Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Późniaki

Dzieci starszych rodziców będzie przybywać

William Stitt / Unsplash
W każdym pokoleniu jest ich kilka procent. Ale z każdym rokiem, również dzięki in vitro, będzie ich przybywało. Dzieci starszych rodziców, które zawsze będą odstawać od swoich rówieśników.
W życiu późnych dzieci pojawia się specyficzna szansa: wcześniej mają za sobą ważny punkt zwrotny. Umieranie rodziców nadaje nowy sens.Mirosław Gryń/Polityka W życiu późnych dzieci pojawia się specyficzna szansa: wcześniej mają za sobą ważny punkt zwrotny. Umieranie rodziców nadaje nowy sens.
Późne rodzicielstwo jest sposobem na odmładzanie starzejących się rodziców.Mirosław Gryń/Polityka Późne rodzicielstwo jest sposobem na odmładzanie starzejących się rodziców.
Dzieci starszych rodziców łączy zwykle, że byli zaplanowani. W praktyce: od dziecka wiedzieli, że są po coś.Mirosław Gryń/Polityka Dzieci starszych rodziców łączy zwykle, że byli zaplanowani. W praktyce: od dziecka wiedzieli, że są po coś.

Artykuł w wersji audio

Rodzice późnych dzieci byli mocno dojrzali. Ojcowie pięćdziesiąt plus, matki po czterdziestce. Socjologowie nazywają ich niedojrzałymi dorosłymi. Bo wypadli z rozkładu jazdy, który potem, decydując się na późne rodzicielstwo, usiłowali nadgonić. Ich potomkowie – pierwsze powojenne pokolenie – właśnie zbliżają się do tego wieku, w którym byli rodzice, gdy powołali ich do życia. Mają po 40, 45 lat. I mówią o sobie, że są dziedzicznie nieprzystawalni.

Planowani

Najwyraźniej widać ich na forach internetowych poświęconych późnemu macierzyństwu. To modny ostatnio temat, także za sprawą 60-letniej aktorki, która niedawno urodziła bliźnięta. Jedni przekonują, że ich starzy rodzice byli aniołami: decydowali się na rodzicielstwo, kiedy byli spełnieni w innych dziedzinach życia i mogli, z sukcesem, poświęcić się dzieciom. Na dowód wklejają linki do wyników badań brytyjskich naukowców: późne dzieci są zdrowsze, dostają lepszą opiekę i szybciej się rozwijają. Inni piszą, że woleliby rodziców może i popełniających błędy – ale wciąż żywych.

Pierwszych i drugich łączy zwykle, że byli zaplanowani. W praktyce: od dziecka wiedzieli, że są po coś. Gustaw, syn pary aktorskiej (kiedy się urodził ona miała 40, on 48 lat) przeczytał w pamiętniku matki, że skoro nie odniosła sukcesu w literaturze i na scenie, teraz poszuka go w życiu osobistym. Niewiele z tego wyszło, bo tuż po porodzie zachorowała na raka piersi i zmarła. Gustaw miał 3 lata.

Małgorzata (matka 42, ojciec 48) o tym, że jej rolą jest odmładzanie starzejących się rodziców, usłyszała od sąsiadów, którzy robili zakupy w ich sklepie.

Joanna, córka pary architektów (ona 40, on 58), do odmładzania dorzuciła nadawanie sensu życia ojcu, weteranowi wojennemu. Powtarzały to ciotki. Brała na słowo, bo ojciec albo był pijany, albo jej nie zauważał. – No i źle wyglądał. Siwy, brudny, kulawy. Wstydziłam się, kiedy przychodził do przedszkola, a dzieci krzyczały: Asia, jest twój dziadek! – wspomina. – Biegłam do domu, byle nie szedł obok. Kuśtykał, coś pokrzykiwał, ale nie oglądałam się za siebie, nie próbowałam go zrozumieć. Mimo to matka powtarzała: odżył.

Dr Radosław Kaczan, psycholog, współautor badań dotyczących tzw. odroczonej dorosłości i skutków braku pokoleniowej punktualności, przyznaje, że rodzinne mity (czyli naturalne w każdej rodzinie opowieści przekazywane zwykle bez większej refleksji) tu służą głównie późnym matkom i ojcom. Dla dzieci to pierwsze życiowe obciążenie. Bo one wszystko biorą dosłownie. Myślą tak: matka miała młodnieć, ale się starzeje, ojciec miał odzyskać radość życia, ale wciąż jest smutny. Czyli to moja wina.

Ciężar jeszcze rośnie, kiedy poznają rówieśników i zaczynają się z nimi porównywać. Najczęściej wypadając niekorzystnie.

Dorosłe już dzieci opowiadają, że w czasach szkolnych niechętnie zapraszały do siebie rówieśników. Albo nie było takiego zwyczaju, albo matki, wchodzące w menopauzę, były rozdrażnione i nie znosiły hałasu. Ojcowie zaś w niczym nie przypominali innych zabieganych tatusiów, bo przysypiali w fotelach lub leżeli w szpitalach. Albo też, jak ojciec Joanny, weteran, trafiali do ośrodków opieki. Joanna odwiedzała go tam przez całą szkołę podstawową, ale koleżankom mówiła, że rodzice się rozwiedli i nie ma z tatą kontaktu. To wydawało się łatwiejsze od opowiadania niż to, że ojciec bełkocze, ma zaniki pamięci i nie zawsze ją poznaje.

Nieprzystający

Ale domy późnych rodziców i ich dzieci były nieprzystające nie tylko ze względu na starość. Były zakorzenione w innej epoce. Małgosia przez całe dzieciństwo słyszała, że ojciec (rocznik 1918) nie skończył szkoły i teraz powinna być wdzięczna za dostęp do edukacji. I za to, że wieczorem mogą całą rodziną klęknąć do pacierza albo posłuchać matki (rocznik 1928) recytującej z pamięci „Pana Tadeusza”. Kiedy raz powtórzyła to koleżankom, postukały się palcem w czoło. Przestała więc opowiadać. Milczał również Gustaw, którego ojciec usiłował upodobnić dzieciństwo syna do własnego, spędzonego w przedwojennej elitarnej szkole dla chłopców w Chyrowie, tzw. polskim Eton. I tak w drugiej klasie podstawówki Gustaw przeczytał „Portret Doriana Greya”, był na bieżąco ze wszystkimi premierami w Teatrze Studio, wiedział, kto zagrał Syfona w „Ferdydurke”. W chwilach wolnych ojciec zabierał go do Puszczy Kampinoskiej, gdzie podczas spacerów dzielił się swoją wizją świata (człowiek jest zależny od okoliczności). – Rówieśnicy czytali komiksy i zbierali puszki po piwie i coca-coli – wspomina Gustaw. – Nie wiedziałem, o czym z nimi rozmawiać. Na szczęście miałem sąsiadkę z córką, które mogłyby być moją matką i starszą siostrą. Przyczepiłem się do nich. Wychodziłem z ich psami, wpraszałem się na kolacje.

To naturalne ciążenie w stronę młodszego pokolenia może – jak przekonuje dr Radosław Kaczan – być ważnym wentylem. Wiadomo, w okresie dorastania ważna jest informacja zwrotna: w jakim jestem miejscu? Co mi się udało? Jak wypadam? Ważne jest też wsparcie kolegów. Dla dzieci „niedojrzałych dojrzałych” ważne jest szczególnie o tyle, że bez niego zaczyna się życie w lęku. I – jak wcześniej, w przypadku rodziców – wypadanie z rytmu. Zwalnia się albo przyspiesza.

Gustaw przyspieszył. Jako 16-latek „poszedł na swoje”. Przeniósł się do liceum wieczorowego, zaczął handlować skarpetkami, sankami, środkami odchudzającymi. Wynajął mieszkanie. Wcześniej ojciec był dla niego zagrożeniem. Teraz, wymagający opieki po pierwszym udarze, stał się przeszkodą. W tym samym czasie w domu kombatanta umarł ojciec 16-letniej wówczas Joanny. Ona też poczuła ulgę: już nie musiała go odwiedzać. I – jak Gustaw – przyspieszyła. Rówieśnicy chodzili na prywatki, a Joanna nie miała czasu, bo działała w młodzieżówce jednej z dużych partii politycznych. Politycy, w wieku jej ojca, mówili: dojrzała nad wiek, odpowiedzialna.

Małgorzata też przyspieszyła, ale w inny sposób. Postanowiła nie fundować swoim dzieciom starej matki. Przez siedem lat chodziła z chłopakiem ze szkoły, wyszła za mąż w wieku 23 lat, urodziła pierwsze dziecko jako 25-latka, drugie dwa lata później. W połowie lat 90. wzięła udział w loterii wizowej do USA. Wylosowała zieloną kartę.

W sumie dobrze – jak mówi – bo dzięki temu ominęło ją, rozłożone na lata, umieranie rodziców. Czyli doświadczenie, które jeśli dotyka człowieka zbyt szybko, to – mówi dr Kaczan – może skutecznie opóźnić, już wcześniej spowolniony, bieg za rówieśnikami. Wśród późnych dzieci pełno jest takich opowieści: ktoś nie skończył studiów, bo trzeba się zająć ojcem z demencją, kto inny zamienił nieźle płatną, ale wymagającą pracę w reklamie na rzecz call center, bo blisko matki i godziny elastyczne. Można wpaść do domu, sprawdzić, czy nie trzeba jej zmienić pampersa albo podgrzać słoiczek z przecierem. Kolejnemu posypał się związek, bo 70-letni rodzice nie chcieli wypuszczać go z domu. Wbili w poczucie winy („nie możesz się doczekać, aż pomrzemy”), wybijając jednocześnie z głowy te wszystkie randki i kina. Po rodzicach pozostał mu żal – o tyle dotkliwy, że nigdy nie omówiony z kimś w podobnym wieku.

Gustaw wspomina, że kiedy koledzy kursowali na porodówki, on jeździł do krematorium. – Zanim rodzice umarli, wciąż bałem się, jak to zniosę – opowiada. – Ich nie ma, ale ten lęk wciąż pozostał. Teraz boję się, jak sobie poradzę, czy wystarczy mi do pierwszego, czy uda mi się utrzymać. Mam kłopoty z obracaniem pieniędzmi, bo mimo że dostałem w ostatnich latach kilka spadków i domów, cały czas mam długi, moje inwestycje okazują się klapą – mówi. Dziennikarzem i pisarzem został wcześniej niż kilku kolegów, ale może za wcześnie? Choć napisał cztery książki, porównując się z tamtymi, wciąż czuje się debiutantem. Odstaje też w sprawach damsko-męskich. Ożenił się niedawno, gdy rówieśnicy właśnie się rozwodzili. Pierwszy syn urodził się, kiedy Gustaw miał 37 lat; rówieśnicy mieli już odchowane dzieci i właśnie zaczynali się zajmować chorującymi rodzicami. O tym, jak być młodym ojcem, dowiadywał się więc od dwudziestoparolatków – czyli pokolenia swojej żony.

Sam, jak mówi, nie przystaje nigdzie: ani do starych, ani do młodych. Jest gdzieś pomiędzy. Wierząc jednak, że to zawieszenie sprzyja (może kiedyś z komercyjnym sukcesem) przynajmniej literaturze.

Pogodzeni

Z czasem życie dzieciom dojrzałych niedojrzałych zaczyna porządkować przesłanie: „przeżyłeś śmierć rodziców, aby znów się narodzić”. W życiu późnych dzieci pojawia się specyficzna szansa: wcześniej mają za sobą ważny punkt zwrotny. Umieranie rodziców nadaje nowy sens. Daje szansę uporządkowania życia na nowo – już nie będą brnąć w wyścigi szczurów, wierząc, że na zawsze zostaną nieśmiertelni i młodzi. Będą tworzyć swoje mity, szukać sensu życia na własną rękę. I odnajdą go na przykład w przekonaniu, że pielęgnowanie ojca z alzheimerem było lekcją cierpliwości. Że późne macierzyństwo nieżyjącej już matki samo w sobie było przesłaniem, że na miłość nigdy nie jest za późno. Albo że permanentny brak poczucia łączności ze swoim pokoleniem to zaleta, kapitał.

Albo że dzięki temu lepiej rozumie się ludzi i jest się bardziej pogodnym. Że ma się dystans pozwalający opowiadać o sprawach naprawdę trudnych, nie tracąc poczucia absurdu i humoru. Tak właśnie uważa Małgorzata. Że umiejętność śmiania się mimo trudów, to spadek po ojcu, z którego opowieści okupacyjnych można było nakręcić komedię, i matce, która na starość nie wiedziała, gdzie i kim jest – ale mówiła wierszem. Małgorzata ma 48 lat, rozwiodła się, dzieci po studiach wyjechały. Jedno do Polski, drugie do Waszyngtonu. Ona została na przedmieściach Phoenix, gdzie uczy muzyki. Po godzinach śpiewa w chórze gospel. Lubi dawać koncerty w domach starców i przytułkach dla bezdomnych.

Także Joanna po latach sama sobie wydaje się pogodzona z życiem. Choć to akurat również dzięki wieloletniej terapii psychologicznej. Jest w tym życiu, jak mówi, więcej strat niż zysków, lecz generalnie jest OK. Nie zrobiła kariery w strukturach partyjnych – ale pracuje w biurze. Nie wyszła za mąż – ale miała parę satysfakcjonujących związków. Urazy do rodziców też już nie czuje. Często chodzi na ich groby. Jedyne, czego jej żal, to zmarnowanych spotkań z ojcem. W domu kombatanta usiłował jej coś opowiedzieć o swoim własnym dzieciństwie na Białorusi. O rodzicach, bracie i siostrze. Wtedy go nie słuchała. A teraz, kiedy do tego dorosła i tego potrzebuje, to już nie jest możliwe.

Polityka 40.2015 (3029) z dnia 29.09.2015; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Późniaki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną