Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Mit Teorii Wszystkiego

Jak opisać świat?

substack / Flickr CC by SA
Od zarania myśli ludzkiej pojawiali się myśliciele głoszący, iż złożoność i zmienność świata jest jedynie złudzeniem, że jest on w swojej istocie prosty. Uczeni od lat poszukują teorii, która ową ideę prostoty zamknie w formule naukowej. Czy jest to możliwe?

Parmenides, presokratejski poeta i filozof żyjący w V w. p.n.e., głosił, że jedynym prawdziwym bytem jest Jedno – niezmienne, nieskończone i niepodzielne. Słynne paradoksy Zenona z Elei, ucznia Parmenidesa, miały na celu wykazanie, że ruch i zmiana to pozór, za którym kryje się niezmienność i stała.

Podobne stanowisko zajmuje Benedykt Spinoza, XVII-wieczny filozof, uważany przez wielu za tego, który w największym stopniu wpłynął na kształtowanie współczesności; jego filozofia miała wielki wpływ między innymi na Alberta Einsteina. Spinoza dowodzi, że jedyny byt – „Bóg, czyli wszechistota składająca się z nieskończonej liczby przymiotów, z których każdy wyraża treść wieczną i nieskończoną, istnieje koniecznie” (Etyka I, Tw. 11) i że „cokolwiek jest, jest w Bogu i nic bez Boga nie może ani być, ani dać się pojąć” (Etyka I, Tw. 15), by wypowiedzieć swe słynne zdanie, o którego sens spierają się pokolenia filozofów: „Jestestwo wieczne i nieskończone, które nazywamy Bogiem, czyli Naturą, działa z tą samą koniecznością, z jaką istnieje” (Etyka IV, Wstęp). Według współczesnej interpretacji Spinoza nie identyfikuje Boga z naturą rozumianą jako „całość wszystkich rzeczy”, ale rozumie Go jako „najbardziej ogólne zasady porządku egzemplifikowane przez rzeczy”. Boga, czyli Naturę, interpretować więc należy nie jako Wszechświat, w sensie materialnego świata, który znamy z codziennego doświadczenia, ale bardziej jako „najbardziej ogólne zasady porządku, opisane przez fundamentalne prawa natury”. I choć filozofia Spinozy jest skomplikowana i wielowarstwowa, również dla niego świat w swoim fundamencie jest jednością, emanacją niezmiennego Prawa.

Tęsknota do prostoty

Mit jedności i prostoty świata – albo przynajmniej niektórych jego aspektów – stanowi fundament i warunek konieczny istnienia współczesnych nauk przyrodniczych od momentu ich powstania w XVII w.; bardziej podstawowy nawet od galileuszowskiego postulatu opisu przyrody metodami matematycznymi. Gdyby bowiem przyroda nie cechowała się prostotą, nie moglibyśmy jej zapewne w ogóle opisywać; gdyby nie działały w niej niezmienne ogólne prawa, nie bylibyśmy w stanie tworzyć teorii fizycznych, kosmologicznych i biologicznych, których przewidywania moglibyśmy – jak to czynimy – sprawdzać. Dotyczy to zresztą nie tylko nauk przyrodniczych: w ekonomii, psychologii i socjologii również przyjmuje się, że przynajmniej niektóre aspekty zachowań ludzkich – indywidualnych i grupowych – rządzą się prostymi, dającymi się zrozumieć regułami. (Choć przyglądając się naszemu współczesnemu światu można by w to poważnie powątpiewać).

Istnienie obiektywnych i niezmiennych praw przyrody jest warunkiem koniecznym jej okiełznania dla potrzeb ludzkich. Gdyby prawa takie nie istniały, nie moglibyśmy ich wykorzystywać, nie byłaby możliwa technika pod żadną postacią. Most zbudowany dziś według najlepszych prawideł sztuki, jutro, na skutek zmiany fundamentalnych praw przyrody, rozpadłby się w pył.

Z perspektywy współczesnej fizyki zestaw fundamentalnych praw przyrody, owo Parmenidejskie Jedno, można rozumieć jako podstawową strukturę, szkielet wszechrzeczy, zaś opisująca je teoria wystarczy do zrozumienia wszystkich zjawisk. Podobną zapewne interpretację nadać by można teorii fizycznej jako próbie pojęcia spinozjańskiego Boga, czyli Natury. Kierując się tą metafizyką, fizycy od wieków próbują odkryć i opisać jedność w przyrodzie, kryjącą się za wielością procesów zachodzących we Wszechświecie. Dziś idea ta popularna jest pod nazwą teorii wszystkiego. Jej orędownicy głoszą, iż na poziomie najbardziej fundamentalnym naturę uda się opisać za pomocą teorii opartej na paru prostych zasadach, zaś cała różnorodność obserwowanego świata jest zjawiskiem emergentnym (pojawiającym się), ponieważ układy makroskopowe składają się z olbrzymiej liczby elementarnych składników oddziałujących ze sobą w prosty sposób, ale tworzących skomplikowane układy.

Według sporej grupy badaczy jesteśmy już blisko odkrycia teorii wszystkiego, a odkrycie to będzie stanowić ostateczny triumf ludzkiego umysłu. Część z nich sądzi nawet, że teoria ta, znana pod nazwą teorii strun, jest już w zasadzie w naszych rękach. Wybitny brytyjski uczony Stephen Hawking w swojej „Krótkiej historii czasu” pisze: „[Gdy] odkryjemy kompletną teorię (...), wtedy zarówno naukowcy i filozofowie, jak i zwykli szarzy ludzie będą mogli wziąć udział w dyskusji nad problemem, dlaczego Wszechświat i my istniejemy. Gdy znajdziemy odpowiedź na to pytanie, będzie to ostateczny tryumf ludzkiej inteligencji – poznamy wtedy bowiem myśli Boga”.

Cała historia fizyki – od Newtona do współczesnych kwantowych teorii cząstek elementarnych, czasu i przestrzeni – jest rzeczywiście poszukiwaniem unifikacji: znalezienia i zrozumienia jedności w zjawiskach, które pozornie wydają się zupełnie niezwiązane ze sobą. Ale czy rzeczywiście mamy powody do aż tak wielkiego, ocierającego się o arogancję, optymizmu (czy też w istocie pesymizmu, bo Hawking wieszczy w istocie kres nauki)?

Aby na te pytania odpowiedzieć, wypada zacząć od próby zrozumienia, czym jest fizyka, w jakim miejscu badań współcześnie się znajdujemy i jak do tego stanu wiedzy dotarliśmy.

Historia unifikacji

Ażeby zrozumieć, w jakim sensie fizycy rozumieją unifikację, warto przez chwilę przyjrzeć się historii fizyki. Nie jest chyba dziełem przypadku, że wszystkie wielkie teorie fizyki były teoriami unifikacyjnymi. Pierwszą taką teorią była bez wątpienia stworzona w XVII w. dynamika Newtona. Uczony ten zdał sobie sprawę, że istnieje prosty zestaw praw rządzących zjawiskami tak pozornie oderwanymi od siebie jak spadanie jabłka na ziemię, pływy morskie czy ruchy planet w Układzie Słonecznym. Z naszej dzisiejszej perspektywy teoria Newtona wydaje się zupełnie oczywista: bez żadnego uczucia intelektualnego niepokoju uczymy się w szkole, że za wszystkie te zjawiska odpowiedzialna jest grawitacja.

W momencie powstania koncepcja Newtona stanowiła jednak wielki przełom myślowy: przez wieki obowiązywał i powszechnie akceptowany był pogląd, że zjawiska ziemskie i niebieskie rządzą się zupełnie innymi prawami. Nawet dla Kopernika opracowany przez niego system heliocentryczny stanowił jedynie model służący do precyzyjniejszych pomiarów czasu i zapewne nie sądził on, że planety naprawdę krążą wokół Słońca, ani, tym bardziej, że istnieje jakaś prosta ogólna reguła rządząca ich ruchem. Pomysł, że ruchy planet dadzą się zrozumieć za pomocą refleksji nad jabłkiem spadającym z drzewa, jeszcze parę wieków przed Newtonem powszechnie potraktowany byłby jako przykład bezbrzeżnej, heretyckiej arogancji.

Teoria Newtona nie była więc jedynie przełomem naukowym: stanowiła przede wszystkim wielką rewolucję pojęciową, której podstawowym założeniem metafizycznym była konstatacja, iż świat jest racjonalnie i empirycznie poznawalny. W ten sposób narodził się paradygmat współczesnej nauki polegający na założeniu, że na podstawie skończonej liczby danych empirycznych konstruować można struktury myślowe – teorie; a bazując na tych teoriach daje się nie tylko opisać znane efekty, ale również przewidywać istnienie innych, nieznanych dotychczas zjawisk.

W połowie XIX w., za sprawą wielkiego szkockiego fizyka Jamesa Clerka Maxwella, dokonała się w fizyce kolejna wielka unifikacja. Maxwell odkrył, że znane od starożytności i uważane za zupełnie niezwiązane ze sobą zjawiska elektryczności i magnetyzmu dają się w istocie opisać za pomocą jednej prostej teorii – elektrodynamiki. Teoria ta opisywała nie tylko elektryczność i magnetyzm, ale stała się podstawą współczesnego zrozumienia, czym jest światło i przewidywała istnienie fal radiowych. Pod koniec XIX w. wydawało się, że fizyczna budowa świata została już w pełni opisana i zrozumiana, a wielki ówczesny fizyk Lord Kelvin, podobnie jak współcześnie Hawking, wieszczył koniec fizyki. Jak dziś dobrze wiemy, bardzo się mylił.

Elektrodynamika Maxwella i mechanika Newtona były fundamentem rozumienia świata materialnego na początku XX w., fundamentem na tyle mocnym, że zdawało się, iż niewiele więcej da się już dokonać. Przed fizykami stało tylko jedno, zdawałoby się łatwe, wyzwanie: stworzenie jednej teorii obejmującej elektrodynamikę i mechanikę newtonowską. Zadanie to okazało się jednak nadspodziewanie trudne, w istocie niemożliwe do wykonania. Refleksja nad podstawami mechaniki i elektrodynamiki stała się, za sprawą wiekopomnego dzieła Alberta Einsteina, źródłem wielkiej rewolucji w fizyce. Okazało się, że opis pola grawitacyjnego jest znacznie bardziej skomplikowany, niż wynikałoby to z teorii newtonowskiej: grawitacja, według teorii względności, utożsamiona została z geometrią czasu i przestrzeni; zakrzywienie tej geometrii zinterpretowane zostało przez Einsteina jako pole grawitacyjne. Unifikacja przestrzeni czasu i geometrii pozwoliła na zrozumienie wielkoskalowej struktury i ewolucji Wszechświata, a przeniknięcie do języka potocznego wyrafinowanych technicznych pojęć skostruowanych w ramach tej teorii, takich jak E=mc2, Wielki Wybuch czy czarna dziura, świadczy o tym, jak bardzo wrosła ona we współczesną kulturę.

Również w badaniach mikroświata XX w. stał się świadkiem zapierającego dech postępu. W 1900 r. dla fizyków nie było jasne nawet, czy istnieją atomy – dziś możemy nie tylko poszczególnymi atomami manipulować, ale wiemy, że zbudowane są one ze znacznie mniejszych składników: leptonów i kwarków. Rozumiemy też w zasadzie teorię zwaną kwantową teorią pola, opisującą nie tylko te elementarne składniki budowy materii, ale również różnorakie oddziaływania między nimi. Wiemy też, że świat w mikroskali rządzi się prawami kwantowymi, zupełnie innymi niż te, które działają w otaczającym nas makroskopowym świecie. Podobnie do teorii względności, mechanika kwantowa również przeniknęła do kultury, a z pojęciami takimi jak relacja nieoznaczoności Heisenberga zetknął się chyba każdy (choć podkreślić należy, że status pojęciowy mechaniki kwantowej jest po dziś dzień przedmiotem ożywionej debaty).

Grawitacja opisuje obiekty wielkie, takie jak układy planetarne, gwiazdy, galaktyki czy wręcz Wszechświat jako całość. Z drugiej strony fizyka współczesna zajmuje się rzeczami niezmiernie małymi, podstawowymi cegiełkami, z których zbudowana jest materia. Jeśli mamy posiąść pełnię wiedzy na temat przyrody, musimy zbudować teorię zdolną do opisu obu tych światów jednocześnie. Dzięki postępowi astrofizyki i kosmologii wiemy, że u początku swojego istnienia cały Wszechświat był niezwykle mały i gorący, zaś opisujące go wtedy prawa musiały być połączeniem praw rządzących mikro- i makroświatem. Stworzenie takiej teorii, zwanej przez fizyków teorią wszystkiego, stanowi od lat najpoważniejsze wyzwanie stojące przed współczesną fizyką, szczególnie że teoria taka pozwoliłaby nam w zamierzeniu odpowiedzieć na najbardziej fascynujące pytania: co dzieje się we wnętrzu czarnej dziury, jakie procesy zachodziły w bardzo młodym Wszechświecie, jaka jest struktura czasu i przestrzeni w niezwykle małej skali, czy są one ciągłe, czy też dyskretne?

Warto wspomnieć na marginesie, że istnieje wpływowa grupa fizyków (do której należy Hawking, a przynajmniej należał w chwili, kiedy pisał cytowane wyżej słowa), którzy sądzą, iż teoria wszystkiego została w istocie już skonstruowana w postaci tzw. teorii strun. Jej główną ideą jest, że podstawowymi cegiełkami budowy materii są wielowymiarowe obiekty – struny i brany – żyjące w wielowymiarowych czasoprzestrzeniach. Fizycy ci nie tylko zdominowali ostatnio dużą część badań w fizyce teoretycznej, ale również, poprzez swoją sprawność medialną, przez wiele lat konsekwentnie budowali wśród laików przekonanie, że teoria strun rzeczywiście jest teorią ostateczną. Nie wchodząc w szczegółową dyskusję, muszę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że patrząc z dzisiejszej perspektywy, po ponad 20 latach intensywnych badań, teoria strun nie odniosła spodziewanego sukcesu. Nie była ona w stanie podać dotychczas ani jednego przewidywania efektu doświadczalnego, ani też rozwiązać żadnego fizycznego problemu pojęciowego, choć bez wątpienia przyczyniła się do spektakularnego postępu w niektórych działach matematyki. Nie oznacza to, że teoria ta nie jest warta badania i głębszego zrozumienia, ale wbrew temu, co często można wyczytać w książkach popularnonaukowych i prasowych tekstach, trzeba podkreślić: nie mamy dziś żadnego poważnego kandydata do miana teorii wszystkiego.

Powróćmy jednak do pytania, czy gdy stworzymy już teorię wszystkiego (jeśli stworzymy ją kiedykolwiek), naprawdę dotrzemy do kresu poznania?

Prawda teorii

Nie byłoby żadnego problemu, gdyby fizyczną teorię wszystkiego chcieć traktować jedynie jako unifikację naszej współczesnej wiedzy na temat mikroświata i kosmosu, teorii cząstek elementarnych i kosmologii, chociaż – jak pokazało doświadczenie prowadzonych od dziesiątków lat nieudanych prób takich konstrukcji – nawet stworzenie takiej minimalistycznej wersji teorii wszystkiego nie jest łatwe. Jednak wielu apologetów tej teorii sądzi, że będzie ona czymś więcej: pewną ostateczną, ultymatywną wiedzą pozwalającą na dotarcie do prawdy o świecie. W tym sensie teoria wszystkiego jest mitem, wyrazem jakiejś głębokiej tęsknoty za ostatecznym poznaniem i zrozumieniem, tęsknoty, która – jest to dla mnie oczywiste – nigdy, na szczęście, nie zostanie zrealizowana.

Nie można się bowiem po teorii fizycznej (nawet rozumianej jako opowieść, o czym za chwilę) spodziewać, by potrafiła nam ona odpowiedzieć na pytanie o prawdę, o sens świata i naszego w nim bytowania. Steven Weinberg, uhonorowany Nagrodą Nobla za stworzenie Modelu Standardowego cząstek elementarnych, będącego fundamentem naszej współczesnej wiedzy o mikroświecie, podkreśla, że „im więcej wiemy o świecie fizycznym, tym bardziej jawi się nam on jako pozbawiony sensu i celu”. Nawet jeśli wcześniej czy później skonstruujemy naszą wymarzoną teorię wszystkiego, nie pomoże nam ona w najmniejszym stopniu w przezwyciężeniu lęku egzystencji. „Przeraża mnie wieczna cisza tych nieskończonych przestrzeni” – pisał Pascal, kiedy jego wiara zderzyła się z prawdą nowej kosmologii XVII w. Trzysta lat później Jean Paul Sartre napisze: „Wszystko jest bezpodstawne, ten ogród, to miasto i ja sam. Kiedy zdarza się, że zdajemy sobie z tego sprawę, robi się mdło na sercu i wszystko zaczyna falować”. Nawet jeżeli poznamy prawdę o świecie, czy uciszy ona ten lęk?

Ale czy nauka rzeczywiście mówi nam jakąś prawdę – spytajmy się na marginesie? Czy nie jest być może tak, jak (w nieco innym kontekście) pisał Leszek Kołakowski: „Cały obraz świata, wyprodukowany przez wieki naukowych wysileń, a wsparty nieodmiennie na obligacji jednego i tego samego rygoru myślowego, byłby (...) zbiorem zasymilowanych przez gatunek instrumentów skutecznego obchodzenia się z rzeczami i o »prawdę« jego albo zasadność poznawczą pytać moglibyśmy z równym prawem jak o »prawdę« młotka albo sprężyny”. Nie umiemy na to pytanie odpowiedzieć i na pewno nie odpowie na nie żadna teoria wszystkiego.

Aby bowiem mówić o prawdzie naszych teorii, musimy być najpierw przekonani, że rzeczywiście są one odbiciem realnie istniejącego świata. Przywoływany wcześniej Spinoza daje nam taką nadzieję dowodząc, iż niektóre z wiecznych i nieskończonych boskich przymiotów człowiek jest w stanie poznać. Dla Spinozy pewne jest, że skonstruowani jesteśmy tak, byśmy mogli zrozumieć, jak rzeczy naprawdę się mają i że natura skonstruowana jest tak, by mogła być zrozumiana. Nic nie musi pozostawać ze swej istoty niezrozumiałe. Nic nie jest, przynajmniej w zasadzie, poza horyzontem naszego zrozumienia. Bóg (znowu w sensie prawa natury) nie może być wyobrażony, ale może być zrozumiany – pisał Spinoza. Cała współczesna nauka od jej powstania w XVII w. opiera się na tej optymistycznej wierze, ale – pamiętajmy – to tylko wiara, której dowieść nie sposób.

Opowieść o świecie

Ale nawet jeśli założyć, że teoria fizyczna jest jakimś rodzajem poznania, to powstaje pytanie, czy jest ona zwierciadlanym odbiciem natury, czy też mitem w sensie opowieści pozwalającej nam na zrozumienie czegoś, co wymyka się naszej zdolności wypowiedzenia. Muszę powiedzieć, że bliższy jestem tej drugiej możliwości, z jednym jednakowoż ważnym zastrzeżeniem. Zanim do niego przejdę, chcę wyraźnie podkreślić, że nie używam słowa mit w sensie pejoratywnym, jako opowieści zamieniającej prawdę o świecie przesądem – wręcz przeciwnie, w moim rozumieniu mit jest to opowieść wyjaśniająca świat, jedyna nam dostępna.

Jak wiadomo, Galileusz był pierwszym, który zauważył, że „Księga natury zapisana jest w języku matematyki”. To spostrzeżenie odnosi się nie tylko do tego, że w fizyka zawdzięcza swój sukces stosowaniu metod matematycznych. Za chwilę do tego powrócę. W tym miejscu zauważmy, że matematyzacja fizyki spowodowała, że nauka ta stała się niewypowiadalna, o czym zaświadczyć mogą rzesze uczniów od lat traktujących fizykę jako przedmiot trudny i w sumie nudny. Czysta teoria fizyczna jest zestawem wzorów matematycznych i potrzeba opowieści, żeby dała się zrozumieć (co nie znaczy, że opowieść taka może być zrozumiała dla każdego – tak jak nie dla każdego zrozumiała jest poezja, malarstwo, muzyka: zrozumienie wymaga erudycji i wrażliwości). Matematyzacja fizyki związana jest z niezwykle ważną warstwą teorii fizycznej, jaką jest jej empiryczna weryfikowalność. Z pomocą teorii musimy potrafić przewidzieć wynik eksperymentu, czyli przewidzieć zachowanie odpowiednio spreparowanego układu fizycznego.

Co to jednak znaczy? Istotą eksperymentu jest przygotowanie układu w określonym stanie początkowym, opisanym pewnym zbiorem parametrów (położeniem w przestrzeni, prędkością, temperaturą, kolorem itp.) i zbadanie stanu końcowego tegoż układu, który znów opisany jest jakimiś parametrami. W ostatecznym rozrachunku oznacza to, że oba te stany zadane są za pomocą dwóch zbiorów liczb (odpowiadających na przykład wskazaniom odpowiednich przyrządów pomiarowych), zaś teoria ma nam „obliczyć”, jakie będzie wyjście, przy zadanym wejściu. Taka instrumentalistyczno-pozytywistyczna interpretacja stanowi jądro każdej teorii fizycznej.

Trudno jednak zgodzić się z pozytywistyczną tezą, że to, o czym mówi nauka, to jedynie zbiór relacji wejście–wyjście. Teoria fizyczna to nie tylko zestaw reguł obliczeniowych, to przecież również, a może przede wszystkim wizja świata, składnik kultury. Ta druga warstwa teorii pozbawiona jest bezpośredniego instrumentalistycznego sensu, choć oczywiście z sensem tym jest głęboko powiązana. Można by powiedzieć, że instrumentalistyczna warstwa nauki pozwala nam wiedzieć, zaś kulturowa – rozumieć. Ową drugą warstwą jest opowieść o świecie empirycznie nieuchwytnym, bo empirycznie uchwytne jest tylko to, co można zobaczyć. Nie mamy dostępu do świata jako takiego i aby go sobie przedstawić, posługiwać się musimy opowieścią, mitem. Postaciami zasiedlającymi ten mit nie są smoki ani antyczni bohaterowie, ale elektrony, kwarki, zakrzywione czasoprzestrzenie czy wielkie wybuchy.

Pamiętać tylko trzeba, że mit ten jest częścią większej całości i nie można traktować go dosłownie, w oderwaniu od empirycznego konkretu i kontekstu, a przynajmniej trzeba to czynić z wielką rozwagą. Inaczej łatwo o pomysły absurdalne, a nawet groteskowe. W trakcie pisania tego tekstu trafiłem na stronę internetową „Teoria strun potwierdza przekaz biblijny”! Niezliczone są rzesze fanatyków, którzy stawiają sobie za cel wyprowadzenie Boga z teorii fizycznych i vice versa. Wulgarność takiej działalności pseudointelektualnej jest tak oczywista, że nie warto się tu nad nią nawet zastanawiać.

Niech mi będzie wolno podać nieco bardziej subtelny, acz pouczający przykład takiego absurdu: słowa urodzonego we Wrocławiu wielkiego fizyka, laureata Nagrody Nobla Maxa Borna (Instytut Fizyki Teoretycznej we Wrocławiu, w którym pracuję, mieści się przy placu Maxa Borna.) Born był jednym z twórców mechaniki kwantowej i na jej temat wiedział zapewne wszystko, co można było wiedzieć. A jednak spod jego pióra wyszedł następujący zadziwiający passus, którego punktem wyjścia jest znana dualność cząstka–fala w mechanice kwantowej:

„Teza »światło składa się z cząstek« i antyteza »światło skład się z fal« walczyły ze sobą, aż w końcu połączone zostały w syntezę przez mechanikę kwantową. (...) Czemu jednak nie zastosować tej samej idei do tezy liberalizmu (kapitalizmu), antytezy komunizmu i oczekiwać syntezy, zamiast kompletnej i permanentnej wiktorii antytezy? (...) W istocie owa teza i antyteza reprezentuje dwa psychologiczne motywy i siły ekonomiczne, oba same przez się ustanowione, ale w swojej ekstremalności wzajemnie się wyłączające. (...) Istnieć musi relacja między poziomami wolności df i uregulowań prawnych dr postaci df dr=p. Czemu równa się »stała polityczna« p? Pozostawiam to przyszłej kwantowej teorii spraw ludzkich”.

Podobnie nie można z mitu zmieniającego się Wszechświata wyprowadzać tezy o zmienności Boga czy z mitu uniwersalności ewolucji w rozwoju życia na ziemi tezy, że Bóg, ażeby stworzyć świat, musiałby przedtem wyewoluować. W najlepszym razie tezy takie traktować można by było jako równoległe opowieści. Pozbawione jednak jakiejkolwiek warstwy empirycznej mogą być one traktowane równie poważnie jak powyższe dywagacje Maxa Borna.

Zostanie mit

Cóż nam więc zostaje na koniec? Otóż zostaje nam w moim przekonaniu właśnie mit. Mit wyjaśniający świat zmieniający się wraz z rozwojem nauki i cywilizacji, ale jednocześnie głęboko spleciony z empirią. I wcale nie oznacza to, że przyjmując taką perspektywę odrzucić musimy ideały Oświecenia, jak chcieliby jego przeciwnicy z prawa i z lewa. Głęboko wierzę, że nasze mity – teorie naukowe są obiektywnie (subiektywnie – jakkolwiek) lepsze niż teorie-mity z przeszłości, a w przyszłości będą jeszcze lepsze, i że nasza moralność i zachowania społeczne również ulegają stałemu polepszaniu. Myślę, że pomimo przerażających zdarzeń, znanych powszechnie z najnowszej i trochę bardziej odległej historii, mamy prawo do takiego optymizmu. Tyle że nie można przesadzać i głosić, jak Hawking, że lada dzień złapiemy Boga za nogi.

I na zakończenie – jeszcze jedno, nieco przewrotne, źródło nadziei. Każdego roku fundacja Edge Johna Brockmana, promująca popularyzację nauki, pyta wybitnych uczonych z różnych dziedzin, co, ich zdaniem, jest powodem do optymizmu. Z najnowszej edycji tej ankiety najbardziej zapadła mi w pamięć wypowiedź Steve’a Granda, znanego specjalisty od sztucznej inteligencji: „Dla mnie największym powodem do optymizmu jest to, iż istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, że się mylimy. Potwornie. We wszystkim”.

Świat jest tajemniczy. Ale jest również piękny w tym, że pozwala nam swoje tajemnice odkrywać. Za każdym razem trochę inaczej. I za każdym razem na nowo. Nigdy – na szczęście – nie posiądziemy teorii wszystkiego. Ale miejmy nadzieje, że zawsze jej mit będzie w nas żywy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną