Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Zacumowane

Codzienne życie żon marynarzy

Micaela Parente / Unsplash
Żony marynarzy budzą zawiść innych żon. Złowiły jeleni i trwonią ich dolary w solariach.
Trudno powiedzieć, dlaczego żony marynarzy nie budzą sympatii. Żonom pilotów, hutników, posłów nikt nie wytyka czerwonych paznokci.Mirosław Gryń/Polityka Trudno powiedzieć, dlaczego żony marynarzy nie budzą sympatii. Żonom pilotów, hutników, posłów nikt nie wytyka czerwonych paznokci.
Na początku przed każdą rozmową przez Skype’a one szły do toaletki poperfumować się. Potem on przypływał coraz bardziej obcy, jakby wypadał z rytmu.Mirosław Gryń/Polityka Na początku przed każdą rozmową przez Skype’a one szły do toaletki poperfumować się. Potem on przypływał coraz bardziej obcy, jakby wypadał z rytmu.
Gades Photography/Unsplash

Przypadli sobie z K. do gustu na dyskotece w Sopocie. Choć ją uprzedzał o długoterminowych rozłąkach, przystała na ten dyskomfort. Odpłynął zimą. Ona, już przy nadziei, chlipała, odśnieżając samochód, on w krótkich spodenkach dodawał jej otuchy ze Skype’a. Googlowała opowieści o marynarzach i ich filigranowych tajskich kochankach w każdym porcie. Odrapanych burdelach z blachy falistej z przepierzeniami na łóżka. W radiu Krzysztof Krawczyk śpiewał o wesołym życiu na łajbie, z gitarą, beczką rumu i papugą na ramieniu. Nasłuchawszy się, była gotowa odejść z niemowlęciem.

Otworzyła stronę www.zonamarynarza.pl, szukając do siebie podobnych. Początkowo miały obawy. Wyobrażały sobie, że będą się nawzajem licytować, która ma lepszy ekspres do kawy. Z biegiem bloga odezwało się kilka tysięcy.

Syk – A między nami, zrobiłaś badania, kto jest tatusiem? – napisał do K. jakiś morski ekspert, znający się na statkach z racji corocznych wakacji w Międzyzdrojach.

Trudno powiedzieć, dlaczego na lądzie nie budzą sympatii. Żonom pilotów, hutników, posłów nikt nie wytyka czerwonych paznokci. Górnikowe z marynarzowymi wręcz licytują się na niebezpieczeństwo. Te pierwsze przywołują gusowskie statystyki. Tymczasem GUS dawno stracił kontakt z marynarskim gospodarstwem domowym. Od dekad nasi marynarze nie pływają pod polską banderą. Nawet nie wiadomo, ilu ich jest. Mówi się o 300 tys. (plus minus każdy ma żonę). Wożą chińskie ciuchy, ropę, gaz, łatają rury na oceanach, ciągną kable, stawiają elektrownie na wiatr. Cytując Rzymian: „Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest”. Niektórzy nawet narażeni na piratów.

Pani G. z racji, że żona z niej już niemłoda, świadek ustrojowych zmian, będąc położną, odbierała marynarskie dzieci. Po salach zawsze niósł się szmer, że ich matki to prostaczki. Powychodziły z PGR, połowiły marynarzy, a teraz oczy okrągłe jak dolary, w garażu jaguar, w szafie norki, a na statku jeleń. Że kawka, garsoneczka, makijażyk. Powodów tych zgryźliwości G. szukałaby w latach 70., kiedy na bałtyckie wczasy przyjeżdżały familie śląskie. Korpulentne żony z familoków drażnił widok kapitanowych z zadbanymi piętami na wysokich obcasach. W wózeczkach razem z dziećmi bujały się kiście bananów, humana i mleko w kartonie, a po parawanach niósł zapach pomarańczy.

Te czasy minęły. Choć dla górnikowych skończyły się kartki na mięso, a dla marynarzowych dewizy, jad pozostał. Sfrustrowani ludzie stacjonarni, widzący w marynarskim stylu życia nieustanną przygodę, dalej obrażają kapitańskie kobiety. Mają do dyspozycji sieć:

„Znam kilka tych rzekomo samodzielnych pań dość dogłębnie i nie zawsze trzymają w dłoni młotek”; „Obecnie jako »fachowiec« obrabiam drugą na monitorowanym osiedlu, poprzednia zestarzała się”; „To musi być ciężkie życie borykać się ze śniegiem, gwoździem, odkręceniem słoika i nadmiarem pieniędzy tych rzekomo samotnych matek”; „Kto widział samotność w XXI wieku przy nowych technologiach?”; „Dla polskich tłuków bez perspektyw to intratna posadka, zasuwanie na kolanach jako mechanik w towarzystwie innych tłuków”; „Masochiści w śmierdzących łódkach”; „Niedomyte pijaczki z kompleksem Mojżesza”.

Nie pozostają dłużni. Odpyskują Zenkom budowlańcom z lądu, posiadaczom średniej krajowej, którzy siedzą przy grochówkach, bo na sznycel ich nie stać, i zazdroszczą: „Co wy wiecie o pływaniu?”; „Drodzy frustraci, naciągacie nasze dobrze sytuowane kobiety na robociznach przy każdej okazji, windujecie ceny materiałów, a potem stoicie z rodzinkami w kościele pod głównym ołtarzem”; „Blokowe prymitywy”; „Sfrustrowane biurowe szczury, siedzicie w swoich boksach, co chwila fajeczka, ploteczka, kradniecie, co się da, nawet firmowe długopisy. Do tego zdradzacie się na wyjazdach integracyjnych. I to jest, k..., wasza rzeczywistość”.

Seks Wracając do pani G., świadkowej ustrojowych zmian. Mimo wnucząt wciąż nieoziębła uczuciowo. Odbiera esemesy od męża z drugiego końca świata brzmiące: Jak się dziś masz, cipeczko?, ciągle się rumieniąc. Małżonkom zramolałym w swoim towarzystwie z powodu kilkudziesięciu lat ciurkiem pod jednym dachem zdaje się niemożliwe zwracać się tak do siebie na stare lata. Gdy dzieci ludzi stacjonarnych odchodzą z domów, często zaczynają kapcanieć.

Tymczasem u niej wieczna randka. Weźmy tą sprzed roku, kiedy jego gazowiec po dwóch miesiącach rozłąki przycumował na przeładunek do portu w Świnoujściu. Stała wystrojona na 20-stopniowym mrozie, karczemnie wykłócając się o spotkanie, a razem z nią 15 innych. Dzieliło je od mężów kilka kilometrów, gdyż gazowce na wszelki wypadek trzymają się z dala od lądów.

Choć na wyciągnięcie ręki, pan G., pierwszy mechanik, nie mógł tak po prostu się urwać na kwadrans, kontrakt wygasał mu za pół roku. Po 12 godzinach czekania w pani G. zagotowało się. Taka niesprawna to nie jest, jeśli będzie potrzeba, podpłynie pontonem, wedrze się, skacząc przez burtę, i zrobi rozróbę. Ale najpierw zadzwoni do znajomego redaktora i poskarży, że zagraniczny kapitan, człowiek bynajmniej oświecony, jest względem żon nieludzki, dopilnuje, by pokazali to na całą zachodnią Europę. Zatelefonowała do męża: – Masz godzinę na załatwienie widzenia z tym idiotą! Wspinała się po trapie z 15 innymi, gęsiego siedem pięter wzwyż, na kilkugodzinną rozmowę, w tym szybki seks.

Niedosyt nie sprawia, że na widok fachowców erotomanów miękną jej kolana. Wręcz przeciwnie. Już w przeddzień powrotu pana G. bierze wolne w pracy, dopieszczając trzydaniowy obiad. Na po obiedzie nowe dessous, szminka, szpilka i sukienka. Kiedy tak bardzo się czeka, wiele mu się wybacza. Nie mówiąc o błahostkach, o które przepychają się stacjonarni ze świadomością, że mają czas.

Poza rozłąką temperatury pożyciu dodaje wieczna niepewność. Weźmy ta sprzed lat, gdy on topił się w Atlantyku, ponieważ na statku „Sopot” przesunął się gwałtownie ładunek z pulpą pomarańczową. Niemal w ostatniej chwili podjęty przez helikopter prosto z tratwy. Od tamtej pory zawsze dzwoni do niej przed snem z pytaniem: Jak ci minął dzień?

Weźmy wczorajszy. U niej zwyczajnie. Jego był napięty. Odesłał do domu dwóch mechaników, którzy pobili się o mechaniczkę Tajkę. Morze to nie jest miejsce dla kobiet. Pomijając instynkt, facetem można potrząsnąć w stylu: Co ty, k..., wyprawiasz, przy kobiecie człowiek mityguje się. Tymczasem na statku nie ma czasu na cudzysłowy, atmosferę oczyszcza się na bieżąco.

Ster Gdy dwuletnia A. zobaczyła w progu ojca, dygnęła: Dzień dobry, panie tato. Popadł w depresję. Choć to powitanie wspomina jako najgorsze, czego w życiu doświadczył, męża dla A. wybrał na morzu. Poniekąd osobiście. Otóż płynął z bardzo dobrze ułożonym absolwentem szkoły marynarskiej, który wydał mu się akuratnym kandydatem. Pomyśleli z żoną, będącą u niego w odwiedzinach, że się córce spodoba. Kiedy absolwent schodził na ląd, poprosili o pilne dostarczenie stu dolarów w kopercie pod wskazany adres. A. otworzyła drzwi. Spodobał się – to mało powiedziane. Wysoki, niemetroseksualny, opalony tak jakby mimochodem.

Matka uczyła ją cierpliwości. Że każda świeżo poślubiona żona starająca się o dziecko histerycznie liczy, czy kiedy on przypłynie, ona będzie mogła. I że taka buchalteria może chwilowo odrzeć seks z przyjemności. Musi pogodzić się, iż w przeddzień dni płodnych na statek będzie go nagle wzywał armator. Minęło pięć lat, zanim wreszcie się udało.

Gdyby A. miała wybrać, w czym zakochana najbardziej, opowiedziałaby o tzw. momentach. Przychodzi jej na myśl ostatnia noc przed odpływem, zarwana na ckliwych rozmowach. Albo ostatni przypływ, kiedy dwulatek wypatruje taty na lotnisku. On w odprasowanym marynarskim mundurze staje za synkiem cichutko i swoimi dłońmi zakrywa mu oczy. Mały odwraca się, rzuca samochodzik, obejmuje z całej siły jego kolana i razem płaczą. Duży i mały. A obcy ludzie biją brawo.

Ale zna wiele szalonych i zatopionych miłości. Mijali się. Gdy mężowie spali, ich żony żyły na drugim końcu kuli ziemskiej, o kilka godzin za późno bądź za wcześnie. Doglądały budowanych domów, tęskniły, tatuując sobie na pamiątkę o nim fale, statki i kotwice, rodziły. – Ty pewnie jesteś marynarski synek, bo tak ładnie wiążesz sznurówki – mówiły przedszkolanki. – Tak – dygał rezolutnie. – Zaraz będę miał siostrzyczkę i też ją wszystkiego nauczę.

Na początku przed każdą rozmową przez Skype’a one szły do toaletki poperfumować się. Potem on przypływał coraz bardziej obcy, jakby wypadał z rytmu. A jeśli ma się małe dziecko, nawet po sześciu tygodniach wracasz do innego człowieka. Bywał nostalgiczny. Lub oschły. Albo leniwy, główny sponsor rodziny, który wystarczająco narobił się na morzu. Ona i one chodziły wokół niego jak majtkowie, na paluszkach. Mawiał, że hinduskie żony jego kumpli ze statków są posłuszniejsze niż nasze. Nawymieniał się z międzynarodowymi kumplami mądrościami różnych narodów i podpity przenosił na ląd kapitański dryl, organizując innym życie. Im wyższy rangą, tym bardziej narwany.

I tak rejs za rejsem. Z tych 30 lat, odkąd po raz pierwszy odprowadził ją po zabawie do domu, spędzili ze sobą może dziesięć. Aż pewnego dnia przed najładniejszym domem na ulicy zaczepia go życzliwa sąsiadka, nie chce się wtrącać, ale z tą panią pomieszkuje inny pan. Ona na sprawie rozwodowej wypłakuje się przed wysokim sądem, że nie było go w najważniejszych momentach jej życia.

Szloch Zaraz po tym, jak pan G. pierwszy raz odprowadził panią G. do domu z zabawy, odpłynął na dwa lata. Nieludzko długo dla zakochanych. Dziś armatorzy są bardziej wyrozumiali. Rozdzielają mężczyzn ze swoimi kobietami sprawiedliwie: jeśli trzy miesiące na morzu, z nią tyle samo. Technologia, która na lądzie ludzi od siebie oddala, z perspektywy oceanu sprzyja. Marynarki, czyli marynarzowe młode, nie muszą przekrzykiwać się z własnym echem, składając mężom świąteczne życzenia przez Radio Gdynia: – Jesteśmy, eśmy, śmy, zdrowi, drowi, owi... Słać listów od dzieci na kartkach wyrwanych z zeszytu. Łatwiej wyrzucić, co leży na sercu online, a nie za pół roku. Dziś jego statek można śledzić w dużym pokoju.

Tymczasem mąż K. właśnie cumuje u wybrzeży Afryki z zakazem wychodzenia do portu. Szanty o burdelach są już nieaktualne. Musiałby za 800 dol. wynająć motorówkę na ląd. W każdym porcie mąż K. ma co najwyżej inną kartę SIM.

Poza tym goni go czas, postoje to dla armatora strata. A na głowie awaria, wybuchy, wycieki. I samobójstwo. W kajucie powiesił się pewien Szkot, który nie wytrzymał perypetii z kobietą. Wisiał w oczekiwaniu na prokuraturę kilka dni, rozkładając się w afrykańskich upałach. Postawili wokół niego wachtę, bo każdy chciał zobaczyć śmierć na żywo.

Gdyby K. miała wybrać, w czym zakochana najbardziej, powiedziałaby, że w tym, jak on po powrocie dużo i mądrze mówi o świecie. Brazylii, Peru, Angoli, zorzach polarnych, lodowcach, wielorybach. Czasem przywozi łamiące serca fotografie. Na przykład dziecka, które utraciwszy na wojnie obie nogi, człapie opierając o ziemię ręce ubrane w japonki, w tle przejeżdża człowiek w bentleyu. Albo chłopców bawiących się wśród ruin swoich domów, jak u nas bezdomne piwniczne koty. Dzieci musisz mieć na zapas – gestykulują miejscowi – bo połowa i tak umrze po drodze.

K. ma nierzucający się w oczy tatuaż „Mundi civis sum”, co znaczy, że jest obywatelką świata. I choć polityczne poglądy to prywatne sprawy marynarek, K. przykro patrzeć, jak Polak ekscytuje się obrzydzeniem do obcych. Najgłośniej krzyczą ci, którzy raz na ćwierć wieku spędzają urlopy all inclusive w kurortach egipskich. Jeśliby ten kraj spadł na samo dno, zawsze z mężem mogą emigrować. Mają takie możliwości. On przecież poliglota, obraca się na morzu wśród międzynarodowych kumpli, gotowych służyć pomocą. Jeszcze nie za starzy na zmiany.

A na stronie www.zonamarynarza czasem szloch, a czasem śmiech. Toczą się rozmowy na każdy temat. Jak się z nim rozwieść, by nie ukrył dochodów? Na co zwracać uwagę przy zakupie wibratora? Jak bez wpadania w histerię kłócić się przez Skype’a? Czy zamrażać dla niego potrawy z wigilii? Czasem zaglądnie marynarz proszący o rozstrzygnięcie. Spiera się z narzeczoną, kto ma gorzej.

Polityka 33.2017 (3123) z dnia 15.08.2017; Społeczeństwo; s. 35
Oryginalny tytuł tekstu: "Zacumowane"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną