Tygodniami ubolewano publicznie nad hektarami lasów powalonych przez raptowne wichury. Były to jednak anonimowe drzewa. Tymczasem 5 października, kwadrans po północy, przez wieś Cielętniki, gmina Dąbrowa Zielona, przeszedł orkan Ksawery, złamawszy błogosławioną lipę, która od 700 lat niosła ulgę pielgrzymom z bolącymi zębami. Lokalne nieszczęście próbują teraz wykorzystać tzw. salony, grożąc sarkastycznie, iż nagłośnią w CNN, że polscy katolicy jedzą korę. Ci kategorycznie dementują, by mieli z tym coś wspólnego. Lipna sprzeczka wymknęła się spod kontroli.
Pomówienia o ogryzanie lipy rozpętały się w wyborczym 2015 r., gdy ktoś nieświadom konsekwencji powołał się na świadectwa z kronik parafialnych, jakoby lipa faktycznie miała przeciwbólową moc. Temat podchwyciły elity, czyniąc sobie pretekst do zmasowanego ataku na Kościół. Z drzewa drwiły wszystkie programy śniadaniowe, kontrowersyjne zachowania pątników analizował felietonista Michał Ogórek, językoznawca Jerzy Bralczyk, satyryk Stanisław Tym, a nawet Infodent24. Opowiadano sobie dowcipy, jak elektorat PiS pożera pomnik przyrody. Przezywano katolików od „suwerenów z zębami zepsutymi od otwierania wina za 500 plus”. Od „bobrów; lipożerców; dziczy neandertalskiej w środku Europy; gryzoni w epoce laserów i lotów na Księżyc. Że tyle wieków oświecenia i nic. Dlaczego oni tak nienawidzą drzew, że wycinają je i jedzą”. I co powiedziałby Kochanowski?
Tutejszy proboszcz Tadeusz Król nazwałby te inwektywy gawędami masonów, którzy urządzili sobie kosztem lipki kpinę z religii. Są bolesne zwłaszcza dla chrześcijan z Warszawy, ludzi na poziomie, pielgrzymujących przez Cielętniki do Matki Boskiej Częstochowskiej kilkanaście razy w roku. Odpoczynek pod lipą jest ich stałym punktem na trasie.