Wózkowa
Wspomnienie z Czarnego Protestu: Nas, wózkowych, były w tym tłumie tysiące
„Mój #czarnyprotest”, czyli konkurs na najlepsze opowiadanie opisujące osobiste doświadczenia związane z Czarnym Protestem lub Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet, został rozstrzygnięty. Przedstawiamy tekst, który zajął III miejsce.
Wózkowa
3 października, poniedziałek
Pada. Śpisz. Czekam, aż się obudzisz. Pięć poniedziałków temu byłeś jeszcze po drugiej stronie brzucha i uparcie chciałeś tam zostać, bo minął już tydzień od przewidywanej daty naszego pierwszego spotkania, a Ty wciąż nie dawałeś żadnych oznak, że Ci się spieszy na ten świat.
Teraz też Ci się nie spieszy. Śpisz. A przecież mamy iść na protest. Pakuję czarną parasolkę, wyciągam z szafy czarny płaszcz. Wciągam przed lustrem pociążowy brzuch. W radiu donoszą, że w Warszawie na ulicach już tysiące. Ciągle pada. Ja czekam, a Ty śpisz.
Pięćdziesiąt poniedziałków temu dowiedziałam się, że raczej Cię nie będzie. W naszym mieście jest kilka prywatnych klinik leczenia niepłodności, wszystkie nowoczesne, ekskluzywne, z uprzejmymi paniami pielęgniarkami i empatycznymi panami doktorami. Jeden z nich po wykonaniu serii kosztownych badań diagnostycznych orzekł: wrogi śluz, przeżywalność plemników statystycznie nieistotna, nikłe szanse na naturalne zapłodnienie. Rozwiązanie: sztuczna inseminacja, ewentualnie in vitro. – Czy Państwo rozważają? Cennik na stronie. Zaczęliśmy rozważać, a właściwie przeliczać, gdy postanowiłeś sprawić nam niespodziankę, a panu doktorowi psikusa, i zamieszkałeś w moim brzuchu, wywołując, na pięćsetnym z kolei teście ciążowym, dwie kreski.
Budzisz się, już późno, jechać czy nie jechać? Karmię Cię, przebieram, pakuję wózek i jedziemy na marsz. Pada, korki nieziemskie, pierwszy dzień roku akademickiego, jak zwykle Armagedon w naszym uniwersyteckim mieście i jeszcze ta pogoda. Mijamy wiele dziewcząt, dziewczyn, dziewuch i kobiet. Chowają się przed zacinającym deszczem pod parasolkami, kapturami, wszystkie idą nie w TĘ stronę. Mam ochotę zatrzymać je wszystkie i zapytać: – No jak to? Nie wierzę! Nie macie tego wszystkiego dość?! Naprawdę się nie boicie?
Ja mam serdecznie dość i boję się, że będzie tylko gorzej. Więc ciągnę Cię, Synu, przez te kałuże i ciągną mnie szwy po tej cesarce, co jej w ogóle miało nie być. W naszym mieście są liczne prywatne szkoły rodzenia, więc z Twoim tatą sumiennie uczęszczaliśmy do jednej z nich i pilnie wysłuchiwaliśmy uśmiechniętych położnych, że tylko poród naturalny zapewni Ci, kochany Synu, najlepszy start w życie. Więc ćwiczyliśmy oddechy, kegle, masaże i podskoki na piłce, aby na ten świat sprowadzić Cię wspólnym siłami, sprawnie, zdrowo i bezpiecznie. Niestety w naszym mieście nie można wynająć położnej do porodu, nie ma prywatnych szpitali i prywatnych porodówek, gdzie za kilka/kilkanaście tysięcy złotych można rodzić z mężem, doulą, w wodzie i w hipnozie. Do wyboru są: wojewódzka, dwie kliniczne oraz „oby tylko nie tam”. Wybieramy tę najbardziej obleganą, uruchamiamy lekarskie znajomości w rodzinie i po znajomych, bo normalnie, z ulicy, dostać się nie idzie.
Pięć poniedziałków temu jeszcze nie zaczęłam rodzić, a już miałam dość. To, co w prywatnym gabinecie jest normą, w państwowym szpitalu jest nieosiągalne. W pakiecie NFZ w najlepszym wypadku dostajesz od lekarza zniecierpliwienie i obojętność, w standardzie lekceważenie i kpinę, ale jak jesteś tzw. trudną pacjentką – czyt.: zadajesz pytania – to upokorzenie i zastraszenie. 25 lat akcji Rodzić po ludzku, standardy opieki okołoporodowej, wykłady i ćwiczenia w szkole rodzenia, wszystko psu na budę – mam pecha, bo pani położna wie lepiej, że niepotrzebne mi znieczulenie, skoro ona sama urodziła czwórkę dzieci bez; wie lepiej, że moje skurcze za słabe, więc podaje wbrew mojej woli dawkę oksytocyny, która prowokuje skurcz tak potężny, że Twoje tętno spada gwałtownie i idziemy pod nóż. Anestezjolog, chirurg, jarzeniowe światło i 20 minut później już jesteś wyszarpywany z mojego brzucha. Płaczę ze szczęścia, że Cię mam. Płaczę z bezsilności, bo przegrałam. Nie obroniłam moich praw, mojej godności, mojego poczucia podmiotowości i sprawstwa.
Wybacz, Synu, że tu głośno i nie możesz spać, wybacz, że pada na Ciebie deszcz, ale ja muszę tu być, bo naprawdę, naprawdę mam dość. I sama nie wiem, czy już płakać, czy jeszcze się śmiać. Jestem tu, Kochany Synku, z Tobą, bo boli mnie to, że w naszym kraju politycy, premierzy, posłowie, prezesowie, ministrowie, biskupi, księża, ordynatorzy, lekarze i położne wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre. Wiedzą lepiej i mają władzę, by odebrać mi prawo decydowania o sobie. Jestem tutaj, bo mierżą mnie lekceważący ton, pogarda sącząca się z ust tych Lepiejwiedzących. Wstrętem napawa mnie fakt, że za ich postawą kryją się wyrachowanie i oportunizm, do których dorabiają pokrętną ideologię. Moim kosztem. Jestem tutaj, bo nie życzę sobie, aby rościli sobie prawo do dysponowania moim zdrowiem, moim bezpieczeństwem, moim życiem i godnością. Jestem tutaj, bo nikt nie liczy się z moim głosem, mimo że płacę podatki i składki zdrowotne od ponad dziesięciu lat, więc utrzymuję tę armię Lepiejwiedzących.
Zasypiasz, rozglądam się dookoła, wzruszam się, bo jest nas, „wózkowych”, kilkanaście w kilkutysięcznym tłumie. O ironio, najwięcej nas stoi pod olbrzymim transparentem tzw. Obrońców Życia. Uśmiecham się, dziękuję sobie i Wam, dziewuchy, że tu jesteśmy. Myślę, że trudno będzie matkę z dzieckiem w wózku nazwać „szaloną lewaczką/zapiekłą feministką/morderczynią płodów” w głównym wydaniu „Wiadomości”.
Idziemy w marszu milczenia, deszcz siąpi, a ja nie mogę przestać myśleć, że chciałabym jeszcze kiedyś sprowadzić na ten świat Twoją siostrę albo brata, chciałabym stworzyć i urodzić nowego człowieka, mieć udział w tym cudzie. Chciałabym też, aby ta decyzja nie wymagała ode mnie heroicznej odwagi. Chciałabym nie musieć się bać. Chciałabym mieć dostęp do bezpłatnej i profesjonalnej opieki medycznej w trakcie ciąży i porodu, chciałabym móc skorzystać bezproblemowo z diagnostyki prenatalnej, chciałabym doświadczyć życzliwości i szacunku od personelu medycznego. Marzę też, by móc wychowywać Cię w kraju, gdzie słowa „dałn” i „pedał” nie są największą obelgą wśród dzieci na podwórku, a matki karmiące piersią w restauracji nie są wypraszane przez kelnerów do toalety. Przeraża mnie perspektywa podejmowania decyzji o usunięciu ciąży, ale tak, chcę mieć taki wybór. I wiem, że nikt nie ma prawa takiego wyboru komukolwiek odmawiać. Dlatego też uczyniłam Cię być może najmłodszym uczestnikiem Czarnego Protestu. Ciiiiii, Syneczku, śpij, już nie pada, wracamy do domu.