Modny obecnie w Polsce ruch preppersów skupia obywateli świadomych istnienia zagrożeń rozmaitymi katastrofami występującymi na świecie i przygotowanych na to, żeby stawić im czoło. W pewnej głęboko zakonspirowanej warszawskiej piwnicy spotykam się właśnie z grupą preppersów, szykujących się do przetrwania jednej z takich nadchodzących katastrof.
– Jakiej konkretnie katastrofy się obawiacie? – pytam preppersa Pawła, starającego się oświetlić latarką przytulne pomieszczenie, w którym się znajdujemy.
– Kiedyś baliśmy się zderzenia Ziemi z asteroidą. Potem baliśmy się potężnego impulsu elektromagnetycznego, który unicestwi całą elektryczność na świecie. Teraz z kolei boimy się, że kandydat Duda jednak nie zostanie prezydentem, a jesienią Jarosław Kaczyński znowu przegra wybory.
– To byłby dla nas prawdziwy koniec świata! – potwierdza żona preppersa Ewa.
– Uważacie, że zagrożenie jest realne?
Prepperka Zosia przewiduje, że kluczowe będzie przetrwanie pierwszej fali uderzeniowej, idącej z mediów głównego nurtu.
– Moim zdaniem najlepiej tę falę przeczekać w kościele, pod jakimś krzyżem albo w namiocie na Krakowskim Przedmieściu. Jeśli niczego takiego w pobliżu nie ma, w ostateczności można się położyć nogami w kierunku redakcji „Gazety Wyborczej” i przykryć pałatką.
– Co potem?
– Potem trzeba uciekać do pracy w Anglii lub Irlandii, ewentualnie szukać schronu lub dobrze wyciszonej piwnicy, takiej jak nasza, gdzie nie będzie słychać „Faktów” TVN, głosu redaktora Lisa i redaktor Olejnik.
Jak się dowiaduję, bardzo ważny dla przetrwania jest specjalny plecak preppersa z podstawowym wyposażeniem, na które składają się środki uspokajające, różaniec, stare numery „Gazety Polskiej”, wywiady rzeki z Jarosławem Kaczyńskim, komplet rozmów braci Karnowskich z senatorem Biereckim, plus tom eseistyki J.