Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Przemoc w pomocy

Pracownicy socjalni potrzebują ochrony

Pracownikom socjalnym przysługuje ustawowa ochrona, jak funkcjonariuszom publicznym. W praktyce często jest iluzoryczna. Pracownikom socjalnym przysługuje ustawowa ochrona, jak funkcjonariuszom publicznym. W praktyce często jest iluzoryczna. Jerzy Dudek / Forum
Ciosy, wyzwiska, groźby. Pracownicy socjalni sami potrzebują wsparcia.
78,6 proc. badanych pracowników opieki społecznej przyznało się do tego, że w pracy stale towarzyszy im poczucie zagrożenia.Igor Morski 78,6 proc. badanych pracowników opieki społecznej przyznało się do tego, że w pracy stale towarzyszy im poczucie zagrożenia.

Artykuł w wersji audio

Ewa (50 lat, 31 lat w pracy socjalnej), była sama na dyżurze, kiedy przyszedł klient z nożem. Gdy wchodził, na jej biurku zadzwonił telefon. Chciała odebrać. Ale gość doskoczył ze słowami: nie będziesz k… wzywała policji. Wyrwał słuchawkę, rzucił na widełki. Gdy odchylił połę marynarki, zobaczyła nóż. – Dostałam nadprzyrodzonej siły – wspomina kobieta. – Złapałam go za tę marynarkę i wypchnęłam za drzwi, zasunęłam zamek. Nie wiem, jak mi się to udało. To cud, że w tak wielu wypadkach się udaje. Bo skala przemocy, jakiej doświadczają pracownicy socjalni, przeraża.

Opinia publiczna o problemie dowiaduje się, kiedy się nie uda. Jak w grudniu 2014 r. w Makowie pod Skierniewicami zginęły dwie pracownice Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Jedna spłonęła żywcem, druga zmarła w szpitalu wskutek oparzeń. Leszek G., niezadowolony, że nie dostał miejsca w domu pomocy społecznej, przyszedł z butelkami wypełnionymi benzyną. Dla części podopiecznych OPS, MOPS, GOPS i MOPR ta tragedia stała się osobliwą inspiracją. Już tydzień później we Wrocławiu mężczyzna, któremu odmówiono świadczenia, wyciągnął zapalniczkę i dezodorant, wywołał płomień. Szczęśliwie, ktoś go obezwładnił. Do typowej przemocy w tamtym czasie dołączyły jednak groźby: spalimy, zgrillujemy.

Nożem i siekierą

W świadomości społecznej Maków zaistniał jako eksces. – W Polsce problem agresji, przemocy wobec pojedynczych pracowników socjalnych jest zamiatany pod dywan – mówi dr Marcin Boryczko, pedagog społeczny. Dla niego i dla Anny Dunajskiej, specjalistki pracy socjalnej (oboje związani z Uniwersytetem Gdańskim), Maków stał się impulsem do badań. Dołączyli do nich specjaliści w dziedzinie BHP, doktorzy Aneta Grodzicka i Marcin Krause z Politechniki Śląskiej. Na początku 2016 r. emocje po tragedii zdążyły już opaść. Badacze przygotowali obszerną ankietę. Odpowiedziało 798 pracowników socjalnych z całej Polski – jakby czekali, że ktoś zapyta. Na podstawie ankiet powstała książka dotycząca ich bezpieczeństwa, z apelem „Niech ktoś nas wysłucha” w tytule.

Aż 78,6 proc. badanych przyznało się do tego, że w pracy stale towarzyszy im poczucie zagrożenia. W biurze w miarę bezpiecznie czuje się co drugi, w terenie już tylko co trzeci (co czwarty czuje się tam „zdecydowanie niebezpiecznie”). Najbardziej boją się agresywnych klientów – pobicia, gwałtu, ataku ostrym narzędziem, oblania środkami chemicznymi. Obawiają się o życie swoje i rodziny, śledzenia po pracy, niechcianej adoracji, kradzieży, zemsty za decyzję niezgodną z oczekiwaniami. Ale także chorób zakaźnych, HIV oraz wszawicy.

Nie wynika to z nadmiaru wyobraźni, raczej świadczy o zaskakująco zimnej krwi – skoro tylko 7 osób spośród wszystkich przebadanych pracowników nie miało w pracy do czynienia z agresją, a ośmiu na dziesięciu samemu doświadczyło ataku. Najczęściej w grę wchodziło uderzenie ręką lub kopnięcie. Wielu grożono – nożem czy siekierą, licznych szczuto psami. Spora część doświadczyła ataków seksualnych, duszenia, prób podpalenia, napaści z użyciem kwasu, gryzienia, ataku piłą łańcuchową (dwa przypadki). Oblania wrzątkiem.

Oto mała próbka: „Byłam w mieszkaniu u klienta celem przeprowadzenia wywiadu. W pewnym momencie zaczął zachowywać się agresywnie, agresja u klienta narastała, aż w końcu zamknął drzwi do mieszkania na klucz, chwycił nóż i wyrażając się w sposób bardzo wulgarny, groził, że odetnie mi głowę”. „Miałam zgłoszenie z prokuratury o przeprowadzenie wywiadu w związku ze skierowaniem na przymusowe leczenie, podczas wizyty w środowisku i próby przeprowadzenia wywiadu zostałam zaatakowana siekierą”. „Mężczyzna, u którego byłam zapiął mi na nodze łańcuch zaopatrzony w kłódkę. Łańcuch był przytwierdzony do podłogi. Po negocjacjach, obietnicach, zostałam uwolniona”.

Co ciekawe, tylko 3 proc. badanych zwróciło uwagę na sytuacje niszczenia mienia (np. klient rozbił komputery, wytłukł lampy w samochodzie pracownicy socjalnej). Inaczej niż w USA, gdzie na takie zdarzenia wskazywał co czwarty badany. To samo dotyczy przemocy słownej, która w polskich badaniach też zaznacza się słabiej niż w innych krajach. Badacze nie sądzą, żeby tych form agresji było w Polsce mniej; po prostu są one mniej traumatyczne niż atak fizyczny, a więc przez polskich pracowników społecznych wręcz traktowane jako codzienność, niezauważane. Oni sami mówią o obniżonym progu wrażliwości. To by znaczyło, że może być gorzej, niż pokazują badania.

Deficyt wsparcia

Dr Marcin Boryczko podkreśla, że ataki zwykle nie mają charakteru personalnego. – Klienci, ludzie zmarginalizowani – tłumaczy – mogą odczuwać złość, a tym pierwszym buforem, ogniwem między daną osobą a państwem, jest pracownik socjalny. Do tego w zawód ten wpisana jest sprzeczność. Mają pomagać i jednocześnie trzymać w ryzach, kontrolować, dyscyplinować. U klientów powoduje to frustrację i wzmacnia ich agresję. Z kolei u pracowników socjalnych poczucie misji prowadzi do większej akceptacji agresji. Niełatwo powiedzieć: słuchaj, facet, przebrałeś miarkę.

Co do owej sprzeczności eksperci od dawna opowiadają się za oddzieleniem misyjnej pracy socjalnej od pomocy materialnej, której towarzyszy kontrola. Są za tym, aby różne instytucje (np. sądy, prokuratura), zlecające pracownikom socjalnym wywiady środowiskowe, robiły to we własnym zakresie. Pracownicy twierdzą, że różnych kontrolnych, biurokratycznych zadań jest tyle, że niewiele czasu pozostaje na właściwą pracę socjalną, czyli na to, co ma służyć wyprowadzeniu człowieka na prostą, by funkcjonował samodzielnie.

Formalnie podczas wejścia w nieznane, potencjalnie zagrażające środowisko pracownikowi należy się asysta. W praktyce może na nią liczyć tylko 63,2 proc. badanych. – W wielu miejscach prośby o asystę są źle widziane, traktowane jako nieradzenie sobie. Pracownikowi się mówi: jak się pani boi, to to nie jest zawód dla pani – relacjonuje Paweł Maczyński, wiceprzewodniczący Polskiej Federacji Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. Ewa (którą klient zaatakował nożem) dodaje, że policjanci i strażnicy miejscy w takie miejsca chodzą w dwie osoby. – Gdy na zebraniu naszego zespołu zapytałyśmy, czy my też tak możemy, to usłyszałyśmy, że nie stać państwa na taki wydatek – opowiada. Najczęściej społeczni załatwiają więc sprawę po cichu; proszą koleżankę lub kolegę o towarzyszenie.

Pracownikom socjalnym przysługuje też ustawowa ochrona, jak funkcjonariuszom publicznym. W praktyce często jest iluzoryczna. Robert przekonał się o tym, gdy klient rzucił się na niego i rozdarł mu koszulę. Szefowa Roberta wezwała policję. Stróże prawa najpierw zniechęcali go do zgłaszania napaści. Następnie kazali Robertowi czekać sześć godzin, zanim ktoś przyjął zeznanie. Skończyło się odmową wszczęcia sprawy. Że niby o co ten krzyk. A napastnik wcześniej był agresywny wobec wielu osób. Czuł się bezkarny. Czy finał byłby podobny, gdyby porwał koszulę na policjancie?

Problem zatem nie w przepisach, tylko w ich niestosowaniu przez policję i prokuraturę (niepodejmowaniu spraw, umarzaniu ze względu na znikomą szkodliwość społeczną). Zdarza się też, że zwierzchnicy OPS są przeciwni zgłaszaniu napaści na pracowników. Nawet fakt, że w ogóle do niej doszło, skłonni są interpretować w kategoriach, że podwładny sobie nie radzi. Pytają: co pani zrobiła nie tak, że klient panią uderzył? Bywa, że po zainkasowaniu ciosu pracownik dalej musi pracować z tym samym człowiekiem – bez zgody na asystę policji.

Ponad 35 proc. pracowników socjalnych twierdzi, że w trudnych sytuacjach może liczyć tylko na siebie. Ponad 69 proc. wierzy jedynie w pomoc koleżanek i kolegów z pracy. Relacje koleżeńskie są tu budujące – inaczej niż relacje z kierownictwem. Do bezpośredniego zwierzchnika ponad połowa pracowników socjalnych nie ma zaufania. Jeszcze większy odsetek uważa, że zwierzchnik źle wykorzystuje ich kompetencje. Aż 85 proc. boi się przekazać szefowi informację, że coś się nie powiodło. Blisko połowa uważa też, iż doświadczyła mobbingu.

Szefowie to zwykle ludzie wójta lub burmistrza, mający blade pojęcie o pracy socjalnej. W kwietniu 2017 r. w Krakowie, podczas Tygodnia Pracy Socjalnej, na warsztatach dotyczących mobbingu zabrakło miejsc, tylu było chętnych. Wszyscy prosili, by ich nie fotografować – żeby szef się nie dowiedział.

Iza (z małego miasta na południu Polski, 14 lat w pomocy społecznej) też prosiła. Wcześniej poskarżyła się burmistrzowi na swoją kierowniczkę, byłą pracownicę magistratu. Anonimowo, ze strachu o pracę. Burmistrz polecił zbadać sprawę urzędniczce, która jest koleżanką kierowniczki, więc w OPS wszyscy nabrali wody w usta. Ten OPS na zewnątrz jest świetnie postrzegany. Ale w ciągu 8 miesięcy odeszło 7 na 14 zatrudnionych osób, 9 osób otwarcie mówi o wypaleniu. Iza uważa, że w urzędzie wiedzą o mobbingu, tylko nie chcą tego ruszać. – To, co usłyszałam na tym spotkaniu w Krakowie, było dla mnie wsparciem. Wiem, że nasz OPS nie jest jedyny – powiada. Wcześniej z bezradności cięła sobie rękę. Chwila ulgi, a potem przerażenie, że wariuje. Przecież ma dziecko, które trzeba wychować.

W siedzibie GOPS w Makowie, wyremontowanej rok po tragedii, zmieniło się prawie wszystko. Pojawiły się okienka (podobne do tych na poczcie). Zamontowano kamery. Pokoje pracowników są oddzielone od pomieszczeń, w których przyjmuje się interesantów. Tylko 7–8 proc. pracowników pomocy społecznej w Polsce pracuje w budynkach monitorowanych lub posiadających ochronę. Jeden na dziesięciu ma w pokoju przycisk alarmujący o niebezpieczeństwie. Po Makowie w niektórych MOPS, MOPR i GOPS zainteresowanym pracownikom zafundowano kursy samoobrony. Ale czy o to chodzi?

Przepalone bezpieczniki

Dr hab. Joanna Staręga-Piasek, była wiceminister pracy, stawia tezę, że bezpieczeństwo fizyczne i psychiczne wynika z pozycji danego zawodu w systemie społecznym, z akceptacji, prestiżu, jakim się cieszy. Jak długo ten prestiż nie będzie wyższy, tak długo bezpieczeństwa nie będzie. Podczas poświęconej pracownikom socjalnym konferencji w Gdańsku mówiła, że główne bezpieczniki są przepalone. Z tym prestiżem zgadzałoby się. Paweł Maczyński jeżdżąc w teren, często widzi obrazek: zadbany urząd gminy w centrum i zapyziały ośrodek pomocy społecznej gdzieś na obrzeżach. Sporo osób pracuje w okratowanych pomieszczeniach, skąd trudno uciec w razie ataku. Brakuje pokoi do rozmów. Prowadzi się je w obecności innych osób – pracowników i ich interesantów. Rekord ujawniony podczas badań to 12 pracowników w jednym pomieszczeniu. I jak tu rozmawiać o trudnych, często intymnych sprawach?

Do tego dokłada się mizeria płacowa. Mimo sporych wymagań co do kwalifikacji i kompetencji, średnie wynagrodzenie jest tu znacznie niższe niż średnia płaca w sektorze publicznym. Połowa pracowników socjalnych zarabia netto mniej niż 2 tys. zł (2015 r.). Dotyczy to pracowników z kilkuletnim stażem. – Kolega, gdy urodziło mu się dziecko, zrobił kurs dźwigowego – opowiada Robert. – Dwóch wyjechało do Anglii. Jeden pracuje w tamtejszej pomocy społecznej. U nas nie ma możliwości złapania kolejnego etatu, bo jednak ta praca bardzo wyczerpuje. Mamy do czynienia z nieszczęściami ludzkimi.

I jeszcze media. Pracownicy socjalni zazwyczaj są zauważani, gdy wydarzy się coś złego i potrzebny jest winny. Są winni, gdy zabiorą dziecko z dysfunkcyjnej rodziny. A także wtedy, gdy nie zabiorą i dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Niski prestiż sprzyja temu, że stali się dyżurnym chłopcem (albo raczej dziewczynką) do bicia. Dziewczynką, bo 94 proc. spośród ok. 20 tys. pracowników socjalnych to kobiety. Dr Marcin Boryczko skłonny jest postawić tezę, że całe to zaniedbanie, pozostawienie ich z problemami jest elementem strukturalnej przemocy wobec kobiet.

Deficyt prestiżu i deficyt wsparcia są ze sobą sprzężone. Wszyscy mamy w tym jakiś swój udział. Jako społeczeństwo chcemy mieć spokój od tych, którzy z różnych powodów (zawinionych lub nie) nie dają sobie rady w życiu, nie mieszczą się w obowiązującym wzorcu. Możliwe, iż za odrzuceniem kryje się strach, że każdemu może się powinąć noga. Tym większy, im większe prawdopodobieństwo życiowej porażki, im większy wysiłek, by utrzymać się w głównym nurcie. A przy okazji chcemy mieć spokój od tych, którym przypadła rola bufora między jednym i drugim światem. Jakby odium, które otacza klientów pomocy, spływało na tych, którzy się nimi zajmują, i powodowało obojętność. Zupełnie inne były reakcje społeczne na nieporównywalnie rzadsze przypadki agresji pacjentów w stosunku do lekarzy.

Z badań wynika, że pracownicy społeczni, o dziwo, lubią swoją pracę, a przynajmniej widzą jej sens (94 proc.). Jednocześnie czując się niedocenieni (82,5 proc.). Tkwią w pułapce. To wszystko musi nasilać frustracje. W placówce Ewy na 12 znanych jej osób połowa leczy się psychiatrycznie. Kierownictwo nie wie o tym, bo lekarz rodzinny przepisuje zwolnienia, które dał psychiatra. No bo przecież to byłby kolejny powód, by usłyszeć: to praca nie dla pani, albo: pan sobie nie radzi.

Polityka 23.2017 (3113) z dnia 06.06.2017; Społeczeństwo; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Przemoc w pomocy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną