Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Marne grosze

Co zrobić z jednogroszówkami

NBP, mając konstytucyjny obowiązek zapewnienia Polakowi dostępu do gotówki, zmuszony jest co roku dotłoczyć nowych groszy za kilkanaście milionów złotych. NBP, mając konstytucyjny obowiązek zapewnienia Polakowi dostępu do gotówki, zmuszony jest co roku dotłoczyć nowych groszy za kilkanaście milionów złotych. Michał Gmitruk / Forum
Co roku NBP zmuszony jest dotłoczyć nową porcję groszy. Wekowane przez Polaka w słoiki najszybciej znikają z obiegu.
Kamil Stoch z poślubioną Ewą Bilan przykucnęli nad drobiazgiem.Tomasz Jagodziński/Newspix.pl Kamil Stoch z poślubioną Ewą Bilan przykucnęli nad drobiazgiem.

Choć to bezusterkowy środek płatniczy, mający przed sobą długoletnie perspektywy, w gospodarce żyje ledwie rok. Po jakichś tysiącu operacji ponad 90 proc. wypada z obiegu, gdyż Polak traktuje grosz nonszalancko, wekując go w słoikach, wazonach, różowych glinianych prosiaczkach (po roku się rozbije i kupi milky waya).

Mimo że sens jego istnienia niewart paczki zapałek (grosz wekuje co trzeci respondent), NBP, mając konstytucyjny obowiązek zapewnienia Polakowi dostępu do gotówki, zmuszony jest co roku dotłoczyć nowych groszy za kilkanaście milionów złotych. W 2014 r. – ponad 400 mln sztuk. By za chwilę znów przepadły w meblościankach.

Początkowo grosz nie był postrzegany jako defasonujący Polakowi kieszenie. W 1996 r. krążyło w gospodarce pół miliarda jednogroszówek. Obecnie (teoretycznie) pięć. Można powiedzieć – Miś polskiej inflacji. „No, ludzie, jak żyć? Znów zatkało mi toto bęben w pralce!” – zakładają wątki w necie ci niemogący opędzić się od grosza.

Wstydzący się za grosz

Tak można powiedzieć o A. Owszem korporobotnik, nadużywający redbula, wysyłający służbowe maile nawet po północy. Ale właśnie dlatego mówi o sobie, iż śmierdzi groszem. Dużym. Tak bardzo, że synkowi A. panie przedszkolne musiały tłumaczyć, co to jest grosz. Uczyły synka mniej więcej tak brzmiącej piosenki: „Dziękuję, przepraszam, poproszę. To słowa za całe trzy grosze”. Panie pokazały mu grosz w internecie. Chwaliły za przynoszenie szczęścia. A. ostrzegał, by synek nie schylał się po toto na ulicy, bo może dostać psiej glisty, a nawet tasiemca. Poza tym to zawiera neurotoksyczny mangan, przy połknięciu może trwale uszkodzić mózg.

Nigdzie, naprawdę nigdzie na świecie A., Europejczyk, nie widział, by dobijali człowieka jakimś cencikiem/pensikiem. W takich Czechach zaniechano halerza, w Rosji kopiejki. Nawet straganiarz libijski zamiast wydać pół dinara, dorzuca dodatkowego banana, żeby nie defasonować klientom lnianych spodni. Tylko w Polsce bulwersują groszówkarze generujący w sklepach niebotyczne kolejki. I te obciachowe żądania przy kasie: „poproszę dwa grosiki, bo nie wydam”.

A., osobowość ścisła, rysuje na swoim supersmartfonie, jaka wygoda płynęłaby z niezawracania sobie czasu groszem. Otóż: żeby zapłacić 2,69 PLN, trzeba grzebać w portfelu, poszukując co najmniej sześciu monet (2 zł, 50 gr, 10 gr, 5 gr, 2 gr i 2 gr). Przy zaokrągleniu ceny do 2,70 załatwiłoby się trzema.

Złamani groszem

NBP śledzący gotówkowe trendy europejskie miał te same odczucia co A. Inflacja tak skompromitowała jeden grosz, że zawarte w nim miedź, cynk oraz mangan (ten ostatni utrudnia operację przetopu) zaczęły mieć wartość dwa razy większą niż on sam. Na Allegro zaczęli składać oferty chętni odkupić dowolną ilość groszy. Podejrzaną transakcję tłumaczyli marzeniem synka. Chciałby pobić rekord Guinnessa w kilogramach zebranych drobnych.

Choć skup środków płatniczych RP jest nielegalny, NBP miał co do niego uzasadnione obawy. Przecież robiący w złomie nie wstydzili się i skupowali szyny kolejowe, włazy od studzienek, druty trakcyjne itp. NBP urządził nawet prowokację, obdzwaniając branżę z niemoralną propozycją odsprzedania dowolnej ilości miedzianego bilonu. Jednak wahali się z zakupem. Tak więc grosz podzielił los aluminiowej peerelowskiej złotówki, służącej Polakowi jako podkładka pod gwoździe przy kładzeniu papy. Prowizoryczne, ale kosztowało sześć razy taniej.

NBP, wychodząc naprzeciw 62 proc. respondentów czujących potrzebę pozbycia się grosza, w 2013 r. postulował zaokrąglenie cen do pięciogroszówki. Dramatyzowali handlowcy. Czy NBP wie, jak duże pierwsze wrażenie tkwi w końcówce 0,99? Efekt dwóch dziewiątek – słali petycje zbiorowe – został nawet potwierdzony naukowo. W psychologii manipulacji terminuje on pod hasłem tik sprzedaży ceny.

Niech NBP zapozna się z badaniami nad efektem grosza w towarach tzw. konkurencyjnych, cenowo wrażliwych (nie mylić z luksusowymi typu zegarek, którym szkodzi skojarzenie z przeceną). Weźmy dwie konkurencyjne paczki chipsów. Nazwijmy je X i Y. Polak mający do wyboru X za 4,00 i Y za 3,99 wybierze te drugie. Otóż zmiana pierwszej cyfry wywoła w jego mózgu, zakodowanym cywilizacyjnie na odczytywanie informacji numerycznych od lewej do prawej, optyczne złudzenie dużego dystansu cenowego. To z kolei – pisali w petycjach zbiorowych – efekt skali. Mało tego. O tym, jak strategiczny dla branży jest grosz, niech świadczy fakt, że nabywca chipsów Y przekaże innym, że kupił je za – bagatela – trzy z groszami. Też udowodniony chwyt numeryczny. Otóż mózg ma tendencję do uproszczania rzeczywistości, koncentrując się w pierwszej kolejności na wartościach przed przecinkiem. Czy NBP zna opracowania badaczy francuskich? Sześć tygodni eksperymentowali w bretońskiej pizzerii wydając 200 tys. obserwowanych obiadów w wersjach cenowych 8 euro i 7,99. Popyt na pizzę z końcówką szarpaną rósł o 15 proc.

Poza tym – argumentowano – Polak wszędzie doszukuje się złodziejstwa na swoją niekorzyść. Myśl o cenie zaokrąglonej do pięciu groszy, zwłaszcza w segmencie farmaceutycznym, odczyta jako zamach na swoje konstytucyjne prawa. Czy NBP wie, że po aptekach peregrynują stare kobiety, szukając, gdzie taniej. Mają na karteczkach zapisaną maczkiem tę wdowią końcówkę, zwaną przez NBP nieczule najmniejszą obiegówką.

Dobijały się o grosz organizacje charytatywne, zaniepokojone masowym spadkiem darowizn. Otóż jedna czwarta darowanego składa się z grosza wyciąganego ze słoików hasłem „Wrzuć miedziaka na dzieciaka”.

Jednak minister finansów – cytując podsłuchaną rozmowę przy ośmiorniczkach – zachował się jak ci... a i wziął stronę grosza.

By nie ośmieszać gospodarki, zorganizowano więc przetarg na grosz. Robienie w żółtym bilonie wygrała mennica angielska, oferując grosz za połowę taniej niż polska, fińska oraz kanadyjska. Od kwietnia 2014 r. tłoczy już bezwartościową z perspektywy złomu kompozycję stali muśniętej mosiądzem. Transport do kraju jest wliczony w cenę. NBP może zdradzić tylko, że odbywa się drogą lądową.

Śmierdzący groszem

– I na ch...j to zostało! – komentuje grosz S. Jako właściciel piekarni karmi kilkadziesiąt okołohrubieszowskich wsi. Każdego popołudnia zjeżdżające z trasy busy obwoźne zrzucają mu do wiadra kilogramy mosiężnego spamu. To prowincjonalny ekwiwalent za chleb. Stare kobiety mają popakowany w woreczkach, nawet 2,10 w jednogroszówce. Obwoźni nie upewniają się. – Jakie pancerne kasy? Przesypują to do blaszanych pudełek po czekoladkach. Grosz jest dla jego niezamożnych klientów ściany wschodniej tak oczywisty jak smoleński zamach. A zasadzanie się na niego projektem ustawy – łamaniem naszej patriotycznej tradycji. Stare kobiety mówią obwoźnym, że jak przyjdzie wojna, ci młodzi tym swoim plastikiem z zalakowaną gotówką będą sobie zimą skrobać szron na szybach samochodów. Tyle wart. Niezamożni ze ściany wschodniej lubią, jak im ciążą kieszenie. To symbol życiowej stabilności. A wiejscy nauczyciele na groszowych emeryturach opowiadają obwoźnym, że słowo pochodzi z niemieckiego grosse, czyli duży, „młody człowieku, bo to kiedyś był kawał kruszcu”.

Więc po powrocie z trasy zrzucają to do 12-litrowego wiadra. W dwa dni zapełnia się połowa, czyli na jakieś 300 zł. Na odcinku wiadro pracuje bardzo cierpliwa emerytka. Najpierw sortuje to na kupki wedle nominału – od najwyższych w dół – po czym roluje w papierowe dropsy, czopując je na końcach klejącą taśmą. I tu zaczyna się gehenna z tym spamem. Bardzo cierpliwa emerytka peregrynuje po mieście powiatowym, próbując gdzieś to upchnąć. Ale sklepy wzbraniają się, tylko batony z cięższymi by brali. Pertraktuje: jak chce pan tych, to tamtych też muszę wsadzić.

Emerytka od S. cacka się z groszami analogowo, gdyż odchowała dzieci. A co mają powiedzieć pracownicy marketu obok kończący zmianę o godz. 22? Jakby zaczęli liczyć żółty szlam, obracając każdy w ręku, tygodniami nie całowaliby przed snem dzieci. Więc wrzucają to na precyzyjną wagę spożywczą, następnie sumują: grosz waży 1,64 grama, zatem na kilogram wchodzi 610 monet. Szczęśliwie walijski producent grosza nie zmienił jego ciężkości.

Kokoszący się w groszach

Bezrobotny K. miał następujący incydent z groszem. Zrobiła mu się dziura w chińskich mokasynach, a był notorycznie wolny od gotówki. Przeszukał regały. W pokoju młodego, czyli syna, znalazł dwa słoiki klepiszczy. Wysypał to na stół. Tak znalazł 27 zł. Założył buty kościelne i udał się do sklepu przemysłowego zakupić nowe chińskie na dzień powszedni. Założył. Przeszedł się. Wygodne. 24 zł. Słoiki postawił na ladzie. Reszty – powiedział – nie trzeba. Kobita dławiąc się własnym krzykiem, natychmiast zamknęła drzwi wejściowe, po czym telefonicznie zawezwała straż miejską. Przyjechali. Skarżyła straży, że klient zarzucił ją nieokreśloną ilością grosza, której nie da się przeliczyć. Funkcjonariusz pozwolił K. wyjść w nowych chińskich mokasynach. Uznał, że to jest legalny polski pieniądz, a lekceważenie go jest sprzeczne z prawem. Zostawił kobietę z pretęchą w oczach, jakby obciążał ją psychofizycznie, każąc liczyć ziarnka piasku.

W spożywczym też spotyka regularny foch, kiedy – przy zakupie wina niemarkowego po 3,70 – wysypuje z kieszeni grosz. Ekspedientki nie chcąc mieć z tym do czynienia, zasłaniają się chwilowym zastojem z żółtymi w kasie. Bo przyszło – mówią – dziecko, rzuciło żółte na ladę, pytając: proszę pani, będzie za to coś? No jak było dzieciakowi odmówić?

Gardzi się tą iluzoryczną siłą nabywczą po obu stronach lady. Alex80, robiący w sklepie osiedlowym, pamięta, jak serdecznie zapytał klienta, czy może wydać bez 20 gr. Klient do Alex80: – Jeśli mi zabraknie do chleba, to nikt mi go nie sprzeda. Na co Alex80 wyciągnął pudełko z żółtą groszówką. Wyliczył. Klient poczerwieniał. – A co to, k…wa, jest za złom! Alex80: – Przecież nie mogę pozwolić, by pan głodował.

No, ludzie, gdzie się tego pozbyć? – korespondują w necie. Kamikadze swoje wiadro chciał wymienić na banknot w banku, ale pobierają od liczenia prowizję. Niby 5 zł, ale uznał to za niemoralną propozycję. Zapracował na swój grosz i nie mają prawa za poświęcony groszowi czas karać go dodatkową opłatą; Zefir radziłby zrobić wpłatę na własne konto przy okienku. Nawet jak przytarga tego kufer, nie mogą odmówić liczenia i narzucać się z prowizją; Borillo widział we wrocławskim sklepie Kaufland taką maszynę z korytkiem do liczenia bilonu. Wrzucasz, wypluwa wydruk, później wymieniasz przy kasie na grubsze; Czup był w Tesco i sypał garściami żółte do tego koryta, które przypomniało mu młynek na mięso z czasów, gdy matka robiła kotlety. Niestety, dopadła go jakaś histeryczka z obsługi i wyrwała mu z ręki woreczek, że to panie trzeba pojedynczo, bo urządzenie się zadławi. Zaczął więc wrzucać po jednej z 5-sekundowymi odstępami, co – niestety – trwało do wieczoru; Lucas79 codziennie opróżnia z tego kieszenie, gdyż żółte uwierają go. Ma w przedpokoju specjalny firmowy kubeczek. Po roku reklamówkę tego przekazuje na WOŚP. Przynajmniej jest pewny, że nie przeżre tego żaden polityk ani inna menda; Pucybut sobie to gromadzi, żeby w czasie wycieczek zostawiać w fontannach swoje ślady. Mało kosztuje, a duża frajda. Błyszczy się to w wodzie jakby było ze złota; Melani podpowiada obsypać tym młodych na weselu. Prawdę mówiąc raz była zniesmaczona, gdy młodzi nawet nie schylili się po toto. Kościelny wziął miotłę i pozamiatał. Melani widziała też w magazynach wnętrzarskich ładnie dekorujące tym dom drzewka szczęścia – na sztucznych krzaczkach wiszą grosze-liście.

Musti otwiera nowy wątek z pomysłami. Idzie z tym w poniedziałek do zgierskiego wydziału geodezji zemścić się na urzędowych paniusiach. Minutę przed zamknięciem rzuci im w żółtych 40 PLN, opłacając mapki. Dorzuca filmik z YouTube o piszczących na widok plecaka groszy (równowartość mandatu za przejazd bez biletu) kasjerkach komunikacji miejskiej. W tle Lisa Minelli. Filmik rejestruje oczy kasjerek otwarte szeroko, jak 10 zł w bilonie. Bąkają coś w stylu: O Boże święty, trzeba mieć pozwolenie na takie!

Łamanie groszem podchwycili nawet związkowcy z Lidla. W 2014 r. sieciowa NSZZ Solidarność z rejonu łódzkiego, protestując przeciw krzywdom pracowniczym (ich niemieccy koledzy mają niebotycznie lepiej), dwie godziny szturmowali kasy, kupując żółtymi. Z wyprzedzeniem serdecznie przeprosili za utrudnienia.

Liczący za grosz

Idąc za ałtsorsingowym trendem zagranicznym, który dobrze sprawdził się w pionierskim segmencie sprzątającym, banki i sektor handlowy też zechciały odciążyć się od cash processingu związanego z liczeniem rosnących hałd monet. Zwłaszcza bezwartościowych groszy, wymagających wartościowej obsługi. Wyobraźmy sobie marnowane groszem czaso-koszty na zapleczu: sortowanie, liczenie, pakowanie, magazynowanie, konwoje, ochrona. Do tego – wyobraźmy sobie – rozmiary grosza: pensja minimalna wypłacona w nim wyniosłaby jakieś 200 kg. Zatem processing nominałów żółtych przy ich ilości, uciążliwości i ciężarze to trud kopciuszkowski.

W ramach jego racjonalizacji z początkiem XXI w. w ofertach pracy pojawił się nowy zawód – liczarz. Wymagania: dokładność, sumienność, mile widziani niepełnosprawni w stopniu lekkim oraz świadkowie Jehowy, mający opinię nad wyraz uczciwych. Praca gwarantująca osobisty rozwój. W otoczeniu zaawansowanych parków maszynowych, automatycznych podnośników, kaso-śluz, wysokowydajnych sorterów weryfikujących kilka tysięcy groszy na minutę, czujników wyłapujących grosz zniszczony lub obcy, rolomatów, opaskarek. To tyle. Usługodawcy processingu mówią, że back stage branży lubi ciszę. Napomkną tylko, iż robienie w groszu to w porównaniu z banknotem szalenie żmudna i niewdzięczna praca, gdyż jest ciężki i brudny.

A liczarze też zakładają w necie swoje wątki. Uprzedzają, by na nic nie liczyć: groszorobów traktuje się gorzej niż maszyny do liczenia; robota obciążająca umysłowo, w trybie trzyzmianowym; po pracy w bilonie słaniasz się na nogach; dźwigasz go w kilogramowych worach; dostajesz bilon złośliwie, jak cię nie lubi kierowniczka zmiany, ona w tym czasie siedzi, patrzy, jak liczysz, i w półuśmieszku odbiera esemesy.

Polityka 41.2015 (3030) z dnia 06.10.2015; Społeczeństwo; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Marne grosze"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną