Danuta Staszewska nie mogła dojść do siebie, usłyszawszy niedawno, że najpewniej mama – jako eksponat wiecznie trwały, suchy i bezwonny – jeździ po biletowanych wystawach.
Gdy w 2011 r. ukradziono Danucie matkę śp. Bertę Stuebler-Tatz, Ślązaczkę, lat 76, na łamach POLITYKI uspokajała bliższą i dalszą rodzinę: – Niech mamusia spokojnie się chłodzi, po swoim trupie do tego dopuszczę. Wtedy jeszcze śp. Berta oczekiwała w nowoczesnej zamrażarce podciśnieniowej u – cytując Danutę – tego popaprańca. Czyli doktora Günthera von Hagensa, twórcy uchodzącej za sztukę eksperymentalną metody plastynacji zwłok, które – wypełnione silikonem – w inspirujących pozach i grymasach, objeżdżały świat.
Już na świecie przycichły intelektualne dysputy nad kontrowersją twórczości doktora. Zdaje się, że bulwersuje jeszcze tylko Danutę, dobrą córkę. Od trzech lat domaga się zwrotu matki, skazanej na plastikową wieczność w formie plastynatu.
Teresa
Trzy lata Danuta nie odzywa się z Teresą, złą córką Berty, zamieszkałą w przygranicznym Guben (po sąsiedzku z polskim Gubinem), która oddała matkę do preparacji.
W 2000 r. Berta opuściła Danutę w Szczecinie, osiedliwszy się w Guben niedaleko Teresy przy drugim mężu, niemieckim Eryku. Szybko owdowiawszy, nie chciała wracać do dobrej córki, na co ona przystała, ceniąc sobie zachodnią opiekę zdrowotną. Czasem – z powodu zdiagnozowanego jeszcze w Polsce zespołu urojeniowego – rzucała słuchawką, gdy Danuta telefonicznie kontrolowała jej samopoczucie. Stan Berty referowała Teresa. Zapewniała, że matka jest na chodzie. U Teresy też dobrze, gdyż robi przy trupach w dawnej fabryce kapeluszy. To się teraz nazywa instytut. Zafascynowana ciągle chce opowiadać Danucie o trupach i von Hagensie (Danka, ty wiesz, on szedł z inspekcją i podał mi rękę!