Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Zaradni

Gdzie sypiają radni: śledztwo w Bydgoszczy

Wniosek, aby powołać komisję, która zweryfikuje, gdzie kto mieszka, przepadł w głosowaniu. Ale media nie odpuszczały i ciągnęły temat. Wniosek, aby powołać komisję, która zweryfikuje, gdzie kto mieszka, przepadł w głosowaniu. Ale media nie odpuszczały i ciągnęły temat. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
Rada Miasta Bydgoszczy rozpoczęła śledztwo sypialniane.
Śledztwo ma wykazać, czy sypialnie radnych znajdują się w ich okręgach wyborczych.PantherMedia Śledztwo ma wykazać, czy sypialnie radnych znajdują się w ich okręgach wyborczych.

Oficjalna nazwa ciała powołanego przez radę pod koniec stycznia brzmi: „Komisja doraźna do spraw stwierdzenia spełniania warunków do sprawowania mandatu przez radnych Rady Miasta Bydgoszczy”. Ale któż by to spamiętał? Ludzie mówią więc o komisji śledczej do spraw sypialni małżeńskiej albo komisji sprawdzającej, kto gdzie sypia, albo jeszcze inaczej – do spraw „uchodźców”. Chodzi bowiem o rajców, którzy pokupowali mieszkania oraz pobudowali domy w ościennych gminach. I powstało podejrzenie, że choć do rządzenia Bydgoszczą zostali wybrani, to nocami zdradzają metropolię z podbydgoskimi wioskami.

Rozmowy na ringu

Wieść gminna niesie, że problem „uchodźstwa” jest znany w Bydgoszczy od dawna. Dotyczył radnych różnych opcji i nikt go nie tykał. Jedni mówią o tajemnicy poliszynela, zmowie milczenia, inni o życiowym podejściu do sprawy, bo wiadomo, mieszkania w podmiejskich gminach są tańsze. Te parę kilometrów w jedną czy drugą nie robi różnicy, jeśli rajca jest zaangażowany w sprawy miasta i dobrze służy wyborcom. Krążą opowieści, że był taki radny, obecnie poseł PiS, który miał do Bydgoszczy ponad 50 km. I nikt nie robił z tego problemu.

Ów status quo naruszyła rok temu afera Rafała Piaseckiego, wtedy radnego PiS. Gnębiona psychicznie i fizycznie żona Piaseckiego zdecydowała się upublicznić nagrania scen z życia rodzinnego (wyzwiska, groźby, odgłosy szamotaniny). Było o tym głośno na całą Polskę. Piaseckim zajęła się prokuratura, a rajcy PO i SLD zażądali, by bohater afery zrezygnował z mandatu radnego. W kwietniu 2017 r. radny Jakub Mendry (SLD Lewica Razem) przyniósł na uroczystą sesję rady miasta rękawice bokserskie. W lokalnych mediach mówił: „Pan Piasecki jest damskim bokserem. Niech założy rękawice i zmierzy się z innym godnym przeciwnikiem”.

Prezydent Rafał Bruski (PO) zwrócił wtedy uwagę na fakt, że radny pastwił się nad żoną nie w Bydgoszczy, a w Łochowie (gmina Białe Błota). Że tam mieszka naprawdę. Zatem są podstawy, by go pozbawić mandatu. Prawo jest w tej kwestii kategoryczne – radny musi mieszkać tam, gdzie suweren, któremu zawdzięcza mandat. Wyprowadzka powinna oznaczać odejście z rady. Jeśli radny nie zrezygnuje dobrowolnie, rada miasta ma obowiązek jego mandat – jak się to urzędowo określa – wygasić. Jest w tej materii dość bogate orzecznictwo sądów. I zgoda co do tego, że nie wystarczy być zameldowanym. Nie wystarczy w swojej gminie pracować i płacić podatki. Ważne jest także, gdzie koncentruje się życie rodzinne radnego. Według sądów istotną przesłanką potwierdzającą miejsce zamieszkania jest przebywanie pod tym samym adresem współmałżonka.

Piasecki mandat złożył. A kłopoty dosięgły niebawem radnego Mendrego, tego od rękawic. Mendry mówi o zemście kolegów z PiS, o tym, że mieli specjalną naradę, żeby szukać haków. – Próbują zrównać mnie z Piaseckim. Tak go mocno karciłem, a sam mam za uszami – żali się radny.

Ale wystarczyło zajrzeć w oświadczenie majątkowe, żeby odkryć, iż radny kupił właśnie lokum – 70 m kw., na kredyt, w ramach programu MdM. O tym, że wyprowadził się z Bydgoszczy i mieszka w Żołędowie (gmina Osielsko), poinformował „Tygodnik Bydgoski”. „Przeprowadziłem się tam w trakcie trwania tej kadencji” – cytował radnego tygodnik. „W momencie wyborów mieszkałem w swoim okręgu wyborczym”. Radny dodawał, że pracuje w Bydgoszczy, tu odprowadza podatki i nadal aktywnie działa.

Doświadczeni rajcy byli zaskoczeni niezręcznie szczerą albo szczerze niezręczną wypowiedzią młodego kolegi. Bo po czymś takim nie ma dobrego wyjścia, tylko pożegnanie z radą.

Nieokiełznany niezależny

Jednak Mendry mandatu nie złożył. Może sprawa jakoś by przyschła, gdyby nie radny Bogdan Dzakanowski. Bydgoszczą rządzi koalicja PO-SLD Lewica Razem. Na 31 mandatów PO ma 12, SLD – 6. W opozycji jest PiS (12 radnych). Dzakanowski to jedyny radny niezależny. I nieokiełznany. Niektórzy nazywają go oszołomem, folklorystycznym elementem demokracji. Zaszkodziła mu zwłaszcza tzw. afera alkomatowa. Radny wezwał do ratusza policję, by zbadała, czy prezydent i przewodniczący rady są trzeźwi. Wynik – 0,0 promila. Miasto wytoczyło mu proces w związku z tą historią. Ale nawet część radnych koalicji, zgodnie potępiających ów wybryk, jednocześnie pozytywnie ocenia zaangażowanie Dzakanowskiego w sprawy mieszkańców.

Jego wniosek, aby wygasić mandat Mendrego i powołać komisję, która zweryfikuje, gdzie kto mieszka, przepadł w głosowaniu. Ale media nie odpuszczały i ciągnęły temat. Zatem przewodniczący rady Zbigniew Sobociński (PO) ogłosił powołanie specjalnego zespołu. – Spotkali się przewodniczący klubów i wytypowali po jednej osobie. To się miało skończyć na pogadaniu – relacjonuje Dzakanowski. Nie ukrywa: chciał w tym wyjaśnianiu uczestniczyć, ale został odsunięty. Burzył się, że zespół działa nieformalnie, że powinien być powołany na sesji, głosami radnych. Doszło do tego dopiero w styczniu 2018 r. Klimat przedwyborczy robi swoje. Tym razem wszyscy byli za powołaniem komisji. W jej skład weszło pięć osób, w tym Dzakanowski.

Prywatnie wiele osób uważa wymóg dotyczący zamieszkania w granicach gminy za nieżyciowy, ale kiedy PiS proponował zmianę, czyli rozszerzenie zamieszkania na województwo, to podniósł się krzyk. I teraz paradoksalnie problem dotyka tych, którzy krzyczeli przeciwko proponowanej przez nas zmianie – mówi Paweł Bokiej, reprezentujący w komisji sypialnianej klub PiS.

Można mieć wątpliwości, czy w czasach, kiedy gminy podmiejskie stają się sypialniami metropolii, zasadne jest rygorystyczne egzekwowanie wymogu zamieszkiwania w mieście, z którego jest się wybranym. Ale rozwiązanie, jakie postulował PiS, trudno uznać za rozsądny kompromis. To byłoby odbicie w drugą stronę. Próba usankcjonowania politycznego spadochroniarstwa, oderwania samorządowców od wyborców. Wedle proponowanej zasady bydgoszczanin miałby szanse zasiadać jako radny w Toruniu i vice versa. Zdyscyplinowany partyjny elektorat mógłby „uszczęśliwić” resztę mieszkańców radnymi pozbawionymi jakichkolwiek związków z zarządzaną miejscowością.

Zresztą nie brakuje też zwolenników tendencji odwrotnej: jeszcze silniejszego niż obecnie związania radnych z miejscem zamieszkania. Sporo osób uważa, że radni powinni mieszkać nie tylko w granicach miasta, ale też w okręgu, z którego weszli do rady. Jako taki ortodoks określa się Jakub Mikołajczak z PO, przewodniczący speckomisji. – Mogłem mieć wyższe miejsce na liście z innego okręgu – opowiada – ale wolałem ten, w którym mieszkam. To ułatwienie dla mnie i dla mieszkańców. Spotykamy się i rozmawiamy, gdy wychodzę na spacer z psem czy na targ po zakupy.

Seks weekendowy

W kręgu podejrzeń, prócz Jakuba Mendrego, znalazło się jeszcze dwoje radnych: Jan Szopiński (SLD), wiceprzewodniczący rady, wieloletni samorządowiec, oraz Alicja Witowska-Araszkiewicz (PO), która do rady miasta weszła w czerwcu 2017 r., na miejsce innej, zmarłej radnej. Pani Araszkiewicz w poprzedniej kadencji była radną powiatu, więc musiała mieszkać poza Bydgoszczą. Swoje oświadczenia majątkowe wypełniała w Niemczu (gmina Osielsko), gdzie wraz z mężem miała dom. Przed laty głośno było o jej walce z deweloperem, który w Niemczu chciał budować osiedle. Więc teraz od razu pojawiły się, pytania, czy radna już w Niemczu nie mieszka.

Małżonkowie prowadzą na Szwederowie, w dość zaniedbanej dzielnicy Bydgoszczy, Centrum Kultury, Higieny i Zdrowia Psychicznego. Placówka mieści się w zabytkowej miejskiej łaźni, której dali nowe życie. Radna na spotkanie przynosi wycinki gazet, z których wynika, jak bardzo jest zaangażowana w rewitalizację pobliskiego skweru i inne działania na rzecz dzielnicy. Zapewnia, że jest zameldowana i mieszka w łaźni, w pokoju podnajmowanym od spółki męża, którego odwiedza w Niemczu w weekendy.

Paweł Bokiej ze speckomisji usłyszał od radnej następujący tekst: „Panie komisarzu, mieszkam na Szwederowie, seks po 35 latach małżeństwa uprawiam weekendowo”. Było z tego trochę śmiechu. Ale, prawdę mówiąc, Alicji Araszkiewicz nie jest przyjemnie, że musi się tłumaczyć.

O tym, że Jan Szopiński, wiceprzewodniczący rady, może zdradzać Bydgoszcz z jakąś inną miejscowością, podobno powiadomili media anonimowi sąsiedzi. Twierdzili, że rzadko teraz widują go w Fordonie (dzielnica Bydgoszczy), skąd jest radnym. Szopiński i jego żona prócz mieszkania w Fordonie mają jeszcze dom w jednej z podbydgoskich gmin. – Mieszkałem i mieszkam w Bydgoszczy od 1992 r., w mieszkaniu, w którym zameldowana jest też nasza córka – deklaruje radny. – Pod Bydgoszczą odwiedzam żonę, która tam jest zameldowana.

Dziś także Jakub Mendry zapewnia, że mieszka w Bydgoszczy, w domu rodzinnym, gdzie jest zameldowany od 20 lat. Twierdzi, że na początku został źle zrozumiany, a „Tygodnik Bydgoski” tylko czyhał na jego wpadkę, bo to gazeta, w której felietony publikują radni PiS. A on nie ma obycia z mediami. Trochę to dziwne, zważywszy, że sam też pisuje felietony, które są solą w oku radnych PiS. No i co w takim razie z Żołędowem? Tłumaczy, że kupił mieszkanie jako inwestycję, żeby sprzedać i zarobić. I że właśnie szykuje się do sprzedaży.

Radny Bokiej specjalnie nie ukrywa, że pisowcom w tej komisji chodzi głównie o Mendrego. Pozostałej dwójce rajców nie szczędzi ciepłych słów.

Od czasu gdy Piasecki oddał mandat, pisowscy radni zdają się trwać w błogim przekonaniu, że ich to śledztwo nie dotknie. Ale po pozostałych klubach krąży już pytanie, jak traktować sytuację, kiedy radny pracuje daleko, na przykład w Poznaniu, i z Bydgoszczą pozostaje w związku weekendowym. Czy to wystarczy, by uznać, że tu mieszka? Chodzi o szefa klubu radnych PiS, który jest wiceprezesem posadowionej w Poznaniu spółki Enea Pomiary.

Spory na wybory

Śledczy raz po raz powtarzają, że udział w komisji ich nie cieszy. Że najlepiej byłoby, gdyby w takich przypadkach do akcji wkraczał komisarz wyborczy. A ustawodawca nie dość, że przypisał to zadanie radzie, to jeszcze nie wyposażył jej w niezbędne narzędzia. – Możliwości mamy niewielkie – ocenia Jakub Mikołajczak, przewodniczący speckomisji. – Zwrócimy się z pytaniem do radnych, czy mieszkają i czy są wpisani do rejestru wyborców w Bydgoszczy. Jeśli nie odpowiedzą, możemy ich wzywać do złożenia wyjaśnień. Ale nie mamy żadnych uprawnień, żeby zweryfikować to, czy radny powiedział prawdę, czy skłamał. Więc jeśli ktoś będzie bezwstydny, to nic nie zrobimy. Wtedy pozostaje tylko wojewoda i opinia medialna.

Deklarują, że ani myślą bawić się w detektywów. Nie będą obserwować, czy ktoś rankiem wynosi w kapciach śmieci z domu, w którym rzekomo nie mieszka. Ale nie wiadomo, czy działanie komisji nie podkręci atmosfery, zachęcając ludzi do śledzenia czyjegoś życia prywatnego. Nie wiadomo też, czy w kampanii wyborczej nie wypłyną kłopotliwe dowody. Na przedwyborczy teatrzyk najzupełniej wystarczy.

Polityka 11.2018 (3152) z dnia 13.03.2018; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Zaradni"
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną