Tuwalu to maleńkie państwo na Oceanie Spokojnym. 9 koralowych atoli, 10 tys. mieszkańców, z których ponad połowa żyje na wysepce Funafuti, wąskim skrawku lądu o powierzchni 2,4 km kw. Ten raj na ziemi dosłownie tonie w śmieciach (tonie zresztą także w oceanie, na skutek efektu cieplarnianego – o szczycie klimatycznym w Bonn piszemy na s. 60). Od kiedy zaczęło importować konsumpcyjne dobra, nikt nie odbiera z wysepki opakowań, zepsutych urządzeń, zużytych baterii, plastikowych toreb i butelek. Jest tego ponad tysiąc metrów sześciennych rocznie. Wyspiarze budują dziś domy na kolejnych warstwach śmieci. Po koralowym raju nie ma już śladu. Tak jak Tuwalu wyglądałby dziś cały świat, gdybyśmy nie zagospodarowywali naszych śmieci.
Polska od lat robiła wiele, by stać się lokalnym wariantem tego kraiku. Ale i cały świat produkuje śmieci na potęgę. Przez ostatnie 10 lat wytworzyliśmy więcej plastiku niż przez całe poprzednie stulecie. Jeden mieszkaniec Ziemi w ciągu roku zużywa i prawie od razu wyrzuca 136 kg tworzyw sztucznych i te liczby wciąż rosną. Choć kiedyś obywaliśmy się bez reklamówek, dziś każdy Europejczyk zużywa ich nawet 200 w ciągu roku. W Unii to około 100 mld torebek rocznie. A na świecie: trylion. Jedna torebka plastikowa służy nam średnio 12 minut, potem trafia do śmieci. Tam będzie się rozkładać przez jakieś 400 lat.
90 torebek na osobę
Europa, próbując się opamiętać, nakazuje krajom członkowskim ograniczenie zużycia reklamówek. Do końca 2019 r. nie więcej niż 90 sztuk na osobę, do 2025 r. jeszcze mniej: maksymalnie 40. Ograniczeniami będą objęte lekkie plastikowe torby grubości poniżej 50 mikronów. Cieniutkie torebeczki (mniej niż 15 mikronów – te, które odwijamy z rolki w hipermarkecie i wrzucamy do nich np. warzywa lub pieczywo, tzw.