Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Drugi skok

Afera za aferą z Piotrem P. w tle

W internecie nie sposób znaleźć zdjęć Piotra P. Mimo rzekomych zasług w dziedzinie kultury. W internecie nie sposób znaleźć zdjęć Piotra P. Mimo rzekomych zasług w dziedzinie kultury. AN
Za wyłudzeniami setek milionów złotych ze SKOK Wołomin stać miał Piotr P., były oficer WSI. Przez wiele lat gdziekolwiek się zjawiał, wybuchała afera finansowa.
Podejrzane interesy między Fundacją Pro civili a Wojskową Akademią Techniczną zaczęły sie już pod koniec lat 90.Seeksoul/Wikipedia Podejrzane interesy między Fundacją Pro civili a Wojskową Akademią Techniczną zaczęły sie już pod koniec lat 90.

Do aresztu trafiło właśnie całe kierownictwo potężnego, drugiego co do wielkości, SKOK Wołomin z zarzutami współudziału w przydzieleniu co najmniej 200 pożyczek podstawionym osobom. Byli wśród nich bezrobotni, bezdomni, a pożyczki dostawali kilkumilionowe (POLITYKA 43). A za wszystkim stać ma Piotr P. Ten sam, którego w innej sprawie oskarżono właśnie o uczestnictwo w wyłudzeniu 116 mln zł z banku PKO BP i – w jeszcze innej – zlecenie pobicia wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego.

Blondyn, wysokie czoło, dobre druciane oprawki okularów. Elegant. Rocznik 1963. Syn właściciela warsztatu budowlanego i położnej, z 9-letnim doświadczeniem w WSI. Do niedawna otwierał wystawy z brzozami biało-czerwonymi, finansowane przez SKOK. Uczestniczył w produkcji filmów, np. jak „Bitwa Warszawska” czy „Sierpniowe Niebo – 63 dni chwały”. W 2012 r. formalnie odwołano go z rady nadzorczej SKOK Wołomin – ale fizycznie można go było spotkać w banku. Ludzie myśleli, że jest dyrektorem. Jednego dnia brylował w smokingu w foyer Teatru Narodowego, witany z honorami na premierze filmu o Powstaniu Warszawskim, a innego w obskurnej knajpie w Wołominie, niedaleko siedziby SKOK Wołomin, spotykał się z miejscową bandyterką. Nim w kwietniu tego roku trafił do aresztu w sprawie wyłudzeń, zdążył jeszcze zlecić pobicie wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego, zajmującego się bezpośrednio kasami SKOK. Tak to przynajmniej wygląda zdaniem prokuratury. Właśnie postawiono mu kolejne zarzuty. Dziś wszędzie towarzyszą mu policjanci z Biura Operacji Antyterrorystycznych. Jest traktowany jako aresztant niebezpieczny.

Dyskietka za miliony

Pierwszy „interes”, polegający na wyłudzaniu pieniędzy z banków, Piotr P. rozkręcił w połowie lat 90., zaraz po tym, jak poszedł do cywila. Wtedy rzecz skończyła się na 116 mln zł strat dla PKO BP. Sprawa do dziś nie została osądzona; po latach zawieszenia, czekania na pomoce prawne m.in. z krajów dawnego ZSRR, szukania ludzi, przesłuchiwania prezesów firm, przez które przechodziły faktury, a którzy gdzieś się rozpłynęli. Dopiero teraz trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Jeśli porównać ówczesną historię przekrętów w PKO BP i dzisiejszą w SKOK, okazuje się, że w aktach sprawy przewija się kilka tych samych firm – jakby to w ogóle było jedno wielkie oszustwo.

Ale po kolei. W Polsce tamtych czasów – połowy lat 90. – trwało właśnie szaleństwo wolnego rynku. Kto mógł, robił interesy. W 1995 r., mając 32 lata, Piotr P. został przeniesiony w stan spoczynku. Już jako cywil zaczął wykorzystywać swoje związki z WAT.

Ze służb odszedł z powodu stanu nerwów. Stanął przed wojskową komisją lekarską, która orzekła niezdolność do służby. Wcześniej kłopoty z nim były. Jego szef Aleksander Lichocki, który jako zdolnego studenta ściągnął go do WSI, musiał interweniować monitowany, że personel rozbija mu się po mieście – łamiąc przepisy – mercedesami Zasady. W karcie osobowej Piotra P. jest rubryka „postawa etyczna”. Napisano w niej: „stwierdzono przypadki nielojalności wobec przełożonych i braki zdyscyplinowania wobec starszych stopniem”.

W cywilu Piotr P. zahaczył się w Fundacji Pro Civili, której celem zapisanym w statucie była pomoc funkcjonariuszom (założycielami było dwóch podejrzanej proweniencji obywateli austriackich, ale ich rola faktycznie skończyła się na wpłaceniu 300 tys. starych złotych kapitału założycielskiego). Znał ważnych ludzi. Do fundacji ściągnął sporo ludzi ze służb, m.in. swojego bezpośredniego przełożonego, ale też kogoś z dawnego Komitetu Centralnego PZPR itd.

Fundacja nawiązała współpracę biznesową z Wojskową Akademią Techniczną, a ściślej – bo sama uczelnia biznesów prowadzić nie może – ze specjalnie wydzielonym Centrum Usługowo-Produkcyjnym WAT (CUP WAT). Pomysł był prosty: fundacja sprzedaje Wojskowej Akademii Technicznej coś (np. dyskietkę ze specjalistycznym rosyjskim oprogramowaniem do szyfrowania dokumentów za 40 mln zł), czym Akademia rzekomo ma zamiar dalej handlować. Akademia nie ma aż tyle pieniędzy, żeby zapłacić od ręki, więc do operacji włącza się bank. WAT, jako solidna budżetowa placówka, może dostać kredyt. Fundacja sprzedawała WAT – za pieniądze banku – przeróżne rzeczy. Transakcji było wiele, faktury ciągle krążyły między firmami, gubiąc tropy, ale i produkowały dodatkowo zwrot VAT. Wyliczono, że tylko fundacja samego zwrotu VAT za obrót dyskietką między firmami wzięła 20 mln zł. Żadnej dyskietki jako dowodu transakcji nigdy w banku nie widziano, bo to… tajemnica wojskowa. Okazało się, że dyskietka z oprogramowaniem wycenianym na kilkadziesiąt milionów istniała tylko na fakturze.

Aby ten cudowny interes mógł ruszyć, niezbędne były dwa warunki: trzeba było mieć na usługach WAT i bank. WAT musiał chcieć kupować, choćby na papierze, a bank za to chcieć płacić. I Piotr P. to załatwił. Jak zawarł porozumienie z WAT, można sobie wyobrazić – znał ludzi, ludzie go znali. Ale bank? A jednak. Co więcej, to właśnie z uwagi na Piotra P. i jego interesy w ogóle zainicjowano taki rodzaj działalności banku.

Swój bank

Człowiekiem Piotra P. był Jerzy S. Przeforsował zabezpieczanie kredytów dziwami i cudami, jak na przykład fiolka z jadem pszczół, warta rzekomo 237 mln zł (leży w skarbcu do dziś i się psuje). Tego wcześniej w żadnym banku w Polsce nie było. Jerzy S. był dyrektorem jednego z oddziałów banku PKO na Pradze – zaczął dwa lata wcześniej jako wartownik, z doświadczeniem służby w Straży Granicznej. (Potem popełnił samobójstwo w areszcie).

Jednak prócz Jerzego S. był jeszcze ktoś. Niezidentyfikowany, korzystający z kilku tożsamości człowiek, na którego wszyscy mówili „pan Piotr”. Ci, którzy się z nim zetknęli, powtarzali za to zgodnie, że był cudzoziemcem i mówił ze słowiańskim akcentem. Wedle prokuratury – to on miał być mózgiem tamtych przekrętów i twórcą całej sieci. Piotr P. w tamtej sprawie tylko stwarzał możliwości. Przede wszystkim: otworzył „panu Piotrowi” drzwi największego banku w Polsce, PKO BP. Poznał go z Jerzym S., czyli dyrektorem banku, oraz z wicekomendantem WAT Januszem Ł. „Pan Piotr” bywał na ich wspólnych wieczornych alkoholowych imprezach.

Prawie wszystkie firmy, które handlowały z fundacją i WAT, w sumie kilkanaście, ulokowane były pod jednym adresem ul. Konduktorska 4. Biuro było jedno (czasami wożono biurka w inne miejsca, gdy bank chciał zobaczyć siedzibę takiej czy innej firmy), w jednym sejfie leżały obok siebie pieczątki wszystkich firm – polskich, greckich, cypryjskich razem. To w tym jednym pokoju pisano umowy kupna-sprzedaży pomiędzy spółkami z różnych krańców świata. Urzędował tu właśnie ów tajemniczy „pan Piotr” ze wschodnim akcentem. Kontrolował przepływy finansowe jednych, z innymi, jak cypryjska spółka Persley, nie był związany, ale nieformalnie też ją kontrolował.

Znów to samo

Gdy w 1999 r. piramida wyłudzeń zaczęła się sypać, powiedział, że musi pilnie wyjechać na Cypr, na odchodne rzucił jeszcze: „spotkamy się na zboczach Elbrusu”. I zniknął. Prokuratura długo próbowała ustalić, kim był. Okazało się, że posługiwał się kilkoma paszportami na różne nazwiska, i to różnych narodowości i obywatelstw – Białorusina, Litwina, Cypryjczyka. W jednym przypadku udało się ustalić, że rzeczywiście osoba o danym nazwisku uzyskała obywatelstwo cypryjskie, ale na podstawie fałszywego aktu urodzenia. Na Litwie znaleziono kogoś o tym nazwisku, ale już nie żył, zmarł na ulicy.

Tymczasem okazało się, że transakcje między WAT a CUP WAT odbywały się bez zgody komendanta Akademii, więc Akademia spłacać bankowi PKO BP tych milionów nie zamierza. Spółki poprzechodziły na własność obcokrajowców, którzy znikali, a razem z nimi dokumenty.

Pamiętam jednak, że byłem zaskoczony kompletnym spokojem wszystkich uczestników tej operacji podczas zatrzymań, przeszukania, wszystko odbywało się nadzwyczaj spokojnie – wspomina oficer biorący wtedy udział w śledztwie. – Pamiętam narady szefostwa na szczycie – z WSI i UOP – co z tym zrobić, ale nic nie zrobiono. Wyczuwało się wokół tej sprawy jakiś dziwny klimat. Dziwne śmierci były wokół, jeden ważny prezes spółki zginął w wypadku, szef CUP WAT został pobity, zaraz potem zmarł, komuś podpalono mieszkanie, ktoś próbował popełnić samobójstwo, ale przeżył – wspomina śledczy. Śledztwo szybko zawieszono.

O dziwo, gdy teraz akt oskarżenia już jest, okazuje się, że firmy, których nazwy pojawiają się w aktach prokuratorskich dotyczących wyłudzeń z PKO BP – i którymi w tamtych czasach zarządzał Piotr P. lub jego wspólnicy – pełnią też ważne funkcje w sprawie SKOK Wołomin. Jedna z nich – Kruszywa Filipowickie – wydawała zaświadczenia o zatrudnieniu słupom we wnioskach o pożyczki w SKOK Wołomin. Inna – cypryjska spółka Crystalstream (która w aferze ze SKOK była wystawcą całej masy podobnych zaświadczeń) – jest właścicielem eleganckiego, dwukondygnacyjnego domu z basenem, w którym mieszka Piotr P. z rodziną. Ta sama firma odkupiła dom jego najbliższego współpracownika. Część pieniędzy z pożyczek przelewano na konto firmy Pol-Bot Kruszywa. To też spółka zawiązana przed laty przez Piotra P. razem z Akademią – jako pomysł na wspólny interes na wydobywanie piasku i żwiru; WAT stracił na tym prawie 700 tys. zł, bo wyłożył pieniądze na wykup kopalni i maszyn. Właśnie na bazie tej firmy powstały Kruszywa Filipowickie, których nieruchomości stanowiły też zabezpieczenia pod pożyczki w SKOK – a ich wartość zawyżano. I tak dalej.

Słupów do SKOK dowozili chłopaki z Wołomina. Bezdomni uczyli się na tylnym siedzeniu w dowożącej ich do banku specjalnej taksówce, że są prezesami firm, o których było wyżej, i zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych. POLITYKA opisała szczegółowo ten proceder jeszcze przed aresztowaniami w firmie.

Wczesną wiosną tego roku okazało się, że Komisja Nadzoru Finansowego zamierza przeprowadzić audyt w SKOK Wołomin. Piotr P. miał powiedzieć do chłopaków z Wołomina, że „trzeba Kwaśniaka wyeliminować na jakiś czas”. Zadanie wziął na siebie 47-letni Krzysztof A. Poszedł z tym do Twardego, starego gangstera z Targówka z gangu Szczura. Twardy ma na koncie zabójstwo, napady z użyciem niebezpiecznych narzędzi, handel narkotykami, spędził w więzieniu blisko 15 lat. Jemu przypisywano udział w napadzie na jednostkę wojskową na warszawskim Bemowie w lipcu 1995 r., kiedy to bandyci zrabowali 75 pistoletów p-64. Dostał adres i jego zdjęcie z gazety. 16 kwietnia tego roku zaczaił się pod jego domem i zaatakował. Wiceszef KNF w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala, gdzie przebywał przez kilka miesięcy. Sprawcom grozi za zamach na funkcjonariusza publicznego do 10 lat więzienia.

Piotr P., jeśli wina zostanie mu udowodniona, posiedzi trochę dłużej. Podczas przesłuchania, pytany o majątek, odparł, że nie ma nic. W internecie nie sposób znaleźć jego zdjęć. Mimo rzekomych zasług w dziedzinie kultury.

Polityka 48.2014 (2986) z dnia 25.11.2014; Społeczeństwo; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Drugi skok"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną