Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Marsz Żywych przeszedł po raz 30. Byliśmy i my

Marsz Żywych 2018 Marsz Żywych 2018 Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Polacy, Żydzi, ludzie z całego świata co roku przyjeżdżają do Oświęcimia na Marsz Żywych. Dlaczego?

– Cześć, jestem w Auschwitz – starszy mężczyzna rzuca po hebrajsku do słuchawki. Potem omawia kwestię przesyłki towaru do klienta, uspokajając, że już za kilka dni będzie w domu, jak tylko załatwi tu ważną sprawę. Stoi w sektorze dla VIP-ów nieopodal bramy z napisem „Arbeit Macht Frei”. Za chwilę uda się w stronę obozu w Brzezince, gdzie odbędą się główne uroczystości Marszu Żywych.

To już 30. taki marsz. Od 1988 roku do Polski przyjeżdżają z tego powodu tysiące ludzi z całego świata, głównie młodzież żydowska. Odbywa się w Dzień Pamięci Ofiar Zagłady (Dzień Szoah, jak mówią w Izraelu). To symboliczna odwrotność Marszów Śmierci – morderczych długich marszów, do których byli zmuszani więźniowie. Większość miała miejsce zimą na przełomie 1944 i 1945 roku.

– Prosimy się nie zatrzymywać – upomina ktoś z organizatorów, bo przy napisie kumulacja korków. To trudne, właściwie każdy chce mieć zdjęcie, kiedy przechodzi pod napisem o pracy, która niby ma czynić wolnym. Tuż za bramą religijny Żyd dmie w szofar, barani róg, wydający ostry, przenikliwy dźwięk. Obfotografowany musi być i on.

Módlmy się za Izrael

– Pamiętajcie, modlitwa! I cały czas błogosławimy Izrael – kobieta w średnim wieku zwraca się do dzieci. Nie dam głowy, ale to zapewne część grupy, która przyjechała ze Stowarzyszeniem Służba Szalom Oświęcim, z którym na marszu jest też małżeństwo ze Zduńskiej Woli – pan Grzegorz i pani Grażyna. – Jestem tu już po raz 12. – mówi Grzegorz. Tłumaczą, że są tu z powodów duchowych, bo „mają tak w sercach, żeby błogosławić naród Izraela”. Małżeństwo należy do jednego z kościołów protestanckich, co tydzień w piątek modli się za Izrael, to ich praktyka religijna. Oboje cytują Biblię, wierzą, że Jeszua jest Mesjaszem Izraela, w co wierzą też niektórzy Żydzi. Jeszcze nie byli w Izraelu, ale się wybierają.

Grażyna macha biało-czerwoną flagą, Grzegorz trzyma biało-niebieską. – Będziemy wiedzieli, kiedy pójść, bo usłyszymy z głośników. Tam potem będą rozdawać wodę – podpowiadają.

To cenna uwaga, bo jest gorąco. W tłumie przed komorami gazowymi i dalej wokół baraków – młodzi i starzy, sporo osób na wózkach. Czekając na rozpoczęcie marszu, zwiedzają obóz, co chwila z baraku wychodzi jakaś zapłakana dziewczyna. Niektórzy w ciszy, ale jest sporo hałaśliwej młodzieży. Bliższe kontakty z uczniami szkoły mundurowej z Kłodzka nawiązuje grupa z Los Angeles. Najpierw wspólne selfie, za chwilę przepaski z napisem „Los Angeles” lądują na głowach kilku młodych chłopaków w mundurach. – Wstaliśmy o trzeciej w nocy, żeby tu przyjechać – mówi jedna z dziewcząt. Nie jest szczególnie zainteresowana historią, ale szkoła zorganizowała wycieczkę, trzeba było pojechać.

Lamar jest Żydem?

Inaczej niż młodzież ze szkoły gastronomicznej ze Świnoujścia, która wsiadła do autokarów już o godz. 19 dnia poprzedniego. – To nie było obowiązkowe, ale chcieliśmy – mówią chórem. Piątek wolny od lekcji nie był żadną motywacją. – Gdyby o to miało chodzić, to przecież nie miałoby to sensu – wyjaśnia Kamila.

Spotykam ich jeszcze na długo przed marszem. – Nie, nie spotkaliśmy do tej pory żadnego Żyda. To trudne w naszym mieście – mówi Marcin. – Jak to? – wchodzi mu w słowo kolega. – Przecież Kendrick Lamar jest Żydem, bo ma te... Tu kolega kręci palcami przy uszach, jakby nawijał na nie niewidzialne pejsy.

Tu raczej nie będą rozmawiać z Żydami, boją się, że nie znajdą wspólnego języka, sami znają głównie niemiecki. Żyją tuż przy granicy, ale Niemcy ich zdaniem patrzą na nich z góry, podśmiewają się. – Wymagają, żebyśmy uczyli się ich języka, a sami po polsku nie mówią – tłumaczą. Rano mieli wykład o różnicy między judaizmem a chrześcijaństwem, bardzo im się podobało, tylko zapomnieli, po której stronie to wejście do synagogi – od wschodu czy zachodu?

Spotykamy się potem już na terenie obozu, mają chwilę przerwy. – Proszę się nie kłaść na trawie, musimy zachować szacunek do tego miejsca – upomina nauczycielka, opiekunka grupy ze Świnoujścia. Kamila jest wstrząśnięta widokiem ubranek dziecięcych i okularów. – To znaczy, że ci wszyscy ludzie tu naprawdę zginęli – mówi przejęta.

Z Polski w świat

Przed komorami gazowymi Rossana Polonsky czeka na mamę, która zwiedza ich wnętrze. Panie przyjechały z Gwatemali, towarzyszy im jeszcze siostra Rossany, mieszkanka Meksyku. – Mama urodziła się w 1939 roku w Borysławiu, dziś to Ukraina. W czasie wojny trafiła do Łodzi, potem stamtąd uciekli i tułali się od miasta do miasta. Mój dziadek został zastrzelony przez polskiego żołnierza, kiedy wyszedł z domu po jedzenie – mówi Rossana. Upewniam się, czy przez polskiego, ale podkreśla to dwukrotnie.

Na imię miałam Marysia – zwraca się nieoczekiwanie po polsku pani Bina Neger, mama Rossany. Mówi piękną polszczyzną, a kiedy brak jej słowa, rzuca hebrajskie, hiszpańskie albo angielskie. – Jestem tu po to, by nieść przesłanie młodym ludziom: nikt nie ma prawa zabijać drugiego człowieka, naszym obowiązkiem jest dążenie do pokoju – mówi. – Kiedyś jeden naród chciał zabić inny tylko dlatego, że byliśmy Żydami. Uznano, że tylko z tego powodu nie mamy prawa żyć. Ale przetrwaliśmy. Pani Bina wraz ze starszą siostrą i matką przeżyły Holokaust w Polsce. Dziewczynki dzięki organizacji żydowskiej trafiły do ówczesnej Palestyny, po wojnie odnalazła je matka. Rodzina wyemigrowała do Gwatemali, bo tam mieszkali już ich krewni – dziś siostra mieszka w Meksyku, brat w Panamie, a my w Gwatemali. – Taki los – śmieje się Rosanna.

Podobny spotkał Billa z Kanady. W chwili gdy wybuchła wojna, też miał trzy lata, dwa spędził w getcie w Tomaszowie Lubelskim, przez dziesięć miesięcy ukrywał się z rodziną w lesie, później schronienia udzielił im znajomy rolnik. – To był dobry człowiek, uratował mi życie. Ale trzeba pamiętać, że prócz takich jak on, którzy Żydom pomagali, choć groziła im za to śmierć, byli tacy, którzy sprzedaliby ich za 20 marek niemieckich – mówi Bill. I on przyjechał tu po raz drugi, namówiony przez wnuków. – Jestem ocalonym, naocznym świadkiem. Jeśli opowiem tę historię innym, to i oni staną się świadkami. Opowiedzą tę historię dalej swoim dzieciom i dzięki temu ona nigdy nie zostanie zapomniana – tłumaczy. Część drogi musiał pokonać na wózku inwalidzkim.

Pomiędzy grupami pojawiają się chasydzi. Chodzą parami, tylko mężczyźni. Noszą ciężkie reklamówki, okazuje się, że mają w nich tefilin, modlitewne przedmioty. – Pomagamy je właściwie wiązać – tłumaczy młodziutki chasydzki chłopak z Węgier. – Jesteś Żydówką? Dam ci świece szabasowe, zapal je koniecznie w piątek wieczorem – mówi.

A tefilin nie mogę się nauczyć wiązać? – pytam innego chasyda – Nie, to męska rzecz, tylko dla mężczyzn. Kobiety mają szabat, tu z kolei tylko one zapalają świece – wyjaśnia cierpliwie.

Wybaczcie nam, kochamy Was

Tuż za sektorem VIP, który wyruszy za prezydentami, stoją kolejne grupy. Jako pierwsza z wielkim banerem z angielskim napisem „Marsz Żywych” idzie grupa z Ameryki Południowej z Rossaną, jej siostrą i mamą na czele. Później kolejne sektory, dorośli z Wielkiej Brytanii, młodzież z Kanady, grupy z Izraela, Niemiec, Indii, RPA, polskie szkoły. Wszystkie grupy mają swoje „miejsce postojowe” na terenie obozu, musi być porządek.

Woda znika w mgnieniu oka. W upale bardzo chce się pić, a już nawet nie chce się robić selfie. Początek się opóźnia, zniecierpliwienie. Ale w końcu ruszamy. Już po przekroczeniu bramy idzie się żwawiej. Za zakrętem stoi spora grupa śpiewająca „Hevenu Alechem”, część marszu włącza się do śpiewu. Obok grupa z koreańską flagą i wielkim napisem „We apologize” (Przepraszamy). Za co przepraszacie, pytam mężczyznę sprawiającego wrażenie szefa grupy. – Przepraszamy za wszelkie zło, jakie chrześcijanie wyrządzili Żydom – mówi Joong Hee Han. Grupa wręcza uczestnikom marszu ulotki wyjaśniające, za co przeprasza. Czytamy w nich o krucjatach, inkwizycji, masakrze 6 mln Żydów, która dokonała się „przy milczeniu wielu kościołów”. „Wszystkie cierpienia, jakich doświadczyliście przez 1700 lat w chrześcijańskim świecie, są naszą winą. Nasi przodkowie zrobili to waszym” – piszą w ulotce.

Solidarność i sympatię wyraża także grupa z Japonii. „Kochamy was!” – woła do uczestników marszu.

Pan Józef patrzy na marsz

Na ulicach obstawionych przez policjantów jest niewielu mieszkańców miasta. Już bliżej Brzezinki – jakaś rodzina usiadła z polskimi flagami przed domem i macha przyjaźnie. Stojący nieopodal przy furtce mężczyzna pozdrawia przechodzących donośnym „Szalom”.

Prawie co roku na trasie marszu zjawia się też pan Józef, lat 80. Jest z pokolenia pochodów pierwszomajowych, lubi popatrzeć na marsze. Urodził się osiem lat przed wojną trzy kilometry od Brzezinki. – To już taka tradycja, że tu jestem – śmieje się. Ponieważ ojciec pana Józefa pracował na kolei, Niemcy pozwolili zostać tu całej rodzinie. Pan Józef doskonale pamięta wyzwolenie obozu i powrót do miasta wysiedlonych mieszkańców. – Nie mieli nic, więc chodzili do obozu i szukali, a może coś się przyda. Ponoć nawet biżuterię pozaszywaną w ubraniach znajdowali, komuś trafiło się jakieś futro, to były inne czasy – tłumaczy. – Mój wujek też miał szczęście, bo znalazł kociołek do pędzenia samogonu, a to był wtedy rarytas.

Pan Józef mówi, że połowę mieszkańców Oświęcimia przed wojną stanowili Żydzi. – Mama mi mówiła, że oszukiwali. Ojciec kupił od nich złotą obrączkę, mama cudem ją przechowała gdzieś w bucie, a już po wojnie okazało się, że to kawałek metalu – opowiada. Teraz by więc złota od Żyda nie kupił: – Wiadomo, człowiek mądrzejszy. Ale Cyganie też oszukiwali, mówili, że mają prawdziwą wełnę, a to zwykłe szmaty były.

Cisza w Brzezince

Dochodzimy do Brzezinki. Młodzież umieściła drewniane tabliczki, na których przeważają napisy „Never again”, na torach wiodących do obozu. Na terenie Brzezinki cisza. Daniela z Kolumbii idzie, szlochając. – Najgorsze były komory gazowe – mówi nastolatka. Dodaje, że chyba dziś nie zaśnie.

Sporo osób płacze, słuchając przejmującego przemówienia Eda Mosberga, ubranego w pasiak z bransoletką na ręku, na której widnieje numer 85454. Urodził się w Krakowie 13 lat przed wojną, w której zginęła jego cała 16-osobowa rodzina. On sam przeszedł kilka obozów, pracował też w fabryce Hermana Goeringa. – ONZ ustanowił 27 stycznia Dniem Holokaustu, ale mój dzień Holokaustu jest każdego dnia – mówi. Ledwie trzyma się na nogach, wspierany przez bliskich. Jego emocje udzielają się młodzieży. Przejmująco wygląda też z kawałkiem gumowego węża. Takim właśnie był bity w obozie. – Ktoś kiedyś powiedział, że Izraelczycy nie powinni przyjeżdżać na te marsze. Przyznałbym tej osobie Nagrodę Nobla za głupotę – mówi.

Młodzież potakuje. Kiedy pada informacja, że za chwilę przemówi prezydent Izraela Reuven Riwlin: – Co? On tu jest? Taka ważna osoba z Izraela – dziwi się chłopak z kanadyjskiej grupy żydowskiej młodzieży. Właśnie usłyszeli, że po zakończeniu uroczystości mają podejść w okolice krematorium. – Ale tam już nic nie ma – zastrzega nauczycielka.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama