Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Między słowami i Słowianami

Nasz milion Ukraińców

Valeria z mamą prowadzą knajpkę. Jakoś sobie radzą. Valeria z mamą prowadzą knajpkę. Jakoś sobie radzą. Tadeusz Późniak / Polityka
Milion uchodźców z Ukrainy przyśnił się nie tylko premier Szydło. Marzą o nich również pracodawcy. Sen spełnia się powoli. W zeszłym roku Polska przyjęła dwóch...
Łatwo policzyć, ile Ukraińcy zostawiają w Polsce pieniędzy. Valeria to nawet nie chce liczyć, ile zostawiła.Tadeusz Późniak/Polityka Łatwo policzyć, ile Ukraińcy zostawiają w Polsce pieniędzy. Valeria to nawet nie chce liczyć, ile zostawiła.

W owocu miękkim w Polsce pracują już tylko Ukraińcy. Bez nich truskawki i maliny gniłyby na polach. W owocu miękkim, budowlance i serwisie czystości tkwi sekret polsko-ukraińskiego zbliżenia. Polityka tym relacjom nie służy. Próba znalezienia w Polsce miliona ukraińskich uchodźców to harówka jak przy owocu miękkim. W Urzędzie do Spraw Uchodźców komentować nie chcą, bo nie są od komentowania. Tym bardziej wypowiedzi pani premier Beaty Szydło, która w czasie debaty w Parlamencie Europejskim zapewniała, że Polska przyjęła milion uchodźców z Ukrainy. Urzędnicy sugerują, że nie ma się co kurczowo trzymać nazewnictwa i czepiać słówek.

W ambasadzie Ukrainy temat też jest delikatny, bo nim podadzą konkretne liczby, jest jeszcze długi wstęp, że Polska ważny partner, że doceniają. A tak w konkretach to w 2015 r. obywatele Ukrainy złożyli 2553 wnioski o przyznanie im statusu uchodźcy. Z czego Rada do Spraw Uchodźców pozytywnie rozpatrzyła dwa. Ale tu nikt do nikogo nie ma pretensji. W końcu obywatelom Ukrainy wystawiono prawie milion wiz w zeszłym roku. I tu milion, i tam milion. Tylko że państwo polskie nic do tych ludzi nie dołożyło. A nawet sporo na nich zarobiło.

Petro

36 lat. Do Polski przyjeżdża od trzynastu lat. Pracuje, na ile wizy mu wystarcza. Później wraca do Iwanofrankowska. Z budową domu podgoni i z powrotem do Polski. Żonę też sprowadził. A ostatnio to i syn ich odwiedził. Jeśli chodzi o Polskę, to nie ma złych skojarzeń, na nic nie narzeka i do nikogo nie ma żalu. Będzie się starał o stały pobyt, ale dom dalej wykańcza. Wróżką nie jest i jak dalej będzie na Ukrainie, to nie wie. Z obserwacji mu wychodzi, że łatwo jednak nie będzie, bo przecież ludzi nie podmienili. Ci sami zostali.

Kolegom w pracy przedstawia się jako Piotr. Koleżankom jako Petro, bo koleżanki w większości z Ukrainy. Sortują to, co on, kierowca, im przywiezie. Konkretnie to śmieci z podwarszawskich gmin. Firma Byś, która zajmuje się wywozem i segregacją śmieci, z pracy Ukraińców korzysta już od kilku lat. Na sortowni 70 proc. ludzi to Ukraińcy. Polscy bezrobotni wolą, żeby ich wykreślić z urzędu pracy, niż robić przy śmieciowej taśmie.

Pozostałe firmy z branży też coraz częściej korzystają z pracy Ukraińców. Podobnie jak inne – tylko wolą się nie chwalić. Bo coraz częściej słyszą, że jednak Ukraińcy Polakom chleb od ust odejmują. – Przypadkowi ludzie wykruszają się po góra dwóch tygodniach. Mają takie umowy, że to żaden problem, do busa i wracaj, skąd przyszedłeś. Reszta zasuwa, i to naprawdę ciężko. Szybko łapią język. Są chętni do pracy – mówi przedsiębiorca z branży spożywczej. – Na niższych stanowiskach rzeczywiście wypierają Polaków, bo ci najlepsi już dawno siedzą w Anglii, a reszcie nie chce się pracować.

Przepisy zezwalają zatrudniać bez problemów tylko przez 180 dni w roku. Później zaczynają się schody, po których większości pracodawców nie chce się piąć. Ściągają nowych. Jeden z wiodących producentów okien dla pracowników z Ukrainy postawił nawet hotel. Na komentarz potrzebuje jednak więcej czasu. Tak dużo, że lepiej nie opóźniać z tego powodu druku artykułu.

Dworzec Zachodni jest już tylko z nazwy. Od dwóch, trzech lat to serce Wschodu. Na ławkach hali głównej zalegają tłumy niemodnych facetów, w niemodnym dla pracodawców stanie. Przejechali szmat drogi. Ktoś im powiedział, że w Polsce robota leży na ulicy.

Sześć pięter wyżej swoją siedzibę ma jedna z największych agencji pośrednictwa pracy dla Ukraińców w Polsce. Pracują tylko w hurcie. W ludzki detal się nie bawią. – Jak pan szuka kogoś do zrobienia łazienki, to niech pan zostawi ogłoszenie w cerkwi. My tu szukamy pracy na długich kontraktach. Minimum pół roku i 240 godzin w miesiącu – mówi jedna z pracownic. Tylko w zeszłym roku do powiatowego urzędu pracy złożyli kilka tysięcy wniosków o powierzenie pracy Ukraińcom.

Jeden świstek

Od 2007 r. procedura jest maksymalnie uproszczona. Jeden świstek. Oświadczenie. Ściąga się je z internetu. Wypisuje dane własne; imię, nazwisko Ukraińca; w jakim charakterze będzie pracował. Rejestruje się wniosek w urzędzie pracy i wysyła na Ukrainę. Tam przyszły pracownik musi wyrobić wizę. Z nią i wnioskiem przekroczyć granicę i po sprawie. Taka jest wersja oficjalna. Nieoficjalnie sytuacja wygląda tak, że na handlu oświadczeniami utuczyła się mafia, kilku urzędników, a najwięcej tracą na tym Ukraińcy i państwo polskie. Temat jest śliski i mocno niewygodny. – Oświadczenia mają regularną cenę. Ukraińcy płacą za nie po 500, a nawet 1 tys. euro. Ludzie są zdesperowani. Zapożyczają się, bywają szantażowani, zmuszani do pracy za darmo – mówi proszący o anonimowość urzędnik.

Zaledwie ułamek tych spraw wychodzi na światło dzienne. Skala problemów przerosła chyba wszystkie instytucje w Polsce. Od 2007 do połowy 2011 r. zarejestrowano 666 tys. oświadczeń – i wtedy wydawało się, że to dużo. Ale od 2013 r. przetoczyło się tsunami z wnioskami. Były takie urzędy pracy, które rejestrowały więcej wniosków niż gmina, do której jechali Ukraińcy, miała mieszkańców. Tylko od stycznia do czerwca 2015 r. zarejestrowano w powiatowych urzędach pracy 408 tys. wniosków. Rekordziści potrafili przynosić po 100 dziennie.

Gospodarka co prawda się rozkręcała i rzeczywiście zaczynało brakować rąk do pracy – ale nie na tę skalę, jak wynikało z zarejestrowanych wniosków.

Urzędnicy w końcu zdali sobie sprawę, że uczestniczą w gigantycznym handlu żywym towarem. I to kompletnie nietykalnym. Inspekcja pracy nie mogła kontrolować warunków pracy Ukraińców, bo zatrudniani byli np. na umowach-zleceniach, które nie podlegają kompetencjom kontrolnym IP. Więcej uprawnień miała Straż Graniczna, ale przy skali zjawiska i liczbie oddelegowanych do tego celu funkcjonariuszy nadzór z ich strony był fikcją.

W marcu zeszłego roku w Urzędzie Pracy miasta stołecznego Warszawy było prawie 10 tys. wniosków, a w mazowieckim oddziale straży jeszcze niedawno pracowało nieco ponad 50 funkcjonariuszy operacyjnych. Przełożeni chyba nie rozumieli skali problemu.

W UP miasta stołecznego Warszawy zaczęto naprawiać przepisy na własną rękę. Korzystając z zapisów innych ustaw, a nawet odpowiednio interpretując informacje zawarte w formularzu, zaczęto odmawiać rejestracji niektórych wniosków. – Jedną z zapór jest wymóg funkcjonowania firmy przez rok. Dzięki temu wyeliminowaliśmy firmy krzaki, które powstawały w celu szybkiej rejestracji dużej ilości oświadczeń i znikały – mówi Lech Antkowiak, zastępca szefa Urzędu Pracy w Warszawie. Pomogło tylko na chwilę, bo mafia zaczęła kupować firmy w stanie uśpienia i działać na ich konto. Niektóre PUP zaczęły również chronić własny rynek pracy i wymuszać zatrudnianie w pierwszej kolejności Polaków. Jednak Polacy przegrywali wysokością oczekiwań płacowych.

Do dzisiaj wielu pracodawców uważa, że zatrudnianego Ukraińca nie chronią żadne przepisy, że to tani niewolnik. Były takie wnioski, na których w rubryce wysokość wynagrodzenia wpisywano 0,00 zł. Zaczęliśmy odmawiać rejestracji wniosków, na których wynagrodzenie było poniżej najniższej krajowej – dodaje Antkowiak. Dopiero to powstrzymało falę wniosków. W grudniu 2015 r. liczba zarejestrowanych w stołecznym UP oświadczeń spadła do około 3 tys. Poziomu nienotowanego od lat. Za to w innych urzędach wzrosła, bo zmiany nie są podyktowane żadną ustawą, a jedynie urzędniczą zaradnością i troską o państwo.

Lepszy sort

Stereotypowy obraz Ukraińca w oczach Polaka jest bardzo stereotypowy. I w tej kwestii niewiele się zmienia. Choć bardzo zmienia się struktura przyjeżdżających do Polski Ukraińców. We wczesnych latach 90. były to głównie osoby pomiędzy 40. a 55. rokiem życia. Tacy, którzy na fali przemian ekonomicznych wypadli z rynku pracy i postanowili szukać szczęścia gdzie indziej. Od kilku lat do Polski przyjeżdża coraz więcej osób dobrze wykształconych, poszukujących pracy w takich zawodach, jak lekarz, informatyk.

Polska stała się też Sorboną Wschodu. – Niż demograficzny zmusił uczelnie do poszukiwania studentów poza granicami kraju. Ukraina to ich główny kierunek – mówi prof. Roman Drozd, rektor Akademii Pomorskiej w Słupsku. Jego uczelnia uczestniczy w programie wymiany semestralnej. Co roku korzysta z niej 200 studentów ukraińskich. Kolejnych 160 studiuje w trybie stacjonarnym. Na Uniwersytecie SWPS studiuje 543 Ukraińców. Jeszcze dwa lata temu było ich 293. Dla uczelni to ważne źródło dochodu. – No i nieźli studenci. Mniej więcej tacy, jak polscy jakieś dziesięć lat temu, kiedy jeszcze chciało im się uczyć i się angażowali – mówi jeden z wykładowców.

Według danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego młodzież z Ukrainy stanowi prawie 51 proc. wszystkich studentów zagranicznych w Polsce. Według danych GUS w roku szkolnym 2014/15 studiowało ich ponad 23 tys. A w tym roku jeszcze więcej, bo studia w Polsce to nie tylko lepsze wykształcenie bez płacenia łapówek za egzaminy, ale też szansa na uniknięcie poboru. Choć o tym ostatnim nikt nie chce rozmawiać.

Studiują głównie na uczelniach prywatnych, gdzie semestr kosztuje średnio od 500 do 1 tys. euro. Łatwo policzyć, ile zostawiają w Polsce pieniędzy. Valeria to nawet nie chce liczyć, ile zostawiła. Najpierw za studia. Nie pociągnęła, bo za ambitny wybrała kierunek. Później zainwestowały z matką w knajpę. Nie wypaliło. Na pytanie, jakie popełniła błędy, mówi, że wszystkie możliwe. Zawzięły się i otworzyły jeszcze jedną knajpę. Odpukać, ta sobie radzi. Valeria też sobie radzi. I jej przyszły mąż sobie radzi. Skończył w Polsce informatykę, ma świetną pracę w zachodniej korporacji. – Sami się nauczyliśmy języka, sami dbamy, żeby się wykształcić, znaleźć pracę i podatki jeszcze płacimy. Nikt tu ręki po zasiłki nie wyciąga. Daj Boże innym takich uchodźców – mówi Oleg, chłopak Valerii.

Orysia

Imię jest zmyślone, bo Orysia ma kilka krytycznych uwag na temat Polaków, a jedna z nich jest taka, że nie lubią krytyki. A nie ma ochoty stracić pracy. W Polsce pracuje już czwarty rok. Oficjalnie jest studentką, ale przypomnienie sobie nazwy uczelni chwilę jej zajmuje. Pewnie dlatego, że pracuje na trzech etatach.

Niedawno po paru latach mieszkania w wynajmowanych pokojach postanowiła iść na swoje. Dzwoniła po ludziach i od razu, że chce wynająć, ale jest studentką z Ukrainy. A tam pani, że nie dość, że studentka, to jeszcze z Ukrainy. A inna, że brudasów nie potrzebuje. – Jacy Polacy są czyści, to ja akurat wiem, bo po was sprzątam. Ale zęby zagryzam. Ja to w ogóle dużo razy zęby zagryzam – mówi. Albo inna sytuacja: przy sprzątaniu jej pani mówi, że Ukraińcy to ciemniaki. – A ja bym jej mogła w czterech językach odpowiedzieć, jakie my ciemniaki – dodaje.

O Polakach mówi dużo i mało pozytywnie. – Polak i Ukrainiec w 99 proc. to to samo. Ten 1 proc. to wasz rasizm. U nas nie ma rasizmu – przekonuje. I płynnie przechodzi na swoich. – Ja to w metrze ich z daleka rozpoznaję. Złote zęby, złote kolczyki. Z dala się trzymam. To prostaki ze wsi. O czym ja bym miała z takim rozmawiać – pyta. Dla niej to żaden rasizm, tylko szczera prawda. A w ogóle największa prawda jest taka: – Wy i my jednakowi. Dlatego w Polsce ludzie nawet nie zauważyli, że wszędzie pełno Ukraińców.

Polityka 6.2016 (3045) z dnia 02.02.2016; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Między słowami i Słowianami"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną