Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Wyprowadzka z bezdomności 

Ze schronisk, noclegowni i przytułków pod własny dach

Ireneusz Jaroszewski właśnie wyprowadził się z bezdomności i urządza własne mieszkanie. Ireneusz Jaroszewski właśnie wyprowadził się z bezdomności i urządza własne mieszkanie. Anna Musiałówna / Polityka
Wyrwać się z bezdomności jest równie trudno jak z choroby alkoholowej. A właściwie jeszcze trudniej. Bo przestać pić to tylko pierwszy krok. Potem trzeba znaleźć stałą pracę i dopiero wtedy zdarza się własny dach nad głową.
Edward Bitner, ksywka Aktor, od 12 lat bez dachu nad głową, mieszkaniec schroniska, zatrudnia się w filmach.Anna Musiałówna/Polityka Edward Bitner, ksywka Aktor, od 12 lat bez dachu nad głową, mieszkaniec schroniska, zatrudnia się w filmach.
Pan Józef z kotką Alfą (jest jeszcze Beta), mieszkańcy schroniska dla bezdomnych w łódzkich Nowych Sadach, prowadzonego przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta.Anna Musiałówna/Polityka Pan Józef z kotką Alfą (jest jeszcze Beta), mieszkańcy schroniska dla bezdomnych w łódzkich Nowych Sadach, prowadzonego przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta.
Kamienica, w której siedzibę znalazło łódzkie Centrum Terapii Bezdomności Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.Anna Musiałówna/Polityka Kamienica, w której siedzibę znalazło łódzkie Centrum Terapii Bezdomności Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.
Dariusz Okupski przeszedł przez Centrum Terapii Bezdomności i od czterech lat żyje na swoim.Anna Musiałówna/Polityka Dariusz Okupski przeszedł przez Centrum Terapii Bezdomności i od czterech lat żyje na swoim.

Łódź jest moim domem i rodziną – mówi Piotr, 38-letni kawaler ze schroniska w Nowych Sadach w Łodzi, prowadzonego przez Towarzystwo Pomocy św. Brata Alberta. Ma już prawie 15-letni staż w bezdomności, ale nigdy nie pomyślał, że mu z tym dobrze.

Ojciec NN, matka umarła, gdy Piotr miał 12 lat. Ludzie, którzy go adoptowali, nigdy nie stworzyli mu prawdziwego domu. Po 18. urodzinach opuścił przybranych rodziców i zaczął sam, jak mówi, kombinować z życiem. Najpierw za klasztornym murem, potem w wojsku. Jeszcze później wynajął pokój, znalazł pracę w ogrodnictwie, ale – jak powiada – padł ofiarą restrukturyzacji zatrudnienia. Z kolejnej pracy odszedł sam. Wtedy po raz pierwszy przekroczył próg schroniska. Pobyt miał być krótką chwilą przed powrotem do samodzielnego życia.

Tak jak Piotr myśli wielu. Na początku bardzo chcą wyjść z bezdomności, ale ciągle coś im w tym przeszkadza.

Metodą prób i błędów

Piotr próbował wiele razy. Trzy lata pracował w podłódzkim schronisku dla psów, przez pół roku opiekował się domem w Uniejowie (rekomendował go szef schroniska jako uczciwego i pracowitego), ale właściciele mieli swoje problemy i podziękowali mu. Jednak wcześniej znaleźli mu pokój w Łodzi i dali tysiąc złotych na dobry początek. I tym razem nie udało się Piotrowi stanąć na nogi. Znowu pojawił się w schronisku. Od kilku lat jako wolontariusz MOPS rozdaje zimą bezdomnym ciepłą zupę. Jest dumny z tego zajęcia i ze środowiskowej rozpoznawalności.

Zdaniem psychologa Marka Jaździkowskiego bezdomny ze stażem 6–10 lat w pełni przywyka do sytuacji, w jakiej się znalazł, a powyżej 10 lat można już mówić o bezdomności trwałej.

Edward Bitner, od 12 lat bez własnego dachu nad głową, już nawet nie myśli o życiu poza schroniskiem. To tu dzięki swojemu charakterystycznemu wyglądowi zapracował na ksywkę Aktor. 65-letni Edward statystował w filmie Grzegorza Królikiewicza „Sąsiady” – o biednych mieszkańcach łódzkiej kamienicy, wystąpił w teledysku „Do Laury” Czesława Mozila i wielu etiudach studentów Filmówki. – Czasem żałuję, że nie starałem się o mieszkanie socjalne, ale jeśli miałbym siedzieć w nim sam, to już lepiej tu, wśród kolegów – podsumowuje.

Tomasz (rocznik 1966, rozwodnik) mieszka w schronisku w czteroosobowym pokoju. Ciasnota i bałagan. Tylko na jego łóżku wszystko ułożone w kosteczkę. Sprowadził się tu z dwoma telewizorami i szafą, zamykaną na klucz, w której oprócz ciuchów trzyma laptop. Codziennie musi zajrzeć na Facebooka, bo regularnie koresponduje z fanami muzyki heavy metal.

Tomasz zniszczył sobie życie przez wódkę. Stracił rodzinę, własną firmę i poszedł do schroniska. Stale wyrzucano go za picie, a po kilku dniach przyjmowano. Kiedy wyrzucono na dobre, nocował w krzakach i żył z tego, co uzbierał przy supermarketach od ludzi pozwalających mu odprowadzić wózek. Uratował go strach, że została mu tylko ulica. Przypomniał sobie wtedy schroniskowego opiekuna, który namawiał go na leczenie odwykowe. Terapia trwała rok. Znalazł pracę i wynajął mieszkanie. Znów zaczęło mu się układać: rozwódka z dzieckiem, główna księgowa w dobrze prosperującej firmie, zaproponowała wspólne życie. Były wczasy za granicą dwa razy w roku i zakupy z górnej półki. Potem w związku zaczęło się psuć, po pięciu latach Tomasz odszedł.

W schronisku w Nowych Sadach jest półtora roku. Ma spore szanse na mieszkanie socjalne, może nawet w tym roku. Pracuje dorywczo, pięknie kładzie płytki. Zarobiłby na utrzymanie. Ale przydarzające mu się ciągi alkoholowe mogą wszystko zniszczyć.

Nie chowamy pod kloszem

Niepowodzenia po usamodzielnieniu zdarzają się często. Wystarczy, żeby człowiek znowu zaczął pić, stracił zatrudnienie albo wyjechał gdzieś za pracą i zadłużył mieszkanie. Wtedy wraca do schroniska.

– Nasz ośrodek pełen jest ludzi po różnych porażkach – mówi Adam Przybylski, kierownik schroniska w Nowych Sadach. – To jest tak jak z alkoholikami. Jeden potrzebuje 15 terapii, żeby się wyleczyć, drugi już po pierwszej trzeźwieje – ale to akurat zdarza się rzadko.

Usamodzielnia się mniej niż 10 proc. bezdomnych. To średnia krajowa. Wyprowadzają się ze schroniska, kiedy wystarają się o mieszkania socjalne (takie lokum dostaje kilku pensjonariuszy rocznie spośród ok. 180 mieszkańców schroniska w Nowych Sadach), wracają do rodzin albo znajdują pracę i wynajmują jakiś kąt. Statystykę obniżają niepełnosprawni bezdomni, którzy w schronisku w Nowych Sadach i na Szczytowej stanowią aż 60 proc. Wielu z nich powinno być w domu pomocy społecznej lub zakładzie opiekuńczo-leczniczym, ale na miejsce muszą czekać po kilka lat.

– Nie chowamy bezdomnych pod kloszem, wysyłamy na terapię alkoholową, do pracy – wylicza Adam Przybylski. – Pomagamy w odnalezieniu bliskich, szukaniu zatrudnienia.

Jednak na dwa łódzkie schroniska, w których mieszka 400 podopiecznych, jest tylko jeden pracownik socjalny. Priorytetem dla Jerzego Czapli, kierownika koordynatora obu ośrodków, jest walka o zapewnienie podstawowych potrzeb, czyli szukanie pieniędzy na jedzenie, stałe opłaty i remonty.

Życie na migi

Najlepiej rokują ci, dla których schronisko jest traumą. Tak jak głuchoniemy od urodzenia Andrzej, który pojawił się w Nowych Sadach dwa lata temu. – Był wycofany, apatyczny, z zawiłą i tragiczną historią rodzinną. Widać było, że najprawdopodobniej nigdy się tu nie zaadaptuje w przeciwieństwie do schroniskowych rezydentów – mówi Ryszard Kosielski, opiekun. – Zająłem się nim, bo znam dobrze język migowy – jako chłopak zakochałem się w głuchoniemej dziewczynie.

Traumę Andrzeja pogłębił wypadek. Któregoś dnia wpadł pod samochód, który zmiażdżył mu nogę na wysokości kolana. Trafił do szpitala, przeszedł trudną rehabilitację. Wtedy Ryszard Kosielski poznał jego historię. Andrzeja wychowywał ojciec, zabrał go od żony alkoholiczki. Kiedy nagle umarł, chłopak miał niewiele ponad 20 lat, jeszcze się uczył. Wkrótce urzędnik zaplombował mieszkanie ojca i – jak twierdzi sam Andrzej – kazał mu się wyprowadzić do matki.

Matka z konkubentem przepijali jego 530-złotowy zasiłek, wygrzebywał ze śmietników butelki i puszki po piwie, by zarobić na jedzenie. Zdesperowany, wszczynał awantury. Matka wzywała policję. Kłamała, że syn ją bije. Kiedy prokurator wręczył Andrzejowi zakaz zbliżania się do niej, oskarżając go o znęcanie się nad matką, przyszedł do schroniska. W sądzie świadkowie matki, z wyjątkiem konkubenta, zeznawali przeciwko niej. W końcu przyznała, że to nie Andrzej ją bił, tylko konkubent.

Wypadek, sprawa w sądzie, potem kolejna, bo dał się wykorzystać jako słup do wzięcia kredytu – były ponad wytrzymałość Andrzeja. Znów miał myśli samobójcze, trafił do psychologa. W tym czasie Polski Związek Głuchych organizował unijne szkolenia. Ryszard Kosielski wspólnie z psychologiem zmusili Andrzeja, z zawodu stolarza, by się zgłosił. Znakomicie udała mu się renowacja szafy i dostał się na półroczny płatny staż do firmy w Pabianicach.

1600 zł zmieni los

Piotr, ten, który od kilkunastu lat nie wyzbył się marzeń o wyjściu z bezdomności, niedawno był znów o krok od celu. Za sprawą Marcina Polaka, łódzkiego artysty i społecznika, wziął udział w warsztatach teatralnych, a potem w przedstawieniu „Wszędodomni”. Spektakl, przygotowany przez teatr Chorea, będący opowieścią o życiu bezdomnych, pokazywano w kilku miastach. Wspomnienie o wrażliwym i zagubionym Piotrze, który pisze wiersze i rysuje, nie dawało Marcinowi spokoju. Załatwił mu zajęcie i namówił do opuszczenia schroniska. Praca za 1600 zł miesięcznie mogła zmienić jego życie. Ale Piotr wolał pojechać do siostry do Niemiec. Szybko jednak się z nią pokłócił i gdy wrócił po trzech tygodniach, pracy już nie było. Znów poszedł do schroniska.

– Nikt go nie nauczył podejmowania trafnych decyzji. Z trudem się adaptuje w nowym miejscu i łatwo zraża do ludzi – stąd jego porażki w wychodzeniu z bezdomności – uważa Adam Przybylski.

Teraz Piotr pracuje dorywczo na budowach. Marcin Polak ciągle próbuje znaleźć mu coś stałego (trudne, bo pracodawcy niechętnie zatrudniają bezdomnych), ale Piotr nie przeżyje poza schroniskiem za tysiąc złotych miesięcznie. Marcin ma przy tym dylemat, czy ciągłym pomaganiem nie robi mu krzywdy. Może gdyby sam o siebie walczył, lepiej by docenił to, co zdobył?

Magda Perzyńska, psycholog w łódzkim Regionalnym Centrum Terapii Bezdomności, nie ma wątpliwości, że wyręczanie nie jest dobre, a już szczególnie ludzi, którzy uczą się samodzielności. Trzeba ich przede wszystkim motywować do szukania pracy i mieszkania.

W centrum z bezdomności leczy się niczym z choroby. Niestety, nielicznych, bo miejsc jest tylko 12 (w kolejce czeka 10 osób). Warunkiem jest wcześniejszy pobyt w schronisku lub noclegowni i pomyślnie zakończona terapia uzależnień. Pensjonariusze częściowo płacą za pobyt (130 zł), przyzwyczajając się do tego, że samodzielne życie kosztuje. Muszą też mieć jakiś dochód – rentę, zasiłek socjalny czy pracę. Tutaj nikt nikomu nie robi zakupów, nie gotuje ani nie sprząta – jak w schronisku. Czas pobytu w ośrodku ogranicza się do około dwóch lat.

– Wielu bezdomnych chce mieć własny dom, ale nie są dostatecznie zmotywowani – zauważa Magda Perzyńska. – Często jest w nich lęk przed zmianami. Dlatego zwlekają z szukaniem pracy czy pójściem do urzędu w sprawie mieszkania. Mówią: nie pójdę, bo niemiła urzędniczka mnie wyprosi. To może wynikać z ich doświadczeń, ale tak manifestuje się też strach przed odrzuceniem.

Trzeba popracować z nimi, by jednak próbowali zmienić swoje życie, i przekonać, że to w nich tkwi największa siła. I koniecznie dyscyplinować. Np. w centrum podpisuje się z bezdomnym tzw. kontrakt na trzy miesiące, a jeśli nie podjął żadnych działań w swoich sprawach, nie przedłuża się go.

Perspektywa oczekiwania nawet do pięciu lat na mieszkanie socjalne może zniechęcić do działania, ale bezdomnym podsuwa się inne rozwiązania – np. udział w przetargach na lokale do remontu, organizowanych co kwartał w dzielnicach. Jeden z nich wygrał niedawno taki przetarg. Wyjść z bezdomności udaje się połowie mężczyzn przebywających w centrum.

Detoks na sucho

Wojciech (rocznik 1967) trzeci już rok jako „domny” żyje w 19-metrowym mieszkaniu, które cierpliwie sobie załatwił. Pracuje w zakładzie pracy chronionej. – Dawałem sobie radę i w urzędach, i szukając pracy, bo występując od młodych lat na scenie z zespołem muzycznym, mam śmiałość w kontaktach z ludźmi – opowiada.

W ogóle ma szczęście, jeśli tak można powiedzieć o kimś, kto ostro pił od 16. roku życia, stracił rodzinę, trzy razy dach na głową, roztrwonił pieniądze w hazardzie, sypiał w parkach, a pracując po pijanemu, stracił dwa palce u ręki. W końcu chciał się zapić na śmierć. Byłby trzecią ofiarą alkoholizmu w rodzinie – po ojcu i bracie. Na melinie kupił 5 litrów spirytusu, pił kilka dni. Kiedy się wybudził, pojechał na detoks. Potem odbył terapię, mieszkał w hostelu i wreszcie dostał się do Centrum Terapii Bezdomności. Ukończył kursy komputerowe I i II stopnia, zdobył też licencję ochroniarza. Ale najtrudniejsza była walka z wahaniami nastrojów wynikającymi z głodu alkoholowego. Gdyby go nie pokonał, za złamanie abstynencji wyleciałby z centrum bez możliwości powrotu.

Jego opiekunowie i on sam mieli obawy, czy da radę. Wojtek posłuchał jednak rady terapeutów, żeby jeździł na tzw. suchy detoks, kiedy jest bliski załamania. To go rzeczywiście wyciszało.

Od niespełna roku jest z Anią, sprzedawczynią w piekarni koło jego domu. Ania choć wcześniej przeżyła gehennę, żyjąc z mężem alkoholikiem, dała szansę, jak mówi Wojtek, i jemu, i sobie. Wojtek przyznaje, że ciężko się z nim żyje, bo wiele lat był sam, a i choroba alkoholowa pozostawiła ślad.

Przyszłość w kolorze kawy z mlekiem

Ireneusz Jaroszewski wyprowadza się z Centrum Terapii Bezdomności. Chodził za własnym kątem ponad dwa lata. 17-metrowe mieszkanie dostał z gminy. Chce obniżyć sufit, aby zaoszczędzić na ogrzewaniu, na podłodze położyć płytki, a ściany pomalować w kolorze kawy z mlekiem.

A jeszcze nie tak dawno, kiedy mieszkał w schronisku w 10-osobowym pokoju, wszystko wydawało mu się beznadziejne. Szczególnie wtedy, kiedy po raz drugi stracił pracę. Wtedy kierownik poprosił o pomoc schroniskowego psychologa. Spokojnego, bez nałogów Ireneusza przyjęto do programu „Przełam bariery”. I on, choć po wylewie i zmagający się od kilkunastu lat ze schizofrenią, przełamał je. Ukończył kurs samodzielnych księgowych I stopnia, potem znalazł zatrudnienie w Biurze Informacji Urzędu Miasta. Pracuje już trzy lata. Niedawno dostał 2900 zł bezzwrotnej zapomogi. Przeznaczy je na meble.

W lipcu do 20-metrowego mieszkania socjalnego wyprowadził się z Nowych Sadów Andrzej. To tylko jeden pokój, ale wydzielił z niego łazienkę i aneks kuchenny. Ryszard Kosielski uprosił znajome firmy, by za niewielką sumę pomogły w remoncie. Pięknieje nie tylko mieszkanie, ale i życie Andrzeja. W kwietniu podpisał z pracodawcą umowę na trzy lata. Awansował i przyucza już innych.

Polityka 37.2015 (3026) z dnia 08.09.2015; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyprowadzka z bezdomności "
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną