował. Jeśli nikt inny tego nie zrobił, to widocznie on sam. Krzysiek K. nie dość, że umarł z wycieńczenia, to jeszcze sam się zamurował. Jeśli nikt inny tego nie zrobił, to widocznie on sam. Marcin Kołodziejczyk / Polityka
Wszystko się zaczęło, kiedy znaleźli martwego człowieka w zamurowanym sklepie.
Ruina wrocławskiego pawilonu, w którym zamurowano bezdomnego Krzysztofa.Marcin Kołodziejczyk/Polityka Ruina wrocławskiego pawilonu, w którym zamurowano bezdomnego Krzysztofa.

[Tekst został opublikowany w POLITYCE 1 lipca 2014 roku.]

Kiedy żył, nikt nie wiedział, kim on jest.

Był bezdomnym pijakiem średniego wzrostu. Skołtuniony, chudy i milkliwy. Złomiarz. Pierwszy raz znaleźli go w starym akwaparku do rozbiórki. Chodziły po Wrocławiu patrole, pracownicy uliczni. Wśród nich małżeństwo Andrzej i Beata. Namawiali ludzi, żeby poszli do noclegowni przy dworcu.

Spał w liszajowatej piwnicy, najniżej w hierarchii. Piętro basenów zajmowali starzy giganci. Podziemia nowi i słabi. Zwykle pchali się na górę, poprawić życie, ale on nie. Dużo się tam mówiło, kłóciło, on tylko patrzył. Dziwny. Jak wzbudzający współczucie poeta bez wierszy. Powiedział tym z noclegowni, że butów nie ściągał dwa tygodnie. Nogi mu spuchły, bał się na nie spojrzeć. Pokiwali głowami, grzyb lub odmrożenie. Przedstawił się: Krzysiek, 35 lat.

Pomogli mu przeżyć dwa lata dłużej. Czyli według dokumentów z medycyny sądowej do grudnia 2013 r. lub do stycznia 2014 r.

Wolność

Wiosną 2014 r. Edzio z rampy za dworcem głównym miał mikroparaliż. Kącik ust mu opadł. Sepleni i pieni się. Wieczorem poszedł go obejrzeć patrol z noclegowni. Edzio rozparty we wraku auta. Pijany paliwem lotniczym trzy złote za pół litra. Bajdurzył coś. Ciepło, w oddali neon Wrocław Główny. Edward zaseplenił, że wolność ma dla niego znaczenie. Rano sprzątnie na rampie i kupi wynalazków do picia.

Wolność, mówiła też pani Dzidzia z komórek działkowych. Tylko coś ją ciągle bolało. Robiła krótkie wypady z komórek. Pić jej się nie tyle chciało, co musiała pić. Jedzenie zwracała z miejsca, picie utrzymywała dłużej. W ostatni niedzielny wieczór lekarz bezradnie rozłożył nad nią ręce. Dzidzię powiózł karawan.

Eugeniusz trzy razy dziennie zmieniał ubrania. Sypiał na gimnastycznym materacu z dermy. Wstawał w moczu, suszył dermę, szedł się przebrać do noclegowniowego magazynku. Ciuchy przynieśli do noclegowni wrocławianie wypróżniający szafy. Dali Gienkowi wolność od mycia ciała, bo mycia się bał.

Wolność, mówią bezdomni, gdy idą w miasto, a zawsze chodzi o strach.

Baza

Krzysiek uciekł z noclegowni kilka dni po odnalezieniu w akwaparku.

Nic o sobie nie powiedział. Jeden z wielu – gigant i supeł. Ktoś go widział w mieście – niósł złom. Ktoś z nim pił paliwo lotnicze i podpałkę do grilla. Krzysiek milczał przy piciu, nie bratał się. Byłem w noclegowni, opowiadał, ale nie można pić. Nie przestawał się rozglądać. Czaił się pod ścianami, gdy mu się wydało, że widzi kogoś z poprzedniego życia.

Znalazł najpierw pusty okrąglak w centrum Wrocławia. Jednak kupili to jacyś ludzie, założyli kwiaciarnię. Taki biedny chłopak, tłumaczyła mężowi kwiaciarka, jakby poeta. Mówili więc, że mógłby zostać, sypiać wśród kwiatów i zniczy, przy okazji pilnować. Podziękował z uśmiechem dziecka, bo odgradzał się od ludzi również uśmiechami. Przeniósł się do ruiny pawilonu obok. Kiedyś był to sklep spożywczo-meblowy.

Teraz tu miał bazę, pił i spał. Przychodzili inni. Po nocy wyrojali się. Szli przez Wrocław jak przez pole minowe. Ostrożnie zobaczyć, czy może jest coś do picia. Była jesień 2013 r.

Listy

Od kilku lat w mieście R. państwo K. odbierali listy adresowane do syna. W jednych straszył go komornik, w innych windykator. Kolejne proponowały wzięcie chwilówek. Syna nie było. Małżeństwo K., ślusarz i krawcowa, nie wiedzieli, gdzie może być. Całe życie szukali, walczyli, straszyli, błagali, płakali, krzyczeli, hołubili, umierali o niego. Teraz już tylko czekali, co się stanie. Wiosną 2014 r. zadzwonił telefon z wrocławskiej medycyny sądowej. Zapraszano pana K. na identyfikację zwłok męskich.

To był ten moment, kiedy życie Krzyśka zaczęło się wyświetlać. Przyjechał ojciec z miasteczka R., 250 km od Wrocławia, rozpoznał syna. Coś o nim powiedział, poniosło się w miasto. Krzysiek miał firmę, mówili w noclegowni. Kiedyś sobie radził. Filozofowali przy warcabach: dziś on, jutro może my. Przy praniu ubrań: dzisiaj my, jutro ten pan w gajerku biegnący na wysoko płatne spotkanie. Był strach po Krzyśku. Mimo ciepłej pory noclegownia męska utrzymywała pełną frekwencję.

Wyglądało, że w grudniu 2013 r. pracownicy spółki miejskiej zamurowali Krzyśka w opuszczonym pawilonie.

Ciemność

W styczniu 2014 r. Beata pukała w ściany zamurowanego pawilonu.

Beata z mężem Andrzejem pomagali bezdomnym we Wrocławiu od wielu lat. Znali ich gawry. Chodzili, rozmawiali, namawiali na odwyk. Krzyśka znaleźli w akwaparku. Potem w pawilonie spożywczo-meblowym. Spał pod ścianą. Na odwyk trzeba chcieć samemu, nic siłą. Krzysiek już prawie chciał. Szczuplał, nie mył się, nie czesał, oczy mu błyszczały – był najwyższy czas. Jednak codziennie rano, jak w zegarku, szedł szukać pić. Nocą kładł się znieczulony. Wstydził się, że chla. Bał się, że nie pije. Zbliżało się Boże Narodzenie 2013 r. Umówili się z Beatą, że pojedzie do noclegowni w Szczodrem. Znał miejsce, kiedyś stamtąd uciekał.

Pytał, czy po niego przyjedzie. Obiecała, że tak. Ale nie mogła, bo się rozchorowała. Dwa tygodnie w łóżku. Potem upiorna intuicja i pukanie w ściany pawilonu. Andrzej przejeżdżał 14 stycznia w pobliżu. Obszedł pawilon, nigdzie żadnej dziury w ścianie. Odkręcił kilka płyt pilśniowych z wystawy. Znalazł ciało Krzyśka w ciemności. Może spał, kiedy przyszli murować. Może wołali: jest tam kto, ale nikt nie odpowiadał ze strachu. Może uznali, że hałas, jaki robią, wypłoszyłby każdego.

Prokuratura Rejonowa Wrocław Krzyki Wschód umorzyła śledztwo w maju 2014 r. Sekcja wykazała, że Krzysiek K. umarł długo po zamurowaniu pawilonu meblowo-spożywczego. Śmierć z wycieńczenia, wyniszczające picie.

Dom

Po latach państwo K. wreszcie sprowadzili zatułanego syna do domu. Przy tej samej ulicy i dom, i cmentarz w miasteczku R.

Krzysiek był najstarszy. Średni Marcin ma żonę i dziecko, skończył studia. Sebastian zrobił maturę, będzie się żenił. Dom skromny, bezalkoholowy. Krzysiek wchodził w życie jako mechanik po zawodówce. Poza miasteczko R. się nie ruszał. Ale akurat nie było pracy dla mechaników. Sam się zgłosił do wojska. Wrócił zmężniały, pewny siebie mężczyzna. Pracował w fabryce lad chłodniczych, odkładał pieniądze. Kupił używany samochód. Jeździł samochodem opalać się nad jezioro za miasto R. Poznał tam dziewczynę z Poznania. Jej brat był ochroniarzem w banku. Roztoczył przed Krzyśkiem bogactwo swego życia – tyle i tyle złotych na rękę. Mundur i broń służbowa.

Przez 3,5 roku Krzysiek pracował w ochronie poznańskiego banku. Wracał do miasta R. na weekendy i święta. Pamiętał o wszystkich urodzinach i imieninach w rodzinie. W 2003 r. wyłączył telefon i zniknął po raz pierwszy. Nie przyjechał nawet na egzaminy wstępne brata na studia, choć mama prosiła.

Gdyby nie listy urzędowe, państwo K. nie wiedzieliby o synu nic. Jedne zawiadamiały, że Krzysiek został zwolniony z pracy. Drugie straszyły, że firma Krzyśka nie spłaca rat za maszyny rolnicze. Trzecie, że wygasła mu licencja na broń służbową.

Zakład

Nagle wrócił do R. milczący i groźny. Czego się boisz, synku? – pytała matka. Niczego się nie boi. Do żadnego lekarza nie pójdzie. Niech się odczepią, bo im znowu ucieknie z miasta R. Pił do upadłego. Spał w rozwalonej szopie. Panstwo K., ślusarz i krawcowa, ciągle go szukali. Czego tak się wstydzisz, synku? – pytała krawcowa. Miasto R. współczuło rodzinie. Krzysiek nie chciał rozmawiać o życiu. Listy nie przestawały straszyć, 36 tys. długu w tendencji wzrostowej. Coś bąknął, że ktoś go przekręcił, kredytu nabrał na jego nazwisko. Ktoś mu kazał założyć firmę, ktoś go straszył. Nie pytali, żeby się nie denerwował i nie uciekał.

Dostał trzy lata i osiem miesięcy za malwersacje. Wyszedł po dwóch latach za dobre sprawowanie. Mama z tatą czekali pod bramą więzienia. Udawali radość. Odbyłeś karę, teraz już spokój. Bo cię, synku, znajdą gdzieś pod płotem i tak się skończy. Syn też udawał ulgę.

Kurator był z niego bardzo zadowolony. Krzysiek znowu miał pracę. Zasuwał na dwie zmiany. Nie pił przez jakiś miesiąc. Tylko dwa piwa dziennie, bo całkiem rzucić nie mógł. Poszedł na odwyk. Uciekł przez okno po dwóch tygodniach. Kiedy był w więzieniu, pisała do niego jakaś kobieta. Teraz dzwoniła. Miły głos – może go uratuje. Ale jej się nie udało, bo Krzysiek znowu był w cugu z kolegami. Rodzice szukali po szopach, melinach i kostnicach. Wśród listów, między długami a ofertami kredytów, znalazło się wezwanie na resztę kary w zakładzie.

Z Wronek wyszedł w 2008 r. chudy jak liść. Rodzice stali pod bramą. Był czwartek. Prosił, żeby mu zaufać, bo wie, co robi. W poniedziałek poszedł zarejestrować się do pośredniaka i zniknął. Myśleli, że wrócił do kobiety o miłym głosie.

Podziemni

Od stycznia 2014 r. porządni ludzie komentowali śmierć bezdomnego w internecie. Głównie, że był z niego śmieć. Takie wybrał życie i śmierć.

Pod pawilon meblowo-spożywczy bezdomni przynosili kwiaty i znicze. Starzy giganci nadchodzili z podziemi miasta pożałować młodego. Bali się ciemności i samotności. Pisali te górnolotne słowa na ścianie. Trzęśli głowami w paliwolotniczym kacu. Każdy z nich mógł być Krzyśkiem. Bezdomni nie mają imion i nazwisk. Umierają przeważnie jako NN. Urzędowa przyczyna ich śmierci to wycieńczenie organizmu. A ten Krzysiek K. nie dość, że umarł z wycieńczenia, to jeszcze sam się zamurował. Jeśli nikt inny tego nie zrobił, to widocznie on sam.

Po złożeniu kwiatów dla Krzyśka poszli się upić i zapomnieć o Krzyśku.

Pierwszego dnia lata 2014 r. Kocioł zarobił na koszeniu trawy. Poszedł na dworzec Wrocław Główny po pół kury. Ma gruźlicę, musi się dobrze odżywiać. Potem wrócił do noclegowni pilnować ubrań. Spokojny, nauczony spokoju w więzieniu. Coś słyszał o Krzyśku, ale niedokładnie.

Gienio wrzucił gimnastyczny materac z dermy pod schody. Przebrał się bez mycia. Poszedł na miasto. Wróci się przebrać wieczorem. Gienio z nikim nie gada.

Michał z Diabłem nałykali się kapsli. Tak się mówi na dopalacze. Michał szedł ulicą i runął na chodnik. Słabiutki Diabeł opierał się o ścianę. Lekarz przyjechał i rozłożył ręce. Brak detoksu na kapsle, bo nie wiadomo, co za chemia w nich była. Zresztą Michał i Diabeł poczuli się lepiej. Poszli w miasto.

Młodzi przy warcabach jak zwykle gadali o małolatkach, samochodach i narkotykach. Co lepiej kopie w mózg i temu podobne sprawy. Młodzi schludni, 20-letni – coraz więcej takich bezdomnych. Dopiero co wyrzuceni z domu przez rodziców za ćpanie. Dużo mówili o wolności w życiu. Nigdy nie słyszeli o Krzyśku i jego sarkofagu w centrum Wrocławia.

*

13 czerwca rodzice Krzysztofa K. złożyli w sądzie zażalenie na umorzenie przez prokuraturę śledztwa w sprawie śmierci ich syna.

Polityka 27.2014 (2965) z dnia 01.07.2014; Społeczeństwo; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Był sobie Krzysiek"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną