Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Psychopis

Psychopis Polaków. „My–oni”, „my–inni”: czy zawsze musimy być podzieleni?

„Musimy zdać sobie sprawę z tego, że pierwotnie umysł człowieka poszukuje raczej komfortu niż prawdy. I został wyposażony w mechanizmy samooszukiwania. Najważniejszy z nich nazywa się racjonalizacją”. „Musimy zdać sobie sprawę z tego, że pierwotnie umysł człowieka poszukuje raczej komfortu niż prawdy. I został wyposażony w mechanizmy samooszukiwania. Najważniejszy z nich nazywa się racjonalizacją”. olly18 / PantherMedia
Z prof. Marią Jarymowicz, psycholożką, o polskich podziałach „my–oni” oraz „my–inni” i o tym, dlaczego te dwa światy nie mogą się pogodzić.
„Przyznam, że zaskoczyło mnie zachowanie prezesa Kaczyńskiego. Niewiele o nim wiem, ale szokujący jest dla mnie widok przywódcy, który wchodzi na jakiś podnóżek, by wykrzyczeć do tłumu: „Cała Polska z was się śmieje...”, mając na myśli współobywateli, którzy wyrazili protest”.Krystian Maj/Forum „Przyznam, że zaskoczyło mnie zachowanie prezesa Kaczyńskiego. Niewiele o nim wiem, ale szokujący jest dla mnie widok przywódcy, który wchodzi na jakiś podnóżek, by wykrzyczeć do tłumu: „Cała Polska z was się śmieje...”, mając na myśli współobywateli, którzy wyrazili protest”.
Prof. Maria Jarymowicz, psycholożka specjalizująca się w problematyce emocji i motywacji.Leszek Zych/Polityka Prof. Maria Jarymowicz, psycholożka specjalizująca się w problematyce emocji i motywacji.

Joanna Podgórska: – Można odnieść wrażenie, że od momentu objęcia rządów PiS zachowuje się jak najeźdźca na podbitym terytorium. Dlaczego?
Prof. Maria Jarymowicz: – Wygląda na to, że najważniejsze jest teraz, by oddać cios. W pewnych kręgach od lat narastało poczucie krzywdy i nienawiści – emocji, które wyznaczają politykę obecnych władz. Są to emocje tak pierwotne, że trudno nad nimi zapanować.

Co to są emocje pierwotne?
To emocje, którym zawdzięczamy działanie bez namysłu. Parzy? Cofamy rękę. Automatycznie reagujemy lękiem, złością, wstrętem czy doznaniem przyjemności, często bez wiedzy o tym, dlaczego tak się dzieje. Stopniowo jednak te czyste afekty mogą zostać opanowane, bo oprócz „serca” swój udział w wartościowaniu świata ma także „rozum”, czyli procesy poznawcze. Im ten udział jest większy, tym emocje bardziej złożone i mniej impulsywne.

Decyzjom państwowej wagi, które dziś są na naszych oczach podejmowane, towarzyszy jednak bardzo wyrazista ekspresja pierwotnych emocji.

Niezwykle silne emocje są po obu stronach. Wystarczy popatrzeć na demonstracje. Ale to jakby dwa inne tłumy. Po jednej stronie wyzwiska, napastliwe, pogardliwe hasła, pochodnie, agresja wobec dziennikarzy wrażych stacji. Po drugiej bronią jest głównie ironia; hasła w stylu „Idźcie spać” czy „Jarek, zjedz snikersa”.
Doszło do sytuacji, w której obie strony mają powody do złości, a nawet wrogości. A jednak, rzeczywiście, te uliczne demonstracje czymś ważnym się różnią.

Przyznam, że zaskoczyło mnie zachowanie prezesa Kaczyńskiego. Niewiele o nim wiem, ale szokujący jest dla mnie widok przywódcy, który wchodzi na jakiś podnóżek, by wykrzyczeć do tłumu: „Cała Polska z was się śmieje...”, mając na myśli współobywateli, którzy wyrazili protest. Słyszałam poważnych komentatorów wychwalających mądrość prezesa. Jaki związek z mądrością może mieć obrażanie dziesiątek tysięcy ludzi, którzy demonstrowali poprzedniego dnia? Zauważmy, że wyrażali sprzeciw w sposób spokojny. Co więcej, demonstracje inicjowane przez KOD były bardzo liczne. Ludzie zdeterminowani poczuciem krzywdy czy wrogością bez trudu wychodzą tłumnie na ulicę. Tymczasem ludzie, którzy nie są tak zdeterminowani, mają nieporównanie słabszą motywację do protestu w tłumie. By więc porównać masowość obu typów demonstracji, trzeba by zastosować jakiś odmienny przelicznik.

Może te epitety o „gorszym sorcie” czy „komunistach i złodziejach” to nie wybuch emocji, ale przemyślane narzędzie podziału na obcych i swoich?
Mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński nie potrafił jednak odmówić sobie ostrego wyrażenia tego, co żywi wobec części Polaków. Ale rzeczywiście podziały my–oni mają magiczną moc. Deprecjonowania „onych” dokonujemy automatycznie. Pojęcie „My” może spajać w sposób, którego trudno się domyślić. Zwróćmy uwagę, że PO nigdy nie miała porównywalnej armii bezwarunkowych zwolenników, jakich ma PiS, bo nie miała jednoznacznej emocjonalnie oferty, ani szans na to, że wzbudzi poczucie pełnej jedności. Frakcja, która dziś jest przy władzy, przez uproszczone komunikaty podtrzymuje jedność.

Weźmy przykład zakochania. Człowiek w tym stanie nie widzi wad obiektu swoich uczuć i to przez pewien czas działa jak spoiwo. Podobnie może się dziać w skali makro. Analizy zachowań wyborczych wykazują, że czynnik rezonansu emocjonalnego w czasie kampanii wyborczej może być wystarczający dla poparcia kandydata. Ale emocje wygasają, samorzutnie osłabia się ich moc – a im więcej ekspresji i pasji, tym wygaszanie szybsze. Potem dostrzegamy, że więcej nas dzieli, niż wiąże. Rozpadamy się na frakcje i frakcyjki. Ważne jest więc podsycanie tego spoiwa. Bo ta część umysłu, w której rządzą emocje, spaja lub dystansuje, sprzyja czarno-białemu widzeniu świata. Były premier i prezydent mieli zwolenników, ale nie wyznawców. Ich wyborcy nie uważali ich za idoli. Bo przy pewnym typie umysłowości człowiek ich nie ma. Widzi w ludziach różne cechy. Może polityka cenić, głosować na niego, ale nie identyfikuje się z nim bez reszty.

Dziś mamy taki przekaz, że kto nie zgadza się z rządzącymi, jest zdrajcą albo osobą skrajnie zmanipulowaną. Pisze pani, że źródłem takiej pogardy jest infrahumanizacja. Co to jest?
To zjawisko polegające na tym, że swoim przypisujemy emocje wyższe, a obcym bardziej pierwotne. I dziać się tak może bez świadomej intencji. Ogólnie, przy podziale my–oni umysł generuje nieporównanie bardziej korzystne sądy o „swoich” niż o „onych”. Jest to pierwotna tendencja podtrzymująca spoistość klanu. Taka klanowa mentalność pozwalała przetrwać na sawannie, ale dziś bywa niszcząca, bo prowadzi do bezwiednego obniżania statusu tego, z kim trzeba umieć współżyć. W pewnym eksperymencie badaczki umieściły w niewinnej historyjce więcej lub mniej razy etykietkę „my”. Okazało się, że grupa, które przeczytała historyjkę z 19-krotnym użyciem zaimka „my”, w kolejnej fazie badania była o wiele bardziej konformistyczna niż grupa, która czytała historyjkę z trzykrotnym powtórzeniem tego zaimka. Pytanie, jak przekraczać tę perspektywę my–oni?

Czyli jak zmienić mentalność klanową we wspólnotową?
Chodzi o to, by klan nie przesłaniał reszty świata. Czym innym jest perspektywa my–oni i my–inni. Różnica jest brzemienna w skutki. My–inni to umiejętność odróżnienia swoich od reszty świata; przy świadomości, że jest się tego świata częścią. On to wróg, przeciwnik, a nawet obiekt do bicia czy zabijania. Inny to potencjalny partner negocjacji czy współdziałania. Niemożliwe, by przy wzbudzonych silnych afektach usiąść do negocjacji. Dlatego organizować je trzeba w warunkach obniżających napięcie z innych źródeł. W przyjaznym otoczeniu lub w odpowiedniej porze dnia, by ludzie byli mniej zmęczeni czy napięci. To, co robi marszałek Sejmu, w dowolnej firmie pozbawiłoby go stanowiska za zachowanie intencjonalnie wrogie. Tempo i nocne obrady oznaczają też wykluczenie rozwagi, a tym samym odpowiedzialności za losy państwa.

To pośpiech obliczony na wykończenie przeciwnika?
Czy to kalkulacja? Zapewne. Ale nie brakuje i emocji spontanicznych. Pierwsze nocne obrady Sejmu pełne były ekspresji posłów PiS w reakcji na głosy opozycji (także tej nowej, nieobarczonej niewybaczalną winą!). To nie wyglądało na zachowania pod instrukcję.

Podział my–oni w dzieciństwie jest człowiekowi potrzebny do budowy własnej tożsamości, odróżnienia się. To, co swoje, jest na tym etapie dobre i normalne, to, co nietypowe – złe i niechciane. Czy fakt, że świat jawi się jako wrogi, zaludniony przez ideologów gender, cyklistów i wegetarian oznacza, że człowiekowi nie udało się tego podziału my–oni przekroczyć?
Każdy z nas ma daną możliwość zmiany tożsamości, gdy wykracza poza pierwotną przestrzeń rodzinnego domu. Pojęcie „my” się poszerza pod wpływem doświadczeń, podróży, poznawania nowych ludzi. Mogą to być momenty dramatycznie ważne. Jak pierwsze takie przejście od ja i moja rodzina, do my – Polacy. Choć każdy z nas zna Polaków, których gotów by utopić w łyżce wody, potrafimy się identyfikować z narodem i ojczyzną. Czasem tak dalece, że nie stać nas na dystans i autokrytycyzm.

Ale w dzisiejszych czasach nie może udać się izolacja od świata. A kontakt z nim daje szanse poszerzenia perspektywy. Dojść może do powstania „my” tak szerokiego („My, ludzie”), że objąć ono może nawet przestępców – gdy mamy zdolność opowiedzenia się za jakimiś ich prawami i przeciwko karze śmierci. Dorastamy stopniowo do takiego etapu, w którym nawet przestępcy nie są „onymi” do tego stopnia, by ich całkowicie wykluczyć.

Dlaczego jednym przychodzi to łatwiej, a drugim trudniej?
Jedną z najważniejszych przeszkód jest nasza gotowość do myślenia na skróty. Łatwiej jest kierować się emocjami niż rozumem, który poprawia pojmowanie świata. Rozwój zdolności do rozumowania jest kosztowny, wymaga wysiłku. A gdy człowiek jest opanowany przez proste emocje, to nie ma do tego żadnej motywacji. Jednak bez tego typu inwestycji różnorakie straty własne i społeczne są ogromne. Urzeczeni agresywnością wodza nie przewidujemy, że kiedyś jego ciosy mogą zwrócić się przeciwko nam. Uczucia patriotyczne mogą być tak silne i pozbawione refleksji, że wynikają z nich straty, a nie pożytki, bo afekt sprawia, że nie potrafimy sprawnie myśleć o przyszłości ojczyzny.

Zdolność przewidywania jest atrybutem innej części mózgu i umysłu niż tzw.porywy serca. Inną część umysłu aktywizuje też hasło „przyszłość Polski” i hasło „Polska w ruinie”. To drugie koncentruje uwagę na obronie, walce, odgruzowywaniu, a nie na rozwoju i postępie. Uruchamia w umyśle obszary niezdolne do twórczości. Człowiek opanowany strachem czy nienawiścią nie da się rozbawić, namówić do namysłu czy zainteresować przejawami dobra w ludzkim postępowaniu. Podsycając wrogość, trzeba się z tym liczyć.

A jak pani, jako psycholog, postrzega bezwzględne podporządkowanie członków PiS woli jednego człowieka? Jakie mechanizmy tu działają?
Stopień, w jakim świadomie lub bezwiednie podlegamy presji otoczenia, jest niewyobrażalny. Z niedowierzaniem słuchamy o wynikach eksperymentów Salomona Asha. Prosił on uczestników badania o wskazanie, który z trzech odcinków jest taki sam jak odcinek wzorcowy. Oceny dokonywali w gronie kilku osób, o których nie wiedzieli, że są współpracownikami eksperymentatora. Ci systematycznie wskazywali niewłaściwy odcinek i ich naciskowi ulegała większość badanych. Mimo że coś jest wyraźne (jak te odcinki), można głosić fałsz pod wpływem grupy. Takie podporządkowanie grupie czy przywódcy jest jednak przejściowe, bo spowodowane doraźnym naciskiem czy interesami. Gdy przestają być aktualne, odzyskujemy normalną dla siebie zdolność postrzegania.

Groźniej brzmi eksperyment z rażeniem prądem.
Tak, to eksperyment Stanleya Milgrama, który obnażył w sposób spektakularny naszą skłonność do posłuszeństwa. Badani mieli odgrywać rolę nauczycieli. Naukowcy przekonali ich, że karą za nieprawidłowe odpowiedzi uczniów powinien być szok elektryczny. Silniejszy z każdą nieprawidłową odpowiedzią. Nie wiedzieli, że „uczniami” są współpracownicy, a reakcje bólu na szok symulują. Za każdym razem przynajmniej połowa badanych sięgała do kar maksymalnych. Na filmie widać było, że się fatalnie z tym czują, odwracają głowę od widoku cierpiących „uczniów”, ale ulegają autorytetowi naukowca. A identyfikacja z idolem może być tak silna, że niemożliwy staje się dystans.

Zdarzyło mi się usłyszeć w ostatnich dniach od dobrze wykształconych zwolenników PiS, że dzieje się coś złego, bo prezes… ma fatalnych doradców. System afektywny daje niezbitą pewność własnych racji. Zupełnie inaczej niż system refleksyjny, bo jego cechą jest zadawanie pytań i zawsze są jakieś wątpliwości. A to nie sprzyja szybkim i skrajnym sądom.

Wszyscy w PiS dali się emocjonalnie zahipnotyzować prezesowi?
Nie jest to możliwe. Jesteśmy jako ludzie zbyt zróżnicowani. Zapewne są tacy, którzy działają koniunkturalnie, bo zależy im na stanowiskach. A inni kalkulują, że gdy już zrobią porządek z przeciwnikami, wszystko wróci do pożądanego ładu. Takie myślenie „cel uświęca środki” bywa niszczące. Może godzić w nadrzędne wartości, których nie można wprawdzie zniszczyć, ale można złamać normy społeczne, które powinny stać na ich straży. Społeczny konsens co do norm społecznych to coś, co ogranicza nasze zapędy. Ale łatwo te zapory zniszczyć. To, co prezentują politycy, może pociągnąć za sobą lawinę postaw typu: „A co mi tam”.

Ignorowanie prawa, opozycji, poprawności w kontaktach z oponentami nigdy nie miało charakteru tak otwartego. Władcy zazwyczaj starają się takie zapędy kamuflować. Jesteśmy świadkami tupetu i posługiwania się wulgaryzmami. To nieobliczalna strata społeczna. Bo wzorce zachowania działają nie tylko na małe dzieci. Na dorosłych również. Także wzorce zakłamanych wypowiedzi. Po tym, gdy prezydent podpisał ustawę medialną, zgodnie z którą rząd obsadza stanowiska w mediach publicznych, z jego kancelarii usłyszeliśmy powtarzane po wielokroć „wyjaśnienie”, że panu prezydentowi bardzo zależy na tym, by media były obiektywne.

Posłowie PiS po przegłosowaniu tej ustawy skandowali: „Wolne media”. Ustawę paraliżującą Trybunał Konstytucyjny nazwano „naprawczą”, a wycięcie opozycyjnych tytułów z prenumeraty tłumaczono „potrzebą pluralizmu”. Z językiem faktycznie dzieje się coś dziwnego.
To jest przemyślane. Łatwo dostrzec, że osoby wypowiadające się publicznie używają takich samych fraz. Ludzie szczęśliwi z powodu zwycięstwa PiS na razie nie potrzebują tych komunikatów, bo wiąże ich zgodność afektywna. Ale przywódcy działają w myśl reguły, że słowa spójne z emocjami wzmacniają afektywne spoiwo. Logika rozumowania nie jest ważna. Słowa nie są narzędziem wymiany myśli, tylko wzmacniania afektów, i to się liczy. A ta część obywateli, z których „cała Polska się śmieje”, w tym nieszczęsnym, krótkowzrocznym planie – po prostu nie jest ważna.

A co się stało z prezydentem Dudą? Podobno się wahał przed zaprzysiężeniem nowych sędziów. Wiedział, jak to będzie odebrane, choćby przez środowisko prawnicze. A jednak dał się podporządkować.
To zaskakujące zachowanie. Nieoczekiwanie (pewnie i dla siebie) odniósł spektakularny sukces (w dużej mierze osobisty), objął najwyższe stanowisko w państwie, związane nie tylko z władzą, ale i ze szczególnym prestiżem. Taka władza nie powinna skłaniać do tego, by się komukolwiek podporządkowywać. Taka nobilitacja powinna skłaniać nie tylko do przyzwoitości, ale i do szlachetności. Może tu działa jakiś czynnik dodatkowy, o którym nie mamy pojęcia?

Gdy przyjrzeć się prawicowym dziennikarzom, można odnieść wrażenie, że niektórym coraz trudniej przekonywać publiczność, że nie dzieje się to, co się dzieje, a prezes nie powiedział tego, co powiedział.
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że pierwotnie umysł człowieka poszukuje raczej komfortu niż prawdy. I został wyposażony w mechanizmy samooszukiwania. Opisano wiele mechanizmów obrony ego. Niektóre działają z wykorzystaniem intelektu. Najważniejszy z nich nazywa się racjonalizacją. Podmiot nie wie, że jego umysł produkuje usprawiedliwienia, zafałszowane wizje rzeczywistości. Gdy to się dzieje, nie można tego u siebie zobaczyć. Ale im dłużej trwa dana sytuacja, tym więcej okazji do namysłu. Czas działa tak, że jednorodną strukturę przekonań trudno jest utrzymać wobec złożoności i zmienności świata. Trzeba podkreślić, że umysł chłonie informacje także kanałami niepodlegającymi samoobserwacji i woli.

To optymistyczne?
Tak, choć straty, jakie obecnie ponosimy, są nieprzeliczalne. Mam na myśli głównie podtrzymywanie dogmatycznych przekonań wielu Polaków (co bardzo trudne do odrobienia), skupianie uwagi jeszcze większej populacji obywateli na sprzeciwie (zamiast na budowaniu lepszej przyszłości), a także dostarczanie wzorców skandalicznych zachowań. Ale powody do optymizmu są chyba jeszcze bardziej znaczące. Oto ogromna część ludzi w Polsce, poruszona tym, co się dzieje, intensywnie komunikuje się, rozważa, rozwija argumentację, dyskutuje. To kapitał na przyszłość, którego nikt nam nie odbierze.

rozmawiała Joanna Podgórska

***

Prof. Maria Jarymowicz, psycholożka specjalizująca się w problematyce emocji i motywacji. Autorka programów badawczych poświęconych tożsamości, podmiotowości emocji, uprzedzeń, otwartości na świat i altruizmu. Opublikowała m.in. pracę „O faworyzowaniu swoich względem obcych i rzekomej nieuchronności zjawiska”. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim.

Polityka 5.2016 (3044) z dnia 26.01.2016; Rozmowa Polityki; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Psychopis"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną