Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Dziki interes

Wojsko wyprzedaje pojazdy opancerzone: tracą podatnicy

Oddział Specjalny Żandarmerii Wojskowej z Gliwic i wóz opancerzony Dzik w akcji. Oddział Specjalny Żandarmerii Wojskowej z Gliwic i wóz opancerzony Dzik w akcji. Janusz Walczak / Forum
Wozy opancerzone, które miały służyć Żandarmerii Wojskowej 30 lat, rozsypały się po trzech. Podatnik stracił 33 mln zł. Odpowiedzialni za przetarg – pamięć.
Prezentacja Dzika w zakładach w Kutnie, listopad 2005 r.Igor Morye/Agencja Gazeta Prezentacja Dzika w zakładach w Kutnie, listopad 2005 r.

Za kilka dni każdy będzie mógł zostać właścicielem wozu opancerzonego Dzik II. Agencja Mienia Wojskowego właśnie wystawia je na sprzedaż. Cena wywoławcza 35 tys. zł. Okazja, biorąc pod uwagę, że żandarmeria płaciła prawie 700 tys. za sztukę. Różnicy nie da się wytłumaczyć stopniem zużycia. Niektóre wozy mają jeszcze folię na siedzeniach i przejechane zaledwie 2 tys. km.

Jednak sama Agencja zabezpiecza się przed kłopotami i potencjalnych kupców studzi opisem oferty i kilka razy powtarzanym zwrotem „najczęściej występujące niesprawności”, a następnie dwiema stronami uwag typu: zacinające się pasy bezpieczeństwa, samoczynne wyłączanie się ABS, pęknięcia ram pojazdów, urywanie się śruby mocowania stabilizatora, awarie systemu przeciwpożarowego, niedziałające wycieraczki itd. To mniej więcej wyjaśnia, dlaczego Dziki nie zrobiły kariery w wojsku, a Agencja wystawiła na sprzedaż na próbę tylko 6 z 43 wozów, które w latach 2005–07 kupiono z wyłączeniem Ustawy o zamówieniach publicznych.

Wygląda na to, że wozy, choć opancerzone, to idealny towar dla ludzi lubiących życie na krawędzi.

Wojskowa amnezja

Do napędzenia prawie sześciotonowego Dzika polski producent AMZ Kutno użył silnika o mocy 146 koni mechanicznych – to mniej więcej tyle co w lepszej osobówce. Nie żałował za to blachy. W efekcie powstał całkiem spory wóz mieszczący do ośmiu osób. Takim pojazdem zainteresowani byli policyjni antyterroryści, którzy po nieudanej akcji w Magdalence pilnie poszukiwali czegoś, co zapewni im ochronę pod ostrzałem. Popyt wykorzystała AMZ Kutno, która zaoferowała policji prototypowego Dzika. Policja kupiła dwa egzemplarze w grudniu 2004 r. Już wtedy pojawiły się uwagi co do jakości. Ale uznano, że to typowe dla prototypu. Konstrukcja ciągle ewoluowała.

I to za pieniądze podatnika, bo AMZ Kutno wystąpiło do Ministerstwa Nauki i Informatyzacji o dofinansowanie rozwoju wozu, tym razem dla Żandarmerii Wojskowej. 2 czerwca 2005 r. wspomniane ministerstwo dało na ten cel 800 tys. zł. Świadczyło to o sporym zaufaniu do zakładu, który zaledwie sześć lat wcześniej zatrudniał ośmiu pracowników.

ŻW zainteresowała się Dzikiem mniej więcej w tym samym czasie co policja. – Po misji w Iraku okazało się, że my również potrzebujemy wozu o podwyższonej ochronie. Nasi ludzie jeździli pod ostrzałem w zwykłych terenówkach – mówi pułkownik w stanie spoczynku Waldemar Gutt, któremu przypadło w udziale stworzenie wymagań żandarmerii dla nowego wozu. Komisja pod jego przewodnictwem stworzyła listę rekomendacji, które miał uwzględnić producent. Ślad jej prac widać nie tylko w konstrukcji, ale i nazwie wozu, którego wersja dla żandarmerii ochrzczona została imieniem Dzik Gucio, od zdrobnienia nazwiska płk. Gutta. – Naszym zadaniem było tylko stworzenie wizji. Jak przekuł ją na realia producent, to już było poza mną. Nie przypominam sobie, żebym brał udział w jakichś testach albo pracach nad samym wozem. Ja nim chyba nawet nie jeździłem – zastrzega Waldemar Gutt.

Gen. Krzysztof Busz, zastępca komendanta głównego ŻW, który odpowiadał za sprawy logistyki, również mało sobie przypomina: – To było jakieś 11 lat temu. Proszę nie oczekiwać, że będę pamiętał, dlaczego kupiliśmy akurat ten wóz i czy były jakieś konkurencyjne oferty.

Żandarmeria zgłosiła do departamentu zaopatrywania MON wniosek o przeprowadzenie zakupu wozów lekko opancerzonych w 2004 r. Postępowanie odbywało się w trybie przetargu z rokowaniami. – Dokładne parametry ustaliła Żandarmeria Wojskowa. Departament nie był uprawniony do weryfikacji wymagań, tylko realizował procedurę zakupu – mówi płk Jerzy Pikuła, który pracował w nieistniejącym już departamencie zaopatrywania.

Decyzję zatwierdził gen. Bogusław Pacek, ówczesny komendant główny ŻW. – Ja oczywiście to zatwierdzałem, ale w żaden sposób nie ingerowałem w procedurę. Nie było wówczas podstaw do kwestionowania jakości wozu, który pozytywnie przeszedł serię badań w jednym z wojskowych instytutów – tłumaczy gen. Pacek, dziś doradca ministra obrony narodowej. Próby przeprowadził Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej.

Według informacji z publikacji prasowych w WITPiS wśród wielu prób dokonano również „sprawdzenia niezawodności i podatności obsługowo-naprawczej”. Próby opisał w swoim artykule doc. dr inż. Leszek Orłowski. Własny artykuł o Dziku popełnił również płk dr hab. Przemysław Simiński, zastępca szefa WITPiS. Jednak on również słabo to pamięta. – Może były jakieś próby, ale nie pamiętam nawet, czy Dzik je przeszedł pozytywnie – mówi.

Z raportów wynika, że WITPiS miał uwagi. Postulowano na przykład zmianę klamek w pojeździe. Inżynierowie w mundurach z satysfakcją przyjęli zrealizowanie tej zmiany przez producenta. 28 października 2005 r. instytut wydał pierwsze orzeczenie o zgodności z wymaganiami taktyczno-technicznymi, m.in. pod względem „ochrony zdrowia i życia załogi”. Pozytywna opinia dotyczyła wozu, który miał chronić życie żandarmów na misjach poza granicami kraju, gdzie żołnierze najczęściej ginęli od min pułapek. Tak się składa, że opiniowany wóz nie miał opancerzonej podłogi. Zmieniono to dopiero później w wyniku aneksowania umowy z producentem. Z czasem WITPiS zgłosił jeszcze kilka innych uwag.

Według organizatorów postępowania za podpisaniem kontraktu przemawiała również cena. 700 tys. zł za wóz opancerzony to rzeczywiście atrakcyjna oferta. Konkurencyjne byłyby co najmniej dwa, trzy razy droższe. Ale konkurencja, znając budżet i liczbę potrzebnych wozów, nie miała nawet po co startować. Zakup Dzików kosztował podatnika prawie 30 mln zł.

Dzik jest dziki, dzik jest zły

Badający Dzika eksperci musieli być wyjątkowo wyrozumiali, bo użytkującym go żandarmom przydarzało się wiele niespodzianek w czasie jazdy. Większość zakwalifikowano jednak jako błędy użytkownika. – Umowa przewidywała dostawy w ciągu pięciu lat. Producent uwinął się w ciągu niespełna dwóch. Trochę nas to dziwiło. Ale po paru miesiącach użytkowania wszystko stało się jasne – mówi proszący o anonimowość oficer ŻW.

Wóz szybko zdobywał złą sławę wśród żołnierzy. Ale niespodziewanie odniósł sukces eksportowy. W czerwcu 2005 r. Bumar sprzedał 600 Dzików do Iraku. Był to jeden z większych kontraktów eksportowych polskiej zbrojeniówki. Jego realizacja to już inny temat. Ostatecznie Irakijczycy odebrali nieco ponad 500 wozów.

M. swoją przygodę z Dzikiem zaczął od urwania pokrętła od nawiewu. Strasznie był zły, bo szyby po deszczu tak zaparowały, że po przejechaniu kilkuset metrów przestał widzieć drogę. Bardziej doświadczeni z Dzikami koledzy z opowieści M. tylko się śmiali. Nawet gdyby nie urwał pokrętła, to pewnie i tak nic by nie widział przez zaparowane szyby, bo mikrowentylacja w wozie ledwo działa. Zresztą, to mały problem w porównaniu z tym, że szyby pancerne w aucie miały tendencje do pękania albo rozwarstwiania. M. zrozumiał, dlaczego koledzy żartowali, że ktoś mu podłożył świnię, sadzając go za kierownicą Dzika.

Nie przypominam sobie, żeby za moich czasów działo się coś złego z tym wozem. Ale ja odszedłem ze służby w żandarmerii krótko po pierwszych dostawach – mówi gen. Pacek. Wkrótce po nim z ŻW odszedł również gen. Busz i płk Gutt. – Pamiętam, że polscy żołnierze, którzy używali ich w Kosowie, chwalili wozy i cieszyli się, że mieli lepszą ochronę od innych – przypomina sobie płk Gutt.

Sami żołnierze wspominają inaczej. Niepisana instrukcja obsługi Dzików wśród kierowców ŻW miała kilka żelaznych punktów. Przede wszystkim nie wolno się rozpędzać, o ile w ogóle można mówić o czymś takim w przypadku Dzika. Jeśli jednak już się rozpędziłeś, to nie hamuj. Przynajmniej nie gwałtownie, bo wóz ma nierówną siłę hamowania na osiach i możesz przekoziołkować. Do celu jedzie się spokojnie i z gracją. I – jak w życiu – raczej nie na skróty, bo przy maksymalnym skręcie koła ocierają o nadkola.

No i zawsze warto mieć ze sobą sporo różnego rodzaju smarów i olejów. Samochód ma skłonność do ich gubienia. Dlatego lać olej, jeździć, cieszyć się. Jeździć oczywiście bez pasów, bo mają tendencję do zacinania. – Najbardziej narzekali żołnierze na zagranicznych misjach. W Gruzji trzeba było zostawić jednego żandarma do pilnowania Dzika, a reszta poszła na piechotę po pomoc. Skończyło się na ściągnięciu pojazdu osiołkami – mówi były oficer ŻW.

Sprawą Dzików zainteresowała się wojskowa komisja do spraw eksploatacyjnych. Sporządzono listę niezbędnych zmian. Część – właściwie fundamentalnych dla konstrukcji. Jednak – jak wynika z oficjalnej odpowiedzi od Żandarmerii Wojskowej – „Producent w teorii wyeliminował zgłoszone uwagi. Efekt, który został osiągnięty, w żaden sposób nie podniósł walorów bojowych sprzętu. Do 31 sierpnia 2008 r. liczba awarii i usterek sprzętu uniemożliwiła jego dalszą eksploatację”. Sprawa była o tyle kłopotliwa, że podpisana z AMZ Kutno umowa nie stawiała wojska w uprzywilejowanej pozycji. „Udzielona gwarancja dotyczyła jedynie bezpłatnego wykonania planowanych przeglądów technicznych, a nie bieżących napraw. Producent nie wyjaśnił przyczyn powstawania awarii, nie akceptował kosztów usuwania usterek, niezmiennie wskazując jako powód niesprawności winę użytkownika lub wadliwe działanie podzespołów produkowanych przez podwykonawców” – napisał rzecznik Żandarmerii Wojskowej.

W 2010 r. żandarmeria wysłała do remontu 11 Dzików, które wróciły z misji. Producent wystawił wojsku rachunek na prawie 3,5 mln zł. Wóz, którego atutem miała być cena, okazał się za drogi nawet dla wojska.

Terenowy, nie bojowy

Od 2011 r. ŻW właściwie przestała używać Dzików. Powodem była „wysoka niesprawność pojazdów oraz sposób i ponoszone koszty przywracania ich sprawności, które nie dawały żadnej gwarancji, że dalsza eksploatacja pojazdów będzie militarnie i ekonomicznie uzasadniona”.

Sprawą już wcześniej zainteresowano prokuraturę. Badano przekroczenie uprawnień, sposób zakupu. Zebrano 26 tomów akt. – Dochodzenie było przeprowadzane w latach 200708 i gdyby był choć cień podejrzeń, że ktoś celowo lub nawet nieświadomie dokonał przestępstwa lub był motywowany łapówką, to proszę mi wierzyć, że szybko zakończyłoby się to wyciągnięciem konsekwencji prawnych – mówi gen. Pacek.

Prokurator uzasadniający 8 grudnia 2008 r. decyzję o umorzeniu śledztwa – wobec braku znamion czynu zabronionego – stwierdził m.in.: „Wbrew twierdzeniom zawiadamiającego nie można przyznać, że zakupione pojazdy Dzik II nie spełniają oczekiwań i wymagań, bowiem pojazd ten spełnia wymagania stosowne do jego przeznaczenia, tzn. jako terenowy interwencyjny wóz lekko opancerzony, a nie jako wóz bojowy”.

Dziki z linii wycofywano wyjątkowo długo. Choć od 2011 r. właściwie nie były używane, to do AMW trafiły dopiero w połowie zeszłego roku. Następne kilka miesięcy trwało przekazywanie agencji dodatkowej dokumentacji. Tak się szczęśliwie złożyło, że Dziki wystawiono na sprzedaż dopiero, kiedy ŻW kupiła sobie nowe wozy opancerzone. Tym razem już tylko 14, i od zagranicznego użytkownika. Kontrakt wart jest 30 mln zł.

AMZ Kutno nie komentuje sprawy Dzików. Nie odpowiedziało na pytania. Wiceprezes zarządu Jarosław Stachowski odebrał połączenie, ale nie mógł rozmawiać. Nie znalazł czasu, żeby oddzwonić. AMZ Kutno widocznie może sobie na to pozwolić, bo pomimo skandalu z Dzikami wojsko nadal kupuje sprzęt w tych zakładach. Na jednym z wozów z Kutna zbudowano system obrony przeciwlotniczej Poprad. Wojsko kupi kilka takich zestawów.

Polityka 36.2015 (3025) z dnia 01.09.2015; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Dziki interes"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną