Grafa dziwne przypadki
Dlaczego prokuratura nie może poradzić sobie z gangsterem, który uciekł do RPA?
Janusz G., zwany Grafem, czasem Starym, Ojcem lub Dziaduniem, znikł w 2012 r., dokładnie dzień przed decyzją sądu o ponownym aresztowaniu. Trudno mu się dziwić, bo wcześniej za kratami aresztu spędził ponad siedem lat. Siedział i siedział, a śledztwa wciąż się toczyły i nie było widać ich końca. Dwa razy próbował odebrać sobie życie i nie były to żadne udawanki – raz zdjęto go ze sznura w ostatnim momencie. Po Warszawie poszedł wówczas hyr, że Graf ma załamkę i pójdzie z prokuratorem na ugodę, zakabluje innych, tak jak inni zakablowali jego. Kilku mocnych ludzi półświatka pochowało się wtedy po mysich dziurach. Graf dużo wiedział.
Stawiano mu poważne zarzuty: udział w porwaniu i zabójstwie znanego maklera i gracza giełdowego Piotra Głowali oraz porwania czterech innych osób: dwóch biznesmenów tureckich i dwóch polskich – ojca i syna. W międzyczasie został prawomocnie skazany na siedem lat za kierowanie grupą przestępczą, wyłudzenia i haracze. Ale tego wyroku nie zaczął jeszcze odbywać, bo sąd uznał, że ze względu na stan zdrowia, załamanie psychiczne i nadmierną długotrwałość aresztu ma wyjść na wolność. Prokuratura się odwołała, ale w przeddzień rozprawy, podczas której orzeczono jednak areszt, Stary gdzieś się ulotnił. Wystawiono list gończy, ale tylko krajowy, w przekonaniu, że ktoś taki jak Graf daleko nie ucieknie.
Każdy przeklina jakiś dzień
Ksywki Stary i Dziadunio nie pasowały do niego. Ledwo przekroczona pięćdziesiątka, 188 cm wzrostu, potężne bary, byczy kark. Oficjalnie zajmował się biznesem, jego potężne mięśnie rzeźbione na siłowni musiały na biznesowych kontrahentach robić wrażenie. Niewątpliwie pomagało mu to w interesach.
Wcześniej był jednym z tzw. ludzi z miasta, aż nagle zmienił się w asa biznesu.