Klasyki Polityki

Pokój z widokiem na wojnę

Coś się z nami dzieje.

Czy wiem, jak naprawdę wygląda rozstrzelanie? Pewnie, że wiem. Widziałem dziesiątki razy. A w dodatku na moim wallu co dzień przesuwają się coraz to nowe zdjęcia ściętych głów. Na palach, na drutach, a najczęściej w rękach pozujących z satysfakcją morderców. Bez czarnych prostokątów i znieczulenia. Nawet już nie powiększam. Przyzwyczaiłem się.

Nie wiedziałem o istnieniu Jazydów. Dziś poznaję ich w przekroju poprzecznym. Państwo Islamskie dekapituje, kogo złapie. W Libii też kompletna anarchia. Cóż poradzić. Gdy kilka lat temu ogień rewolty rozpalał kolejne kraje arabskie, śledziliśmy te wydarzenia z niepokojem i nadzieją. A dziś? Kogo to obchodzi, co dzieje się w Libii albo Egipcie. A Gaza? Gdy kilka lat temu była tam wojna, cały świat drżał. A dziś? Nuda. Przecież ten odcinek serialu już nadawali.

Coś się z nami dzieje. Wojna podchodzi pod nasze okna i znów staje się oczywista. Płonie Donieck, płonie Irak i Syria, płonie Gaza. Trudno. Czy możemy wyobrazić sobie rosyjskie czołgi w Kijowie? Już tak. Takoż i w Rydze. A w Wilnie? Od biedy również. A tak za rok lub dwa – mobilizację polskiej armii pośród gorączkowych debat o zagrożeniu wojną? Cóż, owszem. A zdjęcia płonącej Warszawy anno 2016? Może i nie, ale jeśli nasza wyobraźnia i nasze fatalistyczne znieczulenie będą czynić postępy godne reżimu Putina, to za rok i płonąca Warszawa zmieści się nam w głowie. Przecież po 11 września każdy obraz jest już do wyobrażenia i zniesienia, byle tylko mieć trochę treningu. A o trening zadbają internety.

Wciąż mamy pokój. Ale to jest pokój z brzydkim widokiem. Z widokiem na wojnę. Było względnie miło (przez ćwierć wieku), ale się skończyło. Historia zrobiła sobie przystanek na pętli i powoli rusza na trasę, z powrotem do XX i XIX w. Na razie jedziemy na gapę, ale trzeba by już pomyśleć o bilecie. Ale jak tu się ruszyć, skoro nawet odcięte głowy nie robią już na nas wielkiego wrażenia? Nie umiemy się bać, straciliśmy zdolność do emocjonalnej mobilizacji. Niepostrzeżenie, w ciągu kilku lat. Dotyczy to również polityki krajowej.

Jeszcze przed dekadą afera Rywina obaliła rząd. Dziś byłaby newsem jednego dnia. Afera taśmowa, papieskie rewelacje o 2 proc. księży pedofilów, wielkie malwersacje w ministerstwach i partiach – to wszystko jest nam niemal obojętne. Nic już chyba nie jest w stanie wyciągnąć nas na ulicę. Zrezygnowani, uczepiliśmy się myśli, że może jakoś uda nam się dożyć swych dni w pokoju, a po nas to choćby potop. Niech się wszyscy od nas odczepią, bo i tak nie poradzimy na ten świat.

Drewniane, zahipnotyzowane społeczeństwo niczego się nie boi, bo o niczym nie chce słyszeć. Bezradność wywołuje dziś odrętwienie i apatię, lecz gdy jutro zagrożenie stanie się bardziej namacalne, stupor gotów jest ustąpić histerycznemu pobudzeniu. Dlatego polska cisza jest złudna. Cisza przed wielką burzą. Napatrzeni wybuchających bomb i ściętych głów, zbieramy w sobie nieświadomy potencjał paniki, która odbierze nam rozum, jeśli nie zaczniemy go na powrót używać już dziś. Nie ma na co czekać! Albo zbudujemy silne społeczeństwo i silne państwo, albo wicher historii zmiecie nas z powierzchni ziemi, jak przed stu laty zmiótł nowy wspaniały świat belle époque.

Jakże skromnym i prowincjonalnym wciąż jesteśmy krajem! Jak bardzo jeszcze nasza chata z kraja! Jak okrutnie i samolubnie nie poczuwamy się do odpowiedzialności za świat rozciągający się za biało-czerwonymi słupkami strzegącymi naszych świętych i nienaruszalnych granic. A przecież wyznaczył nam je wróg i wróg może nam je odebrać. Znów wszystko jest możliwe. Tylko kto nas ma zbudzić ze snu, skoro wszyscy wielcy leżą w grobie, a letnie i zakłamane filisterstwo bez ducha, mądrości i odwagi, przejęło już wszystkie pozycje, szczelnie wypełniając ministerstwa i uniwersytety? Skoro nikt nie słucha pojękujących intelektualistów ani pisarzy, a obłuda i miałkość pseudoendeckiej i pseudoliberalnej propagandy wytrawiła mózgi i sumienia mas? A tu trzeba budować silne instytucje, wciągać rzesze drobnych egoistów na pokład i zaprzęgać do pracy na rzecz państwa i całego organizmu życia wspólnego. Trzeba, lecz się nie da.

Nie ma idei, nie ma przywódców, nie ma wiary ani dyscypliny. Nie ma agory i nie ma substancji. Nie ma słynnego heglowskiego „społeczeństwa obywatelskiego”, kwitnącego w łonie „klasy średniej”. Wszystko to już było i się przejadło. Zostali tylko ludzie i tysiąc niepowiązanych ze sobą, często bardzo szlachetnych przedsięwzięć, obijających się o cielsko przytępego i leniwego państwa. Jeszcze tylko w resentymencie i odrzuceniu publicznej obłudy tli się jakiś negatywny potencjał duchowy. Gdy jednak trzeba go zdefiniować, okazuje się bezradny i zapada się w sobie jako apoteoza egoizmu i aroganckiej wolności od wszelkich zobowiązań wobec społecznej całości.

Pycha przebranego za ideał egoizmu na zmianę z żałosną bezideowością, przebraną za szlachetny kwietyzm, a wszystko to zanurzone w opiumowych oparach jakiegoś schyłkowego postnacjonalizmu i takiejże religijności – z takim orężem oczekujemy na spotkanie z płonącym światem, ku któremu niefrasobliwie spoglądamy zza firanek naszego pokoju. Nie mamy nawet konika i szabelki. Mamy jeno kredyty i parę fotek z wakacji oraz przemądrzałe dzieciaki, które nas nie słuchają, bo nie ma po co. Tak wygląda świat przed zagładą. Jesteśmy jak te bezbronne żuczki i polne koniki do ostatniej chwili krzątające się wokół swych owadzich spraw, gdy nad horyzontem bije już łuna wielkiego pożaru.

Polityka 36.2014 (2974) z dnia 02.09.2014; Felietony; s. 96
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną