Ale po kolei.
Z moralnością jest tak, że jej nakazy są natarczywe i apodyktyczne, narzucając się nam bez pomocy argumentacji. Skoro pożyczyłeś, masz dług oddać, bez względu na twoje poglądy na moralność. W szczególny zaś sposób sfera moralna odcina się od sfery egoistycznego interesu. Nakazy i normy moralne zdają się obowiązywać bezwarunkowo, a w każdym razie nie pod warunkiem korzyści, jakie może przynieść ich przestrzeganie. Gdy więc mówi się, że „warto” ich przestrzegać, zdradza się moralność z interesem. Bo „warto” znaczy przecież tyle co „opłaca się”.
Nie dość na tym. Moraliści wszystkich czasów z dumą podkreślają, że nakazy moralnej cnoty, łącznie z ową skrojoną na miarę małego grzesznika „przyzwoitością”, wcale nie prowadzą do maksymalnych korzyści. Lepiej w świecie mają się ci, którzy przynajmniej czasami dopuszczają się grubej niesprawiedliwości, kierując się w pierwszym rzędzie własną korzyścią. Tacy ludzie, jeśli są sprytni, również cnotę potrafią obrócić na własną korzyść, praktykując ją (z odpowiednimi wyjątkami) dla pozyskania jak najlepszej opinii u bliźnich, a i swych własnych oczach również.
Moralista za nic w świecie nie powie „warto być przyzwoitym”. Powie co najwyżej: „masz być przyzwoitym!”. Jednak i przed tym się wzdrygnie, bo w całym szeregu moralnych epitetów, nakazujących i wychwalających cnotę, akurat „przyzwoity” zajmuje miejsce poślednie, z trudem mieszcząc się w królestwie moralnych ideałów. „Sprawiedliwy”, „szlachetny”, owszem. Te słowa wyrażają integralną doskonałość moralną.