Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Ostatnia ostatnia wola

Walka o spadek po prof. Kwiatkowskim

Marek Kwiatkowski z żoną w dworku w Suchej. Marek Kwiatkowski z żoną w dworku w Suchej. Marek Szymański / Forum
Zadaniem sądu będzie ustalenie, który testament zmarłego prof. Marka Kwiatkowskiego ma być ostateczny. Sprawa jest trudna, bo pojawiło się ich wiele.
Grób prof. Marka Kwiatkowskiego na warszawskich Powązkach.Mateusz Opasiński/Polityka Grób prof. Marka Kwiatkowskiego na warszawskich Powązkach.

Gra, w której testament bije testament, jest pełna emocji, bo po profesorze został niemały majątek. Gracze też wysokiej rangi. Z jednej strony wdowa oraz osobiście wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Z drugiej – Beata G., przez ostatnie lata życia nieformalna asystentka prof. Kwiatkowskiego, oraz wymieniony w jednym z testamentów mec. Piotr Andrzejewski, były senator z ramienia PiS.

Marek Kwiatkowski zmarł w sierpniu 2016 r. Był historykiem sztuki i przez 48 lat najpierw kustoszem, a potem dyrektorem muzeum w warszawskich Łazienkach Królewskich. W czasach PRL należał do Stronnictwa Demokratycznego. To on udostępnił 17 sierpnia 1989 r. jeden z pałacyków wchodzących w skład kompleksu muzealnego w Łazienkach na tajne spotkanie lidera Solidarności Lecha Wałęsy, prezesa ZSL Romana Malinowskiego i szefa SD Jerzego Jóźwiaka, kiedy podpisano umowę koalicyjną o powołaniu rządu. Na stanowisku dyrektorskim przetrwał wiele rządów i dopiero w 2008 r. odszedł na emeryturę.

Spór o zbiory

Przez całe życie nie tylko sam tworzył: pisał, malował, ale zbierał też dzieła wybitnych twórców. Lista wartościowych pozycji w spisie majątku, jaki pozostawił profesor, liczy kilkaset pozycji. O nie właśnie toczy się batalia.

Po Marku Kwiatkowskim zostały prawa autorskie do ok. stu książek. Obrazy olejne jego autorstwa – ok. 100 sztuk. Obrazy Jana Lebensteina, Jerzego Nowosielskiego, Henryka Stażewskiego, Henryka Dłużewskiego, Wojciecha Fangora, Marii Jarema i Erny Rosenstein – razem 11 sztuk. Obrazy niepodpisane, ryciny, grafiki, sztychy, rysunki. Dwa fortepiany z XIX w., jedno pianino. Meble z XIX w. Żyrandole z czasów Księstwa Warszawskiego. Dywany, porcelana, lustra. Rzeźby i figury drewniane. Dwa samochody. Medale i odznaczenia. Notatki. Mapy. Listy znanych osób. Zbiory fotograficzne. Frak i smoking. Oraz, a raczej przede wszystkim, dwór modrzewiowy w miejscowości Sucha w pow. siedleckim wraz ze skansenem budownictwa staropolskiego, czyli prywatne muzeum Architektury Drewnianej. Jego wartość wyceniana jest na kilka milionów złotych.

Gdyby na sprawie spadkowej testamenty pojawiały się w porządku chronologicznym, to pierwszy powinien być ten z 1 lipca 2014 r. napisany bez wątpienia ręką prof. Kwiatkowskiego: „Połowę nieruchomości w Suchej k. Grębkowa przekazuję na własność mojej żonie Marii Irenie Kwiatkowskiej. Podobnie jak wyposażenie mieszkania służbowego w Łazienkach Królewskich z zastrzeżeniem, że 10 obrazów mojego pędzla otrzyma Beata G. (wspomniana asystentka – przyp. aut.), a cztery obrazy mojego autorstwa otrzyma moja siostrzenica Paola Pagani. Życzeniem moim jest, by posiadłość w Suchej będącą Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego jako całość stała się własnością Narodu Polskiego. Wybór instytucji uzależniony będzie od woli Marii Ireny Kwiatkowskiej”.

Ale już niespełna miesiąc po śmierci profesora, 6 września 2016 r., to Beata G., jako pierwsza, złożyła w Sądzie Rejonowym Warszawa Śródmieście wniosek o stwierdzenie nabycia spadku. Wniosła o uznanie, że całość masy spadkowej przejmie fundacja im. Andrzeja Marka Kwiatkowskiego, a zarządzać tym majątkiem będzie wnioskodawczyni, czyli ona.

Powołała się na testament z kwietnia 2016 r. Też był spisany ręcznie przez wyrażającego ostatnią wolę, ale charakter pisma różnił się od widniejącego na pierwszym testamencie. Litery rozstrzelone, słowa mniej czytelne. Albo testament pisał ktoś inny, albo ręka złożonego chorobą profesora drżała. W ostatnim zdaniu spadkodawca powierzył napisanie statutu fundacji mec. Piotrowi Andrzejewskiemu. Rzecz w tym, że fundacja do dzisiaj nie została powołana, a przynajmniej nie ma jej w żadnym rejestrze. Beata G. pozostaje więc prezesem in spe nieistniejącej fundacji. A mimo to sąd nie oddalił jej wniosku i sprawa toczy się nadal.

Domniemana asystentka profesora idzie na całość. W kwietniu 2017 r. pisze do sądu: „Pozostaje do wyjaśnienia kwestia prawa do współwłasności mieszkania przy ul. Dzikiej i prawa współwłasności do mieszkania po matce spadkodawcy. Do wyjaśnienia zostaje także kwestia środków finansowych i lokat pozostawionych na rachunku w banku PKO BP”. Działa zgodnie z zasadą: jak wszystko, to wszystko.

Wkrótce pojawił się kolejny testament. Miał formę notatki podpisanej przez Marię Koc (wicemarszałek Senatu – PiS), Piotra Tadeusza Glińskiego (wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego – PiS) oraz dwoje urzędników resortu kultury. Stwierdzili oni, że 5 sierpnia 2016 r. (pięć dni przed śmiercią Marka Kwiatkowskiego) ok. godz. 12 odwiedzili profesora w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie. Tam w ich obecności ustnie wyraził on ostatnią wolę, aby Muzeum-Skansen w Suchej stał się własnością Skarbu Państwa i podlegał ministrowi kultury. Profesor, jak napisano w notatce, „był w tym czasie bardzo ciężko chory, ale prowadził rozmowę w sposób świadomy i niebudzący najmniejszych wątpliwości co do rozeznania swojej woli i co do poczytalności”. Notatkę sporządzono w lutym 2017 r.

Kiedy notatka została ujawniona przed sądem, nie trzeba było długo czekać na reakcję. Beata G. przebiła stawkę, przedstawiając inną notatkę-oświadczenie (spisane w lipcu 2017 r.). Z pisma podpisanego przez trzech jej znajomych wynikało, że dzień po wizycie w szpitalu pana wicepremiera, pani wicemarszałek i dwojga urzędników, oni też wybrali się do profesora i ten na szpitalnym łożu wyraził ustny testament. Brzmiał identycznie jak ostatnia wola wyrażona na piśmie, na mocy której nieistniejąca fundacja i Beata G. osobiście miałyby otrzymać cały majątek Marka Kwiatkowskiego, w tym muzeum w Suchej.

Sąd stoi teraz przed trudnym zadaniem. Kiedy pojawia się kilka testamentów, z mocy prawa ważny jest ten, który powstał ostatni i nie ma znaczenia, czy sporządzono go na piśmie, czy też wyrażono ustnie. W tej konkretnej sprawie sąd musi znaleźć odpowiedź na kilka kluczowych pytań. Czy wszystkie przedstawione wersje ostatniej woli zmarłego profesora są wiarygodne. Mówiąc wprost, czy doszło do fałszerstwa? Jeżeli sąd uzna, że nie fałszowano, to powinien się zastanowić, jak to możliwe, że nobliwy profesor mógł z dnia na dzień zmieniać beneficjentów testamentu? Czy był wtedy w pełni władz umysłowych – bo jeżeli nie, to ostatnią wolę należy unieważnić.

Wdowa Maria Kwiatkowska nie wierzy, że jej ukochany małżonek mógł nagle przekazać wszystko, co miał i co miała ona, obcej kobiecie. Dlatego złożyła doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przez Beatę G. oraz jej trzech znajomych fałszerstwa.

Sprytne pociągnięcie macochy

Zbieg okoliczności jest taki, że tę samą Beatę G. wskazano jako podejrzaną w innym doniesieniu do prokuratury. Złożył je Piotr Sikorski, syn zmarłego w 2015 r. Andrzeja. Twierdzi, że Beata G. albo sfałszowała, albo wyłudziła ostatnią wolę jego ojca. Z testamentu, jaki przedstawiła w sądzie, wynikało, że Sikorski senior przekazał jej cały swój majątek, w tym prawa do kamienicy na warszawskiej Ochocie i dwa mieszkania w innym punkcie tej dzielnicy. W testamencie całkowicie pominął syna Piotra i mieszkającą w Szwecji córkę.

Beata G. w życiu Andrzeja Sikorskiego pojawiła się, można rzec, znikąd i szybko zdobyła jego łaski. Młodsza o prawie 30 lat, troskliwie opiekowała się starszym panem, a przynajmniej tak dowodziła przed sądem, który bada sprawę spadku po panu Sikorskim. O ślubie ojca z Beatą G. Piotr dowiedział się przypadkiem. Od początku podejrzewał, że to sprytne pociągnięcie nowej macochy, zresztą jego rówieśniczki. Ojciec był schorowany i niedołężny, według syna ożenił się z tą niewiastą, będąc nie w pełni władz umysłowych.

Sprawa spadku po Andrzeju Sikorskim nadal się toczy. Najpierw Beata G. gdzieś zagubiła oryginał testamentu, którego kopię przedstawiła sądowi. W końcu go odnalazła i pismo przekazano biegłemu do ekspertyzy. Ten jeszcze jej nie sporządził. Piotr Sikorski twierdzi, że testament sfałszowano, nie jest napisany ręką ojca. Testament sporządzono w szpitalu, krótko przed śmiercią Andrzeja Sikorskiego. Świadkami spisania ostatniej woli byli ci sami znajomi Beaty G., którzy świadczą w sprawie ustnego testamentu Marka Kwiatkowskiego

Można powiedzieć, że obie sprawy mają wspólny modus operandi. Beata G. pojawia się u boku majętnych starszych panów, zdobywa ich łaski i wkrótce staje się nieodzowna jako asystentka i opiekunka. A po ich śmierci przedstawia testamenty, na mocy których to ona, a nie rodziny zmarłych, dziedziczy całość majątku.

Na opiekunkę

Metoda na opiekunkę wydaje się perfekcyjna, ale wciąż bez finału zgodnego z oczekiwaniami energicznej i przedsiębiorczej opiekunki. Składa pisma ponaglające sądy, bo chce jak najszybciej wejść w prawa spadkobierczyni, ale sprawy się przeciągają. Tu wciąż brakuje ekspertyzy grafologa, tam zaś sąd nie śpieszy się z orzeczeniem, bo zapewne ma świadomość rangi postępowania, w którym stroną jest nie tylko wdowa po profesorze Kwiatkowskim, ale i urzędujący wicepremier rządu.

W pierwotnym wniosku do sądu o stwierdzenie nabycia spadku Beata G. ani słowem nie wspomniała o ustnej ostatniej woli Marka Kwiatkowskiego. Powoływała się wyłącznie na dokument spisany, jak twierdziła, jego ręką. Dopiero gdy w sądzie pojawiło się oświadczenie Piotra Glińskiego, Marii Koc i dwójki urzędników o przekazanej im pięć dni przed śmiercią ustnej dyspozycji profesora, przekazującej Ministerstwu Kultury muzeum w Suchej, nagle przypomniała sobie, że ma w rękawie asa – Marek Kwiatkowski cztery dni przed śmiercią w obecności świadków to ją uczynił beneficjentką.

Czy rzeczywiście tak było, nie nam przesądzać. Warto jednak wiedzieć, że w czasie, kiedy sędziwy profesor miał trzem obcym mężczyznom, znajomym Beaty G., ustnie wyrażać ostatnie życzenie, był już w stanie agonalnym. I nikt ze szpitalnego personelu nie potwierdza, że ktokolwiek go wtedy odwiedził.

PS Wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z Beatą G., ale nie odbierała telefonu. Za pośrednictwem jej adwokatki przekazaliśmy prośbę o rozmowę, zostawiliśmy numer telefonu, ale nie oddzwoniła.

Polityka 16.2018 (3157) z dnia 17.04.2018; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Ostatnia ostatnia wola"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną