Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Sędzia na grillu

Zbigniewa Ziobry kłopot z sędzią Łączewskim

Sędzia Wojciech Łączewski Sędzia Wojciech Łączewski Marcin Obara / PAP
Sprawa sędziego Wojciecha Łączewskiego wciąż spędza sen z oczu ministrowi sprawiedliwości et consortes, bo zemsta staje się słodka, dopiero kiedy się dopełni.
Sprawę początkowo badała warszawska Prokuratura Okręgowa, ale wkrótce decyzją ministra Ziobry akta przerzucono do prokuratury w Legnicy.Mirosław Gryń/Polityka Sprawę początkowo badała warszawska Prokuratura Okręgowa, ale wkrótce decyzją ministra Ziobry akta przerzucono do prokuratury w Legnicy.

Przejęcie przez PiS Krajowej Rady Sądownictwa i polityczne uzależnienie sądów poza złamaniem konstytucji i zasady trójpodziału władzy może też złamać życie kilkudziesięciu sędziom uważanym przez rządzącą ekipę za wrogów. Już są poddawani naciskom i wskazywani palcem przez ministra sprawiedliwości jako cele do odstrzału. Na przykład Waldemar Żurek, rzecznik KRS, znienawidzony za ostrą krytykę poczynań PiS. I Igor Tuleya, bo ośmielił się porównać metody stosowane przez CBA w śledztwie przeciwko dr. Mirosławowi G. do stalinowskich. Także Agnieszka Pilarczyk za to, że uniewinniła lekarzy oskarżanych przez rodzinę Ziobrów o błędy, w wyniku których miał stracić życie ojciec ministra. Albo Justyna Koska-Janusz, bo wydała niekorzystny dla Zbigniewa Ziobry wyrok w sprawie, jaką wytoczył Jarosławowi Netzlowi, byłemu prezesowi PZU.

Ale celem numer jeden, tu nie może być wątpliwości, jest szeregowy sędzia Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście Wojciech Łączewski. Plan wobec niego jest jasny. Ma być wydalony ze stanu sędziowskiego, bez prawa do wykonywania innych zawodów prawniczych, wyrzucony poza margines, skazany na zapomnienie. A jak się da, to także na więzienie.

Sędziego uznano za wroga, bo wydał wyrok skazujący na kary pozbawienia wolności byłych szefów CBA Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika oraz ich dwóch podwładnych za sprokurowanie tzw. afery gruntowej. Środowisko prawicowe uznało, że trzy lata więzienia dla wiceszefa PiS to odwet za jego bezkompromisowość. Przecież prokurator żądał tylko dwóch lat więzienia i do tego w zawieszeniu.

Lepiej się zastrzel

Czy Łączewski miał podstawy, aby tak surowo potraktować oskarżonych? A może dał się ponieść osobistym animozjom? – Wyrok zapadł jednogłośnie – tłumaczy sędzia. – Jako przewodniczący trzyosobowego składu głosowałem ostatni. Nie było w tym nic osobistego. To może dziwnie zabrzmi, ale uważałem i nadal uważam Kamińskiego za człowieka uczciwego.

Uczciwy człowiek został jednak oskarżony przez prokuraturę o poważne nadużycie podczas operacji mającej dowieść, że ówczesny wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper jest skorumpowany. Kamińskiemu zarzucono przekroczenie uprawnień i podżeganie do wręczenia łapówki w znacznej wysokości oraz zlecenie podrobienia dokumentów i wprowadzenie ich do obiegu, co wówczas było niedozwolone. To czyny zagrożone karą do ośmiu lat więzienia. Sąd wymierzył zaledwie trzy lata (Kamińskiemu i Wąsikowi) oraz 2,5 roku obu agentom CBA, ale nie mógł kary zawiesić, bo zawieszenie stosuje się, jeżeli wyrok nie przekracza dwóch lat więzienia.

Nieprawomocny wyrok zapadł w marcu 2015 r. Skazani odwołali się do wyższej instancji, ale potem nadeszły wybory i już w listopadzie 2015 r. nowy prezydent Andrzej Duda ułaskawił Kamińskiego, Wąsika i dwóch ich podwładnych. Decyzja była precedensowa, bo prezydent ułaskawił nie osoby prawomocnie skazane, ale w świetle prawa nadal niewinne. Nikt nie miał wątpliwości, Andrzej Duda rzucił politycznym sojusznikom koło ratunkowe, dzięki czemu mogli już jako osoby niekarane wrócić na salony władzy.

Nie wszyscy wiedzą, że to nie Wojciech Łączewski był początkowo wyznaczony do prowadzenia procesu Kamińskiego i innych. Sprawę przydzielono innemu sędziemu, ale ten nagle się rozchorował. Podobno zapadł na chorobę zwaną dyplomatyczną. Łączewskiego wskazano do tej sprawy niejako w zastępstwie. To był przypadek.

Kiedy ogłaszał wyrok, sondaże wskazywały jednoznacznie, że w zbliżających się wyborach zwycięży PiS. Wojciech Łączewski zapewne zdawał sobie sprawę, że za ten proces dostanie po łapach od nowej ekipy. – Krótko po wyroku wieczorem zatelefonowała do mnie znajoma pani sędzia. Nigdy nie kryła, że jest bliską znajomą Mariusza Kamińskiego – mówi Łączewski. – Powiedziała, że na moim miejscu strzeliłaby sobie w łeb, bo teraz służby się za mnie wezmą. Zrobią ze mnie przestępcę albo wariata.

Łańcuch dziwnych zdarzeń

Jeszcze w trakcie procesu zaczęło się tzw. grillowanie sędziego. Pod miejscem pracy jego żony zaczął pojawiać się pewien mężczyzna. Nic nie mówił, jedynie stał i patrzył, jak żona wysiada lub wsiada do auta. Sędzia rozpoznał w nim byłego funkcjonariusza CBA, bo wcześniej przesłuchiwał go jako świadka. Potem ten sam człowiek zaczął pojawiać się na osiedlu sędziego. Znów tylko patrzył. Nie krył się, tak jakby chciał być zauważony.

Ruszyła fala anonimów z groźbami: „Zostaniesz powieszony”, „Zginiesz!”. Nadesłano zdjęcie Łączewskiego zrobione na ulicy. Jego głowę ozdabiał namalowany na czerwono celownik. Ktoś uruchomił na Facebooku fałszywe konto sędziego z kompromitującymi wpisami. Ktoś przysłał mu do mieszkania prostytutkę. Zadzwoniła do drzwi i domagała się wpuszczenia. Powiedziała, żeby się nie wstydził, przecież ją zamówił. O wszystkich zdarzeniach natychmiast zawiadamiał przełożonych w sądzie.

Poczuł strach, kiedy w garażu dostrzegł na śrubie od koła srebrną nakładkę. Wyglądało, jakby ktoś próbował poluzować mocowanie, ale śruby siedziały mocno. Uznał, że to było tylko ostrzeżenie. Zgłosił incydent na policji, poprosił o ochronę dla dziecka.

W grudniu 2016 r. zauważył na przedniej szybie auta zaparkowanego na sądowym dziedzińcu charakterystyczny odprysk. Był pewien, że rano tego śladu nie było, szybę uszkodzono, kiedy przebywał w sądzie. Poprosił znajomego fachowca o ocenę. Ten nie miał wątpliwości – ktoś strzelił w szybę z wiatrówki. Zgłosił to prezesowi sądu i w prokuraturze. Zabezpieczono monitoring. Kamera nagrała scenę, kiedy kierowca sąsiedniego auta wysiada, podchodzi do szyby samochodu sędziego i uważnie się jej przygląda. Tak jakby usłyszał albo dostrzegł coś niepokojącego i chciał sprawdzić. Prawdopodobnie strzelano z ubikacji sądowej. Tam monitoringu nie było.

Każde z tych zdarzeń traktowane osobno można by uznać za przypadkowe. Ale kiedy występują w pewnym ciągu, w krótkich odstępach czasu i w znanym nam już kontekście wyroku na szefów CBA, o przypadku nie może być mowy. To klasyczny modus operandi służb specjalnych (albo silnych grup przestępczych), jeżeli chcą kogoś zastraszyć albo wpędzić w obsesje, a w efekcie skompromitować i pozbawić wiarygodności. Sędzia Łączewski, który od lat interesuje się metodami działania służb i sporo na ten temat czyta, bez wątpienia zrozumiał, że wokół jego osoby toczy się dość perfidna rozgrywka. Przeciwnicy jednak źle go rozpracowali. Nie wzięli pod uwagę, że jest mocny psychicznie. Łatwo się nie załamuje. Walczy.

W różnych prokuraturach toczą się postępowania dotyczące sędziego Łączewskiego. W sprawie strzału z wiatrówki, próby odkręcenia kół w samochodzie. Badane są anonimy z groźbami. Z punktu widzenia wrogów sędziego najbardziej rozwojowe śledztwo prowadzi prokuratura krakowska. Chodzi o fałszywe konto na Twitterze.

Konto założył – no właśnie, kto? Media nazwały go internautą X. Podszył się pod dziennikarza Tomasza Lisa. I na to konto miały wpływać wiadomości od ukrytego pod innym nazwiskiem sędziego Łączewskiego. Sędzia miał namawiać red. Lisa do spotkania, aby omówić zmianę strategii walki z PiS. X. przekazał tę historię dziennikarzom portalu Kulisy24.pl wraz ze screenami swoich rozmów z Łączewskim. Dziennikarze postanowili sprawdzić, czy to faktycznie sędzia. Internauta X. umówił się z sędzią na spotkanie w pewnym mieszkaniu na osiedlu Wilanów. Dziennikarze obserwowali to miejsce. O wskazanej godzinie sędzia się pojawił. Wszedł na klatkę schodową, ale po chwili z niej wyszedł. To był dla nich kluczowy dowód. No może jednak nie do końca, bo opisali tę historię, ale nie podali nazwiska sędziego. Może dlatego, że nie byli na sto procent pewni, czy ktoś ich jednak nie wkręca.

Sensacja bez nazwiska to żadna sensacja. Internauta X. dotarł więc do młodego dziennikarza pewnej prawicowej gazety. Tu już nie było ceregieli. Nazwisko Łączewskiego aż biło w oczy na tytułowej stronie pisma. Tego samego dnia temat podchwyciła narodowa telewizja. W świat poszedł przekaz, że ten sędzia, który skazał na więzienie Mariusza Kamińskiego, knuje przeciwko PiS.

Wojciech Łączewski natychmiast złożył w prokuraturze doniesienie, że ktoś podszył się pod niego na Twitterze. Oświadczył, że nie prowadził żadnej korespondencji z kimkolwiek używającym danych Tomasza Lisa. Nie znał tego dziennikarza, nigdy z nim nie rozmawiał ani w realu, ani w sieci. Przyznał jednak, że faktycznie próbował wejść do nieznanego sobie mieszkania na warszawskim Wilanowie. Dzwonił domofonem, ale nikt mu nie otworzył. Poszedł tam, bo poprosił go o to znajomy z Lublina. Miał w tym mieszkaniu odebrać książkę dla tego kolegi. Rozmawiali telefonicznie, w czasie kiedy sędzia jechał samochodem. Używał zestawu głośnomówiącego. Nie zdziwiło go, kiedy później za pośrednictwem aplikacji Surespot dostał wiadomość tekstową z hasłem „Książka” i adresem. Był przekonany, że nadawcą był kolega z Lublina. Okazało się, że wiadomość nadal ktoś nieznany. Surespot pozwala na usunięcie wiadomości z telefonu nadawcy, co automatycznie likwiduje korespondencję u odbiorcy. Dzisiaj sędzia jest przekonany, że jego telefoniczna rozmowa o odebraniu książki z lubelskim znajomym została przez kogoś podsłuchana. Nie wie przez kogo.

No to jeszcze raz trzeba się zastanowić nad fałszywym Tomaszem Lisem. Czy to tylko uzdolniony informatycznie, ale działający w pojedynkę prowokator? A może ktoś inspirowany przez innych fachowców i użyty jako narzędzie do skompromitowania sędziego? Wojciech Łączewski tego rzecz jasna nie wie. Prokuratura powinna przynajmniej próbować się dowiedzieć.

Czas dintojry

Sprawę początkowo badała warszawska Prokuratura Okręgowa, ale wkrótce decyzją ministra Ziobry akta przerzucono do prokuratury w Legnicy. Dlaczego – tego nie wyjaśniono, podobnie jak kolejnej decyzji o ponownym przeniesieniu śledztwa. Tym razem do Krakowa. A tam wprowadzono nowy wątek. Prokuratura obok postępowania, w którym sędzia występował jako poszkodowany, zaczęła badać, czy nie popełnił czynu karalnego w postaci fałszywego doniesienia o przestępstwie, którego nie było. Czyli że nikt się pod Łączewskiego nie podszył. Na razie to postępowanie toczy się w sprawie, a nie przeciwko sędziemu.

Przenoszenie postępowania z jednego końca Polski na drugi powoduje, że wędrują też akta i potem nie sposób ustalić, z czyjego gabinetu wyciekły do mediów tajne informacje. Na przykład treść kluczowych zeznań. W prawicowych gazetach ukazały się artykuły z cytatami z materiałów śledczych, odpowiednio zinterpretowane przez dziennikarzy. „wSieci” zatytułowało swój materiał „Łączewski. Game Over”. To niewątpliwie kontynuacja grillowania sędziego. Jeżeli PiS przejmie KRS, tak jak już to się stało z Trybunałem Konstytucyjnym, dintojra zostanie dokonana i wrogowie Wojciecha Łączewskiego poczują słodki smak zemsty.

Polityka 16.2017 (3107) z dnia 18.04.2017; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Sędzia na grillu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną