Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Recepta awaryjna

Lekarze Kobietom, czyli walka o antykoncepcję trwa

Zwolennicy w środowisku lekarskim całkowitego zakazu aborcji to margines. Ale margines głośny. Zwolennicy w środowisku lekarskim całkowitego zakazu aborcji to margines. Ale margines głośny. Adam Gault/SPL
Akcja Lekarze Kobietom to przełomowy przejaw solidarności środowiska medycznego wobec Polek, którym władza ogranicza dostęp do antykoncepcji.

Swój akces zgłaszają ginekolodzy, ale także ortopedzi, interniści, lekarze rodzinni, psychiatrzy, neonatolodzy, dentyści. Większość to lekarze z dużych miast, ale na liście są również Sokołów Podlaski, Myszków, Darłowo, Nisko, Sulęcin, Busko-Zdrój, Grzmiąca, Łuków. To efekt postu, który zamieściła na Facebooku dr Aleksandra Krasowska: „Wystawiam recepty na pigułki »dzień po« (choć uważam, że powinny być za darmo i bez recepty). Do czasu stabilizacji sytuacji kobiet w kraju takie recepty wystawiam w ramach praktyki prywatnej, ale »pro publico bono«”. W jej ślady poszli inni. Szybko zawiązała się inicjatywa Lekarze Kobietom. – Co tydzień aktualizujemy listę nazwisk. W tej chwili mamy ich w bazie 152, a ciągle zgłaszają się kolejni lekarze. Miasta, w których przyjmują, nanosimy na mapę Polski dostępną w internecie. Niestety, są na niej ciągle białe plamy: Lublin, Rzeszów, województwo lubuskie – wylicza dr Natalia Jakacka, stażystka w jednym z warszawskich szpitali. Sama nie może jeszcze, poza szpitalem, wystawiać recept, ale szybko dołączyła do grupy roboczej. Odbiera zgłoszenia od pacjentek i kieruje je do konkretnych lekarzy. Dziennie wpływa kilkadziesiąt próśb o pomoc. – W ostatni weekend był taki ruch, że musiałyśmy na chwilę zawiesić stronę, bo liczba zgłoszeń przekroczyła nasze moce przerobowe. Nie nadążałyśmy odpowiadać na maile.

Klauzula sumienia

Nazwiska lekarzy z listy nie są publicznie dostępne. Ci z mniejszych miejscowości mogliby obawiać się presji, nacisków, szykan ze strony proboszcza czy lokalnych władz. Tych, którzy takich obaw nie mają, organizatorki zachęcają do wieszania w miejscu pracy plakatów ze znaczkiem akcji i hasłem: „Miejsce przyjazne kobietom. Tu lekarze wystawiają recepty na antykoncepcję awaryjną”.

W gruncie rzeczy chodzi o jeden preparat – ellaOne, tabletkę, która przyjęta do 120 godzin po niezabezpieczonym stosunku zapobiega ciąży. Im szybciej, tym skuteczniej. Dlatego dostęp bez recepty do „pigułki dzień po” jest tak istotny. Przez ostatnie dwa lata Polki – podobnie jak inne Europejki, poza Węgierkami i Rosjankami – mogły ją po prostu kupić w aptece. Jednak nowa władza, w osobie ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, uznała najwyraźniej, że kobiety w Polsce mają jakieś poważne deficyty intelektualne w porównaniu z resztą europejskich kobiet i nie są w stanie ze zrozumieniem przeczytać zaleceń stosowania ellaOne, by ją w sposób odpowiedzialny zastosować.

Najpierw minister kreślił wstrząsające wizje nastolatek łykających pigułki garściami, jak cukierki (cena jednej tabletki to około 120 zł). Gdy okazało się, że nastolatki stanowią jedynie 2 proc. nabywczyń, zmienił argumentację, tłumacząc, że konsultacja z lekarzem, który wystawi receptę, poprawi bezpieczeństwo zdrowotne kobiet. Jednocześnie, jako jedyny minister w Europie, dopuścił do sprzedaży bez recepty tani odpowiednik Viagry, który zażywany bez kontroli może być naprawdę niebezpieczny, zwłaszcza dla sercowców. A od października ma być dostępny w wolnej sprzedaży Ketonal, silny preparat przeciwbólowy, choć lista możliwych powikłań i skutków ubocznych jest w jego przypadku kilkakrotnie dłuższa niż dla ellaOne. Wreszcie minister Radziwiłł z kamienną twarzą oświadczył, że on sam nie przepisałby pigułki nawet zgwałconej 12-latce, ze względu na klauzulę sumienia.

I o to tak naprawdę chodziło; by utrudnić, czy wręcz uniemożliwić, Polkom dostęp do antykoncepcji awaryjnej. Skąd kobiety mają wiedzieć, czy lekarz, do którego trafią, jest „oklauzulowany” czy nie? Czy wyjdą z receptą czy z uczuciem paskudnego upokorzenia, potraktowane przedmiotowo i pouczone z wyżyn katolickiej moralności.

– Kobiety w dużych miastach sobie poradzą, ale co z tymi z małych miasteczek, gdzie jest jeden ginekolog o określonym światopoglądzie? Wielu nie stać na prywatną wizytę, która podniesie koszt zdobycia i tak bardzo drogiej tabletki. To kolejne prawo, które bije w kobiety najuboższe, najbardziej bezradne. Wyłącza je spod opieki, która im się po prostu należy – mówi dr Natalia Jakacka.

Polki miały prawo czuć się zdradzone przez środowisko lekarskie. Mimo że w niemal każdej kadencji Sejmu pojawiają się projekty zaostrzenia – i tak już drakońskich – przepisów antyaborcyjnych, lekarze woleli nie zabierać w tej sprawie głosu; o zaangażowaniu w liberalizację prawa nie wspominając. – Gdy w zeszłym roku zaczęły się protesty przeciwko zaostrzeniu prawa, na jednej z demonstracji apelowałam do lekarzy, by nie zostawiali nas samych, by wsparli kobiety – opowiada Krystyna Kacpura, szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. – Odzew był niewielki.

Po stronie pro-choice wypowiada się stale kilka dyżurnych nazwisk: dr Medard Lech, prof. Romuald Dębski, dr Grzegorz Południewski. Reszta woli się nie wychylać, by uniknąć pikiet „obrońców życia” i epitetu morderców dzieci nienarodzonych. Tym głośniej słychać lekarzy powołujących się na klauzulę sumienia i żądających całkowitego zakazu przerywania ciąży. Ale to wcale nie jest prawdziwy obraz środowiska.

Zburzona równowaga

Z badania przeprowadzonego przez portal Konsylium24 wynika, że jedynie 16 proc. lekarzy opowiada się za zaostrzeniem przepisów, ich liberalizację popiera 32 proc., 45 proc. chce, by zostało bez zmian, a 6 proc. nie ma zdania na ten temat. Podobny obraz wyłania się z raportu fundacji Ster: „Autonomia pacjentek a praktyka lekarska. Środowisko lekarskie w debacie o prawie kobiet do przerywania ciąży”. Zwolennicy całkowitego zakazu aborcji to margines. Ale margines głośny. W tym badaniu przeprowadzono z lekarzami obszerne ankiety, by znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu reszta milczy?

Powodów jest kilka. Po pierwsze, lekarze zajęci są pracą i zarabianiem pieniędzy. Po drugie, nie mają poczucia wpływu na rzeczywistość prawną, bo decydują o niej politycy. Po trzecie, niechętnie wchodzą w spory ideologiczne. Niektórzy nawet eksperckie wypowiedzi odbierają jako „angażowanie się w politykę”. Po czwarte wreszcie – boją się utraty pracy, stygmatyzacji, napiętnowania. Większość ankietowanych jest zdania, że lekarskie organizacje zawodowe nie umożliwiają wyrażania zróżnicowanych poglądów w kwestii praw kobiet, bo są zdominowane przez konserwatystów. To na wniosek Naczelnej Izby Lekarskiej Trybunał Konstytucyjny orzekał o rozszerzeniu stosowania klauzuli sumienia. W Polskim Towarzystwie Ginekologicznym nie dyskutuje się na te tematy, bo wszyscy się boją. „Na konferencjach, spotkaniach zagranicznych są możliwe takie rozmowy, ale nie w Polsce” – twierdzi jeden z ankietowanych. Na studiach medycznych kwestii praw reprodukcyjnych w zasadzie się nie porusza. Studenci są jedynie krótko informowani, jakie prawo obowiązuje w Polsce. Czasem – jak dzieci na katechezie – zostają potraktowani filmem „Niemy krzyk”.

Z raportu fundacji Ster wynika, że większość lekarzy przez lata uznawała obowiązujący „kompromis” za wentyl rozładowujący napięcie między Kościołem katolickim a środowiskiem medycznym. Z jednej strony zaspokajał on żądania Kościoła, a z drugiej pozwalał niektórym lekarzom uzyskiwać dodatkowe dochody w podziemiu. Ale ta równowaga została zburzona przez płynące ze środowisk katolickich coraz bardziej drastyczne i absurdalne postulaty zaostrzenia prawa. Z ankiet wynika, że lekarzy poruszył Czarny Protest, gdy na ulice wyszły tysiące kobiet świadomych swoich praw i gotowych o nie walczyć. Zresztą nawet lekarze, którzy deklarują się jako zwolennicy „kompromisu”, zastrzegają, że aby miał on sens, musi mu towarzyszyć solidna edukacja seksualna i pełny dostęp do antykoncepcji. A trzeba naprawdę wziąć rozwód z rzeczywistością, by nie dostrzegać, że w Polsce idzie to w dokładnie odwrotną stronę.

– Jestem naprawdę wzruszona akcją Lekarze Kobietom, bo to pierwszy taki krok, gdy środowisko wyszło z cienia „neutralności”. Mam nadzieję, że lekarze zrozumieli, że zachowując „neutralność”, są w istocie przeciwko kobietom – mówi Krystyna Kacpura. – Chyba władza im w tym pomogła, bo ilość absurdów, jakie padły w dyskusji o antykoncepcji awaryjnej, przekroczyła granice przyzwoitości. Na komisji zdrowia, zamiast naukowych argumentów, wysłuchiwaliśmy świadectw wiary. Może to będzie przełom.

Fundacja Ster, wspierająca akcję Lekarze Kobietom, nie poprzestaje na publikacji raportu. Organizuje spotkania z lekarzami i studentami medycyny. – Zbieramy sojuszników – deklaruje Anna Czerwińska. – Chcemy, by powstał polski oddział międzynarodowej organizacji Lekarze za Wyborem. Przykład Hiszpanii i Irlandii pokazuje, jak ważna jest współpraca środowisk medycznych i kobiecych w stanowieniu prawa.

Ten sojusz może być coraz bardziej potrzebny. W Sejmie leży zgłoszony w trybie petycji projekt Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. Postuluje on nie tylko całkowity zakaz przerywania ciąży, ale także zakaz antykoncepcji antynidacyjnej, czyli takiej, która utrudnia zagnieżdżenie się zapłodnionej komórki. Nie jest to termin medyczny, ale głównie używany na katolickich forach. I na tyle nieostry, że zdaniem niektórych lekarzy łatwo będzie go rozszerzyć na wszelką antykoncepcję hormonalną czy spirale domaciczne. – Mam ogromne wątpliwości co do określenia „antynidacyjny” – deklaruje dr Natalia Jakacka. – To fakt, że nidacja jest synonimem implantacji, ale nigdy nie spotkałam się z tym terminem ani w podręcznikach, ani w literaturze fachowej. Środowisko medyczne nigdy się nim nie posługiwało. Tak jak nie określa się terminacji ciąży w przypadku wad płodu „aborcją eugeniczną”. Poza tym ellaOne działa przede wszystkim poprzez opóźnienie owulacji, a nie uniemożliwienie implantacji.

Ale według skrajnej prawicy ellaOne i tak pozostanie „pigułką śmierci”. Zgodnie z projektem PFOŻ za obrót środkami antynidacyjnymi, ale także za ich reklamę miałyby grozić nawet dwa lata więzienia. Po Czarnym Proteście ten projekt był dla PiS jak gorący kartofel. Sejmowa komisja petycji ani go nie odrzuciła, ani nie skierowała do laski marszałkowskiej. Można powiedzieć, że jest zamrożony, ale gwarancji, że w pewnym momencie władza go nie „odmrozi”, nie ma. Coraz bardziej prawdopodobny jest też powrót postulatu o wykreśleniu nieodwracalnych wad płodu jako wskazania do legalnej aborcji.

Niewykluczone, że będzie też potrzebna kolejna obywatelska akcja Aptekarze Kobietom. Już dziś zdarzają się przypadki odmowy realizacji recept na ellaOne, z powołaniem na klauzulę sumienia. Na razie nie przysługuje ona aptekarzom, ale do sejmowej komisji trafiła już petycja Stowarzyszenia Farmaceutów Katolickich z takim postulatem. Ma być rozpatrywana w listopadzie.

Polityka 33.2017 (3123) z dnia 15.08.2017; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Recepta awaryjna"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną