Kilka dni temu znany strongman Mariusz Pudzianowski zamieścił na Facebooku wpis dotyczący emigrantów w Calais, niszczących samochody. Nazwał ich „ludzkimi śmieciami” i zapowiedział, że wybiera się tam z kijem baseballowym, by udzielić uchodźcom przyspieszonej nauki asymilacji.
Fundacja HejtStop złożyła w tej sprawie doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Na odpowiedź Pudziana nie trzeba było długo czekać.
Uznał, że to przejaw „antypolonizmu”, a działaczkę fundacji Joannę Grabarczyk, koordynatorkę projektu „HejtStop”, nazwał zakompleksioną, sfrustrowaną kobietą i zasugerował jej wizytę u dietetyka. Do postu dołączył jej zdjęcie z podpisem: „to ona zakablowała Pudziana” i logo „HejtStop” z podstawionymi hasłami „kapuś systemu”, „judeopolonia”, „Żyd twoim panem”.
Napisał też, że fundacja skierowała w jego stronę topór wojenny, ale jego „amunicja w postaci Narodu Polskiego jest o wiele cięższa”.
Niestety to nie jest koniec tej historii, bowiem Pudzian zwrócił się do swoich fanów, by „pokazali siłę”. I pokazali. Na Joannę Grabarczyk wylało się nie tylko wiadro pomyj. Fala hejtu osiągnęła niebywałą skalę. Padły obelgi i groźby karalne, by „ogolić k… na łyso”.
Odezwał się też Paweł Kukiz. Był uprzejmy napisać: „Nie dziwię się pani Joannie. Gdybym był na jej miejscu, marzyłbym (marzyłabym) o imigrantach w kontekście sylwestrowej nocy”. Nawiązywał tym samym do wydarzeń w Kolonii, gdzie doszło do gwałtów i napaści seksualnych na kobiety. Wkrótce wpis usunął, bo jak stwierdził – ku jego zaskoczeniu, oburzył on niektóre nowoczesne środowiska. Zapewnia, że nie chciał urazić uczuć Joanny Grabarczyk. „Zakładałem, że jej otwartość i tolerancja nie znają granic rasowych” – podsumował.
To tłumaczenie może wskazywać, że z Kukizem jest jeszcze gorzej, niż mogłoby się wydawać po pierwszym wpisie. Nie trzeba bowiem być intelektualistą, żeby zrozumieć, jak głęboko obraźliwa i raniąca jest dla kobiety sugestia, że tak naprawdę to marzy o tym, by być zgwałconą. Tej odrobiny wrażliwości można by od artysty i posła na Sejm oczekiwać.
Ale, co przede wszystkim uderza w tej ponurej historii, to coraz większa degeneracja języka i kompletne odwrócenie znaczenia słów. Zgłaszający przestępstwo jest „kapusiem”, wolność słowa to wolność lżenia, poniżania, gróźb karalnych. Tolerancja ma polegać na absolutnym braku reakcji na nie. Zwłaszcza gdy w tle pojawiają się słowa o „narodzie Polskim”, pisane koniecznie dużą literą. Argument „z Narodu” usprawiedliwia wszystko.
Przyzwolenie na schamienie w debacie publicznej jest coraz większe. Nie tylko strongman i rockman sobie ostatnio pogadali. Prawicowa blogerka i posłanka PiS Joanna Lichocka próbowały ustalić na Twitterze, czy Ewa Kopacz bardziej przypomina nieboszczyka po trzeciej ekshumacji czy może Michaela Jacksona.
Wiceminister sprawiedliwości, bez dowodów, oskarżył z mównicy sejmowej posła opozycji o prowadzenie agencji towarzyskiej. Jarosław Gowin, choć jeszcze nie tak dawno z oburzeniem piętnował lustrowanie przodków jako sprzeczne z zasadami naszej cywilizacji, dziś bez mrugnięcia okiem lustruje dziadka Mateusza Kijowskiego.
Regres kultury dialogu dokonuje się w niesłychanym tempie. Już wszystko wolno. Nie ma zasad, nie ma hamulców, nie ma elementarnej kindersztuby. Jeśli dalej będzie to szło w tym tempie, to rechot Andrzeja Leppera „jak można zgwałcić prostytutkę”, będziemy wspominać jako subtelną i niewinną uwagę. A symbolem debaty publicznej stanie się osiłek z baseballem w ręku.