Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kosztowny odlot

Radomskie lotnisko: fiasko roku 2015?

Jeśli Radom naprawdę poważnie myśli o światowym lataniu, to trzeba wydłużyć pas startowy. Jeśli Radom naprawdę poważnie myśli o światowym lataniu, to trzeba wydłużyć pas startowy. Dariusz Lewandowski / Forum
Zbudowanie lotniska w Radomiu powierzono specjaliście do spraw nieruchomości. Wygląda na to, że Port Lotniczy w Radomiu to wzorcowa nieruchomość.
Na razie jedynym połączeniem, jakim chwali się Radom, są kursy do Pragi. Odbywają się dwa razy w tygodniu.Michał Walczak/PAP Na razie jedynym połączeniem, jakim chwali się Radom, są kursy do Pragi. Odbywają się dwa razy w tygodniu.
Zdjęcie z działającego niedziałającego lotniska w Radomiu. Krzesełek już nie ma, bo nie ma kto na nich siadać.Michał Walczak/PAP Zdjęcie z działającego niedziałającego lotniska w Radomiu. Krzesełek już nie ma, bo nie ma kto na nich siadać.

Lotnisko w Radomiu to jeden z najmłodszych portów lotniczych w Polsce, a już znalazł się w wąskim gronie nominowanych do Wydarzenia Lotniczego Roku. W konkursie branżowego portalu – pasażer.com, Radom zauważono w kategorii „Fiasko Roku 2015”.

Budowniczy radomskiego portu lotniczego uważają, że nominacja jest tendencyjna, a lotnisko ma swoje zalety. Można na przykład przyjść w poniedziałek i zapytać, o której godzinie następny lot, a miła pani w biurze informacji poinformuje, że o 14.40, ale gejty otwierają już o 12.40. I nie trzeba się śpieszyć, bo to będzie dopiero w piątek.

Radom to jedno z nielicznych lotnisk na świecie, które może otoczyć swoich pasażerów naprawdę kompleksową opieką. Największy lądujący tam samolot zabiera 78 pasażerów. A spółka zatrudnia 133 osoby. Trudno się dziwić, że oczekiwanie na każdego lecącego jest takie emocjonujące.

Niedziela 3 stycznia 2016 r.

Pierwszego pasażera widać już z daleka. Łatwo poznać, bo ciągnie sporą torbę na kółkach. Do przejścia ma spory kawałek, bo autobusy miejskie raz podjeżdżają pod lotnisko, a raz nie. Akurat teraz nie podjeżdżają. Pasażer rośnie w oczach. A kiedy już, już ma wejść do środka, rusza wreszcie lotniskowa machina.

Zaczyna się od komunikatu: „Uprasza się pasażerów o niepozostawianie bagażu bez opieki. W przypadku ujawnienia bagażu bez opieki prosimy o niezwłoczne powiadomienie służby ochrony lotniska. Pozostawienie bagażu bez opieki podlega karze administracyjnej”. Sytuacja jest trudna, bo na hali odpraw jest tylko jeden człowiek z bagażem i w zasadzie sam musiałby poinformować o pozostawieniu bagażu. Z drugiej strony przecież nie będzie wszędzie z nim chodził. Ale obsługa lotniska wydaje się wyrozumiała, tym bardziej że od pasażera z walizką dzieli ją kawałek brezentowej taśmy i kilka metrów. Pasażer nie śpieszy się do jej nadania, bo jako osoba zorientowana w realiach lotniska przyjechał z własnym jedzeniem i piciem. Lotniskowe struktury gastronomiczne w międzyczasie obumarły. Po ajencie kawiarni pozostało w pełni wyposażone zaplecze i nowoczesny ekspres ciśnieniowy. Łącznie z młynkiem do kawy, w którym ciągle są ziarna. I z ladą chłodniczą, w której nie ma już nic. Kiosk Relay też nie wytrzymał długo. Właściwie działający punkt widać tylko na relacjach z uruchomienia pierwszego połączenia do Rygi. Czyli ponad cztery miesiące temu. Trudno ustalić, jak długo działał.

Pasażer z bagażem jest człowiekiem bywałym. Biegłym w trudnych sytuacjach. Przywiezioną ze sobą kaszę kuskus z kurczakiem i suszonymi pomidorami wyjada turystyczną łyżką, o którą przezornie zadbał. Konsumuje spokojnie i bez zwracania uwagi na cały personel lotniska, który siłą rzeczy zwraca uwagę na niego.

20 minut później pojawia się drugi pasażer. Konkretnie pasażerka. Chociaż tak do końca nie wiadomo, czy to pasażerka czy zwiedzająca, bo nie ma bagażu. Za to dużo chodzi i ogląda. Na lotnisku już się przyzwyczaili, że przyjdzie ktoś, poogląda, zrobi zdjęcie i pójdzie. Firma wyszła nawet naprzeciw i uruchomiła taką usługę. Zarząd lotniska ułożył i zatwierdził pięciostronicowy regulamin zwiedzania Portu Lotniczego Radom, ale i z tym pomysłem nie przebił się do szerokiej opinii publicznej, a nawet lokalnych szkół. Lotnisku udało się tylko zagrać w reklamie. Ekipa poszukiwała jakiegoś pustego obiektu.

O godz. 13 otworzono gate i wszystko się wyjaśniło, bo pani jednak podeszła do okienka i poprosiła o wydrukowanie karty pokładowej. A po lotnisku chodziła, bo przyjechała aż z Łodzi na własne oczy zobaczyć, jak terminal w Radomiu się prezentuje: „skromnie, ale ładnie”.

Na 14.40 do Pragi było już dwóch pasażerów. A później worek z ludźmi się rozwiązał, bo weszło aż sześć osób niemal w jednym czasie. Zakłębiło się, zakotłowało. Dwóch poszło do toalety – po chwili wyszli z terminalu i odjechali samochodem. A pozostała czwórka zaczęła sobie robić zdjęcia i już w ogóle można było stracić nadzieję, że gdzieś będą lecieć. Jednak po sesji zdjęciowej – „trzeba to uwiecznić, póki jeszcze działa”, dwoje z czworga poszło po karty pokładowe. Do odprawy bagażowej nadali tylko dwie pary łyżew, bo tego dnia chcieli przetestować nie tylko nowe połączenie, ale i nowe lodowisko. Tym razem w Pradze. Głupio byłoby nie skorzystać, bo przewoźnik kusił biletami w jedną stronę za 60 zł od osoby. Co prawda chciał sobie odbić na tych w drugą stronę, za ponad 300 zł. Ale tak się składa, że wszyscy kupili bilety tylko w jedną stronę. A do Polski zaplanowali powrót autokarem za 80 zł. W sumie wychodzi taniej niż kurs pociągiem z Krakowa do Warszawy.

Z tymi dwoma, wydawałoby się, ostatnimi pasażerami to w ogóle tajemnicza sprawa była. Przyszli. Z marszu od razu po karty pokładowe i do odprawy. Ale tu niespodzianka. Trzy razy przez kontrolę przechodzili. Każdy miał osobiste sprawdzenie. Widać, że ochrona jest wygłodniała pasażera. Jeszcze nie okrzepła w rutynie, choć formalnie lotnisko działa już od roku.

Ostatnich trzech pasażerów spadło na lotnisko dosłownie z nieba. Konkretnie przylecieli samolotem z Pragi z międzylądowaniem w Ostrawie. Wysiedli. Przeszli odprawę lotniskową i znów polecieli. Taki odlot sobie zrobili.

Honor i ambicja

19 maja 2014 r. to chyba najbardziej symboliczna data w historii projektu. Port Lotniczy Radom został wpisany do rejestru lotnisk cywilnych. Media poinformowały, że jedyny potencjalny klient, biuro podróży Alfa Star, nie będzie jednak latać ze swoimi klientami z Radomia do Hurgady. A na koniec dnia prezes spółki Tomasz Siwak zamknął lotnisko na dwa tygodnie, w celu „zgrywania procedur i standardów”.

Na kolejną szansę na latanie lotnisko czekało do 1 września 2015 r. Przy pełnej obsadzie stanowisk i etatów. Z finansowaniem jedynie ze strony władz miasta, bo marszałek i wojewoda od początku nie dawali projektowi żadnych szans. A co za tym idzie – pieniędzy. Radom już wcześniej czuł się pokrzywdzony, że w czasie reformy samorządowej został zdegradowany z poziomu wojewódzkiego do powiatowego. Miasto uniosło się więc honorem i postanowiło samodzielnie sfinansować projekt budowy lotniska. Motorem większości inwestycji są takie słowa jak ekonomia, zysk. Wydaje się jednak, że radomski port lotniczy budowano w duchu dewizy – honor i ambicja. To wiele tłumaczy.

W każdej kampanii wyborczej temat lotniska w Radomiu wracał jak bumerang. – W zasadzie każdy kolejny prezydent je obiecywał. Pierwsza wygrana kampania Andrzeja Kosztowniaka też w dużej mierze oparta była na tej obietnicy – wspomina Wiesław Wędzonka, szef radnych PO w Radomiu. Jednak jego pierwsza kadencja nie upłynęła pod znakiem lotniska. Andrzej Kosztowniak, który, jak podkreślał, był prezydentem największego miasta rządzonego przez PiS, nie miał przełożenia na władze wyższego szczebla. W mieście powołano spółkę, zamawiano ekspertyzy i lobbowano za włączeniem Radomia pod specustawę, która pozwalała na przekształcanie lotnisk wojskowych na cywilne albo współużytkowane. Jednak początkowo radomska spółka funkcjonowała bardziej w sferze koncepcji niż realnych działań.

Pomimo wysiłków gołym okiem widać było, że Radom rozwijał się wolniej niż chociażby pobliskie Kielce. Miał gorsze wskaźniki ekonomiczne i większe bezrobocie. Władze potrzebowały spektakularnego sukcesu. Padło na lotnisko.

Prezydent Kosztowniak powołał do władz spółki nowych ludzi. Postawił na Tomasza Siwaka. Człowieka z Radomia, który co prawda nie znał się na branży lotniczej, ale jako spec od nieruchomości zgłębił temat lotniska w Modlinie, za które odpowiadał, będąc szefem mazowieckiego oddziału Agencji Mienia Wojskowego. Siwak poważnie wziął się za stworzenie lotniska w Radomiu.

A prezydent Kosztowniak wspierał go na każdym kroku. Radom zaczął ostro grać, żeby stać się lotniskiem konkurencyjnym dla przeciążonego ruchem pasażerskim stołecznego lotniska im. Chopina. – Tylko że w tym czasie wiadomo już było, że władze województwa postawiły na Modlin i dalsze brnięcie w budowę lotniska w Radomiu było zwykłym wyrzucaniem pieniędzy w błoto – mówi Marek Serafin, ekspert branży lotniczej, który przez lata układał siatkę połączeń dla PLL Lot. Pieniądze były radomskie. Wojewoda ani marszałek nie mogli zabronić miastu tej inwestycji. – To naturalne, że Radom ma swoje ambicje i chce się rozwijać. Próbowano nam utrudnić to na każdym kroku. Ale się nie poddaliśmy, bo lotnisko to dla miasta wielka szansa na rozwój. Impuls do ściągnięcia biznesu, otwarcia miasta na nowe perspektywy – przekonuje były prezydent, a obecny poseł PiS Andrzej Kosztowniak.

A jego były zastępca widzi to tak: – Z perspektywy czasu mam wrażenie, że lotnisko miało być pomnikiem, który pozostawi po sobie prezydent Kosztowniak. Na zasadzie innym się nie udało, a ja tego dokonam – wspomina były wiceprezydent Ryszard Fałek. – Wiceprezydenci nie mieli prawa się do tego wtrącać. A radni z wszystkich niemal opcji wspierali prezydenta, bo co roku im obiecywał, że jeszcze tylko kilka milionów i będziemy mieli piękne lotnisko. No i mamy, ale bez pasażerów i inwestorów.

Formalnie lotnisko w Radomiu działało od wielu lat. Tyle że było wojskowe. I przeznaczone dla małych samolotów. Wojsku służyło jako jedno z lotnisk do szkolenia przyszłych pilotów na myśliwce. Na bazie tego lotniska władze miasta postanowiły stworzyć międzynarodowy port lotniczy. Wojskowi pukali się w głowę, bo lotnisko, choć oddalone od centrum o zaledwie cztery kilometry, stało dosłownie pośrodku niczego i nie spełniało żadnych kryteriów potrzebnych do przyjmowania nawet średniej wielkości samolotów pasażerskich. Przystosowywanie go do wielkich zadań zacząć trzeba było od likwidacji ogródków działkowych. Kosztowało to mieszkańców trochę łez, a budżet miasta 3,4 mln zł. Ale jednostka musi czasem skapitulować wobec wyższych celów.

Małe podwórko

Później trzeba było pomyśleć o terminalu. Metodą gospodarską postanowiono odkupić budynek z lotniska w Łodzi, które stawiało nowy i nie bardzo wiedziało, co zrobić ze starym. Projekt udało się dobrze sprzedać w mediach. Miasto zamiast ładować się w drogą budowę skromnie kupi używany obiekt i przeniesie go do Radomia. Koszt zakupu – zaledwie 2 mln zł. Nikt jakoś nie dopytał, ile będzie kosztowała operacja przeniesienia, ponownego złożenia i wyposażenia obiektu. Okazało się, że w sumie prawie 14 mln zł. A jego montaż trwał dwa lata, bo okazało się, że złożenie konstrukcji jest dużo trudniejsze i bardziej kosztochłonne niż zbudowanie jej od podstaw. Kolejne 5 mln zł na wybudowanie parkingu było wisienką na torcie niskich kosztów i oszczędności.

Władze spółki szły za ciosem, kompletując pełną infrastrukturę portu lotniczego. Za 17 mln zł kupiono sprzęt do odśnieżania lotniska. Za 4 mln zł specjalistyczny wóz strażacki. Podobno najdroższy i najnowocześniejszy w Polsce. Dopiero później radni dopatrzyli się, że przecież wojsko użytkujące to samo lotnisko miało już zarówno sprzęt do odśnieżania, jak i całą jednostkę gaśniczą. – Niestety nie udało się nam dojść do porozumienia z wojskiem, żebyśmy mogli wykorzystywać ich sprzęt. Poza tym nie cały sprzęt wojskowy spełniał wymogi lotniska cywilnego. Nie było innego wyjścia, musieliśmy kupić własny – tłumaczy Tomasz Siwak, były prezes spółki.

Lotnisko potrzebowało również radiolatarni nawigacyjnej i pozostałej infrastruktury do naprowadzania samolotów. Za taką odpowiada Polska Agencja Żeglugi Powietrznej. Radom użył wszystkich swoich politycznych koneksji, żeby PAŻP jednak ją zbudował. Za kolejnych kilka milionów złotych powstało i to.

PAŻP i tak potrzebował w tym miejscu radiolatarni. Radom był białą lotniczą plamą. A inwestycja opłacała się również Agencji, bo pobiera pieniądze od przewoźników za jej użytkowanie – tłumaczy prezes Siwak. Kiedy aparatura naprowadzająca zaczęła działać, okazało się, że przewoźnicy nie mogą latać do Radomia, bo pas nie ma systemu świateł do lądowania. To drobne przeoczenie nie mogło stanąć na drodze do sukcesu. Za 6,2 mln zł zaczęto budować i ten system. Zgodnie z duchem projektu zainwestowano również w urządzenia do międzynarodowej odprawy pasażerów. Rachunek na 3,7 mln zł przesłano wojewodzie, który stwierdził, że nie ma ochoty go pokrywać.

Zwłaszcza na lotnisku, które nie odprawiło jeszcze ani jednego pasażera w ruchu międzynarodowym poza strefę Schengen. – Przy przejmowaniu władzy w mieście pierwszym problemem okazało się właśnie lotnisko. Dowiedziałem się, że jeśli miasto nie dołoży ponad 3 mln zł, to niebawem zabraknie pieniędzy na wypłacenie pensji pracownikom – mówi Radosław Witkowski, prezydent Radomia. Spółka, która właściwie nie obsłużyła jeszcze ani jednego połączenia, dostała kolejne miliony. Kilka miesięcy później prezydent Witkowski zwolnił z pracy Tomasza Siwaka. Rozmowa musiała być trudna dla obydwu. Panowie wychowywali się na jednym podwórku.

Przygoda z lataniem z Portu Lotniczego Radom trwała nieco ponad miesiąc. Od pierwszego września 2015 r. regularne loty z Radomia rozpoczęła linia AirBaltic. Samoloty na trasie Ryga–Radom–Ryga przestały latać już po pierwszym tygodniu operowania. Bilety były tak drogie, że dużo bardziej opłacało się dojechać do Warszawy albo Modlina. Tym bardziej że Radom jest najlepiej skomunikowanym z Warszawą miastem. Po przerwie AirBaltic znów zaczął latać, żeby po niespełna miesiącu całkiem zrezygnować z połączenia.

Mniej więcej tyle samo wytrzymała czeska linia lotnicza CSA latająca z Pragi. Podobno czara goryczy przelała się, kiedy okazało się, że w Radomiu utknęła jedna z czeskich maszyn. Lotnisko miało kłopot z odladzaniem samolotów. Konkretnie zaczęło działalność bez tej infrastruktury. W listopadzie już nic nie latało z Radomia. Lotnisko dalej pracowało w trybie od godz. 6 do 22. Załoga normalnie przychodziła do pracy.

Radom lata do Radomia

Okazało się również, że jeśli Radom naprawdę poważnie myśli o światowym lataniu, to trzeba wydłużyć pas startowy, któremu brakuje ponad pół kilometra do przyjmowania standardowych samolotów pasażerskich. Zbudować trzeba płytę postojową, bo obecna nie pozwala na przyjęcie więcej niż jednego samolotu w tym samym czasie. A dotychczasowy pas należy rozkruszyć i nadlać albo zbudować od nowa – bo akurat weszły nowe unijne przepisy w tej kwestii. A przy okazji remontu pasa – zdemontować dotychczasowe oświetlenie i właściwie zbudować je od nowa. No i zrobić wreszcie strażnicę strażacką. Pewnie gdzieś koło tej, którą ma już wojsko. To tylko część inwestycji, które stoją przed spółką. Zdaniem zarządu wszystko zamknąć się powinno w kwocie 30–50 mln zł. Zdaniem specjalistów szacunki PLR należy pomnożyć razy dwa.

Na razie jedynym połączeniem, jakim chwali się Radom, są kursy do Pragi. Odbywają się dwa razy w tygodniu. Przed każdym lotem trzeba do Radomia przysyłać kontrolera ruchu z PAŻP. Wojsko ma kilku swoich, ale przepisy nie pozwalają wojskowym naprowadzać cywilnych statków powietrznych. – Dużym ustępstwem okazał się sam fakt, że wojsko zgodziło się wpuścić na swoją wieżę cywilnego kontrolera ruchu – dodaje Tomasz Siwak. Przed zejściem z wieży kontroli ruchu wojskowi wyłączają jednak radar – jest wojskowy, więc cywil nie może z niego korzystać. Lotnisko w dłuższej perspektywie myśli o zakupie własnego.

Według informacji portalu pasażer.com obsługująca trasę do Radomia czeska linia lotnicza CSA informuje, że loty nie są regularnym połączeniem, tylko zwykłymi czarterami, które wykupiły u niej biura podróży. – Wygląda na to, że Radom przez pośredników płaci za latanie do Radomia. Koszt jednej takiej operacji to może być nawet 15 tys. dol. To już chyba nawet nie jest przypadek beznadziejny – konkluduje Marek Serafin.

Polityka 5.2016 (3044) z dnia 26.01.2016; Społeczeństwo; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Kosztowny odlot"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Jednorazowe e-papierosy: plaga wśród dzieci, cukierkowa używka. Skala problemu przeraża

Jednorazowe e-papierosy to plaga wśród dzieci i młodzieży. Czy planowany zakaz sprzedaży coś da, skoro istniejące od dziewięciu lat regulacje, zabraniające sprzedaży tzw. endsów z tytoniem małoletnim oraz przez internet, są nagminnie i bezkarnie łamane?

Agnieszka Sowa
11.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną