Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Młodzi, wykształceni, zniesmaczeni

Koniec inteligentów?

Przyjezdni, zamiast walczyć o inteligencką nobilitację, wolą uważać się za – mówiąc z angielska – profesów, specjalistów, ekspertów. Przyjezdni, zamiast walczyć o inteligencką nobilitację, wolą uważać się za – mówiąc z angielska – profesów, specjalistów, ekspertów. Martin Barraud / Getty Images
Wykształceni wielkomiejscy nie lubią, by ich nazywać inteligencją. A może ten etos i styl życia to najlepsze, co mieliśmy w naszej tradycji narodowej i historii społecznej?
Wspólny dla zaprzeczonych inteligentów, jak mówi dr Kulas, jest element sensowności i pożyteczności własnego istnienia.Mirosław Gryń/Polityka Wspólny dla zaprzeczonych inteligentów, jak mówi dr Kulas, jest element sensowności i pożyteczności własnego istnienia.

Artykuł w wersji audio

Piotr Kulas, dr socjologii, adiunkt na Uniwersytecie Warszawskim, mógłby z powodzeniem znaleźć się w gronie ponad 70 rozmówców, których wytypował do swoich badań i z którymi przeprowadził wywiady. Stały się one materiałem do wydanej właśnie książki „Inteligenckość zaprzeczona”. Tytuł trafny, bo większość bohaterów tej naukowej peregrynacji – młodzi, w okolicach trzydziestki, pisarze, badacze, wydawcy, redaktorzy, publicyści, aktywiści społeczni (w badaniach anonimowi, ale zwykle rozpoznawalni już dla szerszej publiczności) – z dystansem odnosi się do swej domniemanej inteligenckości, wolałaby tak siebie nie określać. Choć i z klasą średnią, z jej materializmem, dorobkiewiczostwem i karierowiczostwem, też się nie utożsamiają.

Podobne doświadczenie mieliśmy przy okazji niedawnego jubileuszu POLITYKI podczas panelu „Kondycja psychiczna polskiego inteligenta”. Współpracownicy naszego poradnika „Ja My Oni”, inteligenci, co się zowie – prof. Krystyna Skarżyńska, dr Magdalena Kaczmarek, dr Piotr Kaczmarek-Kurczak, dr hab. Wojciech Kulesza – jednomyślnie i ku aplauzowi publiczności (inteligenckiej) wyrazili pogląd, że inteligencja jako warstwa społeczna dawno przeszła do historii i nie ma co wskrzeszać jej mitu, bo wiąże się on z nieuzasadnionym poczuciem wyższości. Oto mamy czasy nowego mieszczaństwa, klasy średniej, rosną zastępy profesjonalistów i ekspertów; jeśli jakaś wyraźna warstwa się z tego wyłania, to można by ją nazwać warstwą specjalistów, lecz nie ma już miejsca w strukturze społecznej dla grupy, która żywiłaby przeświadczenie o swej wyjątkowej ważności i specjalnej misji.

Przedwczesny pogrzeb?

Tak bodaj brzmi najogólniejsza definicja fenomenu inteligencji (polskiej, rosyjskiej, wschodnioeuropejskiej), sformułowana w XIX w. i towarzysząca licznym debatom, jakie inteligencja podejmowała sama nad sobą przez bez mała dwa stulecia, znaczona fundamentalnymi dziełami, jak „Socjologia i historia inteligencji polskiej” Józefa Chałasińskiego (1946 r.) czy „Rodowody niepokornych” Bohdana Cywińskiego (1971 r.). Dyskusje publicystyczne już w III RP, inicjowane m.in. przez „Gazetę Wyborczą”, skłaniały ku wnioskowi, że inteligencja, dokonawszy wraz z robotnikami transformacji ustrojowej, ostatecznie abdykowała ze sceny polskiej historii społecznej.

A jednak. Dr Piotr Kulas podejmował swój zamiar badawczy zainspirowany obserwacją, że sam termin nie zniknął ze współczesnego słownika. Że ważne dziś dla intelektualnej czołówki młodego pokolenia instytucje, jak lewicowa „Krytyka Polityczna”, centrowa „Kultura Liberalna”, prawicowe „Pressje”, jak Ha!art czy Klub Jagielloński, jak odświeżone pokoleniowo „Res Publica” i Znak, to nic innego, tylko inteligenckie formy skupienia; często tytuły znaczących periodyków, a zarazem środowiska. Jeśli dodać do tego ruchy miejskie, stowarzyszenia kulturalne, dziesiątki tysięcy NGO, to ujawnia się jakaś specyficzna społeczna tkanka.

Czy pogrzeb inteligencji nie był więc przedwczesny? Czy nie jest tak, że w kolejnych rocznikach i pokoleniach – paradoksalnie, wbrew niejasnemu poczuciu własnej tożsamości – warstwa inteligencka się odradza? Czy rzeczywistość, z jaką mamy do czynienia, ów globalny atak postprawdy, politycznej demagogii i populizmu, nie będzie impulsem do wskrzeszenia inteligencji, która poczułaby się ponownie zobowiązana do mówienia donośniejszym głosem?

Prof. Henryk Domański, klasyk w badaniu polskiej struktury społecznej, od lat jest rzecznikiem poglądu o nieuchronnym rozmyciu się inteligencji w nowocześnie rozwarstwionej klasie średniej (udział tzw. profesów, czyli specjalistów, ekspertów, kierowników wyższego szczebla, szacuje na 10–12 proc. społeczeństwa). Twierdzi jednakowoż, że istnieje pewna cecha odróżniająca inteligentów: zawsze byli gorliwymi recenzentami klasy rządzącej, wykazywali największą czujność obywatelską. Ich uprzywilejowana pozycja społeczna, niekoniecznie materialna, ale wynikająca z wiedzy i prestiżu, owszem, prowadziła do poczucia pewnej wyższości, ale też zobowiązywała do aktywności społecznej, życia zaangażowanego. Tzw. etos inteligencki – styl życia, praktyki kulturowe, system wartości – tyleż wynosił ich ponad przeciętność, ile stawał się atrakcyjnym wzorcem i przedmiotem aspiracji dla, nazwijmy je, mas inteligenckich: inżynierów, ekonomistów, kierowników wyższego szczebla, urzędników bankowych, lekarzy, nauczycieli itd. Na etos – niezależnie od zapatrywań światopoglądowych i ideowych – zwykle składały się chęć dzielenia tym, co się ma, działalność pro bono, szerokość horyzontów, przywiązanie do takich wartości, jak egalitaryzm, pluralizm, solidarność społeczna.

Więc w czasach, gdy słowo tradycja robi taką karierę, gdy władza usiłuje wydobyć z narodowej rekwizytorni figury niezłomnych i opowiadać znów sarmacką historię klęsk jako moralnych zwycięstw, może wręcz należy sięgnąć po inny narodowy posag: emancypacji, pracy i służby społecznej. Z lektury wywiadów przeprowadzonych przez dr. Kulasa wynika, że to właściwie się dzieje. Chcąc nie chcąc, młoda inteligencja wyodrębnia się z pejzażu społecznego, choć w wyraźnej opozycji wobec swoich protoplastów, zwłaszcza zaś w ostrej krytyce pokolenia rodziców.

Lista pretensji

Dystans młodych do XIX-wiecznej judymowo-siłaczkowej misji czy heroicznych postaw z okresu wojny jest oczywisty – to historia, inne czasy, inne wyzwania. PRL jawi im się jako mniej jednoznaczna. Z jednej strony to epoka tzw. inteligencji pracującej, zwykle z awansu społecznego, która – wzorem serialowego czterdziestolatka – imitowała szlachecką genealogię, co dawało niekiedy efekty karykaturalne. Z drugiej jednak strony właśnie wtedy doszło do mariażu dwóch inteligenckich tradycji: katolickiej i lewicowo-laickiej (nie bez wpływu wspomnianego sztandarowego dzieła „Rodowodów niepokornych”); w ten sposób powstała kontrelita wobec autorytarnej władzy, a jej instytucjonalnym wyrazem stał się KOR. Idea inteligenckiej służebności wobec robotników, a potem innych warstw społecznych, znalazła swe ukoronowanie w Solidarności z jej ekspertami, aż wreszcie w transformacji.

I tu właśnie dla młodego pokolenia zaczyna się bodaj najpoważniejszy problem identyfikacyjny. Jak twierdzi dr Kulas, dzieci „inteligencji transformacyjnej” (dziś 60-, 70-latków), często potomkowie w sensie dosłownym, łączy jedno: krytyczne spojrzenie na transformację. Nie są jej entuzjastami.

Ta krytyka spoiła już zresztą sporą część starszych roczników badaczy społecznych i publicystów, dziś 40-, 50-latków. Tak o tym mówi dr. Kulasowi jeden z przedstawicieli tego subpokolenia (jak czasem o sobie mówią, głupio urodzonych, bo nie dane im było przeżyć żadnego wspólnego wstrząsu) prof. Dariusz Gawin: „Inteligencja, skupiona wokół Tadeusza Mazowieckiego, dokonała przekształcenia PRL w III RP i to ona po jego klęsce w wyborach prezydenckich 1990 r. uformowała się w partię polityczną i sama też siebie postrzegała jako partię inteligencką”. III RP można uznać za inteligencki projekt. Nie ukształtowała się klasa kapitalistów, więc rolę hegemona przejęli „kapitaliści kulturowi” – to zdanie podziela, jak się wydaje, większość badaczy społecznych owego średniego pokolenia, np. Maciej Gdula, Przemysław Sadura, Tomasz Zarycki. Ale też cała plejada publicystów, którzy dziś są blisko obozu władzy PiS. Ich z kolei tak opisuje inna przedstawicielka pokolenia Agata Bielik-Robson: „Część mojego pokolenia poszła na »drogi wygnania«, wybrała emigrację wewnętrzną i zewnętrzną. Ale znacznie większa część pozostaje absolutnie stadna i konformistyczna, tyle że jest to stadność patologiczna w odrzuconym świecie: Paweł Lisicki, Piotr Semka, Piotr Zaremba, Jacek i Michał Karnowscy, cała tzw. prawicowa inteligencja. Mimo że się poróżnili, wciąż mówią jednym głosem”.

O co zatem konkretnie jest ta pretensja do transformacyjnej inteligencji? W wersji hard (raczej prawicowej) – o zdradę ideałów solidarności społecznej i interesu narodowego, w wersji soft (lewicowej) – o naiwną wiarę w koniec historii, demokrację liberalną i wolny rynek po wsze czasy. O krzewienie przekonania, że to „kapitalizm skutecznie realizuje etos doktora Judyma”. O zarażanie wiarą, że model niewidzialnej ręki rynku zapewni wzrost gospodarczy, co zagwarantuje ład demokratyczny i złagodzi ewentualne napięcia społeczne, ponieważ otworzy drogi awansu dla wielu zaniedbanych grup społecznych. O snucie wizji społeczeństwa wielkiej klasy średniej, do którego każdy będzie mógł się dokooptować, jeśli tylko zechce wziąć los we własne ręce i odpowiednio pracować (najlepiej 14 godzin na dobę).

Tak właśnie ogromna grupa wykształconych, erudycyjnych, wielkomiejskich 30-latków widzi pokolenie swych matek i ojców, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat chodzili na manifestacje KOD, dziwiąc się, że niewielu tam młodych. To bynajmniej nie jest ocena zarezerwowana dla prawicowców, katolickich tradycjonalistów, młodych nacjonalistów, wyborców Pawła Kukiza i wielbicieli Janusza Korwin-Mikkego. Młoda lewica i młoda prawica mówią w tym punkcie tym samym językiem, konstatuje dr Kulas.

Z genów i z wykształcenia

Wykształconych, pracujących umysłem (generacyjnie młodych) mieszkańców wielkich miast łączy zatem wspólny mianownik, który dr Kulas tak opisałby w pięciu punktach. Poza owym sprzeciwem wobec transformacji (cytat z badań: „elita transformacyjna sprzedała ludowi bajkę”) składają się nań: odrzucenie stylu życia klasy średniej („nie ma sensu pracować wyłącznie po to, żeby zarabiać”); poczucie braku stabilności (chwiejna kariera, niepewność pozycji zawodowej, zarobków); tęsknota za bardziej obecnym państwem (zastąpienie państwa rynkiem i społeczeństwem obywatelskim uważają za element bajki transformacyjnej); oraz świadomość peryferyjności Polski (realne dołączenie Polski do Zachodu pozostaje wciąż deklaracją).

Co ich dzieli? Oczywiście światopogląd, sympatie polityczne (choć tu znów dominuje przekonanie, że polityka to generalnie brudna gra, niewarta zaangażowania) oraz – co zwłaszcza warte uwagi – świadomość korzeni.

Ci, którzy powstrzymują się od identyfikowania siebie jako inteligentów, to zwłaszcza (choć nie tylko) osoby do wielkich miast przyjezdne, często inteligenckiego pochodzenia, ale jednak prowincjonalnego. Dla nich inteligencją są rówieśnicy zakorzenieni rodzinnie w metropoliach, z kilkoma pokoleniami przodków na Powązkach, z domami pełnymi książek i utytułowanych przyjaciół, ze świadectwem maturalnym z legendarnej Bednarskiej i dyplomem Międzywydziałowych Studiów Humanistycznych na UW. Tak to ujmuje jedna z respondentek dr. Kulasa: „Nie mogę powiedzieć, że inteligenckość to jest mój status, coś, co jest wyniesione z domu. Widzę ludzi, którzy są inteligentami z reprodukcji. Widzę czasami ich statusowość, której bronią, używając pewnych formuł, zabezpieczając się: ach, ja miałem tyle książek w domu, albo: zawsze w domu rodzice rozmawiali ze mną o tym bądź o tamtym. Są rzeczy, których nie umiem, nie przeżyłam; wspomnienia, których nie mam: a jak żeglowałam z tatą na łódkach z profesorem takim, a takim, to dął wiatr…”.

Czy to wyraz kompleksu, poczucia gorszości? Raczej nie. Przyjezdni, zamiast walczyć o inteligencką nobilitację, wolą uważać się za – mówiąc z angielska – profesów, specjalistów, ekspertów. Albo nie nazywać się nijak, bo wszelkie nazwania, powroty do korzeni trącą w ich pojęciu paternalizmem, stadnością, snobizmem.

Niemniej jednak i ci z „reprodukcji”, i ci z „importu” odcinają się również od klasy średniej. Polega to na odrzuceniu stylu życia jej przypisywanego: dorobkiewiczostwa, obrastania w rzeczy, konsumpcjonizmu, zaharowywania się dla samego posiadania. W wyposażeniu mieszkań czy ubiorze obowiązuje minimalizm (choć nie ascetyzm). Obowiązuje oczytanie, bycie na bieżąco z kulturą (oczywiście jednego kanonu od lat tu nie ma), bywanie tam, gdzie warto („z pewnych form udziału w kulturze świadomie rezygnujemy, chyba nikt nie ma telewizora”).

Wspólny dla zaprzeczonych inteligentów, jak mówi dr Kulas, jest element sensowności i pożyteczności własnego istnienia. Rozumieją to jako odpowiedzialność za najbliższe otoczenie, za rodzinę, za pracę. A misyjność, jakiś wolontariat, pro bono? Tak, ale bez przesady; chcą jednak również, jak mówi dr Kulas, trochę dobrze żyć.

Tak więc, niezależnie od autoidentyfikacji i genealogii, inteligenckość tych młodych niejako sama wypływa na wierzch. Objawia się ona i w stylu życia, i w etosie. Sensowność istnienia jest tym, co cechuje inteligencję od zarania – konkluduje dr Kulas.

Młodzi z pazurem

Prawdopodobnie przyjdzie moment, gdy to pokolenie odkryje, że otaczający je świat zagraża sensowności ich własnego, indywidualnego istnienia. Również świat gry politycznej, od którego teraz się dystansują. Podobnie jak ich rodzice w latach 80., poczują w końcu jakiś impuls, by upomnieć się o siebie i słabszych od siebie. Badacze społeczni, jak np. Andrzej Leder, twierdzą, że musi potrwać, nim kolejne pokolenie zdoła przedstawić alternatywną do pisowskiej wizję przyszłości oraz zbudować instytucje, które będą skutecznie konkurować z obecnym układem władzy.

Wydaje się momentami, że ten impuls jest już blisko, że dochodzi między młodymi przynajmniej do jakiejś wymiany zdań w poprzek podziałów politycznych i w imię – by tak powiedzieć górnolotnie – dobra wspólnego. Pisała niedawno na łamach „Kultury Liberalnej” Katarzyna Kasia, filozofka, prodziekanka jednego z wydziałów stołecznej ASP: „Młodzi ludzie coraz częściej uznają ofertę prawicy za bardziej atrakcyjną. (…) I zamiast niejasnego statusu wielonarodowej UE, wybierają mocne korzenie, jednoznaczną tożsamość narodową i prostą logikę, w ramach której za własne nieszczęścia, biedę, wykluczenie społeczne trzeba czynić winnymi innych – chociażby nieprzyjętych uchodźców. (…) Do władzy doszło PiS, a ugrupowanie Kukiz’15 odniosło sukces (…). Żaden z tych politycznych organizmów w warstwie ideologicznej nie ma do zaproponowania niczego poza garścią »prawackich« sloganów. Nie widzę na polskiej scenie politycznej prawicy młodej i prężnej, widzę raczej rozpięty między oportunizmem Misiewicza a ziejącym nienawiścią radykalizmem Międlara brak całościowej, spójnej koncepcji. Zwracam się do w różnym stopniu rozczarowanych młodych prawicowych intelektualistów: dlaczego w Polsce nie powstała prawica z prawdziwego zdarzenia? Dlaczego dopuściliście, żeby zamiast niej ukształtowała się populistyczna hybryda, łącząca postulaty socjalne ze źle pojmowaną dumą narodową? Naprawdę wiązaliście nadzieje z tym rządem? Nadszedł czas, aby przestać powtarzać frazesy o fundamentalnej roli dziedzictwa i znaleźć odwagę niezbędną do konfrontacji z aktualnymi problemami. Z całą pewnością wymaga to wzięcia na siebie odpowiedzialności”.

Czyli nie jest źle. O coś ci młodzi się jednak spierają. Starszym wypada z godnością przyjąć ich krytykę – sztafeta buntu młodego pokolenia wobec poprzedniego jest rzeczą naturalną. Dzisiejsi młodzi są w gruncie rzeczy tacy sami jak ich rodzice, kiedy wcielali w życie „transformacyjną bajkę”. Tyle że dzięki pokoleniu rodziców są zwykle lepiej od nich wykształceni, uposażeni, mają otwarte granice i wolność mówienia, co myślą. Kiedyś to docenią. Najpierw jednak muszą uwierzyć we własne utopie i popełnić własne błędy.

***

Cytaty w tekście pochodzą z książek dr. Piotra Kulasa „Rozmowy o inteligencji” (2016) i „Inteligencja zaprzeczona” (2017).

Polityka 19.2017 (3109) z dnia 09.05.2017; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Młodzi, wykształceni, zniesmaczeni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną