Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Popielniczka pod biurkiem

Bierna palaczka pozywa pracodawcę

Fot. Mendhak, Flickr, CC by SA Fot. Mendhak, Flickr, CC by SA
Chora na raka płuc Hanna Niewiadomska skarży pracodawcę, który tolerował palenie papierosów w biurze. Ma nadzieję, że ludzie zaczną wreszcie traktować zakazy palenia serio.

Hanna Niewiadomska (62 lata, czwórka dorosłych dzieci, na głowie szaroblond peruka, kryjąca skutki chemioterapii) całe życie zawodowe związała z jedną firmą – Gdańskim Przedsiębiorstwem Robót Drogowych, obecnie Skanska SA. Gdy w 2002 r. przechodziła na wcześniejszą emeryturę, ZUS wyliczył jej 33 lata pracy.

Rak nie bolał. Przy okazji jakichś badań dowiedziała się, że ma zaatakowane płuco. W 2006 r. w sali szpitalnej na sześć pań, które czekały na operację, tylko ona jedna była niepaląca. Kolejni lekarze powtarzali te same pytania: paliła pani? Nie. Ktoś w domu palił? Nie. – Gdyby mnie tyle nie pytali, do głowy by mi nie przyszło, że to może być spowodowane papierosami.

Płuco wycięto. Trafiła pod opiekę onkologa prof. Jacka Jassema, szefa Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. Chemia. Rok później pojawiły się przerzuty do mózgu. Pierwszego guza lekarze usunęli w listopadzie 2007 r., następnego w lipcu 2008 r. Radioterapia. Prof. Jassem zaczął ją namawiać, by poszła z tym do sądu. Mówił: pani jest biernym palaczem, pani może pomóc wielu ludziom.

Mariusz Kulwikowski, pełnomocnik Hanny Niewiadomskiej, najpierw wezwał firmę Skanska SA, by zapłaciła chorej 50 tys. zł tytułem zadośćuczynienia. Odmówili, proponując wystąpienie o zapomogę. Sprawa trafiła do sądu. Kulwikowski: – Od 1995 r. w Polsce obowiązują przepisy zakazujące palenia w zakładach pracy poza miejscami wyznaczonymi. Ale wcześniej kodeks pracy też nakładał na pracodawców obowiązek zapewnienia bezpiecznych i higienicznych warunków pracownikom.

Pod biurkiem 

W GPRD pani Hanna pracowała w różnych działach. Przed 1995 r. ludzie kopcili, gdzie popadło, nikt się nie przejmował obecnością niepalących. Potem w firmie wyznaczono dwie palarnie – jedną na podwórku przedsiębiorstwa, drugą na czwartym piętrze, w wydzielonym kawałku korytarza.

Pani Hanna wspomina, jak pracowała w dziale administracji. W pokoju były jeszcze dwie koleżanki. Jedna z nich – Barbara G. – paliła, także po wprowadzeniu zakazu. Inni pracownicy oraz interesanci, wiedząc, że pani Basia pali, nie mieli zahamowań. Pani Hanna rozmawiała na ten temat z koleżanką, rozmawiała z kierownikiem – bez skutku.

„Mama wracała z pracy przesiąknięta dymem papierosowym. Od razu zmieniała ubranie” – zeznaje przed sądem córka Niewiadomskiej. Podobnie dawna kadrowa przedsiębiorstwa: „Przed wejściem w życie ustawy do tego pokoju przychodziło wiele osób palących – kierowców, by załatwić sprawy, pracowników na pogawędkę. Było pełno dymu. Po wejściu ustawy może minimalnie się to zmieniło. Ale potem nie przestrzegano zakazu. Pani G. miała popielniczkę pod biurkiem i popalała”.

Ryszard S., kierownik działu administracji, bezpośredni przełożony pani Hanny (nawiasem: to on w 1995 r. w związku z ustawą musiał wyznaczyć w firmie miejsca dla palaczy), pamięta, że było zgoła odwrotnie. Na tablicy ogłoszeń powiesili informację o zakazie palenia w pokojach, na drzwiach pojawiły się naklejki samoprzylepne, a zdyscyplinowani pracownicy chodzili palić albo na podwórko, albo do palarni. Jego zdaniem większość pracowników była niepaląca. Kierownika wspiera zeznaniami Mirosława M., która ponad rok pracowała razem z Hanną i Barbarą – przy niej zakaz palenia był przestrzegany. Pani G. trzymała wprawdzie popielniczkę pod biurkiem, ale pani M. nie widziała, by popalała.

Ryszard S. dodaje, że Niewiadomska spędzała w tym pokoju mało czasu, bo jako goniec miała sporo obowiązków na zewnątrz. Do tego dorzuca zwolnienia lekarskie. No i w czasie pracy wychodziła, za jego zgodą, by zajrzeć do mieszkającej po sąsiedzku matki, którą się opiekowała. Raz poszła zrobić ksero na czwarte piętro, obok palarni. Ponieważ długo nie wracała, sprawdził, gdzie się podziewa – była w palarni na ploteczkach. Kierownik przypomina też sobie, że podwładna nie opanowała należycie obsługi komputera. I że nie chciała pracować w centrali telefonicznej. Nie dodaje dlaczego – miała kłopoty ze słuchem, skończyły się operacją.

Przy oknie 

Kierownik i Mirosława M. wciąż są zatrudnieni w Skanskiej. Barbara G. od dawna tam nie pracuje. Pali nadal. Czekając na rozprawę, nie tai – jej sytuacja jest niekomfortowa. Z mediów wynika, że przyczyniła się do choroby koleżanki. – Czuję się oszkalowana – mówi.

Zapewnia sąd, że po wyznaczeniu palarni chodziła palić na czwarte piętro. „Być może – zeznaje – zapaliłam w pokoju po wprowadzeniu zakazu, jak była jakaś sytuacja stresowa, ale przy otwartym oknie. Może powódka coś mówiła na ten temat, ale ja teraz nie pamiętam”.

Prawniczka Skanskiej docieka, o czym to na korytarzu sądowym rozmawiał z Barbarą G. prof. Jassem: – Powiedział, że powódka jest bardzo chora i mam zeznawać zgodnie ze swoim sumieniem – relacjonuje Barbara G.

Nazwiska cenionego onkologa nie było wśród świadków wezwanych przez sąd. „Ale jestem tu – mówił profesor – by wspierać duchowo moją pacjentkę. Myśmy ją namawiali, by wytoczyła sprawę, żeby to było memento. Bo mało kto się zakazami palenia przejmuje”.

Profesor habilitację zrobił z raka płuca. Dziewięćdziesiąt kilka procent tych nowotworów dotyka czynnych palaczy. Z pozostałych kilku procent pacjentów połowa to bierni palacze, tacy jak pani Hanna. Przyczyną raka płuc może być kontakt z azbestem, metalami ciężkimi. – Zupełnym marginesem – twierdzi prof. Jassem – są te przypadki, kiedy nie potrafimy ustalić przyczyny. Jeżeli człowiek przez wiele lat narażony jest na dym tytoniowy, a potem następuje przerwa, to długo jeszcze utrzymuje się ryzyko zachorowania na nowotwór płuca. A w przypadku czynnych palaczy po rzuceniu palenia ryzyko to jeszcze przez kilka lat rośnie. Potem zaczyna maleć. Po około 15 latach jest średnio i tak dwa razy wyższe niż u osób, które nigdy nie paliły. I nigdy nie osiąga poziomu jak u niepalących.

Bierne palenie zabija 

Według badań Fundacji Promocji Zdrowia, bierne palenie co roku zabija ponad 2 tys. osób. Jacek Jassem jest pomysłodawcą i autorem projektu nowelizacji ustawy z 9 listopada 1995 r. o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych. Sejmowa komisja zdrowia przyjęła ów projekt jako poselski. Prace nad nim są dość zaawansowane. Projekt zakłada rozszerzenie obszarów objętych zakazem palenia tytoniu na większość miejsc publicznych, obiekty sportowe i rekreacyjne. Od pracodawcy będzie zależało, czy wydzieli kąt, w którym amatorzy dymka będą mogli się oddawać nałogowi. Do tej pory był do tego zobligowany. Palarnie mają spełniać rygorystyczne wymogi techniczne i sanitarne, z czym wiążą się koszty. Sejmowi prawnicy przeanalizowali, czy brak palarni nie będzie dyskryminacją palaczy. Konkluzja: „palenie, jakkolwiek stanowi zachowanie dopuszczalne przez prawo, to nie podlega ochronie prawnej przewidzianej dla konstytucyjnie gwarantowanych praw czy wolności”.

Zwolennicy nowelizacji zamierzają też położyć kres kopceniu przy wejściach do miejsc publicznych, ustanawiając tam 10-metrową strefę objętą zakazem palenia. Najwięcej wątpliwości budzi propozycja zakazu palenia w prywatnych samochodach, jeżeli wraz z palaczem jedzie dziecko do lat 13. Ale chodzi głównie o problem z egzekwowaniem takiego przepisu. W lutym br. podkomisja zdrowia publicznego ma przekazać projekt komisji zdrowia. – Potem już pójdzie szybko – uważa Bolesław Piecha (PiS), jej przewodniczący. – W komisji nie ma nikogo, kto byłby mu przeciwny.

W Polsce niewiele było procesów z powodu narażenia na bierne palenie. Kilka lat temu pewien górnik wywalczył 5 tys. zł. Raz czy dwa groszowe zadośćuczynienia uzyskali więźniowie, których wbrew ich woli umieszczono w celach z palaczami. Ale nie byli tak poważnie chorzy, ich batalie nie budziły większego zainteresowania opinii publicznej.

Drogie zdrowie 

W przypadku Hanny Niewiadomskiej jest inaczej. Nie wyobrażała sobie tych wywiadów, artykułów, fotoreporterów, telewizji. Dotknęło ją, gdy ktoś napisał: „żąda 50 tys. zł za raka”. Jej emerytura to 800 zł miesięcznie. – Czy pieniądze są ważne? I tak, i nie. Zdrowia się za nie kupi, ale w chorobie są pomocne – można kupić leki, lepsze jedzenie. Dają komfort psychiczny.

Wie, że dziś jest, jutro może jej nie być. – Każdy wysiłek jest teraz ciężarem, nawet mycie naczyń. Niedawno pojawiły się drgawki, drętwienie ciała. Raz nie zdążyła dojść na wersalkę, upadła. Choroba zmieniła jej podejście do życia. Może to cud, powiada, że po tylu operacjach jeszcze żyje, że Pan Bóg dał jej tyle siły. Może po to, by mogła zaświadczyć o tym, jak palący mogą być szkodliwi dla niepalących. I ta myśl bardzo jej pomaga.

 

Polityka 7.2009 (2692) z dnia 14.02.2009; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Popielniczka pod biurkiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną