Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

W schronach z betonu

Przewodnik po polskich schronach przeciwatomowych

Pomieszczenie do pracy operacyjnej w schronie pod dawnym biurowcem (dziś zwanym C200 Office) Stoczni Północnej w Gdańsku Pomieszczenie do pracy operacyjnej w schronie pod dawnym biurowcem (dziś zwanym C200 Office) Stoczni Północnej w Gdańsku Michał Łuczak
Miały przetrwać atak nuklearny i skażenie radioaktywne, wiele nie przetrwało złomiarzy i zmian prawa.
Wejście do schronu w Będzinie znajdującego się pod miejscowym liceumMichał Łuczak Wejście do schronu w Będzinie znajdującego się pod miejscowym liceum
Wyposażenie (m.in. film instruktażowy, smar samochodowy, apteczka) ze schronu pod biurowcem dawnej Huty Warszawa (dziś Huty ArcelorMittal Warszawa).Michał Łuczak Wyposażenie (m.in. film instruktażowy, smar samochodowy, apteczka) ze schronu pod biurowcem dawnej Huty Warszawa (dziś Huty ArcelorMittal Warszawa).
Wejście ewakuacyjne do kaliskiego schronu przy ul. Granicznej.Michał Łuczak Wejście ewakuacyjne do kaliskiego schronu przy ul. Granicznej.
Kaliski schron przy ul. Granicznej (dziś siedziba Warsztatów Terapii Zajęciowej). Składane leżaki.Michał Łuczak Kaliski schron przy ul. Granicznej (dziś siedziba Warsztatów Terapii Zajęciowej). Składane leżaki.
Agregat prądotwórczy z będzińskiego schronu.Michał Łuczak Agregat prądotwórczy z będzińskiego schronu.
Atomowa Kwatera Dowodzenia w ukrytym w Puszczy Kampinoskiej nieopodal Warszawy wojskowym kompleksie 7215Michał Łuczak Atomowa Kwatera Dowodzenia w ukrytym w Puszczy Kampinoskiej nieopodal Warszawy wojskowym kompleksie 7215
W Katowicach jest około 260 schronów. Na zdjęciu schowane w chaszczach wejście do schronowego magazynu paliwa.Michał Łuczak W Katowicach jest około 260 schronów. Na zdjęciu schowane w chaszczach wejście do schronowego magazynu paliwa.

Ludzie sobie wyobrażają, że ten schron to wielka przestrzeń, w której sto osób przeczeka w ukryciu. A to raczej miejsce, które zostało zaprojektowane do dowodzenia obroną cywilną – mówi Ewa Karpińska, rzecznik prasowy Huty ArcelorMittal Warszawa, otwierając ciężkie stalowe drzwi.

Pod biurowcem dawnej Huty Warszawa, naprzeciwko stacji metra Młociny, znajduje się jeden z najlepiej zachowanych schronów przeciwatomowych w Polsce. Stropy mają tu grubość 3 m. Trzeba zejść dwa piętra w dół, 8 m pod ziemię. Z każdym krokiem wyraźniej czuć specyficzny, zbutwiały zapach. Podziemie zostało oddane do użytku w 1960 r. – razem z biurowcem.

Jeszcze 25 lat temu w każdym większym zakładzie czy instytucji istniały formacje obrony cywilnej, a budowę schronów przeciwatomowych nakazywało prawo. W czasach kryzysu kubańskiego (1962 r.) urządzano je wszędzie: pod budynkami użyteczności publicznej i pod blokami, w dzielnicach willowych i przemysłowych. Przez dekady o lokalizacji, przeznaczeniu i wyposażeniu takich obiektów wiedzieli nieliczni.

Dzisiaj to przestrzeń niczyja. Mało kto chce wziąć za nią odpowiedzialność. – Oto dokument, który obecnie reguluje funkcjonowanie obrony cywilnej z 2002 r. Nie ma tu nic, co by sugerowało, że budownictwo ochronne wchodzi w zakres zainteresowania obrony cywilnej. Było w poprzednich dokumentach, ale po modyfikacji w 2002 r. wypadło – wyjaśnia Mirosław Klejny, specjalista ds. obrony cywilnej.

Polska ma sporo schronów. Właściwie nawet nie wiadomo ile, bo po demontażu żelaznej kurtyny część jest niczyja, część wciąż tajna. Może te tajne nadają się do tego, żeby się w nich schronić. Te ujawnione – prawie na pewno nie.

Tego nie ma

Przy ruchliwej ul. Pszczyńskiej w Katowicach pod zapuszczonym trawnikiem rozciąga się schron, który mógł pomieścić 500 osób. Wciąż stoją w nim biurka, są aparaty telefoniczne z epoki i nadal na planszy z pleksi widać analizy hipotetycznych ataków wroga.

Dziś to miejsce już właściwie nie jest schronem. Obiekt skreślono z ewidencji Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Nie ma prądu, większość pomieszczeń stoi pusta. Wszędzie panoszy się pleśń. Trudno się tu chodzi, trudno oddycha. Podłoga jest wilgotna, pod stopami czuć nierówności i wybrzuszenia. Może to mróz. Może szkody pokopalniane. A może ziemia pracuje – budynek podobno znajduje się na trzech uskokach tektonicznych. Jeśli tak rzeczywiście jest, to peerelowscy spece od obrony cywilnej niezbyt fortunnie wybrali lokalizację.

W samych Katowicach w ewidencji jest ok. 260 schronów. Większość znajduje się w budowanych w latach 60. i 70. budynkach mieszkalnych i zakładach pracy – wyjaśnia Piotr Jaworski ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. – Są w różnym stanie. Ustawa przewiduje, że można je wykorzystywać jako archiwa, magazyny.

To zachowano

W każdym schronie przeciwatomowym są solidne drzwi, a potem śluza, żeby w razie zagrożenia zdjąć skażone ubranie, umyć się, przejść dalej, działać. W pomieszczeniach technicznych stoją sprawne lub prawie sprawne urządzenia do zasilania i wietrzenia. Na ścianach wiszą mapy, plansze, ostrzeżenia przed wszechobecnym zagrożeniem.

W większości schronów pobielone ściany nie zdążyły się wybrudzić od używania, tylko przykurzyły się ze starości. Chociaż w tym pod hutą widać, że toczyło się w nim jakieś życie. Na ścianie magazynu wisi plakat z polską reprezentacją piłki nożnej z mistrzostw świata w Argentynie (1978 r.). W zielonym zeszycie ktoś przez lata odnotowywał każdą cichą próbę łączności „z dzielnicą”. Próby odbywały się na ogół dwa razy w miesiącu. Czasem się nie odbywały, z powodu urlopu albo braku odzewu.

Huta została sprywatyzowana w 1992 r., ale do 2002 r. mieliśmy obowiązek utrzymywać stanowisko dowodzenia obrony cywilnej – wyjaśnia Ewa Karpińska. – Tu było sprawdzane światło, sprzątane, odkurzane. Ale nikt nie kupował już nowego sprzętu, apteczek, tylko po prostu zostało zachowane wszystko to, co było kiedyś. Pod wydziałami huty były jeszcze inne schrony, dla pracowników, tylko dużo skromniej wyposażone. One już nie istnieją. Ten został zachowany w dobrym stanie, właściwie nienaruszonym, i my go utrzymujemy jako ciekawy obiekt historyczny.

Ciekawy obiekt historyczny można odnaleźć także w Gdańsku pod dawnym biurowcem Stoczni Północnej, zwanym Pentagonem. Oddano go do użytku w 1984 r. W piwnicach umieszczono dwa schrony atomowe o łącznej powierzchni 1,1 tys. m kw. Niedawno budynek został zmodernizowany i teraz nazywa się C200 Office. Deweloper zdecydował się zachować jeden ze schronów w nienaruszonym stanie.

W pokojach wciąż stoją metalowe szafki, a w każdej skarby: fotografie, materiały ze szkoleń z listami obecności. Jest i książka konserwacji, dzięki której można się zorientować, że sam schron żył własnym życiem, zanim oddano do użytku stojący nad nim budynek. W czerwcu 1968 r. w schronie odkryto przecieki. W kwietniu 1970 r. wymieniono drzwi gazoszczelne i betonowe na stalowe. 7 maja 1974 r. uszkodzeń nie stwierdzono, odnotowano natomiast zakurzenie podłóg i zabrudzenie umywalek.

W pomieszczeniu do pracy operacyjnej 10 telefonów nadal stoi na okrągłym stole. A gdyby ktoś się zmęczył, zachowano też pomieszczenie do odpoczynku. Na każdym z piętrowych łóżek jest siennik w niezapominajki.

Na górze słońce oślepia. Nieopodal stoją zielone żurawie najbardziej znanej stoczni w Polsce. Nad stropem 7 pięter, sala fitness, biura, recepcja, szkło i błysk.

A tu cisza. Jakby po prostu wyszli i to wszystko zostawili. Niewiarygodny skansen ebonitowych aparatów, map i mebli z epoki.

To widać

W schronach można spędzić cały dzień. Jeśli tylko ma się ciepłe ubranie. Bez końca można oglądać centrale telefoniczne, instrukcje, jak w razie zagrożenia postępować ze zwierzętami hodowlanymi (świnie ratować siłą, a owce sposobem), a jak z ofiarami zatrucia LSD (oszalałych izolować, na samowyleczenie czekać 14 godzin).

– Tu widać też wyraźnie jak nie liczono się z kosztami – zauważa Ryszard Sobański, który oprowadza po kaliskim schronie. – Bo tu była kotłownia, był piec, był węgiel. Ale wymyślono piece akumulacyjne. A wtedy był ten słynny 20. stopień zasilania, tropili kto za dużo prądu zużywa. A tu taki grzejnik miał 4 KW, po cztery w każdym pomieszczeniu, one niemiłosiernie dzień i noc ten prąd zużywały, ale przecież państwo mogło... A jeszcze dobrze tu widać przepaść między techniką wojskową a cywilną – dodaje po chwili. – To są akumulatory litowo-jonowe. W 1986 r. one już tu były. A w naszych komórkach dopiero ok. 2000 r. weszły.

W katowickim schronie widać, jak stare zderza się z nowym, choćby gdy zajrzeć do skrzyń z maskami przeciwgazowymi. W schronach zostało ich kilka tysięcy. – Jedną maskę gazową z filtrem może ktoś wyrzuci do śmieci. A jak jest tego tysiące? Utylizować trzeba, na to idą duże pieniądze – wyjaśnia Ambroży Borys ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. – Przyjeżdża firma, która ma odpowiednie certyfikaty, i tylko ona może to zlikwidować.

Dobrze też widać, czym tu była tajność. – Zasada była prosta: budowali w dzielnicy willowej, na wierzchu była czapa, czyli budynek – tłumaczy Ryszard Sobański. – Wiata, przez którą się wchodziło do schronu, robiła za domek gospodarczy, wloty powietrza i wyjście awaryjne zasłonili krzewami malin, agrestu. Myśmy to teraz odsłonili. Mieszkali tu ludzie, dwie wojskowe rodziny. Dla kamuflażu, ale też pilnowały. Płot dookoła był na trzy metry.

Schron w Będzinie ukrywa się pod budynkiem szkoły, katowicki też próbowano zakamuflować. Wchodzi się do niego jak do piwniczki, wyjście awaryjne zamaskowano betonową altanką. W zaniedbanym dziś domu na skraju posesji przez lata mieszkał człowiek, który dbał o schron i znajdujące się w nim urządzenia.

Tomasz Jędrzejowski, mieszkaniec pobliskiego osiedla Giszowiec, pamięta tabliczki z napisem „Teren państwowy” i budki do pomiarów meteorologicznych stojące pomiędzy drzewami: – Utrzymywano, że tam jest stacja meteo, ale Giszowiec w tamtych latach to było małe środowisko, wszyscy się znali. Tam w tym domu mieszkały dwie dziewczyny, które chodziły z nami do szkoły, innej w okolicy nie było. I to była tajemnica poliszynela, że tam jest bunkier, ludzie wiedzieli, że to schron dla rządzących.

To miało być niewidoczne

Niezależnie od tego, czy ludzie wiedzieli o istnieniu schronów, czy tylko o nich szeptali, żaden nie był tak tajny, jak wojskowy obiekt w Puszczy Kampinoskiej nieopodal Warszawy. Trzeba przejechać przez Łomianki, a potem można zostawić samochód na polanie, choć betonowa droga ciągnie się aż do samej kwatery. Jeździli nią pewnie generał Jaruzelski i dowódca wojsk Układu Warszawskiego marszałek Kulikow, którzy lubili odwiedzać ukryty w lesie obiekt. Stąd mieli rozdawać karty w razie wybuchu trzeciej wojny światowej. W 1962 r. resort leśnictwa przekazał wojsku teren, który otrzymał nazwę Kompleks 7215. Hektar Puszczy Kampinoskiej ogrodzono zasiekami i dodatkowo ochronnym pasem ziemi, zaraz potem ruszyła budowa Atomowej Kwatery Dowodzenia.

W latach 80. prace zostały wstrzymane, wojsko porzuciło swój idealny obiekt. Ponoć był już widoczny z satelitów, więc przestał być tajny. Dziś kompleksem zarządza Kampinoski Park Narodowy. A tak naprawdę – sarny i grafficiarze. Można tu wejść tak po prostu, jest tylko marna pozostałość po szlabanie. Koszary widać z oddali, to jasny, piętrowy budynek. Stojące nieco z tyłu garaże kryją wejście do schronu – ogołoconego do żywego betonu. Już nie ma okien, krat, jakichkolwiek elementów, które by były coś warte: żeliwnych klap, rur, zaworów. Ponoć złomiarze wyciągali stąd, co się dało. Obiekt, który miał przetrwać nuklearną zagładę, wygląda, jakby miał nie przetrwać najbliższego gradobicia.

To jest

Schrony przez wiele lat były odnawiane, ogrzewane, czasem odbywały się w nich ćwiczenia z obrony cywilnej. Niektórzy śmieją się, że to były głównie ćwiczenia z zakąszania i sprawdzanie systemu wentylacji za pomocą dymu nikotynowego. Ale to śmiech nieoficjalny.

Te obiekty, które wciąż widnieją w ewidencji schronów – choćby schrony pod szkołami czy budowanymi w latach 60. blokami – w razie zagrożenia powinny być opróżnione w ciągu 48 godzin, żeby można im było przywrócić pierwotną funkcję. Niektórzy twierdzą, że schron pod warszawską hutą czy schron pod C200 Office są tak świetnie zachowane, że wciąż w krytycznej sytuacji można się w nich ukryć.

Ja bym nie radził tam wchodzić – studzi emocje Marian Snopczyński, który od lat zajmuje się obroną cywilną. Jeśli miałbym podjąć decyzję, że tam trzeba ulokować 100, 200, 300 mieszkańców, to mocno bym się obawiał, czy to nie będzie stanowiło większego zagrożenia.

Są głosy, że schrony trzeba ratować, robić w nich muzea. To mogłyby być skanseny lęków. Jeśli ktoś nie żył w tamtych czasach albo już zdążył o nich zapomnieć, w schronie przeciwatomowym może się jeszcze zaciągnąć peerelem. Zresztą w niektórych schronach muzea już są. Schron w Będzinie jest udostępniony dla zwiedzających. Powstał w latach 50. pod budynkiem liceum, od 2010 r. opiekuje się nim Stowarzyszenie na rzecz Zabytków Fortyfikacji Pro Fortalicium. Można tu obejrzeć oryginalne systemy filtrowentylacyjne, agregat prądotwórczy, urządzenia do wykrywania i analizy skażeń, radiostację. O drugim życiu schronu przeciwatomowego pod hutą opowiada Ewa Karpińska: – Zapraszamy tu czasem grupy zwiedzających, np. w czasie Nocy Muzeów. Zainteresowanie jest ogromne, ale my tu więcej niż 20 osób naraz nie możemy wprowadzić. Poza tym takie zwiedzanie musi być dobrze zorganizowane, bo zdarza się, niestety, że ludzie kradną, a tu jest dużo łakomych kąsków dla kolekcjonerów.

Kaliski schron przy ul. Granicznej jest dziś siedzibą Warsztatów Terapii Zajęciowej, prowadzonych przez Fundację Miłosierdzie. Obiekt przez kilka lat stał nieużytkowany, potem przekazano go miastu, a następnie fundacji. Schron został wysprzątany, można go zwiedzać za kilka złotych. – Większość pomieszczeń była pusta, więc zrobiliśmy sobie magazynki. Tu powiesiliśmy plakaty. Jedną z sal przeznaczyliśmy na wystawę prac naszych podopiecznych – Ryszard Sobański przystaje przed drzwiami z napisem Gabinet Szefa Obrony Cywilnej. – A tu trzymamy makaron i pietruszkę.

Olga Gitkiewicz, fotografie Michał Łuczak

Polityka 30.2016 (3069) z dnia 19.07.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "W schronach z betonu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną