Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Historia ze Świebodzina. Dlaczego lekarze nie słuchają kobiet?

Dlaczego lekarze nie słuchają kobiet? Dlaczego lekarze nie słuchają kobiet? Naoki Takano / Flickr CC by 2.0
Paradoks: w kraju, w którym robi się najwięcej cesarskich cięć w Europie, śmierć noworodka, a czasem i jego matki, zwykle jest skutkiem zaniechania tego zabiegu.

Znów się to zdarzyło. Tym razem w Świebodzinie. Czternasta godzina porodu. Przerażona i opadła z sił kobieta, przekonana, że nie da rady urodzić siłami natury, błaga o cesarskie cięcie. Po drugiej stronie jest lekarz – doświadczony ordynator z trzydziestoletnim stażem, zbywający pacjentkę, że jak się zachodzi w ciążę, to trzeba rodzić.

Przed Świebodzinem był Włocławek i śmierć bliźniąt, Poznań, gdzie nie doczekawszy cesarskiego cięcia zmarły nie tylko bliźnięta, ale też ich matka (a do cesarki nie zabrano się nawet, gdy w łonie proszącej o cesarkę kobiety zmarło pierwsze z dzieci; lekarze bali się sprzeciwić ordynatorowi, nieobecnemu w szpitalu). Były Chełm, Zduńska Wola, Iława, Limanowa, Brzeg (zmarło i dziecko, i matka). Starachowice, Kutno, szpital praski w Warszawie…

W większości przypadków tragedii można było zapobiec jednym cięciem. Prócz śmierci noworodków (czasem także matek), zdarzały się i mniej medialne konsekwencje: porażenia splotu barkowego, rozerwania struktur śródczaszkowych, uszkodzenia obojczyków czy bioder w konsekwencji wyciągania dzieci z macic przy użyciu siły, niestosowanych już w nowoczesnej medycynie chwytów albo wręcz narzędzi. Tysiące przypadków, ten sam bilans, ten sam problem.

Patologie systemu i problem polskiej mentalności

Po tragedii w Świebodzinie głos zabrał aktualnie rządzący minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, by powiedzieć, że coś jest w Polsce nie w porządku z cesarkami, a sprawa będzie wnikliwie badana. Czyli: tak jak zwykle. Wcześniejsi ministrowie mówili mniej więcej to samo. Po incydencie we Włocławku ówcześnie panujący Bartosz Arłukowicz zapowiadał nawet wnikliwe kontrole, dotyczące wszystkich śmierci z zaniechania cesarki. Częścią przypadków zajęły się prokuratury, dla medycyny z kontroli nic specjalnego nie wynikło.

A przecież jednocześnie specjaliści od spraw położnictwa raczej chwalą polski system. Przypominają, że są kraje w Europie, gdzie z umieralnością noworodków jest znacznie gorzej, że liczba zgonów matek w czasie ciąży i do 42 dni po porodzie należy w Polsce do niższych w Europie.

Dlaczego więc to jedno ogniwo wciąż szwankuje? Są sprawy, o których mówi się półgłosem – na przykład, że od kiedy lekarzom nie wolno towarzyszyć w czasie porodu pacjentkom, których ciąże prowadzili prywatnie i za pieniądze, ci chętniej umawiają się na cesarki w ramach swojego dyżuru, a potem trzeba jakoś te cesarki oszczędzać, ciśnie się więc porody przypadkowe i nieopłacane. Owe patologie systemu, o których pisać można by długo, to jednak dopiero pół prawdy. Reszta to mentalność.

Kobieta ze Świebodzina nie była pierworódką. Rodziła już wcześniej siłami natury i wiedziała, jak to jest. Czuła, że tym razem coś idzie nie tak, inaczej. Należało jej zaufać. Lekarz tego nie zrobił. O jego winie w sensie medycznym, kryminalnym, nie sposób przesądzać. Zważywszy że medycyna to nie matematyka, że pozornie identyczne sytuacje miewają całkiem różny finał, może być i tak, że w postępowaniu doktora kontrole nie dopatrzą się błędów.

Lecz jest jeszcze warstwa mentalna. Ma rację mąż kobiety, a niedoszły ojciec, gdy mówi, że „matka najlepiej potrafi ocenić taką sytuację” i dlatego lekarz powinien był posłuchać jego żony. Obciąża go wina lekceważenia i protekcjonalności. Tego jednak aktualnie rządzący minister zdrowia nie będzie potrafił wyrugować, a pewnie nawet i zrozumieć. Sam ma w tym względzie dużo więcej na sumieniu. Tylko ofiary są nieme.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną