W jednym z warszawskich kościołów pożegnano Korę Jackowską krótką muzyczną improwizacją z udziałem tamtejszego księdza. Improwizację nazwano w internecie profanacją świątyni. Bo Kora była za prawem kobiet do aborcji i krytykowała Kościół. Były też komentarze pozytywne, a nawet entuzjastyczne: do takiego kościoła to pójdę się pomodlić.
Pożegnanie w stylu papieża Franciszka
Muzyczne upamiętnienie Kory nie oznacza, że ksiądz biorący w nim udział jest za prawem do aborcji. Lub że pośrednio nakłania do tego wiernych. Oznacza ono, że w tej parafii postanowiono oddać hołd artystce za jej twórczość. Odsądzać księdza za to od czci i wiary to uprawiać wojnę kulturową pod szyldem katolickim. To teraz w polskim katolicyzmie modne. Niedawno na tapecie był Nergal – wtedy szarpano ks. Bonieckiego, że sobie zrobił z nim zdjęcie. Dziś hejt wylewa się na parafię, która pożegnała Korę.
Może ksiądz grający na suzafonie był po prostu fanem piosenkarki, a zarazem duszpasterzem w stylu papieża Franciszka, który z góry nikogo nie wyklucza i nie lustruje jego życiorysu i poglądów pod kątem ortodoksji katolickiej w obecnym polskim wydaniu? A przecież Kościół jest także dla grzeszników i ludzi w potrzebie. „Profanacją” nie jest pośmiertne wspomnienie Kory w kościele, tylko wpuszczanie do świątyń umundurowanych organizacji propagujących agresywny nacjonalizm.
Słaby katolicyzm pręży muskuły
Oto mamy kolejny przykład polskiej katolickiej poprawności politycznej. Kiedy ksiądz żegna w kościele Korę, to przedstawia się go niemal jak agenta szatana, a kiedy katolicki duchowny zieje z ambony nienawiścią do innych, widzi się w nim wcielenie patriotyzmu i wzór do naśladowania dla młodych.
To jest słaby katolicyzm, który na pokaz pręży ortodoksyjne muskuły. Bo Jezus nie prężył. Wytykał ortodoksom faryzeizm. Stanął za jawnogrzesznicą: kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. I tłum się rozszedł. Czy dzisiaj w Polsce też by się rozszedł?
Czytaj także: Kościół 2018, czasy dla szamanów i szarlatanów