Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Zawsze pod egidą

Z kogo śmieje się Jan Pietrzak

Około 1980 r. Pietrzak wyrzucił z kabaretu autorów związanych z POLITYKĄ. Około 1980 r. Pietrzak wyrzucił z kabaretu autorów związanych z POLITYKĄ. Adam Guz / Reporter
Jan Pietrzak, satyryk, jako najnowsza historia Polski.
Kabaret pod Egidą w swoim pierwszym lokalu – w Warszawie przy ul. Chmielnej 5.Marek Karewicz/EAST NEWS Kabaret pod Egidą w swoim pierwszym lokalu – w Warszawie przy ul. Chmielnej 5.
Jan Pietrzak podczas występu, Sanok 2007 r.Silar/Wikipedia Jan Pietrzak podczas występu, Sanok 2007 r.

[Artykuł został opublikowany w POLITYCE we wrześniu 2016 roku]

W przyszłym roku Jan Pietrzak kończy 80 lat, a jego Kabaret pod Egidą 50 lat. Kilka epok historycznych w ciągu jednego życia – od chłopca w zrujnowanej Warszawie do wieszcza narodowego, jak mawiają o Pietrzaku znajomi z ciepłą drwiną w głosie. Bo Janek sam się wieszczem mianował i sam w to uwierzył, dodają.

Ostatnio w wywiadach dla narodowej telewizji i prawicowego tygodnika Jan Pietrzak chwalił rządzącą partię i jej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Rok 2015 – przejęcie władzy przez PiS – obwoływał końcem komuny. Rządzącym przeciwstawiał szmirusów i gamoni z opozycji. Źródeł powstania KOD doszukiwał się w służbach specjalnych komuny, a także w „kręgach okupacyjnych”. Pierwszy raz w życiu musi żartować z opozycji, a nie z rządzących, bo to opozycja szkodzi Polsce – mówił.

Oprócz tego propagował swój pomysł zbudowania w Warszawie łuku triumfalnego dla uczczenia polskiego zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 r. Przywoływał jedną z rozważanych wizji łuku: parabola biegnąca ponad Wisłą, wyższa niż Pałac Kultury, a na jej szczycie sala widowiskowo-edukacyjna w formie korony zwieńczonej orłem i krzyżem zwróconym na wschód.

L., robotnik jednego z warszawskich zakładów, zapamiętał taką warszawską scenkę uliczną z lata 1980 r.: marsz pod budynek KC PZPR, autobusy miejskie pod Rotundą stoją, Jan Pietrzak śpiewa „Żeby Polska była Polską”, stojąc na pace ciężarówki, tłum podchwytuje refren. Ktoś pyta, co to za facet – nie wszyscy go znają. Kabaret pod Egidą, pamięta L., uchodzi wśród wielu robotników za zbyt elitarny; nie bywa się na jego przedstawieniach. Jednak od czasu sceny pod Rotundą rusza w zakładzie L. wymiana kaset magnetofonowych, która trwa przez kilka następnych lat – przegrywane setki razy bon moty Jana Pietrzaka wchodzą do języka. Np.: dwóch ludzi to już według władzy całe nielegalne zgromadzenie. Albo: gdyby na Saharze wprowadzili socjalizm, zabrakłoby piasku. Albo prześmiewcze: „Pietrzak na prezydenta! Lepiej nie będzie, ale weselej”. Słowo „Pietrzak” funkcjonuje na rynku wymiany kaset jako nazwa całego zjawiska – często bez świadomości, że teksty do kabaretu piszą także inni twórcy.

Na początku lat 80. Jan Pietrzak jeździ z kabaretem po halach fabrycznych i wiecach w całej Polsce. Robotnicy utożsamiają go z Solidarnością – wiadomo, że osobiście zna się z Wałęsą, ale przede wszystkim jest swój chłop, zawadiacko uśmiechnięty, występuje w roboczym fartuchu, mówi z nieudawanym akcentem robotniczych przedmieść.

Zastanawiają się, czy wróci do Polski, kiedy stan wojenny zastaje go na tournée w Ameryce. Wraca na wiosnę 1982 r.; L. pamięta, że koledzy w jego fabryce szanują Pietrzaka za odwagę – że wrócił i że bezlitośnie naśmiewa się z komunistów. Czekają, czy zostanie internowany – jednak nic takiego się nie wydarza.

Pietrzak po latach powie, że stan wojenny był czasem poszukiwania słów dających ludziom nadzieję i „wątłą strukturę optymizmu”. Daniel Passent, dziennikarz, który w latach 70. pisywał teksty dla Egidy, mówi, że w latach 80. – kiedy „Żeby Polska była Polską” stała się niemal hymnem śpiewanym przez tłumy w patriotyczno-natchnionej atmosferze, a Pietrzak był przyjmowany w Białym Domu – zrozumiał, że kolega nie jest już kabaretowym twórcą. Wyglądało, jakby wiwatujący ludzie przekonali Jana Pietrzaka, że oto zostaje ich przywódcą.

Żołnierz

Chłopak z warszawskiego Targówka, rocznik 1937. „Urodziłem się w czasie wojny jako syn pułku i pułkownikowej” – będzie potem mówił swój słynny monolog życiorysowy ze sceny, a sala będzie pękać ze śmiechu. Jego ojca Wacława, robotnika, działacza Komunistycznej Partii Polski, zamordowali Niemcy w więzieniu na Pawiaku w 1942 r.; matka Władysława, pracownica sklepu kapeluszniczego, w czasie wojny była łączniczką Batalionów Chłopskich. Po wojnie została posłanką na Sejm 1947–52. Jan Pietrzak wspominał, że w dzieciństwie widział egzekucje ludzi na ulicach, a po powstaniu warszawskim – które przetrwał w Warszawie – burzenie miasta przez Niemców. Dzieckiem był niesfornym, np. poszukiwał z kolegami broni w ruinach, matka nie dawała sobie z nim rady. To właśnie kłopoty wychowawcze miały być powodem decyzji Władysławy Pietrzak o wysłaniu 11-letniego syna do Korpusu Kadetów w Jeleniej Górze. Później Janek przeszedł do Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej, służył w stacji radiolokacyjnej koło Zgorzelca. Śpiewał w chórze kadetów, w szkole oficerskiej grał w zespole muzycznym. W 1957 r., kiedy odchudzano armie Układu Warszawskiego, odszedł z Ludowego Wojska Polskiego jako porucznik rezerwy.

W wywiadach z lat. 90 Jan Pietrzak różnie będzie opowiadał o tym czasie – powie, że wojsko ujawniło w nim lojalność i odpowiedzialność za innych, ale powie też, że indoktrynacja w ludowym wojsku nie odcisnęła na nim piętna, ponieważ starał się jej nie zauważać. Wspomni o licznych zatargach: nie mógł się powstrzymać od rzucania satyrycznych uwag pod adresem dowództwa.

Podobnie będzie wspominał swoją przynależność do PZPR – powie, że w latach 50. w wojsku nie dało się nie należeć do partii, to był rytuał. Ale również, że nie miał nic przeciwko rzeczywistości politycznej: „Nie walczyłem z nią, ja z niej wyrastałem”.

Koledzy

Po wojsku wrócił do Warszawy i pracował przy produkcji i kontroli jakości odbiorników Belweder. Pietrzak wspominał: pracy było na jakieś dwie godziny dziennie, więc koledzy szli w miasto pić wódkę, a on wtedy czytał wiersze. Młodego robociarza ciągnęło do kultury – najchętniej spędzałby czas w klubie Hybrydy, gdzie bywali modni jazzmani, literaci i piękne dziewczyny. Jednak Hybrydy były klubem studenckim – Pietrzaka musieli wprowadzać znajomi. Wziął więc udział w organizowanym przez klub konkursie poetyckim – recytował Leśmiana, wywalczył sobie własne prawo wstępu. Zresztą studentem także wkrótce został – wieczorowo, na Wydziale Socjologii Wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy KC PZPR.

Najpierw zasłynął w Hybrydach jako człowiek zasceniczny – sprawny organizator od plakatów i biletów na klubowe imprezy. W 1962 r. stał już na scenie klubu jako kierownik teatru i kabaretu Hybrydy, który stworzył z Jonaszem Koftą i Adamem Kreczmarem, studentami ASP. Pierwsze ich programy były liryczne, Jan Pietrzak próbował sił jako autor tekstów piosenek raczej obyczajowych; polityczna aluzja przyszła później: np. naśmiewali się z partyjnego bełkotu „Dziennika Telewizyjnego”. W latach 90. – kiedy będzie kandydował na prezydenta Polski – Jan Pietrzak powie, że jego kabaret miał nowatorską formę; był zabawną publicystyką, głosem w dyskusji, rozmową z widzem. Taka forma w latach 60. nie mogła się podobać władzy – w 1967 r., po tekście w „Walce Młodych” opisującym demoralizację studentów w Hybrydach, kabaret wyrzucono. Od tego zresztą czasu klub podupadał. W lutym 1968 r. Pietrzak miał już nowy kabaret, stworzony pod egidą radiowej Trójki i Towarzystwa Sztuk Pięknych (stąd nazwa Kabaret pod Egidą). Występowali przy ul. Rutkowskiego (dziś Chmielna), wyżej w tym samym budynku mieściła się redakcja tygodnika POLITYKA.

Wielu autorów wczesnej Egidy dzisiaj wymawia się od wspomnień o Pietrzaku; jesteśmy z Jankiem po rozwodzie, o byłych małżonkach nie mówi się źle. Tamten wczesny kabaret był fenomenem – przyznają mimo to niektórzy. Widownia była ekumeniczna politycznie – na występy przychodzili wysoko postawieni partyjni i ludzie, którzy wkrótce zostaną liderami opozycji, słynni aktorzy, literaci. Sala zawsze nabita. Na scenie Pan Janek – sceniczna persona Jana Pietrzaka – facet z przedmieść, sprytny, po ludowemu inteligentny; jak postaci Wiecha. Z rozbrajającym uśmiechem obrażał socjalizm, udając naiwniaka, który się nie orientuje, co mówi. Mało kto wiedział, że naprawdę pochodzi z Targówka, dzielnicy przez Wiecha gloryfikowanej. Nawet, że należał do PZPR, niektórzy koledzy dowiedzieli się dopiero niedawno.

Teksty do kabaretu pisali Pietrzakowi m.in. dziennikarze POLITYKI – Daniel Passent, Marek Groński, Jerzy Urban. Mniejsza o to – jak wspomina dziś Passent – że Janek nie przesadzał ze wskazywaniem, kto jest autorem tekstów. Najważniejszy był sam udział w Egidzie. – Zawsze będę mu wdzięczny za to, że otworzył przede mną swój kabaret – mówi Daniel Passent. Mam do niego słabość, byłem mocno wrażliwy na jego wdzięk, poczucie humoru, świetny kontakt z publicznością – dodaje.

Dawni autorzy kabaretu spośród dziennikarzy opowiadają, że ówczesny naczelny POLITYKI Mieczysław Rakowski sam sugerował zaniesienie niektórych tekstów do Pana Janka: to możesz zanieść do piwnicy, mawiał. Rakowski zdawał sobie sprawę, że cenzura nie przepuści takich tekstów na łamy poczytnej gazety, ale przymknie oko, kiedy zostaną wykorzystane w małej kabaretowej salce. Zresztą z cenzurą Pietrzak sobie radził – mimo że obecni na przedstawieniach tajniacy i cenzorzy często donosili na niego, że jest niesłowny i nielojalny. Po latach sam przyzna, że szedł na kompromisy z cenzurą, bo bał się, żeby mu nie zamknęli Egidy: „zacząłem im wkładać do głowy, że jest potrzebny wentyl, upust (...) Że jak ludzie przyjdą do kabaretu i się pośmieją, nie pójdą na barykady”.

Polska

„Świadomość opozycyjności przyszła później. W połowie lat 70. dojrzałem do tego, żeby wewnętrznie być człowiekiem opozycji” – mówił Jan Pietrzak w latach 90. „Nie ma dla mnie większej radości niż możliwość pracy dla Polski” – dodawał jeszcze, bo był akurat w trakcie kampanii prezydenckiej.

Dojrzewanie do opozycji odbywało się u Pietrzaka powoli, ale jego znajomi wskazują dziś jako cezurę powstanie pieśni „Żeby Polska była Polską”. W 1976 r. Pan Janek napisał tekst odbiegający od jego lubianej przez widzów scenicznej persony – podniosły, wielozwrotkowy hymn o bohaterstwie narodu polskiego na przestrzeni wieków. Radzili mu nawet w żartach, żeby wystąpił z „Żeby Polska” na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Pieśń zamykała kabaretowe przedstawienia w drugiej połowie lat 70. Egida śpiewała ją także Polonusom podczas amerykańskich tournée – widzowie wstawali z miejsc i płakali. Jan Pietrzak zrozumiał, że napisał symboliczny hymn, a kolejne lata miały go w tym przekonaniu utwierdzić. W styczniu 1982 r. – kiedy Egida po wprowadzeniu stanu wojennego wciąż przebywała w Ameryce – angielską wersję („Let Poland Be Poland”) zaśpiewał sam Frank Sinatra w telewizyjnym programie, w którym wystąpili też politycy z ekipy prezydenta Ronalda Reagana. Jan Pietrzak odmówił udziału w tym programie, nie przyjął także proponowanego mu przez Reagana amerykańskiego obywatelstwa.

Wrócił do kraju w dzień Święta Pracy w 1982 r. i – jak później opowiadał – miał usłyszeć od sąsiadki: a ja miałam pana za rozsądnego człowieka. Ale z boku, dla znajomych, wyglądało to tak, że do Ameryki wyjechał jeszcze kabaretowy Pan Janek – choć już postrzegany jako człowiek Solidarności. A wrócił narodowy bohater solidarnościowej klasy pracującej, bard opozycji. Wracał w niepewne – mógł zostać internowany, skazany na zapomnienie przez zakaz występów. Władze próbowały go już uciszyć, wielokrotnie w latach 70. tracił lokale dla kabaretu. Brał się wtedy do innych robót – pracował np. w redakcji „Szpilek” i nawet krótko w telewizji.

Ale w stanie wojennym znów zaczął występować – być może działał tu jego system „wentyla i upustu” albo znajomość z Reaganem – występował nawet dla podziemnej Solidarności. Zawsze przychodziły tłumy. Po latach okaże się, że jego teczka w IPN jest pełna donosów – tajniackich, ale także od domniemanych prywatnych obywateli PRL, którzy protestują przeciwko jego wywrotowej działalności. Śladów współpracy Pietrzaka brak. Sam mówił, że mu bezpieka proponowała współpracę, ale obracał to w żart – za drogi na agenta, ma za długi język. „Nie robić z Pietrzaka bohatera” – taki bywał kurs bezpieki wobec Pietrzaka na początku lat 80., jego niesubordynację wobec cenzury wyciszano, by nie przysparzać mu sympatii widzów.

To w takich okolicznościach, niesiony gigantyczną popularnością, Jan Pietrzak – jak mówią jego koledzy z wczesnej Egidy – mógł poczuć się wieszczem narodowym. I już się tego poczucia nie wyzbyć, mimo zmieniających się epok politycznych.

Około 1980 r. Pietrzak wyrzucił z kabaretu autorów związanych z POLITYKĄ. Tak to zapamiętał Passent: wyrzucił nas z Grońskim jako ludzi starego ładu, a było to wyrzucenie symboliczne, bo w ten sposób Pietrzak sam się rozstawał ze swoją przeszłością. Z Urbanem nie mówią sobie nawet dzień dobry.

Prezydent

Ostatnie lata socjalizmu w Polsce Jan Pietrzak uznał w rozmowach z dziennikarzami za najlepszy ekonomicznie czas dla Kabaretu pod Egidą – dużo występów i wojaży zagranicznych, głównie po Ameryce. W lata 90. Egida weszła z impetem – Reagan spotkał się z Pietrzakiem podczas wizyty w Warszawie. Wersja ich rozmowy weszła do kabaretu: Jaka jest obecnie Polska? – pyta Reagan. Jak rzodkiewka – mówi Pan Janek – z wierzchu czerwona, w środku biała. Powiem to tym burakom na Kremlu – puentuje Reagan. W wywiadach Pietrzak mówił, że 4 czerwca 1989 r., dzień pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych, jest dla niego datą do świętowania: „to było autentyczne, to nie była zmowa”.

Wiele wówczas mówił Jan Pietrzak o „wspólnocie śmiechu” – dowodził, że śmiać się można ze wszystkiego, warto także z siebie samych. Np. żartować z nadętej, bogoojczyźnianej celebry.

W kolejnych latach wolnej Polski popularność kabaretu Pietrzaka miała maleć. Wielu znanych kabareciarzy wycofało się wówczas ze sceny – skoro jest wolność i buduje się nowy ład. Pietrzak się z taką postawą nie zgadzał – obśmiewał prezydenta Wałęsę, byłych i obecnych komuchów, ale także dawnych kolegów i sympatyków Egidy. Zresztą większość z nich w 1989 r. przestała bywać na występach kabaretu – jedni mówią delikatnie, że zajęli się własnymi sprawami i nie starczało czasu, inni wprost: komuna się skończyła, a Janek ciągle się z niej śmiał. Usechł mu talent, mówi Jerzy Urban, dobrze funkcjonował w PRL, a w Polsce, która nie reglamentuje humoru, nie potrafił. „Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, żeby Janek Pietrzak był najlepszy” – pisała zaatakowana przez Pietrzaka Olga Lipińska. A później dodawała: „skopał komunę, która już leżała, i owiało go chłodne powietrze (...) Więc skopał za to powietrze po komunie jeszcze dotkliwiej”.

L., robotnik z warszawskich zakładów, wspomina, że mając wielki szacunek do Pietrzaka za jego postawę w stanie wojennym, nie mógł zrozumieć decyzji kandydowania na prezydenta Polski w 1995 r. Długo nie można się było zorientować, że to nie żart – większość kolegów z zakładu tak myślała. Kiedy już się okazało, że nie żart, zadziwiał śmiertelnie poważny i napastliwy język Pana Janka. Z tego okresu pochodzą jego wypowiedzi dla gazet, które – gdyby Pan Janek choć puścił oko – uchodziłyby za dowcipy: stanie się krzywda Polsce, to nie on będzie prezydentem: postkomunistyczne gangi rozdzielają Polskę; tandeciarnia i szumowiny nie mogą zrozumieć jego szlachetnych intencji; chore z nienawiści bojówki Jana Olszewskiego pobiły człowieka zbierającego podpisy pod jego kandydaturą; sondaże kampanijne ma złe, bo to sondaże nieprawdziwe – służące manipulacji, nie prawdzie; nie pozwolili mu wystąpić w Opolu tylko z tego powodu, że kandyduje na prezydenta; w drugiej turze zmierzy się z Kwaśniewskim; cały naród go zna od trzech pokoleń; esbecja nie wpuszcza go do telewizji.

Hasło wyborcze: „Żeby Polska była Polską”. Pomysł na kampanię: bycie „samotnym szeryfem”. „Komunistyczne więzienie mogłoby się teraz panu przydać” – mówi kandydatowi Janowi Pietrzakowi jeden z dziennikarzy.

Komuna

W drugiej połowie lat 90. – po przegranych wyborach prezydenckich i parlamentarnych – Jan Pietrzak zmuszony był nie tyle obśmiewać, co walczyć na słowa. Wydaje się zresztą, że robi to do dzisiaj. O Michniku mówił ostatnio, że był innym człowiekiem, do kiedy przychodził na występy Egidy – potem zwariował.

Na początku lat 90. Pietrzak zarzucał Wałęsie, że ten nie załatwił lokalu dla Egidy. Podobnie mówi dziś: „nie ma dla mnie sali z powodów politycznych”. Wspominał też Pietrzak ostatnio o trudnej drodze do zbudowania łuku triumfalnego w Warszawie: „zaostrzyli w stolicy kurs z opozycją kabaretową, czyli ze mną”. Fakt, że takiego łuku w mieście nie ma, nazwał „dekadami hańby niepamięci”.

Jan Pietrzak uważa, że wśród dzisiejszej opozycji są agenci działający na korzyść obcych mocarstw. Esbecy patrzą na ręce także jemu, próbują uciszyć. Np. wciąż esbecy bronią mu dostępu do telewizji. I to mimo że rządzą teraz Polską ludzie popierani przez Pietrzaka już na etapach kampanijnych, a na każdej rocznicy tragedii smoleńskiej wykonuje piosenkę o krzyżu, którą napisał po pierwszej wizycie Jana Pawła II, a potem dedykował także krzyżowi na Krakowskim Przedmieściu.

Co prawda ma już Pietrzak swoją satyryczno-publicystyczną audycję w publicznej telewizji, a także zapraszają go do innych programów, ale to stanowczo za mało – zapraszają jako gościa, a Pietrzak chciałby móc się swobodnie wypowiadać na wszystkie tematy. Tymczasem – jak uważa – radio wciąż go bojkotuje, ponieważ mówi odważnie, a opanowane przez antypolskie ośrodki media boją się niezależnych ludzi i ich niezależnych poglądów.

Przed kilku laty w gazetowym wywiadzie Jan Pietrzak nazywał premiera Donalda Tuska oszalałym z potrzeby władzy charakteropatą. Miesiąc temu mówił natomiast o prezydencie Andrzeju Dudzie, że ten śmiało i odważnie, ale i mądrze, życzliwie podchodzi do Polski. A także o liderze partii rządzącej: „dobrze, że mamy Jarosława Kaczyńskiego, czyli człowieka, który to ogarnia”.W 2017 r. Jan Pietrzak kończy 80 lat. Wedle jego słów Kabaret pod Egidą – po zaangażowaniu kilku prawicowych publicystów – wciąż występuje przy pełnej widowni. W wywiadzie sprzed miesiąca Jan Pietrzak zapowiada: „Nie uciszą mnie”. Nie mówi – kto?

***

Jan Pietrzak nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzem POLITYKI. Wyjaśniał, że obawia się manipulacji.

Polityka 39.2016 (3078) z dnia 20.09.2016; Społeczeństwo; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Zawsze pod egidą"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną