Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Megapromocja

SKOK Wołomin – przymusowe pożyczki

SKOK Wołomin to jedna z największych spółdzielczych kas w Polsce. Obsługuje ponad 70 tys. członków. SKOK Wołomin to jedna z największych spółdzielczych kas w Polsce. Obsługuje ponad 70 tys. członków. Włodzimierz Wasyluk / Reporter
Cuda działy się w banku SKOK Wołomin. To, że pijacy i bezrobotni dostawali miliony złotych pożyczek, to jedno. Ale dziwniejsze jest, że potem te pożyczki były spłacane i to nie wiadomo przez kogo.
Kasa prowadzi działalność w 102 placówkach położonych na terenie całego kraju.Anatol Chomicz/Forum Kasa prowadzi działalność w 102 placówkach położonych na terenie całego kraju.

Nad tym, kto kierował procederem wyłudzania pożyczek i o co naprawdę chodziło, głowi się ABW, CBŚ i prokuratura. Wiadomo, że skala była wręcz masowa. Ujawniono, mówi się nieoficjalnie, setki nazwisk „słupów”, czyli ludzi, na których brane były miliony złotych. Aresztowano panią wiceprezes. A to zapewne nie koniec.

Propozycja nie do odrzucenia

Wszystko zaczęło się od jednego krótkiego listu wysłanego z aresztu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. W grudniu 2010 r. pisał 65-letni wówczas Adam B., człowiek z 14 wyrokami na koncie, który właśnie trafił znowu do aresztu, tym razem za posiadanie 6 kg kokainy. W liście adresowanym do Prokuratury Okręgowej w Warszawie i ABW informował, że został zmuszony przez ludzi ze służb do wystąpienia o pożyczkę w wysokości 1 mln dol. w SKOK Wołomin i co dziwniejsze – tę pożyczkę dostał.

SKOK Wołomin to jedna z największych spółdzielczych kas w Polsce. Obsługuje ponad 70 tys. członków – stałych klientów i ich liczba z roku na rok rosła. Główne produkty SKOK Wołomin to pożyczki gotówkowe i lokaty 3–12-miesięczne dla klientów indywidualnych. Kasa prowadzi działalność w 102 placówkach położonych na terenie całego kraju.

W areszcie zjawili się funkcjonariusze ABW. Adam B. opowiedział im, że we wrześniu 2010 r. podjechał czarny samochód, wyskoczyło z niego jakichś dwóch, machnęli jakąś legitymacją, wykręcili mu ręce i kazali wsiadać. Powiedzieli, że zapomną o jego handlu narkotykami, jeśli weźmie dla nich pożyczkę ze SKOK Wołomin. Ktoś się skontaktuje – powiedzieli i odjechali.

I przyjechał, mercedesem S-klasy, Robert G. Znali się z zakładu karnego. Zwalisty chłop, były zapaśnik, ze 150 kg żywej wagi, ostrzyżony, cały na czarno, tylko złoty zegarek na ręce i adekwatny łańcuch zwany kajdanem na szyi. – Powiedział, że to służby, że oni dużo mogą i źle na tym nie wyjdę. Zapewniał mnie, że to jest tak mocny układ, że to nie wyjdzie na jaw, że działają w tym bankowcy wspólnie z jakimiś ludźmi ze służb – relacjonował Adam B. Robert miał też dodać, że i na niego mieli haka, więc na początku roku wziął taką samą pożyczkę, nie spłaca i żadne wezwania do spłat nie przychodzą.

W październiku 2010 r. Robert zawiózł Adama B. pod siedzibę SKOK Wołomin, tę przy samej komendzie policji. Na spotkanie wyszła im pani wiceprezes. Przywitała się, powiedziała, że zaraz ktoś ich poprosi. W korytarzu mignął prezes, Robert mu się ukłonił, a pracownicy SKOK podał kopertę z dokumentami Adama B., wymaganymi do pożyczki.

Wedle zaświadczenia Adam B. miał zarabiać sto kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, co go zdumiało. Gdy padło pytanie o rodzaj zabezpieczenia kredytu, nie wiedział, co powiedzieć. Powiedział, że uzgodni to z panią prezes, na co pracownica kiwnęła głową i coś tam wpisała. Z rozmowy dowiedział się, że wystąpił o 3,23 mln zł. Milion dolarów! To nim wstrząsnęło, ale uznał, że już za późno, by się wycofać.

Kto się kogo boi

Już po czterech dniach jechali z Robertem po pieniądze. W gabinecie pani wiceprezes Adam B. dostał do podpisania polecenie przelewu dla jakichś firm (jedną nazwę zapamiętał). Potem przyszła kasjerka, na liczarce odliczyła 30 tys. zł, włożyła do koperty i mu dała. Robert czekał na zewnątrz w mercedesie. Wziął od Adama kopertę z pieniędzmi. Spytał, czy Adam nie zna jeszcze kogoś, kto by mógł wziąć taką pożyczkę. Ale on prosił tylko, by się od niego odczepili.

„Słyszałem jak Robert rozmawiał (ze zleceniodawcami – red.) przez telefon, miał taki uniżony głos. Czuł do nich respekt, mimo że jest człowiekiem bardzo silnym, sportowcem, ma dość bezwzględny charakter, bo jeździł i wymuszał jakieś haracze. Więc skoro on się tych ludzi obawiał, to ja tym bardziej, z racji wieku i swojej postury”zeznał potem.

ABW notatkę z rozmowy z Adamem B. przesłała prokuraturze żoliborskiej, ta odmówiła jednak wszczęcia śledztwa, stwierdzając, że opowieść Adama B. jest mało wiarygodna. Adam B. pisał więc dalej alarmujace listy – do prokuratury okręgowej. Tym razem sprawę przydzielono prokuraturze w Wołominie, a ta z dopiskiem „pilne” wysłała do SKOK pytanie, czy Adam B. w ogóle brał pożyczkę i co z nią się dzieje. Odpowiedź nie nadchodziła jednak tygodniami, a gdy wreszcie przyszła, to z adnotacją, że pożyczka była, ale została spłacona w całości. Pomimo że wymagana była dopiero druga rata z 57 zaplanowanych, ściślej 29 kwietnia o 17.34, w kasie, gotówką, zapłacono wszystko co do grosza: 3 mln 431 tys. zł z małym ogonkiem.

I na tym ta historia mogłaby się zakończyć, bo według Kodeksu karnego nie ma przestępstwa wyłudzenia kredytu, jeżeli przed wszczęciem śledztwa dobrowolnie zapobiegnie się wykorzystaniu pieniędzy – a tym jest przecież jego spłata. List Adama B. trafiłby do kosza, a prokurator nie mógłby wziąć pod lupę SKOK, gdyby nie przypadek. Owa spłata nastąpiła kilka godzin po tym, jak prokurator formalnie wszczął śledztwo w sprawie pożyczki Adama B., nie czekając już na odpowiedź SKOK. Machina ruszyła.

Z dokumentu kasowego, którego od razu zażądał prokurator, wynikało, że owe 3,4 mln zł przyniósł niejaki Jakub B. Młody biznesmen z wykształceniem zawodowym, do niedawna prezes firmy zajmującej się kruszywami, wydobywaniem żwiru i piasku. Początkowo zeznał, że przecież pamiętałby, gdyby wpłacał taką dużą kwotę – a nie pamięta. Gdy podetknięto mu przed oczy kwit kasowy z jego własnoręcznym podpisem, odmówił dalszego składania wyjaśnień.

Dwa miesiące później brygada antyterrorystyczna powaliła na ziemię na parkingu przed domem samego 42-letniego Roberta G., bezrobotnego, bez majątku. On również odmówił składania wyjaśnień. W jego mieszkaniu, w walizce, znaleziono 530 tys. zł, do tego trochę kokainy, a także dokumenty pożyczkowe innych, jak Adam B., słupów.

Słupy opowiedziały, jak to wyglądało. A więc: wielu było przekonanych, że Robert G. był pracownikiem SKOK Wołomin, tak się zachowywał. Jeden ze słupów był przeświadczony, że ma do czynienia z prezesem. Wszyscy go w banku znali, witali się z nim. Staremu kumplowi Robert G. zaproponował nawet, żeby wspólnie otworzyli oddział SKOK w Grójcu lub Warszawie – na preferencyjnych warunkach, bo, jak sam się chwalił, miał duże znajomości w SKOK. Choć – jak zauważyła inna przesłuchiwana – raczej nie miał wyglądu biznesmena. Powiało półświatkiem.

Robert G. zwykle urzędował w swoim mercedesie albo lexusie przed wejściem do SKOK. Tam meldowały mu się dowożone pod SKOK słupy. Robert wydawał im dokumenty potrzebne do pożyczki, instruował, co mają powiedzieć. Przychodzili do niego też pracownicy SKOK, jak mieli jakieś pytania – bo też Robert G. nie zawsze towarzyszył słupom w środku.

Ustalono, że proceder odbywał się na masową skalę, a role jego uczestników były ściśle rozpisane. Byli tam naganiacze, których zadaniem było wyszukiwanie słupów do brania pożyczek. Udało się namierzyć kilku pracujących dla Roberta G. Jeden z nich, 21-latek Norbert S., tylko w sierpniu 2012 r. namówił na kredyt sześć osób. Każdy wziął średnio po 3,5 mln zł, co daje ponad 21 mln zł.

Koniu i inni

Norbert S. opowiadał słupom, że pracuje w SKOK Wołomin i do jego zadań należy wyszukiwanie osób, które miały zaciągnąć kredyty tzw. wewnątrzskokowe – bo rzekomo SKOK Wołomin potrzebował ich na rozwój swojej działalności. Miałby je przelewać pomiędzy oddziałami.

Część dostała obietnicę 5 tys. zł za wzięcie kredytu na siebie. „Z tego, co mówił, wynikało, że SKOK Wołomin przewidział wzięcie pożyczki w taki sposób dla 100 osób. Miała to być »taka promocja ze strony SKOK-u«” zeznawał jeden ze słupów. Kolejny, w ramach tej sieci, został tzw. szybką taksówką. Dowoził chętnych „klientów” pod SKOK Wołomin, a dokładniej pod drzwi samochodu Roberta G.; za kurs dostawał 100 zł. Woził hurtowo, często po dwie osoby jednym kursem. Bezrobotny kucharz Marcin C. jechał razem ze starszą babką, która uczyła się po drodze, że jest dyrektorem jakieś firmy i zarabia 50 tys. zł. Na miejscu po kolei, jedno po drugim, podchodzili do siedzącego w samochodzie Roberta G. („grubasa”, jak określał go w zeznaniach Marcin C.), który rozdawał im koperty z dokumentami. On sam, jak przeczytał w dokumentach, był dyrektorem kopalni z zarobkami ponad 131 tys. zł.

Czasem słupy pękały. Raz jeden nie przyjechał po odbiór pieniędzy, a Robert G. w nerwach wydzwaniał do niego, krzyczał, że nie ma odwrotu, aż tamten się stawił. Czasem przychodziły słupy w stanie wskazującym. Piotr M. ps. Koniu, choć Robert zakupił mu specjalnie ubranie na wizytę, wyznał uczciwie, że poprzedniej nocy pił i przed wejściem do siedziby SKOK też będzie musiał wypić. „Czuć ode mnie było alkohol. Dziewczyna na pewno widziała, że jestem pijany, więc jest dla mnie jasne, że wszystko było ustawione, gdyby tak nie było, to nikt by mi nic nie dał” – zeznał potem. Mimo wszystko zaprowadzono Konia wraz z Robertem do skarbca na dół, jakaś kobieta przyniosła 80 tys. zł i dała Robertowi. Po wszystkim Koniu został podwieziony białym mitsubishi pod sklep i za 50 zł, które dostał za wzięcie tej pożyczki, kupił dwie flaszki wódki.

I nawet sztywne z reguły w placówkach finansowych godziny urzędowania nie stanowiły przeszkody w udzieleniu pożyczek słupom w SKOK Wołomin. „Spojrzałam na zegarek, dochodziła godzina 20, a my wciąż czekaliśmy pod SKOK-iem na odbiór pieniędzy. Przed 21 zaczęło się robić ciemno, podszedł do naszego samochodu Robert, że możemy sfinalizować sprawę. Powiedział, że mam wejść na górę po schodkach i zadzwonić domofonem” – mówiła pani Bożena w trakcie przesłuchania. Czasami wypłacano nie tyle, ile zapisano. Z zeznań słupa: „Ta sama dziewczyna, która zakładała konto, dała mi do podpisu dokument, że wypłaca mi w gotówce 3,5 mln zł. Ale przyniosła 900-kilka tysięcy. Wiem, bo przeliczała je przy mnie na liczarce. Zapakowała je w dużą papierową kopertę, którą zabrał Robert G. Przy tej wypłacie obecna była pani w zaawansowanej ciąży, mówili na nią pani prezes”.

W zeznaniach słupów często pojawiała się też inna postać: mężczyzna, 40–50 lat, szpakowaty, krótko obcięty, w koszuli i krawacie, i czerwonych okularach, który prowadził słupy do kasy, względnie wychodził ze SKOK, ze swojego samochodu wyjmował koperty i przekazywał je Robertowi. Kobieta, przy której wypłacono 900 tys. zamiast 3,5 mln, deklarowała, że byłaby w stanie go rozpoznać. Takiej konfrontacji jednak nie przeprowadzono.

Nie tak znów winni

A sprawę prowadziła już Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, w której wiceprezes SKOK Wołomin zeznała, że „pożyczka w kwocie 3 mln zł to nie jest w SKOK ewenement. Bank ma aktywa w wysokości ponad 1 mld zł. Jednemu członkowi Kasy można udzielić pożyczki do 10 proc. aktywów. W tej skali te 3 mln zł to nie jest jakaś szczególna kwota, w każdym razie – nie taka, która wymaga jakichś nadzwyczajnych procedur sprawdzających”. I tyle. Bo też prokuratura odkryła fałszywe operaty działek przedstawianych jako zastaw, fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu i płacach. Kierownictwo SKOK odpowiadało wówczas, że przecież wszystkie te pożyczki są spłacane w terminie. No, może poza pożyczką samego Roberta G. – ale to ma związek, jak tłumaczono, z jego „czasowym odosobnieniem”, czyli w sumie rocznym pobytem w areszcie.

Odkryto, że wszystkie pożyczki wzięte czy to przez biednego kelnera, bezrobotnego, czy alkoholika o ksywie Koniu – spłacane były przez jedną i tę samą firmę – zarejestrowaną w Nikozji, stolicy Cypru, ale mającą udziały w jednej czy drugiej małej polskiej firmie. Prześledzono powiązania między firmami i osobami, które wystawiały zaświadczenia o zatrudnieniu słupów. W jednej z nich znaleziono byłego członka rady nadzorczej SKOK. To były oficer WSI, któremu Antoni Macierewicz poświęcił część rozdziału w swoim raporcie, włączając go do grupy oficerów, którzy przed wielu laty zawarli przestępcze porozumienie, by wspólnie robić przekręty z wyłudzeniem VAT. Sprawa była swego czasu głośna, choć żaden akt oskarżenia z tego nie powstał. Oficer występuje jako skazany, ale tylko za składanie fałszywych zeznań. Okazał się też udziałowcem firmy, na której konto Adam B., jak zapamiętał, zadysponował przelew tych 3,4 mln zł pożyczki. Tej, od której śledztwo się zaczęło.

Jednak finalnie akt oskarżenia, wysłany do sądu w Wołominie w lipcu 2012 r., objął tylko Roberta G., jego siatkę naganiaczy oraz grono słupów. Pod koniec 2013 r. odbyła się praktycznie tylko jedna rozprawa. Obrońca Roberta G. (a miał dwóch) zaproponował dobrowolne poddanie się karze, bez procesu. Prawie wszyscy oskarżeni zrobili tak samo, poza trzema – w tym Jakubem B., tym, który spłacił gotówką te 3,4 mln zł pożyczki za Adama B., gdy już sprawą zainteresował się prokurator. Sędzia zarządził 15 minut przerwy, po której i ta trójka zmieniła zdanie.

Tak więc obyło się bez procesu, zeznań, pytań, drążenia, skąd Jakub B. miał pieniądze na spłatę i kim byli szefowie, do których wydzwaniał pełen uniżoności Robert G. Robert G. poprosił o karę 2,5 lat więzienia, zaliczono mu areszt, na poczet grzywny zabrano te 530 tys. znalezione u niego w mieszkaniu, i może starać się o przedterminowe zwolnienie. Wszyscy inni dostali kary w zawieszeniu. Adam B., który zupełnie nic z tego nie miał, a rozpętał całą aferę, dostał pół roku w zawieszeniu na dwa lata.

A jednak aresztowani

I byłby koniec sprawy. Ale nagle – szok. W kwietniu Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim każe zatrzymać panią wiceprezes SKOK Wołomin za pomoc w wyłudzaniu kredytów i narażenie SKOK na ogromne straty. A zaraz potem Piotra P. – byłego członka rady nadzorczej SKOK Wołomin i jednocześnie byłego oficera WSI. Sądy aresztowały oboje.

Jak się okazuje, w Gorzowie Wielkopolskim doliczono się kilkudziesięciu nowych słupów biorących pożyczki w SKOK Wołomin. Sprawa w Gorzowie zaczęła się podobnie jak w Warszawie: zatrzymany w innej sprawie zeznał, że brał udział w wyłudzaniu dziwnych pożyczek w SKOK Wołomin. W Gorzowie obydwojgu aresztowanym dodatkowo postawiono zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. – Nie możemy wiele mówić z uwagi na dobro postępowania, cały czas wykonujemy czynności, przesłuchania. Liczba podejrzanych rośnie. Naszym celem jest ustalenie prawdziwych organizatorów i wyjaśnienie mechanizmów funkcjonowania tego procederu – mówi rzecznik prasowy prokuratury gorzowskiej prokurator Dariusz Domarecki.

Tak więc teraz jedna prokuratura szuka szefów, druga, warszawska, bada wszystkie pożyczki SKOK Wołomin powyżej 1 mln zł od 2009 r. Znalazła ponoć kilkaset kolejnych nazwisk słupów. A wiadomo też już, że podobne bankowe sitwy – jak przedsiębiorstwo pożyczkowe Roberta G. – były w innych miastach Polski, m.in. w Białymstoku. Wydaje się więc, że skala jest przeogromna.

A tymczasem o ewentualnych stratach samego SKOK Wołomin na razie cisza. Wiele pożyczek jest ciągle spłacanych. Śledczy mówią, że wygląda to, jakby były spłacane z innych pożyczek. I tylko ciągle nie wiadomo – przez kogo. Kto i w jakim celu miałby załatwiać na słupy tysiące lewych pożyczek i jeszcze je spłacać z odsetkami? No, chyba że to naprawdę była „taka promocja ze strony SKOK”.

Polityka 43.2014 (2981) z dnia 21.10.2014; Społeczeństwo; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Megapromocja"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną