Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Warzywa gorszego sortu

Moda na brzydkie warzywa i owoce

Goh Rhy Yan / Unsplash
Ogromna część plonów rolniczych marnuje się, bo nikt nie chce kupować brzydkich warzyw i owoców. To znak czasów: już nie wystarczy, że jedzenie jest zdrowe i smaczne. Co z tym zrobić?
Dyskryminacja mniej urodziwych warzyw i owoców jest konsekwencją supermarketowych wymagań, z drugiej strony karmi się też konsumenckim apetytem na doskonałość.Mirosław Gryń/Polityka Dyskryminacja mniej urodziwych warzyw i owoców jest konsekwencją supermarketowych wymagań, z drugiej strony karmi się też konsumenckim apetytem na doskonałość.
Okrutna sklepowa standaryzacja ma wielu rodziców, ale jednym z nich są obśmiewane przez eurosceptyków unijne regulacje handlowe z lat 90.Mirosław Gryń/Polityka Okrutna sklepowa standaryzacja ma wielu rodziców, ale jednym z nich są obśmiewane przez eurosceptyków unijne regulacje handlowe z lat 90.

Na pierwszy rzut poszły marchewki, buraki i kartofle. Popakowane w foliowe woreczki z napisem „Perfectly Imperfect” pojawiły się w styczniu na półkach jednej z sieci supermarketów. Na warszawskich Kabatach, w Łodzi, Wrześni, Malborku, Żarach, w dziewięciu innych sklepach. Tam, gdzie centrala zwietrzyła szanse na nawiązanie bardziej osobistej relacji z tymi wśród konsumentów, którzy dzielą się na forach internetowych swoim oburzeniem. Boli cię marnowanie żywności? Nie chcesz się do niego dokładać? To zainwestuj w odrzuconych. Tych, którym nie udało się do tej pory wcisnąć na supermarketowe półki – między równo wybarwione jabłka, identyczne nektarynki w plastikowych pudełkach, banany o kształcie pasującym do rynienek w systemach plastikowych półek.

Pomysł nie jest nowy. W 2013 r. jedna z francuskich sieci wprowadziła do sprzedaży Le Fruits et Legumes Moches, czyli brzydkie i o 30 proc. tańsze marchewki, pomarańcze i jabłka. Rozeszły się błyskawicznie; przez weekend sprzedano ich 1,6 tys. ton. I choć stoiska zniknęły ze sklepów po trzech dniach, coś się ruszyło. Brzydkie warzywa i owoce pojawiły się na sklepowych półkach m.in. w Wielkiej Brytanii, Holandii, Kanadzie i USA.

Piękno skalibrowane

Uroda generalnie jednak ma ogromne znaczenie. Bo choć w bilansie rolniczych strat liczy się wiele czynników (nieprzewidywalna pogoda, plagi szkodników, ceny skupu, brak wyćwiczonych w zbieraniu owoców rąk do pracy), ogromna część plonu, która mogłaby trafić na talerze, przepada właśnie z powodu wyśrubowanych standardów urody.

Okrutna sklepowa standaryzacja ma oczywiście wielu rodziców, ale jednym z nich są obśmiewane przez eurosceptyków unijne regulacje handlowe z lat 90. I chociaż rozporządzenie Komisji Europejskiej z 2008 r. zlikwidowało większość z tych kuriozalnych wymagań, wciąż istnieje grupa dziesięciu produktów rolnych, które – żeby dostać się do wielkoformatowego handlu – muszą wstrzelić się w ściśle określone oczekiwania dotyczące aparycji, rozmiaru i kształtu.

W Europie niełatwo jest być jabłkiem, pomarańczą, sałatą, brzoskwinią, truskawką. Wyjątkowo trudno – pomidorem, który, żeby zrobić supermarketową karierę, musi być idealnie wybarwiony, bez zielonej piętki czy cienia blizny. Można by powiedzieć: to tylko dziesięć produktów, bez przesady. Ta dziesiątka to jednak aż 75 proc. warzywno-owocowego obrotu w całej Unii, czyli to, co najchętniej kupujemy, zjadamy albo... wyrzucamy.

Ale i tym warzywom, które teoretycznie nie mają obowiązku zachowania określonego kształtu, wcale nie jest łatwo. Supermarketowi kontrolerzy jakości wciąż wywierają presję na dostawców. Brytyjska organizacja FeedBack przeprowadziła śledztwo, w wyniku którego okazało się, że w Kenii – poważnym dostawcy witamin dla Europy – nie ma rolników, którzy nie przechodziliby regularnie przez upokarzające i rujnujące finansowo doświadczenie odrzucenia całej dostawy. Bo strączki fasolki są zbyt krzywe, kukurydziane minikolby za krótkie, za długie albo zbyt grube. Niektórzy tracą w ten sposób nawet połowę zbiorów, a z obserwacji aktywistów wynika, że gęstość odmów jest wprost proporcjonalna do dynamiki sezonu. Gdy w Europie zaczynają się zbiory, w Afryce anuluje się zamówienia – pośrednicy wykorzystują więc to narzędzie do regulowania sytuacji na globalnym rynku, nie zważając na konsekwencje dla dostawców.

Potęga obrzydzenia

W Polsce też można to robić. Kontrolerzy jakości, którzy wpuszczają transporty do centrów dystrybucyjnych, mają potężną władzę. A rolnicy są często wobec ich decyzji bezradni. Jeden z mazowieckich producentów zieleniny pamięta, że nieraz zdarzało się, że auto wysłane z dostawą do supermarketu wracało z całą zawartością. – Kilkaset pęczków szczypiorku na przykład dlatego, że do jednej łodyżki przytulił się jakiś robaczek – mówi. Co z tym zrobić? Przejrzeć, przepakować? W gospodarstwie często nie ma na to czasu. Warzywa trafiają więc na kompost.

Problem nie jest jednak jednowymiarowy. Bo choć dyskryminacja mniej urodziwych warzyw i owoców jest oczywiście konsekwencją supermarketowych wymagań, z drugiej strony karmi się też konsumenckim apetytem na doskonałość. Tak naprawdę w wyścigu kosmetycznych zbrojeń biorą udział wszyscy: sprzedawcy, pośrednicy, rolnicy i my, klienci, którzy w poszukiwaniu papryki o idealnie gładkiej skórce jesteśmy gotowi przekopać się przez całą jej skrzynkę.

Z badań wynika, że tym, co poza ceną przyciąga niekiedy ku gorzej prezentującym się owocom i warzywom, jest przekonanie, że są zdrowsze niż ich doskonała konkurencja. Bo na przykład mniej pryskane. Ale i to działa na niewielu. – Często zastanawiam się, gdzie są ci wszyscy amatorzy ekologicznych owoców? – pyta Emil Wrotek, sadownik z Mazowsza, właściciel 10-hektarowego sadu jabłkowo-gruszkowego. – Uroda owoców nie bierze się przecież znikąd; to też efekt stosowania odpowiednich środków ochrony roślin i nawożenia. A pośrednicy biorą do detalu tylko najładniejsze owoce, minimum 70 mm, klasa lux. Wystarczy byle parch, ordzawienie, które jest efektem ubocznym przymrozków, i do widzenia. Co najwyżej: przemysł.

Hurtownicy, którzy odbierają owoce od producentów takich jak Emil Wrotek, dyktują nawet, jak duży ma być rumieniec w danym sezonie. Czasem ma zajmować minimum 30 proc. powierzchni owocu, a nagle, gdy okazuje się, że podaż wzrasta, 50 proc. Biada temu, kto starał się nie przeszarżować z fosforem podkręcającym czerwone wybarwienie. Zostaje ze swoimi bladymi jabłkami na lodzie.

Dr Karolina Hansen z Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego tłumaczy, że konsumenckie wybrzydzanie ma podłoże ewolucyjne: – Podobają nam się symetryczne twarze, ciała bez deformacji, gładka skóra. Wybieramy silnych, zdrowych partnerów, bo mamy z nimi większą szansę na zdrowe potomstwo. Przekładając tę zasadę na żywność, niechęć do niedoskonałych warzyw i owoców może wynikać z lęku przed zatruciem. – Wszystko widać w pierwotnych odruchach. Ktoś, kto doświadcza uczucia obrzydzenia, nawet gdy nie otwiera ust, krzywi się, wysuwając język do przodu – mówi dr Hansen. – To ewolucyjna pozostałość po próbie natychmiastowego odrzucenia pokarmu, który może zaszkodzić.

I choć z sondaży przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii wynika, że aż 48 proc. klientów deklaruje zdecydowanie przychylny stosunek do warzyw i owoców o kontrowersyjnej urodzie, wspólny projekt sześciu placówek badawczych z północnej Europy – w którym sprawdzano faktyczne reakcje niemieckich, holenderskich i skandynawskich konsumentów na produkty roboczo nazwane suboptymalnymi – pokazuje, że ta przychylność jest wybiórcza. O ile bowiem jesteśmy skłonni wybaczyć warzywom i owocom nietypowy kształt, o tyle skórka odbiegająca od doskonałości całkowicie dyskwalifikuje je w naszych oczach. Szybciej sięgniemy po krzywy ogórek, a nawet przeterminowany o tydzień jogurt (o ile będą odpowiednio tańsze) niż po jabłko o poznaczonej plamkami skórce.

Nie takie wywrotowe

Dlatego też rewolucji nie ma. Jedyna na razie działająca w Polsce sieć oferująca w sprzedaży warzywa gorszego sortu jest ostrożna; w woreczki z napisem „Perfectly Imperfect” zapakowano te same produkty, które już leżały na sklepowych półkach – czyli ładne. Imperfect pozostało przyciągającym uwagę sloganem. Jabłka, choć drobniejsze od popularnego w marketach standardu 75 plus, wciąż mieszczą się w unijnej normie dotyczącej minimalnej średnicy w przekroju. Wywrotowa marchew nie odstaje urodą od przeciętnej; jest po prostu drobniejsza. Ziemniaki? Poza tym, że posegregowane pod kątem wielkości, wymyte (a mycie, jak twierdzą technolodzy żywności, dramatycznie skraca życie warzyw) i zapakowane w folię, nie różnią się od tych, które można sobie samodzielnie zważyć na stoisku obok. Rzekomo bardziej naturalne, są dwa razy droższe od ziemniaków z kopca. Klienci, dla których istotna jest cena, wybierają więc te tańsze. Poza tym do sprzedaży trafiły tylko cztery produkty. Skromnie, bo przecież na dziale warzywno-owocowym przeciętnego supermarketu można ich naliczyć kilkadziesiąt.

Wielkoformatowa konkurencja tymczasem nie kwapi się do naśladowania. – Mam obawę, że w naszym sklepie to by się nie przyjęło – przyznaje właścicielka jednego z łódzkich supermarketów. – Klienci wybierają oczami. Rumiane jabłka zawsze sprzedają się lepiej niż zielone. Gdy stawiamy obok siebie polskie czereśnie za 6 zł i hiszpańskie za 29 zł, szybciej schodzą te drugie. A przecież te droższe, choć są ciemne, błyszczące i duże, smakują tak samo jak drobne i żółte, tańsze. Trzeba też pamiętać o roli, którą w supermarketach odgrywa sektor z warzywami i owocami – to on, podobnie jak zapach chleba, który dopiero co wyjechał z pieca, jest odpowiedzialny za robienie wrażenia. Niczym hostessa zaprasza do otwarcia portfela i podobnie jak ona musi prezentować się nienagannie.

Wątpliwości co do tego, czy brzydkie warzywa i owoce sprawdziłyby się w polskich warunkach, ma również Agnieszka Kręglicka, restauratorka i właścicielka Targu w Fortecy, a od niedawna też rolniczka. Jej zdaniem najlepszym rozwiązaniem jest takie oddziaływanie na rynek, żeby było na nim miejsce i dla wielkoformatowych gospodarstw produkujących miliony kalibrowanych marchewek, i dla małych producentów, którzy chcą sprzedać całość wypieszczonego plonu, bez segregacji. Jak na prowadzonym przez nią targu.

Rolnicy oferują tam to, co udało im się zebrać. Niektórzy segregują plony, oferując je w dwóch różnych cenach. Ale są też tacy, którzy tłumaczą klientom, że wgłębienie na korzeniu to nic złego, tylko ślad po tym, że pietruszka, wciskając się w ziemię, natrafiła na przeszkodę. A poskręcane marchewki wrzucone do rosołu smakują tak samo. To, czego nie uda im się sprzedać, przerabiają albo oddają sąsiadom ze straganów. Pęczek pietruszki za kilka pieczarek, filet ryby za krążek sera. I choć sam targ z racji wysokości cen nie jest miejscem dostępnym dla wszystkich, doskonale konserwuje wartości, o które dziś trudno w handlu: zaufanie, gospodarność, oszczędność.

Outlety i kooperatywy

Dlatego – choć supermarkety potrafią na tym zbudować całą marketingową narrację – prawdziwa praca nad wprowadzeniem do kuchni odrzuconych produktów odbywa się gdzie indziej. Tam, gdzie jest miejsce dla alternatywnych form konsumpcji bazujących na zaufaniu właśnie. Założona w Lizbonie kooperatywa spożywcza Fruta Feia odbiera „brzydkie warzywa” od 120 rolników z całej Portugalii i przekazuje je do ponad 3 tys. zrzeszonych w spółdzielni gospodarstw domowych. Przez ostatnie cztery lata uratowała przed zgniciem ponad 500 tys. kg jedzenia.

Na warzywa gorszego sortu stawia też SirPlus, berliński start-up dowodzony przez Raphaela Fellmera, człowieka instytucję w środowisku walczącym o ograniczenie marnowania żywności. Kilka lat temu założył niemiecką sieć Foodsharing.de, złożoną z punktów, w których każdy może zdeponować nadwyżkowe jedzenie. Teraz chce otworzyć outlet z żywnością – sklep, do którego będzie trafiać wszystko to, czego nie udało się sprzedać gdzie indziej. Także brzydkie warzywa. 70 proc. taniej niż w klasycznym handlu. Biorąc pod uwagę zaangażowanie potencjalnych klientów w crowdfundingową zbiórkę funduszy, może mu się to udać.

Ci, którzy wybierają takie rozwiązania, do zakupów podchodzą z większą odpowiedzialnością. Za wybieraniem brzydkich warzyw, twierdzą badacze, stoi też wyższy poziom świadomości ekologicznej, ale również określony światopogląd. Kupowanie warzyw gorszego sortu bywa aktem o politycznym potencjale. – Udowodniono, że ludzie o konserwatywnych poglądach mają wyższy poziom obrzydzenia, a to jedna z emocji, która ma wpływ na nasze konsumpcyjne wybory – mówi dr Hansen.

Świadomi konsumenci, również w Polsce, szukają dla siebie zakupowych nisz. Trafiają do rozprzestrzeniających się po Polsce kooperatyw spożywczych albo grup Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność, gdzie mogą umawiać się z rolnikiem na cały sezon dostaw.

Adrianna Augustyniak, która wraz z Bartłomiejem Kembłowskim prowadzi RWS Dobrzyń nad Wisłą, dostarczający warzywa do blisko 200 gospodarstw domowych w Warszawie i Toruniu, twierdzi, że nie wie, co to dyskryminacja. Ziemniaki w kształcie serca, pogięte ogórki, marchewki jak korkociągi, proszę bardzo. A ponieważ rolnicy dzięki internetowi są w stałym kontakcie ze swoimi odbiorcami, ustalają na bieżąco: jarmuż z mszycą? Bierzemy, wypłuczemy. Buraki muśnięte parchem? Przecież nie wyrzucicie tego na kompost – piszą do siebie.

Gra toczy się więc nie tylko na poziomie handlowym, ale i świadomościowym. Na świecie marnuje się blisko 1,3 mld ton żywności rocznie. Ogromna część przepada na samym starcie, podczas hodowli, uprawy i zbioru. Tylko w Europie aż 9 mln ton warzyw, owoców, ziaren, jajek, mleka i mięsa nigdy nie wyrusza w drogę, która powinna zakończyć się na talerzu. Najgorzej jest z warzywami i owocami właśnie; w Wielkiej Brytanii, według danych stowarzyszenia Soil Association, 20–40 proc. rolnej produkcji nawet nie opuszcza gospodarstw. Zostaje tam, gdzie wyrosła – na polu, na krzaku, pod drzewem, w sortowni.

W Polsce nikt nie prowadzi takich szacunków, jednak orientacyjne dane, podawane przez różne instytucje badawcze (według których Polska plasuje się na 5., 6. albo na 7. miejscu w Europie, jeśli chodzi o ilość marnowanej żywności), pozwalają przypuszczać, że sytuacja nie wygląda lepiej. A nawet gorzej. Choćby dlatego, że w naszym kraju marnuje się inaczej niż na Zachodzie. Tam najwięcej wyrzuca się na końcu, rękami konsumentów. U nas jest odwrotnie: gros żywności traci się na początkowym etapie. Także z powodu braku urody.

***

Mini z dużych

Mnóstwo osób sądzi, że kupując świeże i obrane minimarchewki do pochrupania lub te w postaci mrożonki, bierze do ręki młode, czyli jeszcze małe warzywa. Nic bardziej mylnego. Minimarchewki powstają z dużych i są jednym z najbardziej spektakularnych pomysłów na to, jak nie marnować żywności.

Wpadł na niego w połowie lat 80. XX w. kalifornijski farmer Mike Yurosek, który nie mógł patrzeć, jak w szczycie zbiorów marchwi codziennie marnuje się ok. 400 ton tych warzyw z jego pól, czyli nawet do 70 proc. plonów. Dlaczego? Bo odbiorcy chcieli równe, ładne i proste warzywa. Tymi poskręcanymi, z guzkami czy pękniętymi, Yurosek musiał karmić świnie lub wyrzucać. Ale zauważył, że producenci mrożonek tną marchew na plasterki lub w kostkę. A gdyby tak brzydkie warzywa maszynowo obierać i przycinać do równych pięciocentymetrowych okrągłych kawałków? – pomyślał. Próbne opakowanie takich marchewek zachwyciło handlowców. Z czasem konsumpcja tych warzyw wzrosła ponaddwukrotnie, a minimarchewki stanowią obecnie ok. 70 proc. całej sprzedawanej w USA marchwi. Zyskały również popularność na świecie i pozwoliły zmniejszyć ogromne marnotrawstwo.

MR

Polityka 20.2017 (3110) z dnia 16.05.2017; Społeczeństwo; s. 35
Oryginalny tytuł tekstu: "Warzywa gorszego sortu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną