Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Feminizm dla ubogich

Tradycyjny feminizm się zdezaktualizował, a różnice między kobietami i mężczyznami nie istnieją?

Ryan McGuire / StockSnap.io
Rozmowa z Alison Wolf, brytyjską ekonomistką, o tym, że ważniejsze są różnice klasowe, a nie płciowe.
Alison Wolf: Rządy powinny skupić uwagę już nie na kobietach jako grupie, ale na tym, jak żyją kobiety i mężczyźni z klas niższych.Mitar Gavric/PantherMedia Alison Wolf: Rządy powinny skupić uwagę już nie na kobietach jako grupie, ale na tym, jak żyją kobiety i mężczyźni z klas niższych.
Alison WolfNick Sinclair/Alamy/PAP Alison Wolf

Wywiad ukazał się w POLITYCE we wrześniu 2015 r.

Anna Maziuk: – Dlaczego twierdzi pani, że tradycyjny feminizm się zdezaktualizował? Nie ma już nierówności między kobietami i mężczyznami?
Alison Wolf: – Współcześnie kobiety nie stanowią już jednolitej grupy. Mają o wiele mniej wspólnych interesów niż przez całe wieki. W przeszłości tym, co decydowało o życiu większości z nich, było udane małżeństwo. Bez względu na to, czy należały do elity czy do biedoty, czekał je podobny los, a ich aspiracje mogły mieć podobnie ograniczony charakter. Dziś dzielą się na te, dla których centrum życia tradycyjnie stanowią dzieci i rodzina, oraz te, które na pierwszym miejscu stawiają karierę. Myślę, że w dzisiejszych czasach tworzenie ministerstw do spraw kobiet ma coraz mniej sensu. Albowiem interesy zamożnej, dobrze wykształconej elity kobiet są o wiele bardziej zbieżne z interesami podobnych mężczyzn niż z interesami całych rzesz kobiet z niższych warstw społecznych.

W Polsce odbył się niedawno doroczny, VII już, zjazd Kongresu Kobiet – działającego na rzecz kobiet ruchu polityczno-społecznego. Pani nie jest, jak się wydaje, entuzjastką tego typu ruchów?
Mam mieszane uczucia. Pod wieloma względami są super. Kiedy bierze się w nich udział, poznaje się podobne do siebie kobiety, ze zbliżonymi do twoich doświadczeniami. To inspiruje, pokrzepia, pomaga nawiązywać kontakty. Wzmacnia poczucie przynależności do grupy kobiet sukcesu, elity, mediów. Tyle że wtedy włącza się myślenie, że wszystkie kobiety są takie jak ja. A to przecież nieprawda – uczestniczki Kongresu są tylko wyimkiem społeczeństwa. Kobiety najmniej wykształcone, najbiedniejsze najprawdopodobniej na taką imprezę nie dotrą. Czasem udział w takim ruchu może się przerodzić w ćwiczenie wzmacniające poczucie bycia ofiarą.

Kongres walczy jednak o interesy polityczne kobiet, np. o ustawę suwakową, która miałaby gwarantować naprzemienne umieszczanie nazwisk kobiet i mężczyzn na listach do głosowania. To dobry pomysł?
Ciekawy, ale badania wskazują, że taki mechanizm raczej nic nie zmieni. Dla wyborców – zarówno kobiet, jak i mężczyzn, szczególnie tych dobrze wykształconych – płeć nie ma znaczenia, liczą się przede wszystkim kompetencje kandydatki czy kandydata. Wyjątkiem są feministki – one preferują kobiety. Ponadto mężczyźni przecież i tak walczą o kobiecy elektorat. W Wielkiej Brytanii robią to m.in. poprzez ciągłe zwiększanie dostępu do darmowej opieki nad dziećmi. Myślę nawet, że mężczyźni politycy lepiej się z tych obietnic wywiązują. Być może rzadziej zastanawiają się nad tym, że takie rozwiązania wcale nie pomogą kobietom. W każdym razie nie tym, do których są adresowane.

Jak to? Kobiety nie potrzebują dłuższych urlopów macierzyńskich czy bezpłatnych przedszkoli?
Jeśli chcemy, żeby wykształcone kobiety po urodzeniu dziecka wracały do pracy, zachęcanie ich do robienia długiej przerwy zawodowej nie bardzo ma sens, bo to karierze szkodzi. Mniej zamożnym kobietom zaś o wiele bardziej przydałoby się więcej siły nabywczej i wolności w dysponowaniu nią. Przedszkola z kolei to pomoc mało elastyczna, która sprawdza się w przypadku mającej stabilne zatrudnienie klasy średniej i wyższej. Ale samo stworzenie większej liczby żłobków czy przedszkoli nie pomoże ludziom, którzy pracują w najgorzej płatnych zawodach, w nieregularnych godzinach, w systemie zmianowym, w miejscach, do których muszą dojeżdżać. Nie będzie też tak, że dzięki przedszkolom znajdą oni lepiej płatną, oferującą bardziej regularne zatrudnienie pracę, ponieważ dla nich takich ofert po prostu nie ma.

To jak im pomóc?
W Londynie większość kobiet z niższych warstw społecznych, które mają dzieci w wieku od roku do czterech lat, nie chce wracać do pracy, nawet takiej od 8 do 16, bo i tak nie zarobią dużo pieniędzy. Takim osobom przydałyby się elastyczne godziny pracy.

Albo praca na niepełny etat?
Dziś ten sposób zatrudnienia jest popularny w krajach dobrze prosperujących, tam gdzie jest dużo 24-godzinnych sklepów, barów, restauracji, domów opieki czy prywatnych przedszkoli. Holandia jest w tej kwestii światowym rekordzistą. Z części etatu najczęściej korzystają właśnie holenderskie matki. W tym zamożnym państwie opiekuńczym praca na pełen etat nie jest finansową koniecznością. Ale z kolei w Szwecji jest już zupełnie inaczej, choć to też dobrze prosperujący kraj. To kwestia konstrukcji systemu pomocowego. Szwedzi mają wysokie zasiłki i rozmaite ulgi, ale aż tak dużo nie zarabiają. Kiedy ma się dzieci i pracuje tylko jedno z rodziców, trudno jest się im utrzymać. Więc Szwedki i Szwedzi pracują zazwyczaj pełnowymiarowo.

W Polsce raczej nie ma szans, żeby się utrzymać, pracując na niepełny etat.
Bo zawody, które można by wykonywać na część etatu – zazwyczaj mocno sfeminizowane i niewymagające wyższego wykształcenia – są nisko płatne. Przyczyna leży w ekonomii waszego kraju, konstrukcji rynku pracy, wysokości podatków i zasiłków socjalnych. Być może jest to też uwarunkowane historycznie. W komunizmie każdy pracował na pełny etat, kobiety także. Inne formy zatrudnienia nie były popularne. W tym samym czasie na Zachodzie większość zamężnych kobiet z dziećmi nie pracowała wcale. Trzeba było je zachęcić, żeby w ogóle poszły do pracy.

Dziś kobiety są coraz lepiej wykształcone, w Polsce nawet więcej kobiet niż mężczyzn zdobywa teraz dyplomy wyższych uczelni. Nic dziwnego, że walczą o należne miejsce w pracy.
W krajach zachodnich 15–20 proc. wszystkich kobiet to te z wyższym wykształceniem, które doszły do wysokich stanowisk. I zarabiają tyle co faceci. Ale na rynku pracy poniżej tego progu wciąż różnie traktuje się pracowników ze względu na płeć. Jednak w publicznych dyskusjach zajmujemy się głównie tym, ile kobiet jest w zarządach wielkich spółek.

Tu też nie jest pani zwolenniczką parytetów?
Nie jestem, głównie dlatego że są one korzystne dla bardzo niedużej grupy kobiet. W Norwegii nazywa się je złotymi spódniczkami. Ludzie często zakładają, że dostały atrakcyjną posadę, bo są kobietami. Na stanowiskach eksperckich i wśród kadry menedżerskiej naprawdę coraz rzadziej mamy do czynienia z segregacją zawodową kobiet. W bogatych krajach należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju już w 2000 r. wykonywały one połowę zawodów specjalistycznych. Fakt, wciąż zajmują mniej niż połowę miejsc w zarządach wielkich korporacji. Tyle że według mnie to normalne, bo pewne różnice między kobietami a mężczyznami zawsze będą istniały. Za 20 lat większość najlepszych lekarzy będą stanowiły kobiety, podczas gdy większość odnoszących największe sukcesy bankowców wciąż będzie mężczyznami. Wynika to choćby z tego, że bankowcy muszą dużo podróżować, a lekarze na ogół mają uporządkowany plan pracy. A to jest kobietom niezbędne, jeśli mają dzieci. O wiele bardziej niż parytety martwi mnie kwestia macierzyństwa tych 15–20 proc. kobiet robiących karierę. Coraz więcej z nich myśli o posiadaniu dzieci dopiero po 35 roku życia. W Stanach Zjednoczonych kobiety z wyższym wykształceniem w wieku 40–44 lat mają zazwyczaj najwyżej jedno dziecko.

Twierdzi pani zatem, że tradycyjny feminizm nie jest już potrzebny kobietom sukcesu, a tym z dołów społecznych nie pomoże?
Na pewno jest to jedno z najważniejszych wyzwań najbliższych 20–30 lat. Nie sądzę, że my – kobiety – ciągle musimy krzyczeć o swoje prawa, bo kiedy tylko przestaniemy, mężczyźni znów zechcą zamknąć nas w kuchni. Społeczeństwa zachodnie są dziś o wiele bardziej zintegrowane płciowo niż klasowo. Wielu z nas zwyczajnie nie ma pojęcia, jak żyją ludzie o innym statusie społecznym. W tej chwili na wierzchołku drabiny społecznej mamy dość dużą grupę ludzi, którzy mogą wieść naprawdę przyzwoite życie. Problem w tym, że aby ten standard utrzymać, chcą oni zlecać różne rzeczy innym. Potrzebują osób pracujących w supermarketach do 23.00 wieczorem. Lubią jeść poza domem, co oznacza, że ktoś musi gotować w restauracjach do północy. Te zawody muszą być kiepsko opłacane, w innym wypadku „wiodących przyzwoite życie” nie byłoby na nie stać. W naszych czasach ci, którzy są na samej górze i na samym dole drabiny społecznej, wiodą zupełnie inne życie. Politycy chcą wszystko rozwiązać dzięki dostępności edukacji. Ale to nie działa. Wręcz odwrotnie – coraz ważniejsze staje się, jaki uniwersytet skończyłeś, na jakim kierunku. Tak napędza się rywalizacja i pogłębiają podziały.

Co pani proponuje?
Rządy powinny skupić uwagę już nie na kobietach jako grupie, ale na tym, jak żyją kobiety i mężczyźni z klas niższych. Zająć się tymi, którzy pracują w systemie zmianowym, na niepewnych warunkach zatrudnienia, mają problemy mieszkaniowe, kłopoty z transportem. Znajdziemy tam zresztą mnóstwo kobiet pracujących jako opiekunki, pomoce domowe, sprzątaczki, ale bez stałych umów i innych zabezpieczeń socjalnych. Przepaść pomiędzy zamożnymi i biednymi kobietami dziś się powiększa. Podobnie jak pomiędzy mężczyznami sukcesu i tymi, którzy sobie zawodowo nie radzą. Jesteśmy daleko od siostrzeństwa, braterstwa, równości. Wciąż najlepiej jest być odnoszącym sukcesy mężczyzną – samcem alfa, a najgorzej mężczyzną ze społecznych dołów. Cokolwiek powiedzieć o niewykształconych, skazanych na gorzej płatne zajęcia kobietach, to i tak są w lepszej sytuacji niż owe samce gamma, z którymi nawet one nie chcą się wiązać.

rozmawiała Anna Maziuk

***

Alison Wolf – brytyjska ekonomistka, specjalistka w dziedzinie zarządzania sektorem publicznym. Wykłada w londyńskim King’s College. Pracowała jako analityk i wykładowca w ośrodkach naukowych w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych oraz jako doradca kilku rządów. Autorka raportu na temat edukacji zawodowej w Wielkiej Brytanii w 2011 r. (tzw. Raport Wolf) oraz książki „Faktor XX. Jak pracujące kobiety tworzą nowe społeczeństwo”, która w tym roku ukazała się także w Polsce.

Polityka 37.2015 (3026) z dnia 08.09.2015; Społeczeństwo; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Feminizm dla ubogich"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną