Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Koniec prasowania gatek

Dlaczego polskie matki wciąż są tak sfrustrowane?

„Niespełnione siłaczki mają poczucie ciągłego rozdarcia. Przekaz, że mają być idealną żoną, matką, gospodynią domową, jest w nich bardzo głęboko zakodowany”. „Niespełnione siłaczki mają poczucie ciągłego rozdarcia. Przekaz, że mają być idealną żoną, matką, gospodynią domową, jest w nich bardzo głęboko zakodowany”. Vetta / Getty Images
Rozmowa z Katarzyną Pawlikowską o obyczajowej rewolucji w kawałkach, o tym, czego matki uczą córki, a do czego wychowują synów.
Katarzyna PawlikowskaMarek Zawadka Katarzyna Pawlikowska

Joanna Podgórska: – Polki są sfrustrowane?
Katarzyna Pawlikowska: – Z badań, które przeprowadziłyśmy z prof. Dominiką Maison, wynika, że aż 24 proc. Polek czuje się – jak to określiłyśmy – niespełnionymi siłaczkami. Dla mnie to było duże zaskoczenie. Demograficznie one bardzo przypominają inną grupę kobiet, które nazwałyśmy spełnionymi profesjonalistkami. Są w podobnym wieku, 40+, mają ten sam rodzaj wykształcenia, mieszkają w dużych miastach, mają podobne rodziny, zarobki. Gdyby je postawić obok siebie, to one nawet wyglądałyby podobnie.

Mniej dogłębne badania nie wychwytują różnic między nimi. Ale spełnione profesjonalistki, które stanowią około 10 proc., mają moc wewnętrzną, siłę sprawczą tego, co się w ich życiu wydarzyło. Ich postawa sprawiła, że im się w życiu udało. Nie chodzi o to, że mają najwyższe przychody, bo w tej grupie są i bizneswoman, i pielęgniarki. To kobiety, które znalazły harmonię między życiem zawodowym i rodzinnym.

Skąd frustracja tak podobnych do nich siłaczek?
Obie grupy mają liberalny światopogląd i są, powiedzmy, żądne równouprawnienia. Gdy pytamy, jaki powinien być podział obowiązków w rodzinie, odpowiadają, że równy. Jednym się to udało, a drugim – nie. Obie grupy są wewnątrzsterowne i mają świadomość, że to jest w ich rękach. Jedne i drugie mają wysokie poczucie własnej wartości jako kobiety. Akceptują własną płeć i są przekonane, że pod żadnym względem nie ustępują mężczyznom. Pytanie, co się wydarzyło, że jedne poszły dalej w spełnieniu się, a drugie pozostały, jedne potrafią sobie „odpuścić” i wiedzą, że nie wszystko w domu musi działać idealnie, te drugie – wręcz odwrotnie. Myślę, że oprócz cech indywidualnych, wielką rolę odegrało wychowanie.

Z moich ostatnich badań „Nowa Matka Polka” zrealizowanych z Maison&Partners wynika, że Polki były wychowywane bardzo tradycyjnie. Aż 70 proc. deklaruje, że były przez swoje matki utwierdzane w poczuciu, że najważniejsze jest bycie dobrą żoną i matką. Jedne miały na tyle siły wewnętrznej, by przezwyciężyć ten przekaz i postawić także na własny rozwój. Drugie nie potrafiły tego w życiu poukładać.

Niespełnione siłaczki mają poczucie ciągłego rozdarcia. Przekaz, że mają być idealną żoną, matką, gospodynią domową, jest w nich bardzo głęboko zakodowany, wdrukowany w świadomość. Poczucie konieczności poświęcania się dla rodziny jest w nich tak duże, że nie potrafią się od niego oderwać. Zależy im na spełnieniu zawodowym, są aktywne, ale same sobie blokują drogę rozwoju, bo czują, że czas przeznaczony na pracę to czas, który odbierają własnym dzieciom. To kobiety, które na zakupach najpierw wkładają do koszyka rzeczy dla dzieci, potem dla męża, a o sobie myślą naprawdę na końcu.

Dlaczego?
To zostało im tak silnie wpojone przez matki, że nie potrafią inaczej. Są sfrustrowane tą sytuacją, a jednocześnie mają pretensje do siebie samych, że tak jest. Znam kobiety prowadzące badania naukowe, które do późnej nocy prasują mężowi koszule, bo czują wewnętrzny imperatyw. To, że właśnie odniosły kolejny międzynarodowy sukces, ma się nijak do przymusu wypastowania podłogi na błysk.

Pytałam: dlaczego? Bo mnie tak nauczono, mówią. Podzieliłam badane kobiety na grupy wiekowe, żeby przyjrzeć się, jak te sfrustrowane zachowują się jako matki wobec swoich córek. W efekcie ukazał się obraz, który nazwałam „niedokończoną rewolucją”. Niespełnione siłaczki wchodziły w dorosłość w czasie przemian politycznych. To pierwsze pokolenie Polek, które znalazło w sobie odwagę, by opuścić swoje małe miejscowości, wyjechać do dużych miast na studia, a potem zostać tam, żyć w niesformalizowanych związkach „na kocią łapę”, jak się wówczas mówiło.

Ale nie znalazły odwagi, by odpuścić pastowanie podłóg na błysk.
No właśnie. Zabrakło im odwagi, by pozwolić sobie na bycie nieperfekcyjną panią domu. Bo matka, bo babcia, bo zawsze tak było. To w nich tkwi tak głęboko, że aż boli. Dziś to one są matkami dorastających córek. I nastąpił przełom. Gdy spojrzeć na kolejne grupy wiekowe, wychodzi, że były one wychowywane bardzo podobnie. Na pytanie, czy matka wspierała je w rozwoju osobistych pasji i planów zawodowych, pozytywnie odpowiadało 20–30 proc. A w najmłodszej grupie wiekowej słupki nagle wystrzeliły w górę – prawie 64 proc. młodych kobiet deklaruje, że tak.

Córki siłaczek odpowiadają, że matki wychowują je tak, by były spełnione i nauczyły się dzielić obowiązkami z partnerem. Im samym się nie do końca udało, to boli i frustruje, więc chcą, by córki dokończyły tę rewolucję. Wychowują je na bardzo niezależne kobiety. Przerwały ten pokoleniowy łańcuch kobiet, które wdrukowywały następnym, że poczucie własnej wartości buduje się przede wszystkim na poświęceniu dla rodziny. Nie przekazały swoim córkom stygmatu matki Polki. Z etapu kwoki, która zagarnia młode i klonuje swój model, przeszły do etapu kwoki, która chce, żeby jej młode wzbiły się w powietrze. Nowa matka Polka narodziła się z buntu, który nie zrealizował się do końca.

Co ciekawe, z tego badania wynika, że wsparcie matek dla rozwoju pasji i planów zawodowych córek jest najwyższe na wsi, a najniższe w wielkich miastach. Dlaczego? Dla wielkomiejskich matek równouprawnienie to oczywistość, o której nie warto mówić?
Nie mam dobrej odpowiedzi. Może w wielkich miastach żyje się tak szybko, że na wsparcie brakuje czasu? A może faktycznie warszawskie matki już się tak wyemancypowały, że partnerstwo uznały za oczywistość, którą córki siłą rzeczy nasiąkną. Najciekawsze jednak jest to, co się dzieje w małych miasteczkach. Tam się najwięcej zmieniło. Gdy pytałam kobiety po 35. roku życia, czy czuły wsparcie matki w samorozwoju, ponad 40 proc. odpowiedziało, że trudno powiedzieć. Nie wiedzą. Prawie połowa. A proszę spojrzeć, ile w grupie najmłodszych kobiet z małych miasteczek wybrało tę odpowiedź.

Zero.
One dokładnie wiedzą, czy mają wsparcie, czy nie. To niesamowita różnica. Młode pokolenia są o wiele bardziej świadome. Wynika to między innymi z szerokiego dostępu do nowych technologii, otwartości na świat. Ale paradoksalnie nawet telenowele mogą mieć terapeutyczne, a nie tylko ogłupiające działanie. W polskich serialach, takich jak „Na Wspólnej” czy „M jak miłość”, wiele kontrowersyjnych kwestii zaczęto pokazywać w przystępny sposób. A to pozwala się z nimi oswoić. Widzę to choćby u siebie, na podkrakowskiej wsi. Na przykład kobieta regularnie zdradzana przez męża, w sposób, który ją publicznie upokarza, znosiła to latami, aż w końcu coś pękło i wyrzuciła go z domu. Dlaczego? Sama tłumaczyła mi, że wiele razy oglądała w serialach, że to nic takiego. Kobieta zostaje sama i doskonale sobie radzi. Zmiany społeczne przyspieszyły. My się bardzo szybko oswajamy z innością.

Wydaje się, że jest na odwrót. Społeczeństwo staje się coraz bardziej konserwatywne.
To polityczny pozór. Elektorat konserwatywny jest stały. Wynosi około 30 proc. i nie rośnie. A to, co się kotłuje w pozostałych 70 proc., jest naprawdę ciekawe. Budzą się małe ruchy społeczne. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją się z Kongresem Kobiet i to wcale nie w Warszawie, ale w terenie. Kobiety zaczynają się spotykać, mówić własnym głosem, próbować zmieniać swoje otoczenie. Zaczynają wychodzić z grajdołka własnej rodziny i otwierać się na zewnątrz.

To bardzo ważne. Jesteśmy w bardzo ciekawym czasie przemian. Wiele kobiet żyje w rozdarciu. Można powiedzieć, że Polki głową już poszły do przodu, przyswoiły społeczny, akceptujący język, ale zderzają się z realem, choćby politycznym. Czas jest dosyć schizofreniczny. Theodor Roosevelt powiedział, że jedyną rzeczą, której należy się bać, jest strach. To, co się dziś dzieje, wynika z tego, że sprytni manipulatorzy użyli tego argumentu. W USA Donald Trump manipuluje strachem przed uchodźcami w sposób niesamowity i cyniczny. Dotarł do rzesz ludzi, którzy się po prostu boją. U nas dzieje się podobnie.

Zaczęto nam wmawiać, że się boimy, że jesteśmy zatwardziałymi konserwatystami, wyznawcami zapyziałego katolicyzmu, który nie występuje już gdzie indziej na świecie. Robi się z nas kogoś, kim nie jesteśmy jako społeczeństwo. Łatwo jest mówić o przechyleniu konserwatywnym, gdy ma się narzędzia, by pokazać siłę konserwatywnego myślenia. Ci wszyscy, którzy myślą inaczej, żyją na tyle komfortowo, że nie mają – poza marszami KOD – potrzeby manifestować swoich przekonań. Badania pokazują ogromne poparcie dla polityków lewicowych myślących w nowoczesny, prospołeczny sposób, takich jak Robert Biedroń. Jest w społeczeństwie większy potencjał tolerancji, niżby się zdawało. Przechył na prawo za jakiś czas spowoduje przechył na lewo. To najmłodsze pokolenie Polek, mające wsparcie matek, będzie zmieniało rzeczywistość.

Dość niespodziewanie objawił się bynajmniej nie rozrodczy, ale emancypacyjny efekt 500+. Te pieniądze stały się dla kobiet szansą na wyrwanie się z przemocowych związków czy środowisk, w których utknęły bez szansy na zmianę. Uciekają z małych miejscowości do większych, w których można znaleźć pracę. Mówił o tym u nas w wywiadzie prof. Wojciech Łukowski. Dostrzega pani to zjawisko?
Tak. I nawet mnie to nie dziwi. Na całym świecie jest tak, że gdy kobiety z ubogich środowisk dostają pieniądze, to edukują dzieci, inwestują w rozwój, a mężczyźni przepijają. Brzmi brutalnie, ale tak wynika z badań, czy to w Polsce, czy w Bangladeszu, czy w USA. Szczególnie w rodzinach z samego dołu piramidy społecznej, gdy pojawia się nawet niewielka ekonomiczna wartość dodana i zarządza nią kobieta, rodzina idzie do przodu. Te 500+ także u nas może wesprzeć nie tylko edukację dzieci, ale też samodzielność kobiet, bo już nie będą tak ekonomicznie zależne na przykład od przemocowego męża. W Polsce są enklawy strasznego ubóstwa. Dla wielu kobiet miesięczny przypływ, powiedzmy tysiąca złotych, to gotówka, której wcześniej w życiu nie dostały do ręki. I to może być życiowa trampolina, która otwiera nowe możliwości.

Wróćmy do matek wiejskich i małomiasteczkowych. Dlaczego to właśnie one dają córkom największe wsparcie? Bo za tradycyjny model zapłaciły najwięcej? Naharowały się w życiu i chcą córkom tego oszczędzić?
Poprzednie pokolenia też się naharowały, a nie miały odwagi, by cokolwiek zmienić w wychowaniu córek. A te 40-, 50-latki, wychowane przecież w tradycyjnych rodzinach, ją znalazły. Polska wieś, a małe miasteczka w jeszcze większym stopniu, to nadal zaścianek, który ciągle stoi przed wieloma przemianami. A jednak w głowach kobiet zrodziła się potrzeba wypuszczenia swoich córek w świat, w którym będą swobodniejsze, bardziej wolne. Myślę, że sprawił to szerszy dostęp do cywilizacji, co pozwoliło na oswojenie wielu kwestii pokazywanych do tej pory jednostronnie.

Przez Kościół w Polsce kobieta traktowana jest głównie jako reproduktorka. Nie miał on żadnego interesu w tym, by mówić kobietom: bądźcie bardziej wyzwolone, miejcie dla siebie więcej czasu, szanujcie się, bo jak będziecie szczęśliwe i spełnione, to wasze dzieci też takie będą. Do dziś kobieta maltretowana przez męża może od księdza usłyszeć, że każdy ma swój krzyż. Ale w większości polskich domów jest teraz komputer i pewnie kilka telewizorów. To ma fatalny skutek dla życia rodzinnego, ale jednocześnie to droga, którą idzie przekaz, że można inaczej, że istnieje inny świat. Boimy się tego, co nieznane. W badaniu „Polki same o sobie” jedną z grup kobiet nazwałyśmy „rozczarowane życiem”. To kobiety zewnątrzsterowne, które mają poczucie, że świat dał im w kość, ale nie one są temu winne. Już przeszły tę część życia, w której mogły o siebie zawalczyć, ale nigdy nie miały w sobie tej siły. Mają niskie dochody, więc siedzą pozamykane w małych domach. Życie tak im dało popalić, że są kompletnie zamknięte na innych ludzi.

Na tej grupie najlepiej widać, że gdy czegoś dotkniemy, coś zaistnieje w naszym otoczeniu, łatwiej to oswoić. W tym segmencie jest największa dysproporcja między poparciem dla eutanazji i aborcji, a bardzo dużym zamknięciem dla związków jednopłciowych. Wiele tych kobiet wywodzi się z rodzin trudnych, gdzie na przykład był problem alkoholowy, one także częściej niż inne przyznają się do zdrady. Dotknęły życia w najtrudniejszych aspektach. Wiele z nich opiekowało się umierającymi rodzicami. Wiedzą, czym jest śmierć i cierpienie.

Co przekazują swoim córkom?
Mnie się nie udało, ale ty idź i zawalcz o siebie. Gdy przyjrzeć się młodszym pokoleniom, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, to bardzo wyraźnie widać pewien trend. Córki widzą błędy matek i absolutnie nie chcą ich powielać. W naszych badaniach padło pytanie: Czy twoja mama jest dla ciebie inspiracją i przykładem kobiety, na której chciałabyś się wzorować? W grupie wiekowej 35–44 lata tylko nieco ponad 20 proc. odpowiada, że tak. Co ważne nie ma tu znaczenia wykształcenie. Byłam ciekawa, czy kobiety z niskim wykształceniem bardziej wzorują się na matkach, bo nie dostały z zewnątrz innych wzorców. Okazuje się, że nie. To jest właśnie ta grupa niedokończonej rewolucji, która dziś przekazuje swoim córkom: nie rób tego, co ja, ja, niestety, nie potrafiłam inaczej, bo tak wychowała mnie matka, ale ty się naucz być niezależna.

A jak grupa niespełnionych siłaczek wychowuje synów?
No właśnie. To niebywałe, że mimo równościowego nastawienia i niezwykłego przełomu, którego dokonały w wychowaniu swoich córek, synów wychowują tak samo jak matki wychowywały ich mężów, a ich babcie – ojców. Te, które mają braci, deklarują, że byli oni wychowywani tak samo jak one. Ale gdy dopytać o zakres obowiązków, okazuje się, że bracia mieli ich o wiele mniej. I dalej tak jest. Niby przekazują: tak synu, jest równouprawnienie…

…ale ja ci wyprasuję gatki…
One nawet tego nie mówią. Synek wstaje i ma naszykowane uprasowane gatki i kanapkę do szkoły. Taki młody człowiek opuszcza potem dom i zderza się z rzeczywistością, bo nie ma partnerki, która za niego to wszystko zrobi. Mówi się, że nadchodzi społeczeństwo singli. A jak ono ma nie nadchodzić, skoro dziewczyny są wychowywane w duchu równości i podziału obowiązków, a chłopcy dorastają w poczuciu, że wszystko robi się samo? To jest straszna krzywda dla tych chłopaków.

Dziś wiele się mówi o zagubieniu współczesnych młodych mężczyzn. Są zagubieni, bo zderzają się z kobietami, które są coraz bardziej świadome własnych marzeń i wartości, szukających swojej niezależnej drogi w życiu i niegodzących się na rolę wielofunkcyjnego domowego kombajnu. Chcą się dzielić obowiązkami, a chłopak nie rozumie, bo tego nie zna. Matka Polka nie nauczyła. I na to jednak przyjdzie czas, ten pociąg przemian społecznych ruszył i już pędzi. Jeśli nie zdarzy się jakaś katastrofa, nic go raczej nie zatrzyma.

rozmawiała Joanna Podgórska

***

Katarzyna Pawlikowska – ekspertka w dziedzinie zachowań społecznych i konsumenckich kobiet. Pomysłodawczyni i współautorka badań dających reprezentatywny obraz współczesnych Polek („Polki same o sobie”) oraz książki „Polki”. Założycielka agencji Garden of Words – pierwszej w Polsce agencji komunikacji marketingowej uwzględniającej kobiece kody komunikacji.

Polityka 34.2016 (3073) z dnia 16.08.2016; Społeczeństwo; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Koniec prasowania gatek"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną