Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Brakujące ogniwo inscenizacji

Polscy rekonstruktorzy Waffen SS

Jacek Drejerski, ps. Jorg Drejer Jacek Drejerski, ps. Jorg Drejer Jacek Łagowski
Polskich rekonstruktorów formacji wojsk niemieckich uwiera społeczne niezrozumienie. Przecież, żeby była bitwa, ktoś musi być Niemcem.
Rekonstruktorów wojsk niemieckich bardziej niż brak chwały uwiera jednak społeczne niezrozumienie.Jacek Łagowski Rekonstruktorów wojsk niemieckich bardziej niż brak chwały uwiera jednak społeczne niezrozumienie.
Krośniewice, zespół pałacowo-parkowy Rembielińskich.Jacek Łagowski Krośniewice, zespół pałacowo-parkowy Rembielińskich.
Niemieckie mundury oraz broń z okresu drugiej wojny światowej budziły zainteresowanie publiczności.Jacek Łagowski Niemieckie mundury oraz broń z okresu drugiej wojny światowej budziły zainteresowanie publiczności.
Na nieczynnym poligonie w okolicach Torunia Grupa Rekonstrukcji Historycznej Wiking przygotowuje się do manewrów.Jacek Łagowski Na nieczynnym poligonie w okolicach Torunia Grupa Rekonstrukcji Historycznej Wiking przygotowuje się do manewrów.
Cezary Grzenkowicz, ps. Cesar KloftaJacek Łagowski Cezary Grzenkowicz, ps. Cesar Klofta
Wikingowcy maszerują: ważny jest detal i szczegół. Powrót po udziale w rekonstrukcji walk w Normandii.Jacek Łagowski Wikingowcy maszerują: ważny jest detal i szczegół. Powrót po udziale w rekonstrukcji walk w Normandii.

Na nieczynnym poligonie pod Toruniem polskie mundury z drugiej wojny światowej przeplatają się z sowieckimi i hitlerowskimi. Rosjanie poćwiczą walkę w otwartym terenie, Niemcy potrenują w okopach. Po południu spotkają się na wspólnej bitwie. Tym razem będzie lajtowo – tylko zabawy taktyczne. Nie to co w czerwcu ubiegłego roku. Na manewrach à la Barbarossa pod Opolem rekonstruktorzy szli 20 km w upale, objuczeni skrzynkami z amunicją – jakieś 30 kg na plecach. Po całym dniu niektórzy zdejmowali buty razem ze skarpetami i pęcherzami na stopach. Za to żołnierski trud był autentyczny.

Zdarzało im się w mrozy spać w szałasie, zatęchłej piwnicy, ziemiance albo na sianie w opuszczonym gospodarstwie. Kilka grup rekonstrukcyjnych z Europy pojechało do Finlandii, gdzie mieszkali w namiotach w dwumetrowym śniegu przy temperaturze minus 40 st. C. Za okrycia mieli płaszcze i koce jak podczas drugiej wojny światowej, żadnych termoaktywnych ubrań, śpiworów i karimat. – Wiele osób myśli, że rekonstrukcja to przebieranka i zabawa w wojnę. Nie o aktorstwo tutaj chodzi, ale o zrozumienie historii. Chcemy na własnej skórze przekonać się, jak wyglądała codzienność podczas wojny – mówi Przemysław Nowakowski, ps. rekonstrukcyjny Franz Lipke, dowódca w Grupie Rekonstrukcji Historycznej Wiking.

Zawsze przegrani

W Polsce moda na odgrywanie scen wojennych zaczęła się w latach 90. W 1997 r. zorganizowano pierwszą inscenizację bitwy pod Grunwaldem, przyjechały tłumy widzów. Na tej fali powstawały kolejne bractwa rycerskie i ekipy miłośników wojsk polskich. Grupy rekonstrukcyjne formacji niemieckich pojawiły się kilka lat później i inscenizacje wydarzeń z drugiej wojny światowej zaczęły mieć sens. Wcześniej rekonstruktorzy wojsk polskich strzelali do krzaków, które udawały Niemców. Dziś stowarzyszeń zainteresowanych wojskami drugiej wojny światowej jest co najmniej kilkadziesiąt.

Wiking gromadzi 21 osób. – Czytałem książki, oglądałem filmy, ale w pewnym momencie poczułem, że to za mało. Rekonstrukcja jest kolejnym etapem mojej pasji – wyjaśnia Łukasz Kościerski, ps. Paavo Routers.

5 Dywizja Pancerna SS Wiking była prawdziwie elitarną formacją III Rzeszy, powstała, by walczyć z bolszewizmem, jej żołnierze otrzymali 55 krzyży rycerskich. Według danych z czerwca 1941 r. w pułkach Westland i Nordland służyło 1143 ochotników, oprócz Niemców również Norwegowie, Duńczycy, Holendrzy, Flamandowie, Walończycy, Finowie, Szwajcarzy, Szwedzi oraz Estończycy. I chociaż w rzeczywistości wygrała wiele bitew, to podczas inscenizacji rekonstruktorom najczęściej przypada rola antybohaterów i przegranych. Tutaj jak w soczewce odbija się głód bohaterstwa. – Na ogół wybiera się epizod, w którym Polacy wygrywają lub nie są zupełnie pokonani. Dla nas nie ma znaczenia, kto wygrywa, potem i tak wszyscy siedzimy przy jednym stole – mówi Tomasz Ślebioda, ps. Toimi Matinsalo, prywatny przedsiębiorca.

Rekonstruktorów wojsk niemieckich bardziej niż brak chwały uwiera jednak społeczne niezrozumienie. Bo niby po co latają w tych mundurach, jeśli nie są nazistami? – Nie należę do grupy rekonstrukcyjnej z miłości do Adolfa – tłumaczy Ślebioda. – Od dziecka interesowały mnie militaria, a niemiecka armia w tamtych czasach była prekursorem wielu rozwiązań, nad którymi pracowali ich najlepsi naukowcy. Np. karabin maszynowy MG42 – jeszcze długo po wojnie najszybciej strzelający. Pierwsza konstrukcja z tłoczonych części, co usprawniało produkcję. Niemcy jako pierwsi użyli też kamuflaży, dziś to standard każdej armii.

Kiedy pojawiają się w niemieckich mundurach na ulicy, zdarza się usłyszeć „Heil Hitler!”. Nie odpowiadają, bo nie hajlują nawet na własnych manewrach. Wyjątek robią w sytuacji, kiedy to powitanie jest niezbędnym elementem scenariusza rekonstrukcji. – Odgrywamy żołnierzy, ale nimi nie jesteśmy. Mamy do tego dystans – mówi Przemysław Nowakowski. Mniejszym dystansem wykazuje się publiczność, zdarzało im się oberwać jajkami. Po bitwie pod Mławą zorganizowano defiladę przed publicznością i władzami miasta. Tylko rekonstruktorzy wojsk niemieckich zostali wykluczeni z parady. – A przecież my jesteśmy Polakami, którzy odegrali swoją rolę. Paradoksalnie największe zrozumienie mamy u kombatantów. Mówią, że o wojnie już się zapomina, a takie rekonstrukcje są ważną lekcją historii – opowiada Ślebioda.

Neonazistom dziękujemy

Do Wikinga przychodzi od zainteresowanych kilka maili miesięcznie. Zanim jednak ktokolwiek wejdzie w szeregi grupy, przechodzi przez magiel rekrutacji, który trwa kilka miesięcy. Ten czas potrzebny jest na poznanie się, a dla rekruta również na zastanowienie, czy na pewno chce się w to bawić. Podstawowe wyposażenie to ponad 2 tys. zł na start – mundury, sprzęt, repliki broni. Do tego dojazdy na spotkanie szkoleniowe i rekonstrukcje. Trzeba mieć czas i pieniądze, z czego nie każdy na początku zdaje sobie sprawę.

Najszybciej odpadają ci z nieodpowiednimi poglądami. Choćby chłopak, któremu okres rekrucki zbliżał się ku końcowi, ale wygadał się, że należy do Młodzieży Wszechpolskiej, a jego dziewczyna do ONR. Była rozmowa i oficjalna odmowa na piśmie, że zostaje zawieszony w prawach rekruta, bo wbrew ustaleniom zataił, że jest związany z organizacjami politycznymi o skrajnym charakterze. – Tutaj nie ma miejsca na uprawianie polityki. Jesteśmy legalnie zarejestrowanym stowarzyszeniem. Bierzemy udział w oficjalnych imprezach, często organizowanych przez publiczne instytucje. Przez jedną osobę możemy stracić wszystko, na co cała grupa pracowała latami – mówi Jacek Drejerski, ps. Jorg Drejer, nauczyciel historii.

Bartosz Witan, ps. Josef Wittmann, uczeń technikum ekonomicznego, rekrutem był pół roku. Wykazał się wiedzą historyczną i zaangażowaniem, nie opuścił ani jednego spotkania – średnio widzą się raz w miesiącu, na rekonstrukcjach publicznych i wewnętrznych manewrach. Bartosz jest też dobrym kompanem, a tu liczy się przyjaźń. Dlatego starają się dobierać ludzi, którzy nie będą niszczyli komitywy. Czasami ćwiczą razem kilka dni, piją piwo przy ognisku, znają swoje rodziny, pomagają sobie w problemach.

– Częściej rekruci nie nadają się nie z powodu pozytywnych uczuć do Hitlera, ale dlatego, że nie potrafią porąbać drewna na opał i trzymać broni – mówi Przemysław Nowakowski.

Zgodność historyczna co do guziczka

Inscenizacja historyczna jest jak wisienka na torcie. Zanim rekonstruktor będzie gotowy wziąć w niej udział, musi wiele godzin spędzić na ćwiczeniach i ślęczeniu nad książkami. O woluminach popularnonaukowych można zapomnieć, za dużo przekłamań, za mało detali. Żeby obejrzeć z każdej strony guzik, sprzączkę czy buty, potrzebne są specjalistyczne wydawnictwa, wspomnienia, albumy z oryginalnymi zdjęciami. Prowadzenia musztry, wydawania komend i dowodzenia można uczyć się z oryginalnych niemieckich regulaminów i filmów z epoki. – Po trzech latach wiem może trochę więcej, ale jeszcze dużo przede mną – mówi Michał Zieliński, ps. Lars Jorgensen, mistrz ratownictwa kolejowego.

Każdy rekonstruktor powinien orientować się, że Niemcy wciąż udoskonalali wyposażenie. Mundury z czasem były bardziej kuse, a jakość materiału gorsza. Buty na początku wojny robiono porządne i wysokie, potem oszczędzano na surowcu. Użycie tych z 1939 r. do inscenizacji walk w Berlinie nie będzie więc zgodne z realiami. Dlatego każdy z rekonstruktorów ma kilka uniformów: na zimę, na lato, wczesne SS, późne SS, różne buty, kamuflaże i trzy rodzaje hełmów. Jeszcze w 2008 r. był tylko jeden dostawca replik mundurów, w Niemczech. Ale na modę zareagował rynek. Teraz Chińczycy tłuką tanio i dużo, chociaż nie zawsze zgodnie z oryginałem. – Szkoda autentyków na ćwiczenia, ale repliki muszą być uszyte zgodnie z oryginałem, od grubości i gęstości tkaniny po rodzaj nici i ściegu. Nie robimy popeliny – wyjaśnia Cezary Grzenkowicz, ps. Cesar Klofta, pracownik ochrony.

Pod mundurem nie widać bielizny, ale gdy będzie gorąco i rekonstruktor rozepnie koszulę, pod spodem powinien mieć podkoszulek z epoki. Najgorzej jest zimą, kiedy trzeba pójść do toalety, a tu kalesony wiązane sznurkiem, spodnie na guziki i na szelkach. Kiedy w inscenizacji żołnierz jest ranny i zdejmą mu buty, to wychodzi, czy ma współczesne skarpetki, czy wełniane z szarymi paskami (każdy dodatkowy pasek oznaczał większy rozmiar). Buty wojskowe są podbite gwoździami, zimą się w nich marznie, ale za to są trwalsze. Podeszwy nie widać, dopóki się nie czołgasz.

Dla lepszego zbudowania postaci rekonstruktor może wymyślić sobie alternatywne imię, nazwisko i życiorys. Na przykład Tomasz Jagiełło to Tommi Talviaamu – po fińsku to zimowy poranek. Tuż przed wojną zaczął studia (Tomasz nie wymyślił konkretnego kierunku). Ma rodziców i brata, jest synem lekarza i nauczycielki (jak prawdziwi rodzice Tomasza). Pochodzi z Wyborga (Wilpurii), skąd z rodziną wypędzili ich Rosjanie podczas wojny zimowej. Wtedy przenieśli się do Turku, a Tommi w maju 1941 r. postanowił wstąpić do wojsk niemieckich, by walczyć z Rosjanami. Przez dywizję Wiking przewinęło się około tysiąca Finów. – Żeby stworzyć postać, trzeba dowiedzieć się, jaki był przekrój fińskiego społeczeństwa i pobudki wstąpienia do niemieckiej armii. Warto czytać wspomnienia żołnierzy i oglądać oryginalne dokumenty z wcielania do wojska – mówi Jagiełło, student arabistyki.

Łukasz Kościerski imię Paavo zaczerpnął od autentycznej postaci Paavo Johannesa Nurmiego (1897–1973), fińskiego żołnierza, lekkoatlety, biegacza długodystansowego, 9-krotnego mistrza olimpijskiego. Był on pierwszym sportowcem, któremu za życia wystawiono pomnik. Legenda głosi, że ścigał się z pociągami i potrafił przybiec szybciej niż pociąg relacji Helsinki–Turku. Był wegetarianinem. – Przyjmowanie imion i nazwisk kraju pochodzenia żołnierzy to standard we wszystkich grupach rekonstrukcyjnych. Zainteresowani rosyjskimi wojskami zamieniają się w Wanię czy Aloszę, żeby podczas inscenizacji nie krzyczeć do siebie Andrzej, Wacek czy Jacek. A jak ktoś chce zagłębiać się w osobiste historie żołnierzy, to czemu nie. Jest element indywidualności – mówi Łukasz Kościerski.

Prawda czasu

Za sprawą grupy Wiking w 2012 r., pierwszy raz od zakończenia drugiej wojny światowej, na ulicach Berlina pojawiły się mundury żołnierzy SS. Na 7 Biennale Sztuki Współczesnej Artur Żmijewski przygotował inscenizację historyczną „Battle of Berlin ’45”. W tym celu ściągnął grupę rekonstrukcyjną z Polski, bo w Niemczech nie ma ani jednej specjalizującej się w wojskach niemieckich z drugiej wojny. Zaraz byłaby posądzona o neonazizm i zdelegalizowana.

GRH Wiking otrzymała pozwolenie na noszenie mundurów wyłącznie w miejscu inscenizacji. Na obiad rekonstruktorzy poszli w czarnych koszulkach z logo grupy. Nagle uliczki wokół restauracji zostały obstawione radiowozami. Musieli policjantom pokazać dokumenty potwierdzające, że są legalnie działającym stowarzyszeniem historycznym. Funkcjonariusze poradzili im, żeby jednak na miejsce inscenizacji przeszli opłotkami. W tym samym czasie rekonstruktorzy wojsk polskich i sowieckich bez problemów chodzili po Berlinie w pełnym umundurowaniu. – Druga wojna to dla Niemców wciąż trudny temat. Pewna starsza pani podeszła do nas i powiedziała, jej ojciec był oficerem SS i strasznie jej wstyd za to, co robił – wspomina Jagiełło.

W tym roku w Krośniewicach rekonstruktorzy z Wikinga odgrywali walki zachodnich aliantów z wojskami niemieckimi we Francji w czerwcu 1944 r., tuż po lądowaniu na plażach Normandii. „70 lat później w samym centrum Polski przenosimy się w tamte burzliwe czasy, opowiadamy zapomniane historie, przywołujemy sylwetki ludzi, których już nie ma, a o których musimy pamiętać. Bo i po nas zostanie tyle, ile zapamiętają nasze dzieci i wnuki” – napisali organizatorzy inscenizacji.

Po dwóch dniach biegania z karabinem w pełnym słońcu i umundurowaniu wszyscy wyglądali na zmęczonych. – Czasami pot oczy zalewa, płuca wypluwamy, ale i tak człowiekowi mina rzednie, jak w poniedziałek trzeba wrócić do szarej rzeczywistości. Tutaj jest pasja, przyjaźń i odskocznia od codziennych problemów. Bo na kumpli z grupy zawsze można liczyć – mówi Michał Zieliński.

Polityka 35.2014 (2973) z dnia 26.08.2014; Na własne oczy; s. 116
Oryginalny tytuł tekstu: "Brakujące ogniwo inscenizacji"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną