Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Czy Polska to nadal katolicki kraj?

W ciągu ostatniego dziesięciolecia liczba ludzi chodzących do kościoła zmniejszyła się o 2 mln. W ciągu ostatniego dziesięciolecia liczba ludzi chodzących do kościoła zmniejszyła się o 2 mln. Piotr Kamionka / EAST NEWS
Coraz więcej Polaków deklaruje się jako osoby niewierzące, a wiara wierzących przybiera coraz bardziej egzotyczne kształty.
To akcja kościelna, która ma zaradzić problemowi nieformalnych związków, które Polacy coraz częściej wybierają. Czy zadziała? Wątpliwe.Łukasz Dejnarowicz/Forum To akcja kościelna, która ma zaradzić problemowi nieformalnych związków, które Polacy coraz częściej wybierają. Czy zadziała? Wątpliwe.
Spotkanie młodych chrześcijan w Lednicy koło Gniezna. To w grupie wiekowej 18–24 lat najszybciej ubywa wiernych.Marek Lapis/Forum Spotkanie młodych chrześcijan w Lednicy koło Gniezna. To w grupie wiekowej 18–24 lat najszybciej ubywa wiernych.

[Tekst został opublikowany 10 marca 2015 roku.]

Ośrodek CBOS, regularnie i od dawna badający stosunek Polaków do Kościoła i religii, przedstawiając nowe dane, za cezurę przyjął 2005 r. (śmierć Jana Pawła II). Dzięki temu uzyskaliśmy obraz całej „popapieskiej” dekady, a to jest okres na tyle długi, aby zaobserwować głębsze zmiany i tendencje.

Więc najpierw dane ogólne: odsetek Polaków deklarujących się jako wierzący pozostaje niezmiennie wysoki i przekracza 90 proc. Uważamy zresztą, że religijność to jedna z głównych cech, jaką można przypisać Polakowi. W jednym z poprzednich badań CBOS aż 89 proc. respondentów ściśle wiązało polskość z katolicyzmem, a tylko co czwarty był skłonny uznać, że wiara jest ważnym elementem w życiu ogółu Europejczyków. To, że Europę postrzegamy jako zagrożenie dla religijności, widać wyraźnie w odpowiedzi na pytanie (w innej ankiecie), czy zmienia się stopień przywiązania do religii. Już w pierwszych latach po wejściu Polski do Unii osłabienie religijności dostrzegało 17 proc. pytanych. Dziś aż 67 proc. badanych jest przekonanych, że nastąpił spadek znaczenia wiary i Kościoła w życiu Polaków. Liczby zdają się potwierdzać tę opinię.

Spadek religijności 

Z tegorocznego badania CBOS wynika, że Kościół wciąż traci wiernych. W ciągu ostatniego dziesięciolecia liczba ludzi chodzących do kościoła zmniejszyła się o 2 mln. Odsetek uczestniczących w niedzielnych mszach po raz pierwszy spadł poniżej 40 proc. – to dane kościelne. Od 2005 r. liczba osób deklarujących niewiarę podwoiła się z 4 do 8 proc., a liczba osób określających się jako głęboko wierzące spadła z 12 do 8 proc. To niby zmiany niewielkie, ale układające się w wyraźną tendencję. Według CBOS z 58 do 50 proc. zmniejszył się odsetek respondentów regularnie praktykujących, a w ogóle niepraktykujących wzrósł z 9 do 13 proc. Jak na jedną dekadę to sporo.

CBOS bardziej szczegółowo przyjrzało się grupom społecznym, w których spadki religijności są największe. Wszystkie wcześniejsze badania wykazywały, że poziom religijności w wielkim stopniu zależy od struktury demograficznej społeczeństwa: „bardziej wierzący” są ludzie starsi, kobiety i dzieci, natomiast przywiązanie do wiary i Kościoła spada wraz z wykształceniem, zamożnością i wielkością miast, w których mieszkają respondenci. Najświeższe dane potwierdzają ten trend. Wśród osób z wyższym wykształceniem podwoiła się liczba niewierzących (z 7 do 13 proc.), a w ogóle niepraktykujących wzrosła z 10 do 15 proc. Podobnie wyglądają te dane, jeśli chodzi o mieszkańców największych miast. Tu także podwoiła się liczba niewierzących, a grupa osób deklarujących regularne uczestnictwo w praktykach religijnych jest już mniejsza niż praktykujących okazjonalnie. 23 proc. deklaruje zupełny brak zaangażowania w religijne praktyki. Jeśli chodzi o podział wiekowy, największe spadki widać w grupie 18–24 lata. Od 2005 r. o 8 pkt proc. wzrosła liczba niepraktykujących młodych ludzi, a odsetek niewierzących wzrósł z 6 do 15 proc. To nie jest dobry prognostyk dla Kościoła.

Te dane ilościowe, choć pokazują powolną sekularyzację Polski, nie dają jeszcze powodów do bicia w dzwony alarmowe. Kościół katolicki wciąż jest w Polsce potęgą, przynajmniej na poziomie deklaracji wiernych. W ciągu minionej dekady dokonała się jednak zasadnicza zmiana jakościowa. Można wręcz mówić o swoistej rewolucji, po raz pierwszy tak dobrze zobrazowanej w badaniu socjologicznym. Otóż jeszcze w 2005 r. 66 proc. Polaków deklarowało, że jako wierzący stosują się do wskazań Kościoła. Dziś twierdzi tak tylko 39 proc.! Z 32 do 52 proc. przybyło tych, którzy mówią, że wierzą na swój własny sposób (stosując czasem zadziwiające mieszanki różnych wierzeń i elementów popkultury). Wiara wyraźnie się prywatyzuje i indywidualizuje. A tempo tych zmian może szokować.

Pojawia się zresztą pytanie, na ile Polacy deklarujący się jako katolicy są jeszcze naprawdę katolikami? Bycie katolikiem oznacza (powinno oznaczać?) znajomość oraz akceptację nauki Kościoła i religijnych dogmatów, i obrządków. A z badań CBOS wynika, że jest z tym źle i coraz gorzej. Najwięcej respondentów, bo aż 82 proc., deklaruje wiarę w to, że Bóg wysłuchuje modlitw (ale widać ta wiara nie jest zbyt intensywna, bo regularnie modli się mniej niż połowa katolików). 70 proc. wierzy w Sąd Ostateczny, w cuda i w to, że człowiek ma nieśmiertelną duszę, ale 36 proc. jest przekonanych, że mają ją także zwierzęta. Więcej osób (66 proc.) akceptuje niewywodzącą się z nauki Kościoła wiarę w przeznaczenie, istnienie dobrego lub złego losu, horoskopy i talizmany niż w katolickie dogmaty, takie jak zmartwychwstanie zmarłych (62 proc.), obciążenie grzechem pierworodnym (59 proc.) czy piekło (56 proc.). Blisko jedna trzecia respondentów zadeklarowała wiarę w wędrówkę dusz.

„Okazuje się, że odsetek dorosłych Polaków, którzy wierzą we wszystkie omawiane elementy wiary katolickiej (...), wynosi obecnie 35 proc. Jeśli od tej grupy odliczymy tych, którzy wierzą w przynajmniej niektóre elementy wierzeń pozachrześcijańskich, to odsetek ten zmniejszy się do zaledwie 5 proc. Uważanie się za wierzącego, a nawet regularne uczestnictwo w praktykach religijnych nie dość, że często nie oznacza akceptacji wielu podstawowych prawd wiary, to nierzadko wiąże się z uznawaniem przekonań niezgodnych z nauczaniem Kościoła” – pisze w podsumowaniu badań Rafał Boguszewski.

 

Ciekawie (i znamiennie) wygląda także rozkład odpowiedzi na fundamentalne dla chrześcijanina pytania o zbawienie. 61 proc. ankietowanych odpowiada, że zbawieni mogą być wszyscy, 8 proc., że tylko ludzie religijni, 4 proc., że tylko chrześcijanie. 15 proc. w ogóle nie wierzy w zbawienie, 12 proc. ma wątpliwości. Odpowiedzi, że zbawieni mogą być tylko członkowie mojego wyznania, nie wybrał nikt (idea, że nie ma zbawienia poza Kościołem, została najwyraźniej przez wiernych odrzucona).

Jeszcze bardziej niepokojący dla ludzi Kościoła powinien być stosunek polskich katolików do zasad moralnych, stanowiących tzw. magisterium Kościoła. Nie to żeby Polacy, odpowiadając na różne szczegółowe pytania, odkrywali przed ankieterami jakiś bezmiar zepsucia czy grzechu – oni po prostu w większości nie wiążą moralności z religią, a już zwłaszcza odrzucają (sporo ponad 50 proc.) koncept stałych zasad moralnych. Ledwie 30 proc. uważa, że takie zasady są w ogóle potrzebne. Dominuje elastyczne, kontekstowe i „życiowe” podejście do etyki.

Jeden ze znanych teologów, komentujący te badania, zauważył, że o naszych postawach i wyborach moralnych decyduje dziś „pragmatyzm, hedonizm i konformizm”. W komentarzu Katolickiej Agencji Informacyjnej nazwano to „katolicyzmem sałatkowym”. Polski katolik wierzy w to, co mu pasuje, wybiera z przekazu rodzinnego, z lekcji religii, z kazań, filmów i mediów jakieś kawałki pouczeń, przestróg i poglądów i uciera we własną „karmę dla duszy”. Także w dziedzinie światopoglądowej jesteśmy majsterkowiczami, prywaciarzami. A przewodnicy duchowi gdzie są?

Czasami ostrzej widać z daleka. Symboliczny był przypadek polskiego proboszcza, którego pozbyli się austriaccy wierni. Szczegółowo pouczał ich, zwłaszcza w sprawach rodzinnych, do czego nie byli przyzwyczajeni. Ogrodził parafię potężnym płotem, choć na Zachodzie kościoły są otwarte na wiernych. W dodatku zrobił to bez zgody rady parafialnej, co tamtejszym parafianom nie mieściło się w głowie. – Wszechwładny proboszcz jest tam zjawiskiem nieznanym. Polscy księża pracujący w Niemczech nie zawsze potrafią się dostosować. Narzekają, że w kółko są posiedzenia rady parafialnej i wszystko trzeba uzgadniać – mówi prof. Tadeusz Bartoś, filozof i teolog. – Z drugiej strony słyszałem mnóstwo skarg na polskich księży pracujących za granicą, że traktują wiernych z góry, jak dzieci.

Gdy wsłuchać się w kościelne nauczanie, płynące z polskich ambon i biskupich homilii, można odnieść wrażenie, że centralną kwestią katolicyzmu jest życie seksualne wiernych. I tu porażka Kościoła jest bodaj największa. Wszystkie badania opinii społecznej pokazują, że między katolicką etyką seksualną a etyką wyznawaną przez ludzi deklarujących się jako katolicy niewiele jest punktów stycznych.

Duchowe usługi

Według CBOS 77 proc. Polaków akceptuje zapłodnienie in vitro, w tym ponad połowa także dla par niebędących małżeństwami. 63 proc. akceptuje życie bez ślubu. 90 proc. mówi tak edukacji seksualnej dla młodzieży, w tym 84 proc. takiej, która uczy zapobiegania ciąży. Tylko 6 proc. Polek odrzuca antykoncepcję z powodów religijnych. Na ulicach polskich miast pojawiły się właśnie billboardy z hasłem „Konkubinat to grzech – nie cudzołóż”. To akcja kościelna, która ma zaradzić problemowi nieformalnych związków, które Polacy coraz częściej wybierają. Czy zadziała? Wątpliwe. Niewątpliwie jest dowodem porażki szkolnej katechezy i zafiksowania przekazu na jednym przykazaniu. Za obrazę uczuć religijnych uznana została choćby billboardowa akcja ateistów: „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”.

Kościół polski, a przynajmniej jego znaczna część, stopniowo jednak dostosowuje się do klientów (bo raczej nie „wiernych”) w organizowaniu duchowych usług dla ludności. Stadionowe uzdrowienia, obmodlanie budynku Sejmu, egzorcyzmy przed Pałacem Prezydenckim, różne formy religijnych festynów i manifestacji. Przegrawszy (chyba) walkę o dusze i sumienia, Kościół skupia się na przeżyciach wspólnotowych, zbiorowych, ważnych społecznie, ale jednak zewnętrznych.

I tu badania socjologów przynoszą raczej smutne dla Kościoła obserwacje: większość traktuje go jak firmę, która obrzędowo obsługuje ważne społecznie rytuały przejścia: chrzty, komunie, śluby, pogrzeby (między 80 a 90 proc. ankietowanych potwierdza swoje przywiązanie do katolickich pogrzebów i ślubów – po części pewnie dlatego, że nie wykształciły się społecznie akceptowane i atrakcyjne świeckie formy obrzędowości). Kościół zapewnia świąteczne ceremoniały w postaci rysowanych kredą na drzwiach literek K+M+B, opłatka, pasterki i wielkanocnego święcenia koszyczków. Czasem procesję lub pielgrzymkę. Dla większości katolików jest częścią tradycji (skądinąd lubianej) i niewiele więcej.

O tym, że ta wspólnotowość religijna jest ograniczana do obrzędowości i nie wywiera wielkiego wpływu na „życie codzienne Polaków w początkach XXI w.”, świadczą także odpowiedzi na pytania o polityczne wpływy i publiczną obecność Kościoła. Otóż większości respondentów (badanie CBOS z 2013 r.) nie przeszkadza wieszanie krzyży w urzędach czy miejscach publicznych lub obecność religii w szkole, ale już ponad połowa nie uważa za właściwe, aby Kościół wywierał naciski na kształt konkretnych ustaw, a aż 80 proc. nie zgadza się, aby Kościół sugerował, jak mają głosować.

 

Oczywiście jest tak, że stosunek do religii (zwłaszcza gorący, zaangażowany) ma wpływ na wybory i postawy polityczne (Podkarpacie ma np. najwyższy w Polsce odsetek regularnie praktykujących i... regularnie głosujących na prawicę). Ale, znów, to ma być decyzja osobista, prywatna, a nie narzucona przez wspólnotę.

Katolicyzm ma jednak wciąż niebagatelne znaczenie polityczne, choćby dlatego, że staje się w Polsce medium społecznych lęków. Przede wszystkim lęku przed zmianą, która, zwłaszcza u ludzi starszych, niesie poczucie zagrożenia. Ludzie, którzy wychodzą na ulicę protestować z krzyżami i różańcami, mogą mieć autentyczne poczucie dyskryminacji, bo wchodzą w świat, który jest im obcy. Protestujący zresztą zazwyczaj bywają przeciwskuteczni. Niszowy spektakl „Golgota Picnic”, który na festiwalu Malta obejrzałoby może kilkaset osób, rozdmuchali na całą Polskę. Na zajęcia jogi, organizowane dla mieszkańców przez poznańskie władze, po tym jak oprotestowano je jako demoniczne i zagrażające zbawieniu, przyszło 300 osób, a nie jak w poprzednim roku – 30.

Przekaz wiary 

Hierarchia kościelna jest z pewnością świadoma postępującej sekularyzacji i ateizacji i zabiega, co zrozumiałe, o zachowanie wpływów. Wybiera jednak głównie prostą negację. Dobrym przykładem jest to, co właśnie dzieje się wokół tzw. konwencji przemocowej Rady Europy, którą niedawno ratyfikował Sejm i Senat. Kościół wytoczył przeciwko niej najcięższe działa: jest antykobieca, neomarksistowska, doprowadzi do seksualizacji dzieci, zrujnuje tradycyjną rodzinę, dopuści kobiety do kapłaństwa (choć jakoś trudno sobie wyobrazić, by ratyfikowanie konwencji doprowadziło do wyświęcania kobiet). Nie ma tu miejsca na żadną rozsądną debatę.

Dlaczego batalia, która toczy się teraz, znów jest tak gwałtowna? Przypomnijmy sobie z ostatnich miesięcy: ataki na „gender”, in vitro, antykoncepcję. O tyle to dziwne, że w Polsce lewica jest w rozsypce, antyklerykalny Twój Ruch praktycznie przestał istnieć, w Sejmie ogromną większość ma „partia przyjaciół Kościoła”. Rachityczne próby uchwalenia ustaw dotyczących in vitro czy związków partnerskich były dotychczas bez trudu pacyfikowane. Ale gdy się bliżej przyjrzeć, to ten triumfujący Kościół jest naprawdę atakowany, jednak nie tyle przez zorganizowane antykatolickie siły, co właśnie przez proces odchodzenia od nauki Kościoła. Przerwany został pokoleniowy przekaz wiary.

Kościół zdaje sobie sprawę, że traci wpływ na młode pokolenie. Nie pomogły szkoły obwieszone krzyżami i 1,5 mld zł z budżetu rocznie na pensje dla katechetów. Z badań prof. Józefa Baniaka wynika, że spory procent gimnazjalistów ma kłopoty nawet z tym, by wymienić osoby Trójcy Świętej; zaliczają do nich Matkę Boską, św. Józefa, a nawet Jana Pawła II.

W Hiszpanii trwa właśnie zażarta dyskusja dotycząca szkolnej nauki religii. Opublikowane nowe podstawy programowe tego przedmiotu wywołały protesty lewicy, bo zmieniają naukę religii w jawną katechezę, eliminują naukę o wyznaniach innych niż chrześcijaństwo. Lewica żąda też zmian systemowych, bo w Hiszpanii treści nauczania oraz listę nauczycieli ustala episkopat, ale opłaca państwo. W Polsce wygląda to podobnie: państwo płaci, nie mając żadnego wpływu na to, kto i czego uczy na katechezie w publicznych szkołach. Ale u nas nie wywołuje to już żadnych protestów. Wielu księży i katechetów od lat postuluje, by nauczanie religii przenieść z powrotem do parafii, bo to mu pozwoli odzyskać autentyczny charakter. Jednak episkopat stanowczo przecina te dyskusje. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że w szkole działają jeszcze jakieś elementy presji i przymusu. Do parafii dotarliby tylko ci naprawdę zainteresowani, a Kościół w Polsce robi wiele, by się nie policzyć.

Według antropologa kultury prof. Wojciecha Burszty za taką mentalną i intelektualną kondycję polskiego Kościoła odpowiedzialny jest w dużej mierze… Jan Paweł II. Wybranie go na papieża sprawiło, że cały polski Kościół poczuł się wybrany. Ale też papież wykonywał za niego całą intelektualną i duszpasterską robotę. Pozwalał trwać w błogim samozadowoleniu, wręcz megalomanii. Ponadto przez lata pontyfikatu Jana Pawła II obowiązywała zasada, że krytyka Kościoła równa się krytyce papieża. Nienawykły do krytyki Kościół po śmierci Jana Pawła II pokazał obronno-warowną twarz.

CBOS w ostatnich badaniach nie przypadkiem przyjął za cezurę 2005 r., czyli właśnie rok śmierci Jana Pawła II, bo nie pozostała ona bez wpływu na religijność Polaków. Wiernych ubywa, a ci, którzy deklarują się jako wierzący, coraz częściej nie akceptują albo nie znają podstawowych prawd wiary. Po śmierci Jana Pawła II te trendy przyspieszyły. Pokolenie JP2, z którym wiązano takie nadzieje, okazało się efemerydą. Zmienia się wszystko: styl życia, hierarchie wartości, otwartość na świat. Katolicyzm staje się w tym świecie po prostu jedną z opcji. I nawet w samym Kościele słychać już głosy, że trzeba się z tą sytuacją pogodzić. Zakonnik Marcin Radomski na portalu Fronda stwierdził: to dobrze, że spada liczba katolików, bo znaczy to, że dokonuje się proces radykalizacji.

Coraz częściej słychać tezę, że Kościół albo będzie radykalny, albo straci wyrazistość i powoli roztopi się w społeczeństwie. Pojawiają się porównania do Francji, gdzie w Kościele mawia się, że katolików jest co prawda mało, ale dobrej jakości. Takich, którzy angażują się w życie Kościoła, znają jego naukę, traktują ją poważnie i chcą stosować we własnym życiu. Różnica między nimi a naszymi radykałami jest taka, że ci ostatni chcieliby ją stosować także, a może przede wszystkim, w cudzym życiu.

A co z przeciętnym, nieradykalnym katolikiem? Po co mu Kościół, skoro go nie słucha i coraz częściej go omija? Nawet najsilniejsza presja na państwo nie sprawi, żeby te cywilizacyjne i kulturowe tendencje się odwróciły. Badania potwierdzają, że dzisiejszy Kościół, wciąż potężna społeczna instytucja – niedługo przed 10 rocznicą śmierci papieża Polaka – ma z Polakami kłopot. Intensywne szukanie winnych niewiele tu zaradzi.

Polityka 11.2015 (3000) z dnia 10.03.2015; Społeczeństwo; s. 18
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną