Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Poleski kłondajk

Ukraińscy poszukiwacze bursztynu

Posterunek wolontariuszy ze społecznej organizacji Bug, która pomaga regularnym oddziałom policji i gwardii narodowej pilnować lasów wokół Maniewicz. Trzyosobowa załoga śpi w budce zbitej z desek. Ogrzewanie i jedzenie – z ogniska. Na wyposażeniu automaty, siekiery, łopaty i termowizor. Posterunek wolontariuszy ze społecznej organizacji Bug, która pomaga regularnym oddziałom policji i gwardii narodowej pilnować lasów wokół Maniewicz. Trzyosobowa załoga śpi w budce zbitej z desek. Ogrzewanie i jedzenie – z ogniska. Na wyposażeniu automaty, siekiery, łopaty i termowizor. Filip Ćwik
Na Ukrainie kłondajk to miejsce, gdzie ludzie nielegalnie kopią jantar. Władza nie może sobie z nimi poradzić. Bywa, że sama jest zamieszana w ten proceder.
Przychodzą zwykle nocą. Pracują bez słów. Nie używają światła, żeby trudniej ich było namierzyć. Czterech ludzi na jedną jamę. Trzy godziny i jest wydrenowana. W jeden dzień mogą wykopać i pięć dziur.Filip Ćwik Przychodzą zwykle nocą. Pracują bez słów. Nie używają światła, żeby trudniej ich było namierzyć. Czterech ludzi na jedną jamę. Trzy godziny i jest wydrenowana. W jeden dzień mogą wykopać i pięć dziur.

Przychodzą zwykle nocą. Pracują bez słów. Nie używają światła, żeby trudniej ich było namierzyć. Czterech ludzi na jedną jamę. Trzy godziny i jest wydrenowana. W jeden dzień mogą wykopać i pięć dziur. Najgłębsze mają po sześć metrów. Bursztyn pakują do kieszeni. Z wolnymi rękami łatwiej uciekać. – Gdyby im pozwolić, to w trzy dni przeryją kilkaset metrów kwadratowych. Są szybsi od kretów – mówi Aleksiej ze społecznej organizacji Bug. Uzbrojony jak żołnierz, pomaga regularnym oddziałom policji i gwardii narodowej pilnować lasów wokół Maniewicz, na północ od wojewódzkiego Łucka. Wolontariusze łapią kopacza i przekazują w ręce władzy. Na toczce, posterunku, bugowcy zmieniają się co tydzień. Trzyosobowa załoga śpi w budce zbitej z desek. Ogrzewanie i jedzenie – z ogniska. Na wyposażeniu automaty, siekiery, łopaty i termowizor. – Widzimy na pół kilometra, czy to zwierzę czy człowiek – wyjaśnia Aleksiej. – Ale las duży. A oni też nas obserwują.

Czasem wystawiają na próbę. – Rzucą granaty, my biegniemy sprawdzić, a oni gdzie indziej wchodzą z łopatami do lasu – uzupełnia dowódca ochotniczej trójki ps. Kent, 30-latek rodem z niedalekich Kukłów. Aleksiej, 27 lat, dojeżdża na służbę z pobliskich Maniewicz. Szukał pracy w Moskwie, potem w Polsce i Niemczech. Tu o robotę trudno. A jak się już zarobi 4 tys. hrywien (ok. 600 zł), połowę trzeba oddać na mieszkanie, a w domu przecież żona i dwoje dzieci. – To jak żyć? – rozkłada ręce.

Ale wolontariuszem nie został dla pieniędzy (– Finansują nas ze składek zwykli ludzie), tylko przez patriotyzm.

Polityka 19.2016 (3058) z dnia 03.05.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Poleski kłondajk"
Reklama