Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Człowiek z żelazem

Nożownik, który działał z pobudek patriotycznych

Zaniepokoiło sąsiadów, gdy rankiem B., niedomagający na serca oraz kolana, nie wychylili się z okna na pogawędkę. Zaniepokoiło sąsiadów, gdy rankiem B., niedomagający na serca oraz kolana, nie wychylili się z okna na pogawędkę. Marek Kwiatkowski, Getty Images
Niepodległość odzyskana w ostatnich wyborach obudziła w Danielu J. instynkt seryjnego mordercy na tle patriotycznym.
Nigdy nie zamykali drzwi, żeby w razie zawałów był do nich łatwy dostęp.Marek Kwiatkowski, Getty Images Nigdy nie zamykali drzwi, żeby w razie zawałów był do nich łatwy dostęp.

Sfrustrowany Daniel J., kolekcjoner militariów, w czasie wolnym od nałogów imający się źle płatnych prac remontowych u poniżających go jaśniepaństwa, poczuł się u siebie z nastaniem wolnej Polski w roku 2015. Bywając w cudzych domach z racji remontów, rozpoznawał w Legnicy jeszcze wielu zdrajców narodu, których nie dosięgła sprawiedliwość. Uznając, iż to dobry moment na ostateczne rozliczenie się z elitą na szczeblu lokalnym, zlikwidował czterech staruszków przypominających mu komunizm.

Jedno antypolskie zdanie

Państwo W. długo naradzali się nad odmalowaniem trzech pokoi z miniaturową kuchnią. Dla podeszłych wiekiem W., wiodących nieurozmaicony tryb życia, było to bowiem wydarzenie. Daniela J., majstra w rozsądnej cenie, naraili im kuzyni. Wszedł z pędzlem w sierpniu, dobrym miesiącu na schnięcie. Pani W. na bieżąco relacjonowała rodzinie przez telefon postępy w ścianach. Ten majster, utyskiwała, ślamazarny, robi sobie częste nikotynowe przerwy, ponadto zamulony cytrynówką mówi sam do siebie, śmiejąc się przy tym głupkowato. Nie chcący się denerwować pan W. nawet nie wychodził z pokoju. Czasem w drodze do ubikacji wytykał niedoróbkę, Daniel J. kłaniał się wówczas kapeluszem z gazety, odpowiadając zrobi się boss. Nagle zamilkli.

Córka zastała ich leżących na wznak ze sztucznymi szczękami u wezgłowia. Zbierały się na klatce niedowierzające sąsiadki. Kto mógł zrobić takie coś? Przecież żyli bez rozgłosu, wrogów i kosztowności. Pogodni. On górnik rencista po kilku zawałach i jednym udarze, wsparty łokciami o balkonik przesiadywał na wersalce przed tefałenem ustawionym głośno z racji głuchoty. Ona po wycięciu żołądka, nie dość stara na świadczenia, pozostawała na jego utrzymaniu. Wychodziła pod blok w towarzystwie łysego ratlerka, ostatnio pochłonięta rewitalizacją mieszkania.

Będący już na fajrancie Daniel J., zobaczywszy policjantów zmierzających w jego kierunku, podjął próbę ucieczki na rowerze. Obezwładniony profesjonalnym chwytem, grzecznie zdjął wojskowy kapelusz i wyjaśnił, co zaszło, z nieskrywaną satysfakcją.

Nie powie, początkowo pani W. była dla niego przedobra. Słodka bułeczka do kawy, dwudaniowy obiadek. Zwracała się per panie Danielku. On oponował: – Jaki ze mnie pan? Rozmawiali wyłącznie o ścianach, nie poruszając tematów z dobiegającego tefałenu. Dniówki otrzymywał regularnie.

Z czasem przestała go szanować, obarczała coraz cięższą pracą, poganiając przy tym. Poczuł się popychany. Odmalował już dwa pokoje i wchodził z pędzlem do kuchni, kiedy W. wytknęła krzywo położoną gładź na suficie. Każąc to wyrównać, zaczęła obrażać przy tym z imienia i nazwiska pamięć ojca Daniela J., śp. zawodowego żołnierza, oraz wszystkie te lata, jakie spędził u jego boku. (Do tatusiowego oddania Polsce Walczącej jeszcze powróci). Wymamrotała coś w stylu: – Nie myśl, że ty i twój tato ułożycie na nowo świat. Dokładnie nie przytoczy użytych słów, gdyż były – jak by to powiedzieć – przesadnie inteligentne, lecz dotarł do niego ich sens. W. wyrażała się lekceważąco o walczących z komunizmem bohaterach, którzy przelewali krew, zarówno za wolność Daniela J., jak i państwa W.

Wstrząsnęło nim to. Chwycił młotek ciesielski i chciał nauczyć babę patriotyzmu, co nie było proste, bo szczególnie żywotnie uciekała po mieszkaniu. Barkiem wepchnął ją do kuchni. I stało się. Następnie poszedł do pokoju, gdzie przygłuchy W. wiercił się na tapczanie niespokojnie. Nic do niego nie miał, przecież nie ubliżył ojczyźnie, ale, niestety, tam był. Żeby – jako osoba niewinna – nie męczył się zanadto umieraniem, wziął ze stołu ząbkowany nóż do chleba i przeciął mu obie tętnice udowe. Z doświadczeń kibica wiedział, iż to najlepszy sposób na szybkie wykrwawienie. Po wszystkim wziął sobie ciastko z półmiska i, spożywając je, nasłuchiwał, czy definitywnie umarli.

Pewna komunistyczna pidżama

Aby panowie policjanci nie mieli wątpliwości, że jest za niepodległością bezwarunkowo, Daniel J. wtrącił mimochodem, iż nie pierwszy raz dokonał ojczyźnianych porachunków. Poprzednią operację przeprowadził zimą.

Był lutowy przestój w remontach skłaniający do rozmyślań o życiu. Ów ponury nastrój zbiegł się z pierwszą rocznicą śmierci ojca (o niedocenionym Antonim J. opowie w dalszej kolejności). Czcząc jego pamięć piwem tyskim, zapragnął uhonorować nieboszczyka czymś doniosłym. Przypomniał sobie wówczas, jak za dziecięcych lat podczas niedzielnego spaceru tato wskazał palcem okna państwa B. w poniemieckiej kamienicy. – Tu – rzekł – mieszkają dwie sztuki. Co dokładnie knuli przeciw Polakom, nie powiedział, rzekomo było tajne. Ściszył tylko głos i, mrugnąwszy jednym okiem, dodał: – Pomyśl. Daniel zawsze miał na uwadze to wskazanie. Teraz przyszła mu do głowy myśl, że skoro nadeszły sprzyjające czasy (szkoda, że nie dożył ich tato), pora się rozliczyć.

Odczekał, aż nadejdzie noc, po czym wślizgnął się do ich mieszkania na rozeznanie, jakie narzędzia będą najbardziej przydatne do zabicia w tym konkretnym przypadku. Przyświecając sobie zapalniczką, obejrzał chrapiących B. i ubodło go, że mimo komunistycznej przeszłości żyją niczym pączki w maśle. Ona, tęga damesa, spała ufryzowana na dygnitarzową z lat 50., on w białej piżamie do kostek w stylu peerelowskiego generała.

Wygląd mówił sam za siebie. Potwory, nie patrioci. Daniel J., wypity, ale bynajmniej nie pijany, w duszy poczuł, że to ewidentni zdrajcy narodu. Mało tego. Rozglądając się, dostrzegł pod ścianą kijki do chodzenia dla rekreacji, nad kredensami wyłożonymi szydełkowaną serwetą portrety przodków stylizowane na antyk, patery z owocem egzotycznym itp. W powietrzu wisiało jaśniepaństwo. Nie zamierzał tolerować tego dłużej w swoim kraju.

Upewniwszy się, kto chrapie w którym pokoju, wrócił wzburzony do swojej piwnicy przejrzeć remontowe akcesoria. Uznał, że łom nie nadaje się, gdyż może damesę wystraszyć, a chciał, by – choć kolaboranci – umarli w miarę bezstresowo. Wybrał metalowy młotek i (przypadkowo się złożyło) biało-czerwone rękawice ogrodowe. Powiedział sobie: – Ch...j, mus to mus. Świtało. B. właśnie podnosił się z wersalki, sięgając po insulinę. Daniel J. klepnął zdrajcę od tyłu, zwracając się do niego: – No i co? W drugim pokoju przebudzona B. szukała po omacku inhalatora na astmę.

Już chował za pasek młotek owinięty w szydełkowaną serwetę, gdy usłyszał charczenie. Wrócił. Przecież nie mógł zostawić ich – choć wrogowie – na powolną śmierć. To, bądź co bądź, cierpienie. Z mieszkania nie zabrał absolutnie nic, co stanowiło materialną wartość. Chodziło o imponderabilia.

Zaniepokoiło sąsiadów, gdy rankiem B., niedomagający na serca oraz kolana, nie wychylili się z okna na pogawędkę. Pan B. wsparty o parapet przechwalał się ostatnio, iż jego życiowe perypetie (co prawda w dużym skrócie) wydało na kredowym papierze muzeum historii miedzi. Opowiadał redaktorce m.in. o tym, jak będąc studentem górnictwa w Leningradzie, zapoznał się z Haliną, a po śmierci Stalina sprowadził do Polski, pokładając nadzieje w odwilży. Potem on spełniał się na dyrektorskich kopalnianych stanowiskach, ona jako rusycystka z powołania. Aż, nie wiedzieć kiedy, nadeszła starość. Teraz on, sięgając po tabletki, przestawia na kredensach kryształy o milimetr, ona przesuwa je na miejsce. Cieszyło go, że jest słuchany.

Znalezieni na wznak jeszcze przed obiadem. Nigdy nie zamykali drzwi, żeby w razie zawałów był do nich łatwy dostęp.

Skrajnie żołnierska dusza

Wracając do śp. ojca, wiernego żołnierza jednostki w Legnicy na stanowisku starszego sierżanta. Od małego chował Daniela J. na prawdziwego Polaka. Prowadził na wszystkie defilady (te po 1989 r. ma się rozumieć), pozwalał bawić się amunicją, postać na warcie, wieczorem zaś animował narodowowyzwoleńcze rozmowy. O tym, jak upokarzano nas pod zaborami, niemiecką, potem ruską okupacją. W PRL – powiadał – żyło sporo ludzi przyzwoitych, ale zdrajców jeszcze więcej. Ubolewał, że choć doprowadzili do tragedii niejedną rodzinę, nie ponieśli konsekwencji i, pławiąc się w dobrobycie, plują w twarz Polsce Walczącej, a jeśli umrą, to niezasłużoną śmiercią naturalną. Przebąkiwał też o Katyniu, przestrzegając morda w kubeł. Daniel początkowo myślał, że Katyń to jakaś osoba. Odnosiło się wrażenie, iż tato wyprzedza fakty. Jakby przeczuwał nadejście wolności, której, niestety, nie doczekał.

Po wieloletniej służbie dla ojczyzny nagle zwolnił się z wojska i podjął pracę w Herbapolu, nie informując o przyczynach. Oświadczył tylko, że nie chce dać się zgnoić. Wyczuwało się jednak, iż miał do kogoś jakiś żal, skutkujący nerwicą. Sprawiedliwy do przesady. Regularnie wymierzał synom zasłużone kary. Umierając, zapowiedział, by żałoba po nim trwała rok. Równiutko co do dnia. Daniel J. celebrował ją po żołniersku, wychodząc na Legnicę w ubraniu moro, biało-czerwonych szelkach i kapeluszu à la Afganistan, z naszywką ze swoim nazwiskiem na rondzie.

Wszystko to doprowadziło go przed wysoki sąd. Czuje się już zmęczony ciągłym staniem na pierwszej linii frontu.

Ogólny życiowy dyskomfort

Dzielił się z biegłymi psychiatrami dotykającym go upokorzeniem, począwszy od urodzenia. Rocznik ’77, z zawodu technik mechanik obróbki skrawaniem, przeważająco bezrobotny. Służbę wojskową odbył w terminie, niestety, orderów ani odznaczeń nie posiada. Niezłomność w poglądach manifestuje poprzez bicepsy: na lewym wytatuowana ręka z mieczem w laurowych liściach, na prawym czaszka w hełmie wikinga. Przelotnie sympatyzował z obozem radykalnych narodowców. Oglądał Romana Giertycha w telewizji, słuchał zespołu muzycznego Legion i wzruszał, kiedy policja odprowadzała go na dworzec w dużej grupie idących z polskim hymnem na ustach.

Z czasem życiowe katastrofy, na które nie miał wpływu, wzmogły w nim apetyt na etanol. Z tego powodu 16 razy uwięziony w miejskiej izbie wytrzeźwień, w dodatku obciążany należnością za nocleg. Jak miał uregulować tę kwotę, skoro odmówiono mu zasiłku? Niech biegli psychiatrzy powiedzą, czy jego winą jest niepowodzenie miłosne z konkubiną, mającą wstręt do mężczyzn stwierdzony medycznie? Czy można zostawić kogoś z powodu paru kopniaków i jednego zepchnięcia ze schodów przypadających na kilkuletni związek? W dodatku konkubina, robiąc mu na złość, odmawia widzeń ze wspólnym synem, karząc alimentami w wysokości 300 zł, których nie ma z czego uiścić. A przecież starał się partycypować w wychowaniu, przynosząc syneczkowi jogurciki. To tylko kropla w morzu doznanych krzywd.

Ku zdumieniu Daniela J. wysoki sąd, orzekając dożywocie, nie wziął pod uwagę, iż humanitarnie walczył o to, by – bądź co bądź – zdrajcy umarli komfortowo.

PS Inicjały zmieniono.

Polityka 2.2018 (3143) z dnia 09.01.2018; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Człowiek z żelazem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną