Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Troll na zleceniu

Pisanie politycznych postów za pieniądze: chętnych nie brakuje

Biura prasowe czy stratedzy partyjni nie zatrudniają komentatorów. Korzystają z pośrednictwa agencji reklamowych. Biura prasowe czy stratedzy partyjni nie zatrudniają komentatorów. Korzystają z pośrednictwa agencji reklamowych. Alamy / BEW
Ogłoszenie na jednym z portali brzmiało: zatrudnię do pisania postów politycznych.
Po ostatnich wyborach prezydenckich termin „hejting polityczny” zaczął być utożsamiany jeśli nie z zawodem, to przynajmniej z intratnym zajęciem.norsob/PantherMedia Po ostatnich wyborach prezydenckich termin „hejting polityczny” zaczął być utożsamiany jeśli nie z zawodem, to przynajmniej z intratnym zajęciem.

Artykuł w wersji audio

Miał być to ktoś kreatywny, lekko piszący i bez żadnych zahamowań – wyraźnie zaznaczano. Zakres obowiązków: dotyczące polityki komentarze pod artykułami, posty w serwisach społecznościowych, na forach internetowych, na blogach, w grupach dyskusyjnych. Stawka za jeden post polityczny od kilkudziesięciu groszy do nawet kilku złotych za posty udostępniane potem przez innych.

W tydzień przyszło 40 zgłoszeń: studenci dziennikarstwa, dziennikarze (w tym z TVN24, śląskiej i podhalańskiej prasy, z różnych mniejszych portali), copywriterzy z agencji reklamowych, freelancerzy, ale także judaistka, handlowiec, sekretarka, hostessa, student zarządzania oświatą i sprzedawca w salonie odzieżowym oraz order picker (tak określił swoją aktualną pracę Polak z Holandii).

Sztuka języka

Aleksandra, rocznik 1993, studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pochodzi z niewielkiego miasta, ma kilkumiesięczną córkę ze swoim partnerem. Pisze, że od dawna szuka tego typu zajęcia. Jest bardzo zainteresowana polityką (tu stawia wykrzyknik), a szczególnie produkowaniem treści politycznych. Uważa, że działania obecnego rządu cofają nas o dwie dekady. Umie zachować dyskrecję, a co najważniejsze ma 3-letnie doświadczenie w tworzeniu różnego rodzaju postów i wypowiedzi na zamówienie, właściwie na każdy temat. Pisze mniej więcej 6 tys. znaków na godzinę, robi to szybko i bezbłędnie. Może się też pochwalić, że jako autorka szczególnie zjadliwych komentarzy została zablokowana przez samą posłankę Pawłowicz.

Krystyna, copywriterka z Warszawy po polonistyce, też ma już doświadczenie. Tworzy teksty z hasłami kluczowymi pod wyszukiwarki, czyli treści, które mają się dobrze pozycjonować (wyskakiwać na pierwszych miejscach) w internecie. Zaczynała od średnich stawek: 10–15 zł za 1 tys. znaków artykułu, ale wie, że w branży są tacy, co zrobią to za złotówkę. Jednak ponieważ ma doświadczenie oraz stałych klientów, w tym głównie agencje reklamowe, jej wynagrodzenie zaczyna się od 50 zł za tekst sponsorowany i takich kwot oczekuje. Treść jest jej obojętna. I tak pisze już o modzie, urodzie, architekturze, sporcie, ogrodnictwie, więc może być i o politykach. Zaznacza jedynie, że nie zgadza się na szykanowanie religii. Nie napisze na przykład, że jeśli ktoś jest katolikiem, to jest nienormalny. Choć nie miałaby problemu, żeby napisać źle o księżach, którzy dopuszczają się pedofilii.

Krzysztof ze Śląska, lat 29, od kilku lat pracujący na Wyspach, przekonuje, że „mnogość językowych rejestrów, z którymi się zetknąłem (literatura »wysoka«, plebejska i popularna, dialekty, socjolekty i gwary, mowa potoczna i wulgaryzmy...), stylistyczna rozpiętość tekstów, z którymi miałem okazję obcować, ich zróżnicowanie formalne i tematyczne” – wszystko to pozwoliło mu uzyskać pewien rodzaj wyższej werbalnej świadomości, „pewien stan wyczulenia czy wręcz przeczulenia na punkcie języka”, co – jak mniema – „w tego rodzaju pracy jest nie tyle przydatne, ile nieodzowne”. Dodaje, że spod jego pióra wyszło wiele tekstów oraz publikacji: referaty wygłaszane na konferencjach w różnych ośrodkach naukowych Polski, liczne eseje, felietony, artykuły w prasie lokalnej, próby literackie – jego proza znalazła się w ścisłym finale ogólnopolskiego konkursu „Literacki Debiut Roku”, zostawiając w pokonanym polu jakieś 500 pozycji. Dziś książka ta jest dostępna w księgarniach całej Polski, ale z czegoś trzeba żyć, a to byłaby praca pozwalająca nie wychodzić z domu.

Ljubzki 1959 żadnych informacji o sobie nie chce podać. Reklamuje się, że „wyżywka polityczna jest jedną z jego ulubionych form spędzania wolnego czasu przed laptopem”. I tak przesiaduje na wielu forach, więc chętnie przy tym zarobi, „korzystając ze swojej wiedzy politycznej, społecznej i kreatywnego ubierania w słówka”. Jako jeden z nielicznych ma pytanie, o którą partię chodzi. Kandydatom w większości było to obojętne.

Duda czuje sławę

Wszyscy chętnie przejdą do drugiego etapu, czyli napisania zjadliwego komentarza na próbę. Pierwsza przesyła Aleksandra. Artykuł na Onecie „Z mediów do polityki” skomentowałaby tak: „Dziennikarze najpierw nazywają siebie niezależnymi, a następnie sieją propagandę. Może wcześniej ich teksty też były opłacane? Ale nie ma się co dziwić. Tak właśnie wygląda DOBRA ZMIANA!”. Pod tekstem „Kinga Duda nie chce już do schronu” napisałaby: „Agata Duda już poczuła zapach sławy! Nie wiem, czy słyszeliście, że ojczysty kraj Dudowej to Izrael”. Za to na temat ośrodka dla uchodźców (tekst w „Tygodniku Ciechanowskim”) proponuje dla odmiany próbkę w tonie bliskim aktualnej władzy: „Super! Zaprośmy ich wszystkich! Pierwsze incydenty z ich udziałem już za nami, tylko czekać na więcej. Każdy muzułmanin jest taki sam, a niedługo prawo szariatu będzie polskim prawem. Poczekajmy aż rozłożą swoje dywaniki w naszych kościołach!”.

Krzysztof z Wysp do podpisywania tych tekstów wybiera sobie pseudonim wiertarkanawiatr. Nadmienia, że wolałby komentować z prawej strony sceny politycznej, i tak też teraz zrobi na próbę. Pod artykułem na Onecie „Wałęsa opuścił boisko bocznym wyjściem” napisałby: „Z Wałęsą jest trochę jak z Clintonem, który palił trawę, ale się nie zaciągał. Wałęsa podobnie. Z jego dość enigmatycznego i dynamicznie ewoluującego dyskursu wynika, że coś tam może podpisał – kontrwywiadowi, NASA, ONZ, Green Peace itd. Mniejsza o to. W każdym razie, jak podpisywał, to długopisem wcale nie dociskał do kartki. Tylko tak ledwo, ledwo muskał fakturę papieru. Jeśli donosił, to tylko trochę i bardzo krótko, bo tylko przez sześć lat”. A do tekstu „Potrzebujemy dwóch kadencji, aby zmienić Polskę”, proponuje komentarz: „Może Jarosław Kaczyński jest oderwany od rzeczywistości, ale na moje oko jest to mąż stanu, na miarę której w Polsce nie było od bardzo dawna. Ufam jak żadnemu politykowi od wielu lat. Ufam w jego wiedzę, kompetencję i szczerość intencji. W gruncie rzeczy nie chodzi nawet o politykę, prawicę, tradycję, konstytucję… Ja ufam w sensie tak czysto ludzkim…”.

Chętnie skomentuje też alimenty Kijowskiego, maszerujących kodowców itd. Aktualny adres zamieszkania w Wielkiej Brytanii nie będzie przeszkadzał mu w świadczeniu pracy, jest elastyczny, otrzaskał się już w dziwniejszych sytuacjach i zawodach. Prywatnie, mimo zwycięstwa swojej ulubionej partii, do Polski na razie nie planuje wrócić.

Próbki przysyłają wszyscy, prócz Krystyny, która się wycofuje. Tłumaczy w mailu: w sumie to nie chciałaby być autorką postów na rzecz jakiejś partii. Jej aspiracje życiowe to pisać – ale o tym, co chce i jak chce, a nie pod linijkę i nie walcząc o każdą złotówkę. Wzorem jest dla niej tata – znany dziennikarz radiowy oraz autor książek – i jednak nie zamierza tego psuć.

Na ogłoszenie odpowiedział też Łukasz. Ma doświadczenie w branży: Jako Krzysztof Hatryszewski hejtował przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. Za jeden wpis dostawał 5 zł. – Łatwo policzyć, że to była niezła forsa, tym bardziej że i tak siedziałbym na Twitterze i uczestniczył w tej dyskusji – opowiada. Nigdzie się nie zgłaszał. Przed wyborami 2015 r. odezwała się do niego na Facebooku znajoma, która wiedziała, że zna się na polityce. Umówili się na wynagrodzenie, otrzymał dostęp do dwóch kont wymyślonych osób, dla których miał zgromadzić trochę followersów, czyli ludzi, którzy obserwowali jego wpisy, lajkowali i udostępniali dalej. Kontent, czyli materiały do publikowania, pobierał z dwóch prześmiewczych profili prowadzonych przez partię. Przez weekend potrafił napisać ok. 100 postów po 140 znaków. Dobrze mu szło, bo liczba followersów rosła bardzo szybko i wrzucane przez niego teksty krążyły po sieci.

Sieciowi rzemieślnicy

– To, że w marketingu szeptanym w ostatnich latach zaczęli funkcjonować rzemieślnicy komentujący bieżące wydarzenia na zlecenie i za pieniądze partii politycznych, to część większego procesu – twierdzi dr Krystian Dudek, specjalista ds. marketingu politycznego i prezes Polskiego Stowarzyszenia Public Relations. – A proces ten dotyczy mediów w ogóle. Najpierw w dziennikarstwie pojawili się mediaworkerzy piszący za opłatą teksty reklamowe, które udają artykuły redakcyjne, i są opłacane przez zamawiających. Skorzystanie z tych samych sposobów w marketingu politycznym było tylko kwestią czasu.

Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu politycznego, dodaje, że gdyby któraś z partii nie korzystała z usług hejterskich w świecie wirtualnym, świadczyłoby to o jej nieprofesjonalizmie. – Nawet jeśli lewicowe Razem jeszcze nie wykupuje tego typu usług, to za chwilę, po otrzymaniu dotacji, pewnie zacznie – mówi.

Biura prasowe czy stratedzy partyjni nie zatrudniają komentatorów. Korzystają z pośrednictwa agencji reklamowych. W czasie ostatnich wyborów tylko jedna partia prowadziła „biuro wpisów internetowych” w swojej siedzibie – choć i ona robiła to nieoficjalnie. Trollowanie odbywało się na trzy zmiany, bo cały czas trzeba było trzymać rękę na pulsie, także w nocy. Do pracy community managera (moderatora społeczności internetowej) zgłaszali się głównie studenci. Warunki były atrakcyjne raczej dla młodszych, na dorobku: zlecenie na 2 tys. zł za miesiąc pracy – za 100 komentarzy na 8-godzinnej zmianie, przez ponad 20 dni w miesiącu. Po cichu rekrutowani zachęcani byli jednak bonusem: będą mijać na korytarzach znanych polityków, dzięki czemu mogą załatwić sobie coś lepszego.

Po ostatnich wyborach prezydenckich termin „hejting polityczny” zaczął być utożsamiany jeśli nie z zawodem, to przynajmniej z intratnym zajęciem. Choć badania nie potwierdzają przekonania, że wybory wygrać można tylko na nienawiści (pracownia Apostołowie Opinii wyliczyła, że wśród internetowych wpisów i komentarzy przeważały jednak te o wydźwięku pozytywnym), może i rynek wyczuł szansę. W sieci wyraźnie przybyło ogłoszeń o „poszukiwanych hejterach”, zwykle pod hasłem „zatrudnię do marketingu szeptanego”. Wciąż się pojawiają na portalach Gumtree, OLX, Allegro i innych tego typu. Jedno z nich: „Usługi oczerniania wedle najlepszych amerykańskich wzorców” – udostępniano dalej w formie printscreenu w dziesiątkach tysięcy kopii.

Ogłoszenie na OLX zamieszczone zostało jedynie na potrzeby reportażu. Krzysztof odpisuje, że nie przejął się tym, że było fałszywe. Twierdzi nawet, że od razu wyczuł „fejk” i właśnie dlatego wystartował. Ale też z ciekawości, jak działa ta hejterska machina, jak to jest być jej częścią i ile można zarobić.

Także Łukasz przekonuje, że od razu pomyślał, że to prowokacja. Oraz że chętnie podzieli się wiedzą z kimś ze swojego zawodu. Marzy, żeby po odbytych w zeszłym roku praktykach w PAP zatrudnić się tam na stałe, jakieś szanse są. Ale gdyby trafiła się znów praca w hejtowaniu politycznym, bardzo chętnie ją weźmie. Opcja obojętna. – Nigdy nie miałem z tym problemu moralnego – mówi. – Prywatnie jestem idealistą politycznym. Potrafię docenić zarówno PiS, jak i PO za to, co robią, a skrytykować to, co robią źle. Nazwałbym siebie wolnorynkowcem, prawicowcem, ale nie idzie za tym sympatia do żadnej partii politycznej.

Weźmie każdą pracę, pod warunkiem że zarabiałby więcej niż jego partnerka, czyli ok. 15 tys. zł, bo żeby było dobrze w związku, mężczyzna powinien zarabiać więcej niż kobieta. Choć w październiku 2015 r. na zlecenie tweetował, że „ksiądz nie da rozgrzeszenia, jeśli nie będziemy głosować na PiSlam”, w wyborach parlamentarnych w 2015 r. nie głosował. Zresztą, nie pisał pod własnym nazwiskiem.

*

Imiona bohaterów zostały zmienione. Pisownia postów i komentarzy jest oryginalna.

Polityka 15.2016 (3054) z dnia 05.04.2016; Społeczeństwo; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Troll na zleceniu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną