Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Czas horroru

Jak literatura odsłania społeczne nastroje

„Literacka przemoc staje się nie tylko moralna, ale też efektywna. To był zwrot w kulturze, zapowiadający jakąś zmianę w relacjach społecznych”. „Literacka przemoc staje się nie tylko moralna, ale też efektywna. To był zwrot w kulturze, zapowiadający jakąś zmianę w relacjach społecznych”. Kitch Bain / PantherMedia
Prof. Przemysław Czapliński, krytyk literacki, o tym, jak literatura odpowiada na polskie przemiany ostatnich 30 lat i co możemy z niej wyczytać o naszym społeczeństwie.
Kadr z filmu „Plaga Zombie”. Horrory to nie tylko rozrywka, to także użyteczna metafora do opisania dzisiejszych społecznych emocji.Everett Collection/EAST NEWS Kadr z filmu „Plaga Zombie”. Horrory to nie tylko rozrywka, to także użyteczna metafora do opisania dzisiejszych społecznych emocji.
Prof. Przemysław CzaplińskiBartosz Bobkowski/Agencja Gazeta Prof. Przemysław Czapliński

Jacek Żakowski: – Czy Polacy zwariowali?
Przemysław Czapliński: – Na pewno nie!

To co tu się dzieje?
Myślę, że to jest skumulowana reakcja na dziesiątki lat niekomunikowania się władzy ze społeczeństwem.

Wina władzy?
Rezultat kultury. Nie przypadkiem najważniejsze teksty polskiej literatury mają monologowy charakter. Od szlacheckiej sylwy poczynając, przez wielkie monologi romantyków, po „Transatlantyk” Gombrowicza. W domu, w szkole, w kościele wciąż jesteśmy słuchaczami. Nikt nie czeka na naszą odpowiedź. A my bez końca czekamy, aż będziemy mogli wszystko z siebie wyrzucić. I nie jesteśmy ciekawi odpowiedzi. Najsłabszą częścią polskiej kultury jest kultura słuchania innych.

Czyli wina kultury?
Przeciw której ludzie się buntują, próbując stworzyć nowe środki porozumienia.

Bunt głuchych przeciw powszechnej głuchocie?
Szukanie pomysłów, co zrobić, żebyśmy zaczęli się słyszeć. Od 30 lat widać, jak literatura nam je podsuwa.

Zapowiadając to wielkie pęknięcie?
Nie na tyle, żebym się go spodziewał. Ale z ewolucji powieści można było wyczytać, co się święci.

Jak?
Śledząc, jak ewoluowały emocje. Od stłumionej radości u schyłku lat 80. do dzisiejszego buntu.

Prześledźmy tę ewolucję. Co tłumiło radość schyłku lat 80.?
Polityka zawstydzania. Zawstydzanie korygujące zachowania ludzi jest potrzebne każdemu społeczeństwu. Ale w sensownym wymiarze. A w polskiej historii ostatnich 30 lat wstyd został przeciążony.

Co to oznacza?
Od początku lat 90. byliśmy zawstydzani i nawzajem zawstydzaliśmy się określeniami takimi, jak „homo sovieticus”, „wieś popegeerowska”, „postawy roszczeniowe” czy „niedojrzała demokracja”. To miało zachęcać do porzucenia socjalistycznej mentalności, zawierzenia elitom i wybrania kapitalistycznego wyścigu. Teraz ta strategia się dramatycznie załamała. A literatura była mądrzejsza. Od początku projektowała nowe więzi.

Jakie więzi?
Społeczne. Już w połowie lat 80. zaczęła wymyślać nowe społeczeństwo – otwarte na inność, pluralistyczne, zdolne do skonfrontowania się ze wstydliwymi wydarzeniami z historii. Dokonała tego, sięgając do przeszłości. Najważniejsze książki tamtego okresu – „Sublokatorka” Hanny Krall, „Umschlagplatz” Jarosława Marka Rymkiewicza, „Weiser Dawidek” Pawła Huelle, „Zagłada” Piotra Szewca, „Bohiń” Tadeusza Konwickiego – dokonały historycznego dzieła. Poszerzyły obrzęd dziadów, wciągając nas w fabuły wspominające nieobecnych innych – zwłaszcza polskich Żydów. W ten sposób wymyśliły inne społeczeństwo – takie, które dostrzega pustkę wokół siebie, ma świadomość, że samo się do jej powstania przyczyniło i wyciąga z przeszłości przestrogę. Ten okres zamknęły „Absolutna amnezja” Izabeli Filipiak i „Hanemann” Stefana Chwina.

Co konkretnie zamknęły?
Czas koncentrowania się na pokazywaniu społeczeństwa, które podlegając opresji politycznej – w czasie zaborów, okupacji, w PRL – było opresyjne wobec swoich wewnętrznych Innych. Literatura tego okresu zaproponowała inny model więzi społecznej, uświadamiając, że bywaliśmy zjednoczeni opresją, ale nie byliśmy solidarni wobec słabszych. Sugerowała też, że czas przejść do społeczeństwa, w którym nasi Inni odzyskają głos i prawa. W literaturze to przestało działać już w połowie lat 90.

Dlaczego?
Bo miejsce ofiar dawnej zbiorowej nietolerancji zajęły ofiary nowego systemu.

Znikła beztroska, optymistyczna radość, którą chcieliśmy się podzielić z innymi, więc znów zajęliśmy się sami sobą?
Nie było beztroski. Chodzi o to, że powaga i wzniosłość przypadały w udziale nieobecnym. A pisarze zauważyli, że ofiary są również wśród nas, a nie tylko w przeszłości. W prozie Marka Nowakowskiego, Edwarda Redlińskiego, Sławomira Shutego, Mariusza Sieniewicza, Rafała Ziemkiewicza zderzenie społeczeństwa z realiami kapitalistycznymi zaczęło być przedstawiane jako zbiorowe upokorzenie, które dotyka i zawstydza nasze zbiorowe ciało. Cechy dotychczasowego pokrzywdzonego odmieńca – Żyda, kobiety, homoseksualisty – zostały przepisane na większość, czyli na tak zwanego zwykłego człowieka. Sytuacja się odwróciła. To większość, w swojej zwykłości, stała się w literackim opisie ofiarą systemu – wyzysku, nierówności, wchodzenia obcych na rynek – a także ofiarą zmian obyczajowych, które od środka demontują spójne dotąd grupy społeczne.

Kiedy się to zaczęło?
W literaturze jakieś pięć lat po transformacji, czyli wcześniej niż w socjologii, kinie, publicystyce. Pisarze jako pierwsi zaczęli przedstawiać rozpad dużych i małych podmiotów zbiorowych – od rodziny, poprzez społeczności małomiasteczkowe, klasy społeczne, aż po wspólnotę religijną i państwo.

Polska wina zmieniła się w grzech społeczny, jak Kościół mówił przed wojną?
Zastąpiło ją przestępstwo nowego systemu. Zmianie tematu towarzyszyła zmiana konwencji literackiej. W pierwszym okresie dominował pastisz powieści detektywistycznej opisującej śledztwo, które miało odpowiedzieć na pytanie, kto usunął inności z polskiego społeczeństwa. Sprawcą okazywało się zbyt normatywne społeczeństwo, które w jednolitości widziało szansę na przetrwanie opresji. Tym samym modelem narracji posłużyli się wiele lat później Pasikowski w „Pokłosiu” i Pawlikowski w „Idzie”.

To już była druga dekada XXI w.
A literatura od połowy lat 90. do połowy pierwszej dekady XXI w. była już gdzie indziej. Powieść detektywistyczną zastąpiła powieść sensacyjna, ukazująca, jak nowy system dokonuje przestępstwa polegającego na eliminowaniu podmiotów zbiorowych.

Zbrodnia na rodzinie, zbrodnia na narodzie, zbrodnia na państwie.
Demontowanie powodujące, że te podmioty znikają. Znika rodzina, bo każdy ma prawo do egoizmu. Znika klasa robotnicza, bo pracodawca ma takie przywileje, że żadna więź między pracownikami nie powstanie. Znika wspólnota religijna, bo dominuje retoryka przekonująca społeczeństwo do nowej religijności – otwartej, ekumenicznej, pokornie przepraszającej. Na końcu znika państwo, które daje się włączyć w struktury międzynarodowe i przyjmuje zewnętrzne prawo. Dla wszystkich tych podmiotów wspólna jest bezsilność, wynikająca z braku prawa do stosowania przemocy.

Jak u Fukuyamy, przemoc fizyczna traci na znaczeniu także w wydaniu państwowym, bo jej miejsce zajmuje przemoc ekonomiczna.
W literaturze to biegło trochę inaczej. W pierwszym okresie zdominowanym przez powieść detektywistyczną bardzo wyraźny był postulat wyeliminowania przemocy – państwowej, społecznej, prywatnej. Chodziło o stworzenie społeczeństwa opartego na zasadzie poszanowania inności, a nie na dominacji, sile i podporządkowaniu. Krall, Chwin, Huelle, Szewc pisali wedle Levinasowskiej etyki spotkania z Innym, wobec którego wyrzekamy się stosowania przemocy. Natomiast etap powieści sensacyjnej, który zaczął się w połowie lat 90., pokazywał, że postulat rezygnacji z przemocy zawiódł. Światem rządzi aż nazbyt efektywna przemoc nowych mechanizmów – rynku, warunków pracy – a sprzeciw jest nieskuteczny.

Dlaczego nieskuteczny?
Bo zwykli ludzie nie osiągają celu, sprzeciwiając się przemocy systemowej. Nawet gdy w desperacji sięgają po przemoc, która w tym okresie przestaje być tabu.

Literatura akceptuje przemoc?
Cała fala książek wprowadza ją jako naturalną reakcję. Powieść Dawida Bieńkowskiego „Nic” kończy się tym, że polski restaurator, z którym zagraniczny właściciel sieci nie przedłuża umowy, strzela do osoby, którą uważa za winną swojej sytuacji. Powieść Mariusza Sieniewicza „Czwarte niebo” dzieje się w podupadłym miasteczku. Do miasteczka przyjeżdża bogaty kapitalista, który urządza casting. Małomiasteczkowe kobiety, wychowane w tradycyjnej obyczajowości, muszą obscenicznie wystawić swoje ciała na widok publiczny. Oburzony bohater podkłada bombę pod halę, w której to się dzieje. W powieści Agnieszki Drotkiewicz „Paris, Londyn, Dachau” bomba wybucha w domu handlowym. W powieści Sławomira Shutego „Zwał” główny bohater zabija swoją przełożoną, która notorycznie go upokarza. U Demirskiego w dramacie pod znaczącym tytułem „Kiedy przyjdą podpalić twój dom, to się nie zdziw” robotnik namawia kolegów, by pobili dyrektora łajdaka.

Krew, która lała się w przeszłości, zaczyna się lać w czasie teraźniejszym.
Pojawia się fantazmat rozlewu krwi. Marzenie, żeby zastrzelić, zamordować, dokonać zemsty. I żeby przy okazji upokorzyć tego, który wcześniej nas upokarzał.

Czyli ekspiację za stare krzywdy zastąpiła zemsta za nowe krzywdy.
Ale nieskuteczna. Z punktu widzenia autorów – celowo nieskuteczna. Żaden z tych zamachów nie osiąga celu. Bomba w „Czwartym niebie” wybucha, kiedy kapitalisty nie ma w sali gimnastycznej. Restaurator u Bieńkowskiego rani niewinnego człowieka. Pracownik Burgerbanku z powieści Shutego prawdopodobnie nie popełnił morderstwa, a nawet jeśli, to bank pracuje nadal. W całym tym wątku widać, że zamach jest odruchem moralnym, ale nie ma pragmatycznego znaczenia. Przemoc jest ostatnim, bezsilnym krzykiem protestu.

Bardzo polskie. Jak powstanie warszawskie.
Nie bardzo. Bo od 200 lat polska literatura przekonywała o niemoralności przemocy. Przynajmniej od „Kordiana”, gdzie car staje się nietykalny, gdy składa przysięgę w kościele. U Struga, u Lema, u Jana Józefa Szczepańskiego przemoc była delegitymizowana. Nawet wobec zaborcy czy powojennych komunistów była niemoralna, jeśli miała przyjąć postać zamachu czy skrytobójstwa. Dobrze to widać w „Małej apokalipsie” Konwickiego, gdzie opozycjoniści namawiający głównego bohatera, żeby się spalił pod Pałacem Kultury, przedstawieni zostali jako ludzie niemoralni.

To tradycyjne potępienie przemocy słabnie na przełomie tysiącleci?
Znika. Przemoc okazuje się nieuchronna w obliczu nowej rzeczywistości i przestaje być niemoralna.

Jako gest rozpaczy?
Tak. Staje się moralnie uzasadnionym wyrazem rozpaczy, chociaż jej źródeł początkowo nie znosi, nie likwiduje.

Czyli rządzi TINA. Nie ma alternatywy. Zło jest nie do zabicia. W istocie trzeba się z nim ułożyć.
TINA oznaczała, że nie ma alternatywy dla ładu demokratyczno-liberalnego, bo jest on historyczną realizacją tego, co pragmatycznie skuteczne i moralnie dobre. Kto się temu przeciwstawia, jest nierozumnym oszołomem, człowiekiem niemoralnym i skazanym na porażkę. W polskiej literaturze to się zmieniło na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI w. W nowej odsłonie, jednocześnie z prawa i z lewa – u Jarosława Marka Rymkiewicza i u Olgi Tokarczuk – użycie przemocy nie tylko zyskuje moralną autoryzację, ale też prowadzi do celu. U Rymkiewicza od „Wieszania” po „Samuela Zborowskiego” widać społeczeństwo, które może się ukonstytuować i uzyskać tożsamość wyłącznie poprzez krew. Przez założycielską zbrodnię bądź ofiarę. U Olgi Tokarczuk w powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych” starsza kobieta sprawiedliwie wykonuje wyrok na czterech kolejnych mężczyznach winnych niegodziwego traktowania zwierząt. W powieści Joanny Bator „Ciemno, prawie noc” zostaje wykonany wyrok na pedofilu. W powieści Sylwii Chutnik tytułowe „Cwaniary” wymierzają karę mężczyźnie, który bije żonę, a potem wykonują wyrok na deweloperze pozbawiającym ludzi mieszkań. Literacka przemoc staje się nie tylko moralna, ale też efektywna. To był zwrot w kulturze, zapowiadający jakąś zmianę w relacjach społecznych.

Podobieństwo symboli w kilku głośnych powieściach nie musi oznaczać ważnego zwrotu w kulturze.
Ten nowy nurt przemocy nie tylko uprawnionej, ale też skutecznej, obejmował kilkadziesiąt książek. Nie kilka. A poza tym w grę wchodziły nie tylko symbole, ale i symptomy.

Czyli?
Symbole byłyby wyrazem przekonania o racjonalności przemocy. Znaczyłyby, że pisarz zaprojektował bohaterów, którzy przemocą powstrzymują zło, bo taka potrzeba wynika z jego analizy życia społecznego. Wprowadził przemoc, ponieważ nie widzi innego rozwiązania. Może tak jest w większości tekstów. Ale nie we wszystkich. W niektórych przemoc nie jest wymierzona w krzywdzące elementy systemu. Staje się symptomem, który nie wyraża żadnego przesłania.

Co by to znaczyło?
Może przemoc staje się dziś nie tylko środkiem działania i sposobem definiowania własnej tożsamości, ale też nośnikiem rozkoszy? To by znaczyło, że trzeba inaczej myśleć o jutrzejszym społeczeństwie. Koncepcja Hobbesowska, która uznawała państwo za jedynego dysponenta środków przymusu, może dziś już nie działać. Państwo jest na to za słabe, a jednostka – zbyt nieskrępowana. Może przemocy nie da się już wykluczyć w taki sposób, w jaki próbowało tego dokonać państwo nowoczesne? W ponowoczesnych realiach nie pytamy, jak przemoc wyeliminować, lecz jak ją uspołecznić. My na razie i tak mamy szczęście, bo w Polsce, a przynajmniej w polskiej literaturze, gniew wciąż służy najczęściej demonstrowaniu determinacji w jakichś sprawach wspólnych.

Czy z tych literackich głosów wynika, że w powietrzu wisi rewolucja?
Ta literatura używa języka partyzanckiego, a nie wojennego. Nie chodzi o rewolucję, ale o rebelię, rewoltę, bunt. Czyli doraźne skupienie energii społecznej i narodziny chwilowego podmiotu zbiorowego. Podkreślam krótkotrwałość, bo widać rosnącą moralną akceptację przemocy i wiarę w jej skuteczność, ale nie ma żadnego pomysłu, co dalej. Są najwyżej jakieś wnioski do wyciągnięcia, ale one mają charakter negatywny. Na przykład: jeżeli ludzie będą dalej uprzedmiotowiali zwierzęta, to kiedyś nastąpi odwet. Albo: przemoc domowa zbyt słabo ścigana przez prawo zostanie ukarana w trybie samosądu. W zeszłorocznej książce Zygmunta Miłoszewskiego znany z poprzednich powieści prokurator Szacki porzuca ścieżkę prawa i własnoręcznie wykonuje wyrok na kimś, kogo podejrzewa, że zabił jego córkę. Powieść nosi tytuł „Gniew”. Ale postawa Szackiego nie podpowiada, co dalej. Poza samosądem.

Ewolucja tytułów mówi wiele. Od nostalgicznych, romantycznych, ckliwych typu „Sublokatorka”, „Zachód słońca w Milanówku”, przez symboliczne „Czwarte niebo”, „Nic”, „Zwał”, po aktywistyczne, odwzorowujące emocje: „Wieszanie”, „Rebelia”, „Gniew”.
Bądźmy sprawiedliwi: „Weiser Dawidek”, „Sublokatorka”, „Umschlagplatz” to nie ckliwość i nostalgia, lecz poetyka imion własnych – wymagająca od literatury przedstawienia tego, co najbardziej pojedyncze. „Wieszanie”, „Rebelia”, „Gniew” to wezwania, które może wypełnić dopiero powstający podmiot zbiorowy. Ale wciąż nie ma odpowiedzi na pytanie, co dalej. Nie powstaje wizja nowego porządku.

Może ze strachu przed kolejną utopią. Po doświadczeniach XX w. nikt nie ma dość odwagi, by marzyć.
Literatura nie jest od tego, by proponować społeczeństwu nowe rozwiązania. Literatura jest po to, żeby pokazać, że istnieje problem. A problem polega dziś na tym, że najważniejsze języki interpretujące późny kapitalizm niewiele wyjaśniają. Dlatego większość ważnych książek trzeciej dekady prowadzi do chwilowego zawieszenia aktualnych reguł życia zbiorowego – rynkowych, obyczajowych, prawnych. Nowe zbiorowe podmioty zawiązują się do wykonania określonego zadania, któremu niewydolny porządek nie potrafi sprostać. Spontanicznie rysuje się rzeczywistość doraźnych osądów i samosądów, bo tak, jak jest, być nie może. Ale jak może być – w trwałym sensie – to trzeba będzie dopiero wymyślić. Stąd znieruchomienie historii.

A może nie chodzi o żaden nowy ład, tylko o korekty obecnego, który się wynaturzył. W polityce to bardzo dobrze widać. Kapitalizm – tak. Ale bez wypaczeń. Demokracja – tak. Ale trochę inna. Najbardziej antysystemowe ruchy typu kukizowców chcą tylko korekt od dawna proponowanych przez dużą część mainstreamu. JOW, prywatne finansowanie partii itp. to hasła radykalizujące system, a nie obalające go. Jako antysystemowe postrzegane jest to, co jest ultrasystemowe. To jest historyczny fenomen.
Ja jestem pan od literatury, nie od polityki. O Kukizie i o Komorowskim nie da się ze mną rozmawiać.

Więc co szklana kula literatury mówi teraz o naszej przyszłości?
Mówi, że wkroczyliśmy już w fazę horroru. Po etapie detektywistycznym, który nauczył nas, jak szukać śladów po nieobecnych, po etapie sensacyjnym, który uświadomił, że w miejsce rozmontowanych podmiotów muszą powstać nowe, wkraczamy w czas horroru.

Czyli?
Zdaje się, że polska wyobraźnia utkwiła w wyzwalającej pułapce. Wyzwolenie polega na tym, że horror pozwala wypowiedzieć najgłębiej skrywane lęki i odrazy. Horror – podobnie jak narracja detektywistyczna i sensacyjna – pojawia się w postaci pastiszu. Widać go w filmach, spektaklach, powieściach. Ale także w pracach naukowych – jak „Złote żniwa” Jana T. Grossa, „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera czy „Wielka trwoga” Marcina Zaremby, które konfrontują nas z grozą jako źródłem przerażającej ekstazy. Ludzie uciekają przed tym doświadczeniem, a zarazem do niego dążą, bo daje ono możliwość całkowitego wywrócenia istniejącego porządku i ustanowienia świata na nowo. Dopóki umawialiśmy się, że nigdy nie byliśmy źli, dopóty groza i obrzydliwość były cudze. Teraz odkrywamy je w społecznych pragnieniach.

A gdzie jest pułapka?
Horror przedstawia spotkanie z czymś, co przeraża. Przeraża tak bardzo, że paraliżuje. Aktualna wersja horroru sugeruje, że przejście progu obrzydliwości jest konieczne, aby ustanowić nowe społeczeństwo. A nie ma pewności, czy odrażająca ekstaza przyniesie oczyszczenie. Straszniejsze od horroru byłoby odkrycie, że nawet groza nie pomaga nam w wymyśleniu siebie samych na nowo. Utkniemy wtedy w pułapce wzajemnego straszenia się. To by znaczyło, że wyprawa po nowy porządek przekształci się w konwencjonalny spektakl.

Czyli?
Czyli może trwać i straszyć bez przewidywalnego końca.

rozmawiał Jacek Żakowski

Polityka 31.2015 (3020) z dnia 28.07.2015; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Czas horroru"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną