Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Bylejakość

Niechlujna „swojskość”: charakterystyczna cecha Polaków?

Wielu komentatorów życia politycznego powiada, że Polska odwraca się dziś ku Wschodowi. Wielu komentatorów życia politycznego powiada, że Polska odwraca się dziś ku Wschodowi. Wojciech Pacewicz / PAP
Bałagan, chaos, pogarda dla zasad i procedur – wszystko to wciąż przenika polskie życie zbiorowe. Przez ostatnie ćwierćwiecze aspirowaliśmy do zachodniego ładu. Z niejakim sukcesem. Czy obecna władza cofnie nas do cywilizacji powszechnego niechlujstwa?
Dzikich przejść przez tory stale przybywa.Stanisław Kowalczuk/EAST NEWS Dzikich przejść przez tory stale przybywa.
Segregacja śmieci czy próba skłonienia rodaków, by sprzątali z ulic kupy po swoich psach, niektórym z nich jawiła się jako lewacki import zagrażający narodowej tożsamości.Włodzimierz Wasyluk/Reporter, East News Segregacja śmieci czy próba skłonienia rodaków, by sprzątali z ulic kupy po swoich psach, niektórym z nich jawiła się jako lewacki import zagrażający narodowej tożsamości.

Artykuł w wersji audio

Kilka wyników kontroli NIK z ostatnich tygodni.

O polskich przejazdach kolejowych: ponad połowa nie jest utrzymana we właściwym stanie technicznym. Przeszło 70 proc. nie ma odpowiedniego oznakowania. Przy połowie dróg dojazdowych drzewa i krzewy ograniczają możliwość zauważenia nadjeżdżającego pociągu. Ponad 80 proc. kładek naziemnych oraz blisko 60 proc. przejść podziemnych ma różnego rodzaju usterki i uszkodzenia. Dzikich przejść przez tory stale przybywa. Liczba ofiar śmiertelnych i ciężko rannych w wyniku wypadków na przejazdach z roku na rok rośnie.

O bezpieczeństwie i higienie w polskich szkołach: w żadnej ze skontrolowanych szkół nie stworzono uczniom optymalnych warunków technicznych do nauki. W dwóch na każde trzy przerwy są za krótkie, często trwają ledwie pięć minut, w skrajnym przypadku – tylko minutę. Waga połowy uczniowskich tornistrów przekracza zalecany ciężar, czyli 10 proc. masy ciała; w skrajnym przypadku plecak ucznia ważył prawie połowę tego, co uczeń. W 70 proc. szkół coś zagraża poważnie bezpieczeństwu uczniów: niezaizolowane właściwie przewody elektryczne, śliskie schody, niestabilne bramki na boiskach. W prawie połowie szkół nie ma apteczek, a jak są, to leki – zdarza się – liczą tam 17 lat.

O polskich uzdrowiskach: zbadano 11 spośród 45 istniejących – w 10 przekroczone są normy hałasu. W żadnym ze skontrolowanych nie bada się należycie jakości powietrza; gminy podają w tym względzie lipne dane, bo stacje pomiarowe są od nich oddalone od kilkunastu do nawet 100 km. A w „dziecięcym uzdrowisku” Rabka normy zanieczyszczenia powietrza są przekroczone 20-krotnie.

O dokumentacji medycznej polskich pacjentów: w 73 proc. stwierdzono uchybienia, a jeśli chodzi o samo tylko lecznictwo ambulatoryjne, to niemal we wszystkich kartach pacjentów czegoś brakowało: wywiadów z chorym, informacji o zabiegach lub operacjach (w 79 proc.!), pobytach w szpitalu, chorobach przewlekłych, wynikach zleconych badań. (Lekarz rekordzista udzielił 11 zleceń – w dokumentacji nie było wyniku któregokolwiek z badań). Nieczytelne wpisy stwierdzono w blisko 13 proc. kart (czytelność badał personel medyczny niezależny od NIK). W dokumentacji jednego pacjenta znajdowano wyniki badań innego. Blisko połowa placówek nie przechowuje dokumentacji tak, by nie zginęła lub nie dostała się w niepowołane ręce. Bywa przechowywana w kartonach na podłodze albo niezamykanych szafach na korytarzu.

Historia: z dziejów bardaku

Jak to wszystko nazwać? Bałaganiarstwo? Chaotyczność? Bylejakość? Niefrasobliwość? Każdy z tych terminów jest synonimem słowa niechlujstwo. Ma ono w polszczyźnie ponad 180 zamienników, ale bodaj najtrafniej ujmuje coś, co jest wciąż smutnym rysem naszego życia zbiorowego. Jest pojemne, bo mieści się w nim i najdosłowniej rozumiany brud, i pewna osobliwa mentalność. Użył go niedawno Jerzy Stuhr w telewizyjnym wywiadzie, gdy poproszono go o komentarz do świeżej wówczas sprawy wypadku rządowej kolumny. Niechlujstwem nazwał lekceważenie zasad i procedur, przywiązanie do wiecznej prowizorki, przekonanie, że jakoś to będzie, jakoś się uda, skoro dotychczas się udawało jeździć na łysych oponach, gnać wbrew ograniczeniom prędkości i instynktowi samozachowawczemu, lądować wbrew pogodzie, siadać za sterami samolotów bez wymaganych papierów (w tym kontekście pojawiło się jeszcze jedno dosadne określenie: „tupolewizm”).

Kryje się za tym wszystkim zakorzeniona w polskiej mentalności pogarda dla perfekcjonizmu, dokładności, sumienności, konsekwencji. W stereotypach te cechy to szybciej wady niż walory, cechujące nieznośnych pedantów i służbistów, którzy męczą siebie i innych. Wielu z nas gotowych jest przyjąć za dobrą monetę pop-psychologiczne teorie, jakoby biurkowi bałaganiarze byli bardziej kreatywni od zwolenników ładu (to „naukowe doniesienie” z USA robi nieprzerwanie zadziwiającą karierę na polskich portalach psychologicznych). I pielęgnować w sobie przekonanie, że tacy fanatycy porządku, jak np. Niemcy, to pozbawieni jakiegokolwiek polotu wykonawcy rozkazów, co wiadomo do czego prowadzi.

Skąd to się w Polakach wzięło? Dariusz Łukasiewicz, historyk, tak przed laty pisał na naszych łamach: „Polska w XVIII w. dużo straciła, trwając we wstecznym sarmatyzmie, w rezultacie w dobie rozbiorów między Rzeczpospolitą i jej zachodnimi sąsiadami rysowały się już duże różnice poziomu cywilizacyjnego. O ile więc w stuleciach wcześniejszych byliśmy typowymi Europejczykami, czyli brudasami, później nie zrobiliśmy widocznego postępu. XVIII stulecie przyniosło zatrważający obraz niechlujstwa Polaków. Zaborcy, m.in. w osobie Fryderyka II, wykorzystywali obraz brudnych, a więc oczywiście leniwych Polaków, aby zniechęcić do nas całą Europę i usprawiedliwić rozbiory argumentem, że i tak nie potrafimy sobą rządzić. (…) Wraz z Irlandczykami uchodziliśmy za narody podobne nie tylko w zakresie niezłomnej walki o wolność, ale i skłonności do bałaganiarstwa i nieporządku”.

Historycy i badacze społeczni powszechnie łączą przywiązanie do ładu, począwszy od dosłownej, osobistej higieny i porządku w domowym otoczeniu, z rozwojem mieszczaństwa i kapitalizmu. Dariusz Łukasiewicz powołuje się na znanego francuskiego historyka Alaina Corbina: „Mentalność kapitalistyczna połączyła nierozerwalnie brud i smród z biedą, której stał się on piętnem i znakiem rozpoznawczym. Brud świadczył o defekcie moralnym, miał być rezultatem lenistwa; lud czysty to lud oswojony i poddany rygorom cywilizacji”.

To przekonanie, wspierane religią protestancką, sprawiło, że czystość i jej synonimy – ład, porządek, perfekcjonizm, dokładność – stały się mieszczańskimi cnotami, promieniując na inne warstwy społeczne. Polska tego etapu nie przerobiła, trwając w swoim przedłużonym średniowieczu, w folwarcznej gospodarce i feudalnych stosunkach społecznych. Andrzej Leder, psychiatra i filozof, twierdzi, że to cywilizacyjne zapóźnienie wciąż trwale odbija się w polskiej mentalności. Toteż dzisiejsza polska cywilizacja mieszczańska ma płytkie korzenie, a życie społeczne wciąż naznaczone jest folwarcznym rodowodem nowego hegemona. Leder opisuje to tak na łamach niedawnej „Krytyki Politycznej”: „Głębszym skutkiem tłumienia upokorzenia i wściekłości płynących z relacji folwarcznej jest uwewnętrznienie nienawiści i pogardy do siebie. To zaś skutkuje notoryczną niezdolnością do dbania o siebie samego i swój świat. Bylejakość, niestaranność, niechęć do wszystkiego, co wymaga długotrwałego wysiłku i zorganizowanego myślenia wiąże się tutaj z przekonaniem o własnej nędzy i złu; w końcu co ktoś taki mógłby stworzyć dobrego? (…) Ściana, którą postawi, będzie krzywa, narzędzie, którym pracuje, porzucone bez opieki zacznie rdzewieć, a prezent mający podreperować stosunki małżeńskie, głupio wybrany i nieprzemyślany, wzbudzi tylko kpinę i złość. (…) Jeszcze głębiej tkwi ciągłe zmęczenie, niechęć, niezdolność do koncentracji… Produkuje się więc kultura przepełniona nienawiścią do siebie, poczuciem słabości i beznadziei oraz tłumionym pragnieniem odwetu. Widać ją w bylejakości i brzydocie mieszkań, obejść i podwórek, w dziurach na drodze i w płocie, w bezguściu strojów i języka, w brutalności i szyderstwie wzajemnych relacji, w nudzie i udręczeniu, w twarzach zniszczonych przez alkohol, w »buraka burocie…«, wszędzie”.

Przełom: od buroty ku pastelom

Od ćwierćwiecza wydawało się, że bura Polska ze swoją „burotą” (fraza z wiersza Mirona Białoszewskiego) mozolnie, ale bezpowrotnie zrywa. Widzialnym dowodem przesunięcia ku Zachodowi stało się tynkowanie wielkopłytowych elewacji i brukowanie „baumem” małomiasteczkowych rynków. Cokolwiek myśleć o tej nowej pastelowo-betonowej estetyce, przesuwała nas w stronę dbałości o przestrzeń, nie tylko tę własną, ale również wspólną. Zaczęły znikać rudery i przybudówki-samodziełki, wiecznie niedokończone domostwa z balkonami bez barierek, powalone płoty, zagnojone wiejskie podwórza, kilometry bezpańskiego bardaku przy torach i szosach – to, co w PRL stanowiło polski pejzaż dominujący. On się zmieniał nie tylko za sprawą autostrad. Samorządy lokalne, wspólnoty mieszkańców zaczęły układać reguły mikrospołecznej gry. Samodzielnie stanowionego porządku łatwiej było dochować niż peerelowskich odgórnych nakazów i zakazów w rodzaju osławionych tabliczek „nie deptać trawników”, które wręcz zachęcały do deptania.

Nie obeszło się bez oporów; zadziwiające, że płynących zwykle ze strony np. publicystów identyfikujących się jako tradycjonaliści i konserwatyści. Nawet segregacja śmieci czy próba skłonienia rodaków, by sprzątali z ulic kupy po swoich psach, niektórym z nich jawiła się jako lewacki import zagrażający narodowej tożsamości. O trwającej wciąż rzezi drzew na prywatnych posesjach, dopuszczonej bezmyślnym prawem (niechlujnie teraz poprawianym), mówią, że jest tylko spełnieniem „świętego prawa własności”. A władza tak naprawdę dała sygnał do „skrajnego liberalizmu”, samowoli, do powszechnego „wolnoć Tomku…”, do bezhołowia, egoizmu i nieodpowiedzialności.

Zresztą opacznie rozumiane „święte prawo własności” doprowadziło nas i wcześniej do wielu błędów i wypaczeń, jak np. zamykanie się dorobionej klasy średniej w grodzonych osiedlach i warownych apartamentowcach, w enklawach surowo strzeżonego dostatku i ładu. Nowa warstwa sytych i zadowolonych, przemieszczając się z podziemnego garażu apartamentowca do podziemnego garażu biurowca, traciła z oczu kawałki Polski wciąż zasyfionej i rozbabranej. Nie chodząc dzikimi przejściami kolejowymi, posyłając dzieci do kameralnych szkół prywatnych, lecząc się w luxprzychodniach, porzucając polskie kurorty na rzecz kanaryjskich resortów, odizolowała się od tej części polskiej rzeczywistości, która wciąż wcale nie jest zachodnia, lecz zgoła wschodnia. Trąci PRL. Jest ciągle przesycona tymczasowością, partaniną, bylejakością.

To Polska brudna i zawalona śmieciami. W Unii Europejskiej średnio tylko 37 proc. odpadów jest składowanych (23 proc. trafia do spalarni, 25 proc. poddanych zostaje recyklingowi, a 15 proc. jest kompostowanych), w Polsce – 70 proc. (1 proc. się pali, 11 proc. poddaje recyklingowi, a 17 proc. kompostuje). Przypominamy tymi statystykami Rumunię i Bułgarię, w najmniejszym stopniu – Szwajcarię, gdzie praktycznie nic się nie składuje. By znów powołać się na kontrolę NIK, tym razem o polskiej gospodarce odpadami z 2015 r.: w ponad 60 proc. gmin istnieją dzikie wysypiska. Ich liczba, zamiast spadać, rośnie. W lasach państwowych co roku zbiera się ponad 120 tys. m sześc. śmieci. Nowe „prawo śmieciowie” niewiele tu zmieniło. Nawet w prestiżowych wielkomiejskich dzielnicach niektórzy wolą zwalić nocą porwane wory z wyciętymi we własnym ogrodzie chaszczami na lokalny skwerek, niż zadzwonić po interwencyjną wywózkę, choć mają to zagwarantowane w swoich umowach. Dla takich zachowań nie ma chyba innego wytłumaczenia jak tylko mentalne: to musi wynikać z całokształtu postaw, przekonań, sposobu myślenia człowieka. Być może za dnia ukrywanego pod pozorami ucywilizowania.

Przyszłość: z miotłą na Zachód?

Wielu komentatorów życia politycznego powiada, że Polska odwraca się dziś ku Wschodowi. Mają na myśli coraz bardziej autokratyczny ustrój polityczny czy ekscentryczną politykę zagraniczną obecnej ekipy, oddalającą nas od Zachodu. Nie mniej groźny dla Polski byłby też odwrót mentalny. W tej sferze Polacy przez wieki ulegali wpływom Wschodu i Zachodu, a jednocześnie budowali swą tożsamość w opozycji wobec tego, co ruskie, i tego, co szwabskie. Przez trzy minione dziesięciolecia dystansowaliśmy się od Rosji. W polskiej literaturze i reportażu ostatniego ćwierćwiecza, jak konstatuje Przemysław Czapliński, literaturo- i kulturoznawca, w niedawno wydanej „Poruszonej mapie”, Rosja była przedstawiana jako terytorium dosłownego i symbolicznego błota, prowizorki, doraźności rozwiązań, niedostatku ludzkiej determinacji i kompetencji. Wiele w tym opisie poczucia wyższości i nieuprawnionych uogólnień. Ale jest to też wyraz polskiej ambicji, by wyrwać się z owego błota, z cywilizacji niechlujstwa.

Rządzący dziś Polską Jarosław Kaczyński intensywnie rozgrywa zakorzenioną w dużej części Polaków niechęć do tego, co niemieckie. Ona też jest silna. To nie tylko kwestia rachunków historycznych, ale też przekazu kulturowego ostatnich lat. Bynajmniej nie była to rzeka zachwytów nad racjonalnością, przewidywalnością, technologiczną i organizacyjną sprawnością. W polskiej literaturze i reportażu Niemcy pozostali społeczeństwem fanatycznych miłośników porządku, pozbawionych oryginalności, uwielbiających hierarchię, władzę i rozkazywanie; społeczeństwem korzystającym z reguł politycznej poprawności, by wybielić siebie i własną przeszłość.

Więc hasła Kaczyńskiego o niemieckiej kolonizacji, o ukrytej opcji, o partiach zewnętrznych, o odzyskiwaniu wolności padają na podatny grunt. Basujący mu politycy i publicyści okrzyknęli zachodnim importem, zagrażającym polskiej tożsamości – poza zbieraniem psich kup i selekcją puszek – feminizm i ekologię, jeżdżenie na rowerze i bieganie, antykoncepcję i organizacje pozarządowe, nawet niejedzenie mięsa. Burzeniu instytucji demokratycznych, chaotycznym zmianom prawa, czystkom personalnym w organach i firmach państwowych towarzyszy atak na aktywność obywatelską, która budzi podejrzenia, że jest „niepolska”, na „samowolne” samorządy, które powinny być wykonawcą poleceń partii i rządu.

Totalna dekonstrukcja budowanego z trudem ładu i tzw. kapitału społecznego popycha nas na Wschód, choćby władza co dzień zapierała się tej intencji, mamiła wyborców wizją jakiejś całkowicie osobnej, polsko-katolickiej, cywilizacji i twierdziła, że zaprowadza tu porządek. Przykłady z kontroli NIK dowodzą, że bałagan, chaos, niekonsekwencja wciąż przenikają wiele sfer życia – nawet bez specjalnej „zasługi” PiS. Jest to z pewnością mentalnym reliktem cywilizacji niechlujstwa, w której orbicie Polska pozostawała przez okres PRL, a ogromna jej część – przez czas zaborów. Przesunięcie ku Zachodowi oznaczało stopniowe zrzucanie tego balastu, nawet poprzez snobizm i imitacje. Powoli rozmaicie rozumiana dbałość stawała się cnotą.

Jak obronić to, co udało się osiągnąć? Jak przeciwstawiać się owemu wschodniemu kursowi, triumfalnemu powrotowi niechlujnej „swojskości”? Rzecz jasna, może to polegać na manifestowaniu swoich przekonań czy wspieraniu opozycji politycznej. Ale wcale nie mniejsze znaczenie mają codzienne postawy i zachowania. Nie wolno machać ręką na stan także higieniczny, estetyczny, techniczny takich instytucji, jak szkoły czy przychodnie. Warto być dziś bardziej niż kiedykolwiek tam, gdzie władza centralna nie dociera: we wspólnotach i spółdzielniach mieszkaniowych, stowarzyszeniach społecznych i kulturalnych, ruchach miejskich czy ekologicznych. Warto ostentacyjnie segregować śmieci. Wyjść wiosną z miotłą na ulicę, nie tylko do granic własnej furtki czy wycieraczki przed drzwiami mieszkania. No i wciąż koniecznie trzeba („po lewacku”) sprzątać po swoim psie. Tzw. porządkom władzy można przeciwstawić się całkiem trywialnie i nieryzykownie: porządkiem wokół siebie.

Polityka 12.2017 (3103) z dnia 21.03.2017; Temat tygodnia; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Bylejakość"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną