Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Porzucone

Tragedia poprzedzona tragediami

Nie dała rady zasuwać przy świniach, nie mając nikogo do opieki nad dwójką małych dzieci. Więc gospodarz kazał się jej wynosić z mieszkania. Nie dała rady zasuwać przy świniach, nie mając nikogo do opieki nad dwójką małych dzieci. Więc gospodarz kazał się jej wynosić z mieszkania. Mirosław Gryń / Polityka
Dzień, w którym Kinga zdecydowała, że się poddaje i porzuca swoje dzieci, poprzedziło 25 lat zmagań z losem. Po drodze była matka, która ją zostawiła, mężczyźni, którzy ją bili. I ten, którego ona zabiła.
Wiedziała, że wystarczy najmniejsze zaniedbanie, żeby matce morderczyni odebrali dzieci.Mirosław Gryń/Polityka Wiedziała, że wystarczy najmniejsze zaniedbanie, żeby matce morderczyni odebrali dzieci.

Ten człowiek, który wyrzucił Kingę z mieszkania, jedynie przypieczętował jej los. Gospodarz, u którego pracował partner Kingi Andrzej, kazał spakować jej rzeczy i wynosić się razem z dziećmi, gdy zabrakło Andrzeja.

Tego samego dnia w kruchcie kościoła Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Sosnowcu, po wieczornej mszy, znaleziono półrocznego Alanka, owiniętego kocykiem, z kartką przypiętą do ubranka: „Błagam zaopiekujecie się moim dzieckiem ja nie jestem w stanie Bóg zapłać”, i butelką ciepłego jeszcze mleka. Parę godzin później na drugie dziecko, Patryka, natrafili ludzie w przedsionku kościoła w Katowicach. Półtora roczku. Stał, w jednej rączce trzymając butlę z mlekiem, w drugiej obrazek z Najświętszą Panienką i Dzieciątkiem. Obok była paczka jednorazowych pieluch.

Andrzej był głową rodziny. Ojcem Alanka, ale Patryka też wychowywał od małego. Zarabiał na dzieci i Kingę. Niedużo, 5 zł na godzinę, za harówkę od świtu do nocy w chlewni u gospodarza. Jak były upały, zdarzyło się, że zemdlał pod drzwiami, a ułomkiem nie jest, ale gospodarz więcej płacić nie chciał. Pozwalał im mieszkać w niedużym mieszkaniu obok chlewni, a, jak mówił, czynsz trzeba odpracować.

W lutym Andrzej poszedł do więzienia odsiedzieć wyrok za niepłacenie alimentów na swoje starsze dziecko. Przez tydzień Kinga pracowała za niego w chlewni. Potem już nie dała rady zasuwać przy świniach, nie mając nikogo do opieki nad dwójką małych dzieci. Więc gospodarz kazał się jej wynosić z mieszkania. Wtedy, przerażona, pobiegła do Barbary.

Barbara

Była jedyną osobą, do której Kinga mogła się zwrócić o pomoc. Jak wówczas, kiedy Andrzej się upił i zrobił awanturę, w złości wykręcając jej rękę. Przybiegła do Barbary w nocy, w samych klapkach, choć na dworze był mróz. Barbara od razu zaproponowała, że razem pójdą na policję, założą jej niebieską kartę. Poszukają Domu Samotnej Matki, dla niej i dzieciaków. Zareagowała tak ostro, bo znała przeszłość Kingi. Ojciec jej pierwszego dziecka bił ją regularnie, także gdy zaszła z nim w ciążę. W końcu zrzucił ją ze schodów, cud, że nie poroniła. Wtedy poznała Andrzeja. Więc Barbara bała się, że historia się powtarza. Ale Kinga nie zdecydowała się na zawiadomienie policji. Pierwszy raz się upił, z rozpaczy, bo przyszło wezwanie do odsiadki. A ona się wściekła: nie mówił jej wcześniej, że ma dziecko z inną kobietą. No i się pokłócili. Wtedy jeszcze wszystko mogło się dobrze skończyć.

Andrzej

W ogóle wydawało się, że to niepoukładane życie jakoś się ułoży. Kinga zamieszkała z Andrzejem we wsi pod Tczewem. Urodziła jedno dziecko, potem kolejne, już Andrzeja. Poznała Barbarę. Stała pod Biedronką i prosiła ludzi o trochę jedzenia dla dziecka, a że była schludnie ubrana, czysta i nie chciała pieniędzy, znajomy Barbary zabrał ją do kościoła na spotkanie wspólnoty parafialnej. Tam zobaczyła ją Barbara, która przez 20 lat pracowała w opiece społecznej. Teraz zajmuje się czymś innym, ale, jak sama mówi, ma więcej empatii niż przeciętny człowiek. I kiedy okazało się, że Kinga mieszka w tej samej wsi co ona, po prostu nie mogła jej tak zostawić. Została główną koordynatorką pomocy dla Kingi. Razem ze znajomymi pozałatwiali dla niej meble, ciuszki dla dzieci, wózek. Włączyli do programu „Świąteczna paczka”. Pech chciał, że akurat kiedy Kinga przybiegła po pomoc, Barbary nie było. Wyjechała na tydzień.

Babcia

Kinga, widząc, że Barbary nie ma, pojechała jeszcze z dziećmi na swój rodzinny Śląsk. Za którym wcale nie tęskniła, skoro – jak nieraz mówiła Barbarze – tam się wydarzyło wszystko co złe w jej życiu. Ale jedyną osobą poza Barbarą, którą mogła prosić o pomoc, była babcia. To ona ją wychowywała, kiedy matka stwierdziła, że córka niewiele ją obchodzi. Barbara przypomina sobie, jak całkiem niedawno Kinga poprosiła o zrobienie zdjęć jej i dzieciom. Chciała wysłać babci, żeby zobaczyła, jak wyglądają jej prawnuki. Barbara zdjęcia zrobiła, tylko nie zdążyła jeszcze zamówić odbitek. Matka Kingi żyje, dziewczyna nie utrzymuje z nią żadnego kontaktu. Matka nigdy się nią nie interesowała. Kinga pojechała zatem do domu, jedynego, który był jej domem rodzinnym, jednopokojowego mieszkania w bloku w Sosnowcu. Tam mieszkała z babcią i z jej drugim mężem do końca gimnazjum. Teraz jednak dla niej, bogatszej o dwójkę dzieci, miejsca tam nie było. Mogła pobyć kilka dni, w żadnym razie zamieszkać na stałe. Ale babcia zapewnia, że Kingę kocha. Tylko mieszkanie za ciasne.

Innego pomysłu na to, gdzie ma się podziać z dziećmi, Kinga nie miała. Po jednym, żeby uniknąć podejrzeń, zostawiła je w kościołach. Kiedy zostawiła pierwszego, wróciła do domu i płakała w kuchni. Powiedziała babci, co zrobiła.

Desperacja

Barbara wróciła z urlopu i nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Kinga troskliwie zajmowała się dziećmi i wyglądało na to, że naprawdę je kocha. Barbara nie jest naiwna, często wpadała do swojej podopiecznej bez zapowiedzi. W domu zawsze było czysto, żadnych śladów libacji, nawet butelki po piwie. Nigdy nie widziała Kingi pijanej. Jedyne, z czym walczyła, jak przyznaje, bezskutecznie, to z przeklinaniem. I nagle, w ciągu dwóch dni, dziewczyna porzuciła obu chłopców. – Musiała być w desperacji, żeby podjąć taką decyzję – mówi Barbara. Kinga przecież wręcz panicznie bała się, że jej zabiorą dzieci. Często mówiła o tym Barbarze, nie kryjąc, że z tego powodu tak się stara, żeby chłopcy zawsze ładnie wyglądali. Czyściutko. Żeby byli zadbani, najedzeni i mieli aktualne szczepienia. Policjanci, którzy przyjechali na wezwania do porzuconych dzieci, najpierw do kościoła w Sosnowcu przy ul. Gospodarczej, a dzień później 8 km dalej, do Katowic, do świątyni przy Granicznej, byli zaskoczeni. Dzieci były pyzate, uśmiechnięte, starannie i czyściutko ubrane. – Wyglądały po prostu ładnie – mówi rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Katowicach nadkomisarz Jacek Pytel. – Dzieci porzucone przez matki tak nie wyglądają. Barbarze ten lęk o odebranie dzieci wydawał się irracjonalny. Ale nic nie mówiła, bo to motywowało dziewczynę. Nie wiedziała też wszystkiego o przeszłości Kingi, która przyznała się tylko, że siedziała w poprawczaku.

Zabójstwo

To, że swoje odsiedziała (6 lat, karę nadzwyczajnie złagodzono, bo w chwili popełnienia zabójstwa miała zaledwie 16 lat), niczego nie zmienia. Wiedziała, że wystarczy najmniejsze zaniedbanie, żeby matce morderczyni odebrali dzieci. Zwłaszcza że szczegóły zabójstwa robią wrażenie: Kinga z koleżanką i kolegą kręcili się po dworcu kolejowym w Katowicach. Był grudzień 2007 r. i na dworze zimno, a oni nie mieli gdzie się podziać. Trójkę nastolatków zaczepił starszy mężczyzna i zaprosił do siebie. Miał 58 lat. Poszli do niego i oczywiście skończyło się na libacji. Kinga położyła się i przysnęła. Obudziło ją głaskanie po nogach. To gospodarz dawał do zrozumienia, że za gościnę trzeba się odwdzięczyć. Potem wszystko potoczyło się szybko. Awantura, wrzaski, szamotanina, kolega chciał bronić Kingi, w ręce starszego mężczyzny pojawił się kuchenny nóż, przystawił go do gardła chłopakowi, wtedy Kinga zaczęła go bić. Podniosła z podłogi rozbite szkło i kilkadziesiąt razy zraniła mężczyznę. W końcu wyrwała mu z ręki nóż i wbiła w oko. Dostał drgawek, a trójka nastolatków uciekła z mieszkania, zabierając trochę wartościowych rzeczy. Następnego dnia sąsiad 58-latka zauważył uchylone drzwi. Zareagował dopiero po południu, kiedy drzwi dalej nie były zamknięte. Mężczyzna jeszcze żył. Według policyjnego raportu: przytomny, bez kontaktu. Nóż dalej tkwił w oku. Zmarł dopiero w szpitalu na skutek zakażenia. Całą trójkę szybko złapano, zostawili w mieszkaniu mnóstwo śladów, a wszyscy byli notowani. Wyrok w sprawie zabójstwa zapadł w 2010 r.

Nadzieja

Teraz też szybko ją znaleźli. Zdjęcia chłopców pokazywały wszystkie telewizje. Dzieci rozpoznała pracownica opieki społecznej w gminie Tczew. W ośrodku, z którego pomocy Kinga korzystała od sierpnia, mieli adres babci w Sosnowcu. Kiedy policjanci po cywilnemu zapukali do drzwi, babcia z mężem i wnuczką oglądali w telewizyjnych wiadomościach relację o Patryku i Alanie. – Wybrała najlepsze wyjście z najgorszych – mówi nadkom. Pytel. – Zostawiła ich tam, gdzie sądziła, że będą bezpieczni. Zadbała, żeby ten starszy nie wyszedł przypadkiem na ulicę. Podeszła do kobiety, która była w kościele, i powiedziała, że w kruchcie jest małe dziecko. Samo. Poprosiła, żeby poszła z nim do księdza, a ona tymczasem zawiadomi policję. Odeszła dopiero wtedy, gdy zobaczyła, że kobieta prowadzi jej syna do zakrystii. Płacząc, tłumaczyła policjantom: – Chciałam dla nich najlepiej. Chciałam, żeby ktoś znalazł im normalną rodzinę, której ja nie potrafiłam dla nich stworzyć. Kto wie, może dostanie jeszcze jedną szansę. Do katowickiej policji zgłosił się prawnik z Pomorza, który zaoferował stypendium dla obu chłopców do czasu ukończenia przez nich nauki. Płatne do rąk matki. O jej losie zadecyduje sąd. Zarzut jest poważny, porzucenie dzieci. Zagrożony karą pozbawienia wolności do lat 3. Ale może uniknie jego drugiej części: narażenia dzieci na niebezpieczeństwo. O tym też zadecyduje sąd rodzinny.

Polityka 15.2016 (3054) z dnia 05.04.2016; Społeczeństwo; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Porzucone"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną