Słodko-gorzka Solidarność
Wyroby cukiernicze od kultowego polskiego producenta na rynku od 64 lat
Trufla pomarańczowa dała się Barbarze we znaki. Etykieta była ładna, ale trudna do zawijania. A skręt cukierka musiał być estetyczny i mocny. Zawijała dziennie 80 kg cukierków – to dużo, ale i tak o 40 kg mniej od rekordzistek. Wysiadały ścięgna w nadgarstku i bolał kręgosłup od siedzenia w nachylonej pozycji. Ale Barbara Dybała nie narzeka, bo cukierki uratowały ją przed bezrobociem. Kiedy przyszła w 1995 r. do Spółdzielni Pracy Solidarność w Lublinie, było jeszcze zapotrzebowanie na ręczną pracę – a więc w sam raz dla niej, wtedy trzydziestokilkulatki z grupą inwalidzką, która straciła etat pomocy nauczycielki w przedszkolu. Ale kilka lat później mechanizacja zaczęła zabierać ludziom robotę. Jedna maszyna zawija 600 cukierków na minutę. Dla Barbary jeszcze starczało ręcznej pracy przy pakowaniu i ważeniu. Dziś ma 54 lata. Jej historia w Solidarności już się skończyła. Tak jak Solidarności.
Podejrzany twór
Solidarność wykluwała się powoli. Początek był w Nałęczowie, gdzie w 1952 r. powstała spółdzielnia Zdrój Nałęczowski, produkująca wody mineralne. Dwa lata później zmieniła nazwę na Solidarność, a jej główną siedzibą stał się Lublin. – Wtedy spółdzielniom nadawano nazwy sugerujące świetlaną przyszłość: Jedność, Tęcza, Zorza – mówi Elżbieta Jankowska, była szefowa działu płac, dziś na emeryturze.
Nowa władza – wyznająca kolektywizm – wcale spółdzielni nie hołubiła. To był taki podejrzany twór pomiędzy własnością państwową, uważaną za najwyższą formę posiadania, a prywatną, przeznaczoną na zagładę.