Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Wiara po swojemu

Polska niekatolicka, czyli w co wierzą niewierni

Niekwestionowany wydaje się dzisiaj skręt w kierunku bardziej zindywidualizowanej i jednocześnie mniej zinstytucjonalizowanej religijności. Niekwestionowany wydaje się dzisiaj skręt w kierunku bardziej zindywidualizowanej i jednocześnie mniej zinstytucjonalizowanej religijności. Alan Swart / PantherMedia
Przynależność Polaków do Kościoła rzymskokatolickiego staje się coraz bardziej umowna. Około 3,5 mln osób nie identyfikuje się z żadną sformalizowaną religią. Ale w coś wierzą. Pytanie: w co?
Noc KupałyAndrzej Sidor/Forum Noc Kupały

W ostatnim spisie powszechnym (2011 r., dane ogłoszono w 2014 r.) po raz pierwszy od 80 lat umieszczono pytanie o wyznanie. Prawie 88 proc. Polaków określiło się jako wierni Kościoła rzymskokatolickiego. Gdy jednak kilka miesięcy temu analitycy CBOS zliczyli tych, którzy wierzą we wszystkie składowe wiary katolickiej (a więc m.in. w to, że Bóg wysłuchuje modlitw, w zmartwychwstanie, cuda itd.), ale odjęli tych, którzy jednocześnie przyjmują niektóre z wierzeń pozachrześcijańskich (np. w reinkarnację albo w to, że zwierzęta mają duszę), okazało się, że wyznawców ścisłej doktryny katolickiej jest nad Wisłą ledwie 5 proc.! Związek Polaków z Kościołem rzymskokatolickim staje się zatem coraz bardziej powierzchowny, a odejścia od niego będą zapewne powszechnieć. Pytanie: dokąd?

Jak wynika ze spisu powszechnego, tysiąc osób deklaruje, że ich wyznanie to ateizm, a 500 osób: agnostycyzm. 15 tys. osób zaznaczyło rubrykę „Inne”. 7 proc. ankietowanych odmówiło informacji o swoim wyznaniu. To 2,7 mln mieszkańców Polski. Kolejnych prawie 930 tys. osób określa się jako nienależące do żadnego wyznania. Trudno automatycznie uznać je wszystkie za niewierzące. Można raczej przyjąć, że ok. 3,5 mln ludzi w Polsce nie deklaruje przynależności do żadnej mniej czy bardziej sformalizowanej religii – wierzy, ale inaczej, po swojemu.

Kiedy ankieterzy CBOS szczegółowo przepytali o stosunek do poszczególnych prawd i dogmatów głoszonych przez Kościół katolicki, tych, którzy – mimo niezgody z pewnymi dogmatami czy wiarą w nieprzyjęte w katolicyzmie elementy – opisali się jako wierzący i stosujący się do wskazań Kościoła uzbierało się 39 proc. Tylko nieco ponad jedna trzecia badanych wierzy, że zgodnie z nauką Kościoła po śmierci – w zależności od postępowania na ziemi – trafia się do nieba, piekła lub czyśćca. Także co trzeci pytany jest przekonany, że śmierć wprawdzie nie jest końcem, ale trudno przewidzieć, co po niej nastąpi. Tylko 25 proc. ankietowanych zdecydowanie wierzy w istnienie piekła. Ponad 60 proc. jest za to przekonanych, że każdy może oczekiwać zbawienia. Aż dwie trzecie przyznaje się do niewywodzącej się z katolicyzmu wiary w przeznaczenie – istnienie dobrego lub złego losu.

Rozmijanie się wrażliwości współczesnego Polaka i zinstytucjonalizowanego Kościoła widać jaskrawo także w bieżących debatach społecznych. Nieustająco potępiane przez hierarchię zapłodnienie in vitro popiera 80 proc. teoretycznie katolickiego społeczeństwa.

Drugi pod względem liczebności w Polsce Kościół prawosławny w spisie powszechnym okazał się prawie trzykrotnie mniejszy, niż deklarowali jego przedstawiciele (to właśnie zwierzchnicy Kościołów i związków wyznaniowych przez lata byli podstawowym źródłem informacji o wielkości ich wspólnot w Polsce) – wiernych ma niecałe 160 tys. Ok. 140 tys. liczą szeregi wyznawców i sympatyków świadków Jehowy. Połowę mniej jest luteranów, czyli wiernych Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Po ok. 30 tys. dusz zrzeszają społeczności Kościoła greckokatolickiego oraz Kościoła zielonoświątkowego. 10 tys. mieszkańców Polski przynależy do Starokatolickiego Kościoła Mariawitów.

Innowiercy

Członkowie kilkudziesięciu innych Kościołów, związków wyznaniowych,  ruchów religijnych i prądów to według szacunków na podstawie spisu powszechnego w sumie 59 tys. osób. Tu jednak zaczynają się schody, bo faktycznie już sama liczba żyjących w Polsce muzułmanów oscyluje koło 20–30 tys. Trudno ją uchwycić, gdy do żyjącej od wieków w Polsce mniejszości tatarskiej tradycyjnie wyznającej islam doliczyć trzeba coraz częściej zjeżdżających do Polski emigrantów, a wreszcie – konwertytów.

Spis powszechny właściwie nie wychwycił zadeklarowanych wyznawców judaizmu, choć 7,5 tys. osób określiło swoją tożsamość narodowo-etniczną jako żydowską. Wyznawców religii mojżeszowej zapewne w Polsce przybywa, ale najwyraźniej wolniej, niż można wnosić z medialnego zainteresowania tym zjawiskiem (prawdopodobnie współtworzą grupę 15 tys. osób, które wskazały jako wyznanie „inne”). W świetle danych GUS najliczniejsze, bo zrzeszające kilkanaście tysięcy osób, są wyznania tradycji orientalnej, czyli odmiany buddyzmu i hinduizmu.

Zainteresowanie wyznaniami orientalnymi, wpisane w ruch New Age, w Polsce zaczęło się pojawiać już w latach 60. Malarz Andrzej Urbanowicz stworzył wtedy pierwszą sangę buddyjską w Katowicach – mówi prof. Mirosław Pęczak, socjolog. Ten początkowy import duchowości był detaliczny, ograniczony do wąskiego kręgu artystów i intelektualistów. Hurt ruszył w latach 80. – a impetu nabrał na początku transformacji.

W latach 90. zarejestrowanych zostało 114 nowych związków wyznaniowych (dziś funkcjonuje ich 166). Odziani w barwne szaty misjonarze Hare Kriszna między straganami-szczękami i buddyjscy nauczyciele spoglądający z plakatów na płotach toczyli walkę o rząd dusz już nie tylko bohemy, ale też urzędników czy drobnych przedsiębiorców. – Czytanie wschodnich autorów czy nauka medytacji stały się modne. I z czasem wokół tego zaczął robić się biznes w wydaniu wcześniej znanym z jarmarków i odpustów – w sprzedaży pojawiły się senniki, przepowiednie, cudowne maści na wszystko, amulety – opowiada Mirosław Pęczak. Na początku lat 90. gust czytelników uprościł się i spłaszczył. Przaśna komercjalizacja objęła wschodnie wierzenia tak samo jak tradycyjny katolicyzm, zanim autentycznie zakorzeniły się w Polsce na szerszą skalę.

O co współczesność uzupełnia tę tradycyjną mapę duchową? Trudno tu mówić o zwartych ruchach czy prądach, bo cała istota współczesnej duchowości polega na przemieszaniu przeróżnych elementów, na samodzielnym szyciu patchworka na własną miarę – toteż każdy wygląda inaczej. Poniższa systematyka jest umowna, a wymienione kategorie płynnie przechodzą jedna w drugą.

Poszukiwacze sensu

Konrad Kuśnierzewski, inżynier telekomunikacji, uważa, że jego duchowość płynie wprost z analitycznej konstytucji jego umysłu. Bo wyszedł z domu katolickiego – w niedzielę do kościoła, w tygodniu na religię. A jego nurtowało, po co to wszystko? Wsłuchiwał się w czytania, kazania. Potem zaczął też czytać Pismo Święte. I przez to już czuł się trochę podejrzany. Bo niby Kościół zachęca, żeby czytać, ale gdy ktoś w końcu zaczyna to robić, słyszy pytania: „Czego tam szukasz?”, „Może wątpisz?”.

Konrad, czytając Nowy Testament, faktycznie zwątpił w oficjalny Kościół jako zbyt bliski temu, co 2 tys. lat wcześniej krytykował Chrystus. Ale nigdy nie pociągnęły go żadne egzotyczne praktyki religijne. W kulturze, w której jest, mówi, czuje się u siebie. Mówi też, że zdecydowanie czuje się osobą wierzącą. Choć Pisma już nie czyta, pytanie „Po co to wszystko?” ciągle stawia. Parę lat temu doszedł do wniosku, że odpowiedź na to pytanie brzmi „By przetrwać”. Od weekendu do weekendu, od urlopu do urlopu. Do emerytury. Do końca. Ta odpowiedź go zasmuciła. Więc pyta dalej. Niedawno rzucił dobrze płatną posadę w korporacji, by zająć się pracą bliższą ludziom. Liczy, że dzięki temu na swe pytania też znajdzie jakąś lepszą odpowiedź.

Tanna Jakubowicz-Mount, psychoterapeutka od lat pomagająca ludziom w odnajdywaniu własnej duchowości, potwierdza, że trafia do niej wiele osób szukających autentycznych wartości, znękanych konsumpcjonizmem i eksploatowaniem siebie samych, innych ludzi, natury. Kogoś zwolniono, ktoś latami pracuje na wysokim stanowisku przy produkcji cukierków albo papierosów i nagle zaczyna dostrzegać, że to, co robi, jest bez sensu. – Ale są i tacy, którzy już na starcie odmawiają udziału w wyścigu szczurów. Zamiast kariery i sukcesu finansowego wolą szukać spełnienia w pracy zgodnej z pasją i powołaniem. To trendy zauważalne na całym świecie.

Działania naszego zespołu, a także innych podobnie myślących terapeutów, nie są kontrkulturowe – podkreśla Jakubowicz-Mount. – Tworzymy alterkulturę, alternatywę dla masowej konsumpcji.

Alterkulturowcy zwołują Międzynarodowe Zgromadzenia Kręgów, gdzie siadają obok siebie ludzie różnych ścieżek duchowych. Wracają do korzeni starych kultur i tradycji afirmujących życie. Odtwarzają praktyki szamańskie, w poszukiwaniu tej najbardziej pierwotnej więzi człowieka z naturą. W wakacje kręgi, szałasy potów, warsztaty z wiedźmami ruszają pełną parą.

Prof. dr hab. Halina Grzymała-Moszczyńska, psycholog religii z UJ, dodaje, że w społeczeństwach Zachodu zwykle słyszy się taką oto autodiagnozę: „Nie jestem religijny, ale moja duchowość jest dla mnie ważna”. Mówi również, że ten rodzaj potrzeb jest ludziom wrodzony, związany z rozwojem mózgu. Z obserwacji i badań profesorki wynika, że wśród Polaków także coraz częściej duchowość rozumiana jest nie jako relacja z Bogiem czy Absolutem (albo nie tylko w ten sposób), ale jako dążenie do poczucia sensu w bieżącym życiu.

Córki Wielkiej Matki

Justyna Masella-Praszyńska, terapeutka i pedagożka, w młodości modliła się, by Bóg ją uwolnił od wiary. Obawiała się, że wyniesiona z domu religijność ściąga ją w dół jak kamień, że nie pozwoli zostać wolnomyślicielką. – I był taki moment, że na krótko przestałam wierzyć. Ale było to bardzo dziwne doświadczenie. Jakbym nie ufała samej sobie, że je przeżywam.

Do duchowości wróciła dzięki terapii. Po pracy indywidualnej, grupowych spotkaniach DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) i warsztatach wyjazdowych poczuła siłę ciała i jego łączność z Wszechświatem i z ludźmi. – Moją pierwszą warszawską terapeutką była Matka Boska. Na podwórku żoliborskiej kamienicy, w której wynajmowałam mieszkanie, stała kapliczka. Siadałam przed nią i mówiłam do niej. Że mi trudno, że mnie to miasto przytłacza, że z moim partnerem jest mi źle. A Matka Boska mi odpowiadała. Nie interesuje mnie, czy rzeczywiście do mnie mówiła, czy tylko mi się wydawało. Interesuje mnie, że to działało.

Justynie do dziś bliska jest postać katolickiej Matki Boskiej z jej siłą, energią i obejmującą wszystkich miłością. Ale katolicyzm jako spójny system wierzeń ostatecznie przestał jej pasować: – Dla mnie ciało jest absolutnie święte, przez nie mam dostęp do siebie i przez pracę z ciałem pomagam innym ludziom. Nie jestem w stanie zgodzić się na obarczanie go różnymi związanymi z katolicyzmem zakazami.

Z obserwacji Tanny Jakubowicz-Mount wynika, że głód nowej duchowości najsilniej ujawniają kobiety. Na współorganizowanych przez psychoterapeutkę zlotach i warsztatach dysproporcja jest ewidentna – na 16 uczestniczek czterech uczestników. Różnych form wspólnej pracy nad psychiką i duchem skierowanych wyłącznie do kobiet jest co najmniej kilkakrotnie więcej niż podobnej oferty dla mężczyzn. Trochę dlatego, że kobiety bardziej lgną do wspólnoty, trochę – bo potrzeba dowartościowania kobiecego ciała, będącego nieustannie w opresji estetycznej i religijnej, staje się szczególnie dojmująca.

Bracia i siostry Księżyca

Aleksandrze Kuenstler, współwłaścicielce warszawskiej szkoły jogi i douli pomagającej kobietom przy porodach, marzyłoby się wyznanie, w którym świętuje się przesilenie letnie lub zimowe. Albo pełnię Księżyca. Do takiej religii, trochę pogańskiej, w ścisłym związku z naturą, cyklem pór roku, chętnie by się przyłączyła. Od kiedy pamięta, silne wzruszenia o zabarwieniu religijnym przeżywała na spacerach, w górach, kontemplując piękno przyrody. Jej dom był katolicki – niepraktykujący, dość liberalny, zdecydowanie laicki. Aleksandra ze swoimi poruszeniami serca trochę od rodziny odstawała.

Prof. Halina Grzymała-Moszczyńska relacjonuje, że zespół naukowców z Religious Experience Research Unit w Oxfordzie poprosił czytelników gazet o przesłanie opisu swoich głębokich doświadczeń duchowych. – Ludzie najczęściej wymieniali przeżycia duchowe związane z doświadczeniem harmonii i jedności z naturą – opowiada. – Na drugim miejscu pojawiły się sytuacje niebezpieczne dla zdrowia lub życia i cudowne ocalenie. W bardzo nielicznych wizjach występowały postacie Jezusa i Maryi. Częściej też pojawiały się w otoczeniu przyrody lub domu niż w kościele.

Aleksandra w czasie studiów odkryła jogę, która stała się dla niej rodzajem praktyki duchowej. Wyszła za mąż za buddystę, ale sama – jak mówi – formalnie pozostała chyba bezwyznaniowa. Choć nadal czuje bardzo silną potrzebę, by modlić się chociaż raz dziennie: – W domu przed głównym posiłkiem dziękujemy za jedzenie, za osoby, które je przygotowały, za rośliny, z których jest przygotowane. Wieczorem też staram się dziękować za to, co się wydarzyło. Komu? W tej mojej duchowości nie ma żadnych dodatkowych bytów. Chodzi o poczucie łączności z innymi ludźmi, Ziemią, naturą.

Aleksandra jest pod wrażeniem niedawnych pierwszych obchodów Międzynarodowego Dnia Jogi. Na Pole Mokotowskie przyszły tysiące ludzi. Żadnego alkoholu, jedzenie wegetariańskie, wszystko ekologiczne. Gdy ludzie się rozeszli, na trawniku nie został ani jeden papierek.

Halina Grzymała-Moszczyńska spotyka się też z poszukiwaniem duchowości w stylu hollywoodzkim, jak z filmu „Jedz, módl się, kochaj”. – Ludzie myślą: uwierzę w coś, to będzie happy end. Znajdzie się praca, partner i pieniądze, wszystkie życiowe problemy i rozterki znikną. To naiwność – duchowość nie ma w pakiecie happy endu.

Duchowość prywatna wcale też nie jest impregnowana na zakusy komercji. Granica między rzeczywistymi wartościami lub też drogą do nich a rynkiem z jego czujną łapczywością nieustająco się zaciera. Z drugiej strony to właśnie rynek i popkultura, bywa, dostarczają pożywki poszukiwaczom duchowych nowości. W ostatnim spisie powszechnym ponad 1,3 tys. mieszkańców Polski jako swoje wyznanie wpisało jediizm lub jedaizm, czyli religię Jedi, rozpowszechnioną przez film „Gwiezdne wojny”. I niekoniecznie musi to być żart czy ironia. W Czechach i krajach anglosaskich podobne deklaracje zgłasza kilkanaście–kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Religia osobista

Prof. Anna Sobolewska z IBL PAN zwraca uwagę, że przesunięcie wierzeń religijnych z obszaru tradycji związanej z miejscem urodzenia do sfery wolnego wyboru jest przedstawiane przez publicystów religijnych i katolickich jako negatywny skutek New Age. „Królują metafory handlowe: targ, rynek, supermarket wiary, lub gastronomiczne: bar sałatkowy albo kawowy” – pisze w swojej książce „Co nam zostało z Nowej Ery?”. Można by jednak, zachęca autorka, spojrzeć na fakt sprywatyzowania religii jak na wartość pozytywną: „Poznawanie nieetnicznych religii to po prostu szukanie duchowej ojczyzny”.

Jak konkludują badacze CBOS: „Niekwestionowany wydaje się skręt w kierunku bardziej zindywidualizowanej i jednocześnie mniej zinstytucjonalizowanej religijności”. Prof. Mirosław Pęczak zwraca uwagę, że jeszcze 30 lat temu prywatyzacja duchowości, swoista wiara na własną rękę, była obecna w debacie także w ramach Kościoła katolickiego. – To był nurt Kościoła otwartego, reprezentowany między innymi przez Kluby Inteligencji Katolickiej, które pełniły ważną rolę w latach 70. i 80. W III RP, zwłaszcza po śmierci Jana Pawła II, górę wziął jednak Kościół ludowy – z silną rytualizacją i ostrym przekazem, że droga do Boga jest jedna, a poza Kościołem nie ma zbawienia.

W reakcji na to częstą postawą jest niewygodny rozkrok. Bo tych, którzy wciąż określają się jako katolicy, nieprzejednany konserwatyzm hierarchii razem z komercjalizacją religijnych rytuałów często niby odstręcza, ale też ostatecznie odejść z Kościoła jakoś strach. Być może w kolejnym spisie powszechnym przydałoby się umieścić wprost sformułowaną opcję „wyznaję swoją osobistą religię/wierzę po swojemu”.

Polityka 30.2015 (3019) z dnia 21.07.2015; Społeczeństwo; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Wiara po swojemu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną